Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #76
Opublikowano:
11 października 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Cygański Wiatr, Septembie i Żółty Steradian w Torzymiu.
CYGAŃSKI WIATR
Verano Peach
wydanie własne, 2015
Dawno temu, ze zgiełku codzienności, gdzie uzależniające nas głosy miasta mieszają się ze smutnym echem jego kolejnych niespełnionych obietnic, wyłonił się Cygański Wiatr – trzech zawadiackich irokezów z Turku, przybywających do nas z EP-ką „Verano Peach”.
W 2015 roku, a więc w czasach już zupełnie nieprzystających do lat jarocińskiego buntu, z początku byli tylko regionalną ciekawostką, ale z biegiem lat zapewnili sobie mocną pozycję, którą w wielkopolskim podziemiu cieszą się do dziś. Ich historia zaczęła się dwa lata wcześniej, w 2013 roku, kiedy zagrali swój pierwszy koncert w tamtejszym Miejskim Domu Kultury.
Od tamtej pory, mimo personalnych zawirowań, nieprzerwanie podążają własną ścieżką, nie zważając na przeszkody i serwując nam najsurowszą dawkę punk rocka, w którym nikt nie ogląda się ani na trendy, ani na mody, pilnując jedynie autentyczności przekazu, który trzeba nieść z biglem, a który najlepiej wypada na scenie.
„Verano Peach” to piwniczna esencja tego, czym punk powinien być – to materiał, w którym wspomnienia o legendarnych The Clash czy Ramones niejednemu pomieszają się z tymi o undergroundowych taśmach piewców Oi! To brzmienia ze streetu w najlepszym wydaniu, w których Ścisły, Kulas i Gąbka raz po raz sprzedają ciosy wymierzone przede wszystkim w obojętność i marazm.
I choć „Verano Peach” to tylko ich demo – zapis szczeniackiej energii i pasji, która jak u każdego prawilnego panczura wcale nie gaśnie mimo upływu lat – to czuć w nim również dojrzałość i pewność siebie. Słychać w nim doświadczenie wspólnoty, słychać manifest niezależności.
Jeśli szukacie muzyki, która przypomina, czym jest prawdziwy punk rock – bez udawania, bez sztuczności – to Cygański Wiatr jest dla Was. I wiedzcie, że chłopaki wcale nie tracą impetu – na swoim niedawnym „Pośmiertnym odznaczeniu” (2024) dmą aż miło, pokazując, że najlepszy punk to ten, który się nie zmienia.
SEPTEMBIE
Hi, I’m Septembie
wydanie własne, 2024
„Hi, I’m Septembie” to muzyka, w której czas jest jak rozmyty film na 8-milimetrowej taśmie. Jest wspomnieniem tych ostatnich dni lata, zamkniętych w dźwiękach zawsze snującej się gitary i delikatnego wokalu będącego synonimem wszelkich nastoletnich sentymentów. To muzyczna pocztówka z przeszłości, która przypomina o smakach znanych z dzieciństwa, kiedy jeszcze wszystko wydawało się możliwe, a każdy zachód słońca był obietnicą nieskończoności.
Septembie – znany również jako wokalista i gitarzysta Heathermint oraz Cinema Protests Club – chce zobaczyć nasze rozmarzone twarze na zdjęciach Kodaka, odwdzięczając się prezentacją własnych, wykonanych w sypialni pełnej dream popu i indie rocka.
Wrażenie, jakie można odnieść po ich przeglądaniu, przypomina to, kiedy siedzimy na ganku w mglisty poranek po nieprzespanej nocy, a jedyne, co słyszymy w głowie, to szum lo-fi.
Ostatnio Septembie nie występuje już tylko solo – towarzyszy mu zespół, który jak pokazują koncerty, dodaje jego muzyce nowego wymiaru. Jednak nawet w tym pełnym składzie, z nowymi piosenkami, zachowuje tę samą intymność i kameralność. Wciąż dzieli się z nami kartkami wyrwanymi z pamiętnika, odnalezionego po latach na strychu, między pożółkłymi komiksami a zepsutym walkmanem, w którego kieszeni została jakaś dziwnie znajoma kaseta… \
„Hi, I’m Septembie” to album, który nie potrzebuje ozdobników ani skomplikowanych aranżacji – ma tylko uspokajać serca, przypominać, że choć mija nie tylko każde lato, ale i wszystkie, nawet najlepsze lata, to wspomnienia o nich mogą pozostać żywe. By je obudzić, czasem wystarczy tylko włączyć taką płytę jak ta.
ŻÓŁTY STERADIAN W TORZYMIU
Nerwy/Puzon, zegar, dwuteownik (czyli o tym, jak wczoraj zjadłem dwie bułki i były bardzo smaczne)
wydanie własne, 2024
Niezgłębione są zakamarki ludzkiej (pod)świadomości. W niej każdy dźwięk może być jak promień światła przenikający nawet przez najbardziej kolorowe myśli, ale i być czarną magmą niewyrażalnego smutku. I mniej więcej na przecięciu tych dwóch antonimicznych sfer plasuje się projekt poznańskiego twórcy Jerzego Radziejewskiego z 2024 roku, w którym ten – uzbrojony w komputer, swój głos, dzwonki, tamburyn i rejestrator dźwięku – kreuje niepokojąco fascynujące pejzaże charakterystyczne dla fuzji muzyki elektroakustycznej i psychodelicznej.
Steradian – jednostka miary kąta bryłowego – choć jest pojęciem abstrakcyjnym, tu przybiera dźwiękową formę zabarwioną żółcią awangardy, spomiędzy której wyzierają rozliczne strumienie kontrastującego fioletu, a małe lubuskie miasto Torzym z niewiadomych względów staje się tu jakimś punktem odniesienia.
To tajemnica, a może tylko schizofrenia? W końcu wystarczy posłuchać „Nerwów”, w których Radziejewski deklamuje tytułowy wiersz Cypriana Kamila Norwida, by wiedzieć, że ŻSwT to z pewnością jakiś rodzaj szaleństwa. Ale może gdyby Norwid żył w naszych czasach, to sam eksperymentowałby z dźwiękiem w podobny sposób?
Później przychodzi moment na drugą refleksję – kiedy echo miesza się z szeptem, szum z ciszą, a „Puzon, zegar, dwuteownik” grają nam w uszach jedyną w swoim rodzaju kołysankę. Żółty Steradian w Torzymiu to muzyka, a może raczej tylko próba przekroczenia granic percepcji?
Są pytania, ale brakuje odpowiedzi. Te musimy odnaleźć już sami.