O świniach, które zobaczyły niebo
Opublikowano:
13 czerwca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"Żyjemy w takim ogromnym matrixie, opartym między innymi na zniewoleniu, wyzysku, cierpieniu i śmierci zwierząt." - mówi Elżbieta Mikucka, która od prawie 30 lat walczy o ich prawa.
Adam Błażejczyk: Mają emocje, uczą się, czują ból, cierpią. Dlaczego, wiedząc to wszystko, krzywdzimy zwierzęta?
Elżbieta Mikucka: Wszyscy jesteśmy zgodni co do faktu, że zwierzęta potrafią odczuwać takie same emocje jak ludzie. Niestety system, w jakim się wychowujemy, wpaja nam od dziecka pewne stereotypy. Rodzice mówią:
„Marchewkę możesz zostawić, ale zjedz mięsko”.
Media, reklamy, lobby spożywcze i w końcu Kościół, który oparty jest na dogmatach antropocentrycznych i uczy, że człowiek jest w centrum wszechświata. Także lekarze, którzy ciągle wierzą, że bez spożywania artykułów odzwierzęcych popadniemy w choroby, ujawnią się u nas jakieś niedobory i nasz organizm nie będzie funkcjonował dobrze.
A prawda jest taka, że jedynym elementem, który weganie muszą suplementować, jest witamina B12, która rzeczywiście znajduje się w mięsie, ale nie dlatego, że zwierzę hodowlane ją produkuje, tylko dlatego, że wraz z pokarmem spożywa bakterie odpowiedzialne za jej produkcję.
AB: Czy wolno nam dzisiaj eksploatować zwierzęta bezrefleksyjnie? Czy to coś zmienia, że jedząc kotleta, przynajmniej zastanawiamy się nad jego pochodzeniem?
EM: W dobie internetu konformizmem i lenistwem jest brak chęci sprawdzenia, gdzie i jak „produkowane” jest nasze jedzenie. Uważamy za naturalne dzielenie zwierząt na kategorie, czyli:
„jedno na kanapie, drugie na kanapce”.
Jestem przekonana, że gdyby ludzie spędzili jakiś czas w rzeźni, wielu by zrezygnowało z jedzenia produktów odzwierzęcych.
Jako społeczeństwo żyjemy w takim ogromnym matrixie, opartym między innymi na zniewoleniu, wyzysku, cierpieniu i śmierci zwierząt. To jest eksterminacja świadomych i czujących istot na niewyobrażalną skalę.
W jej trakcie redukujemy je do miana „inwentarza”, „towaru”, „produktu”. Powołujemy je na świat w określonym celu i nie ma znaczenia, czy chcemy je zjeść, czy wypić wydzielane przez nie mleko, czy usmażyć jajecznicę ze znoszonych przez nie jajek, czy ubrać się w ich futro, czy skórę, próbować na nich leki, które nam mają służyć, czy może mają ciągnąć dorożkę, wóz z turystami albo zabawiać nas w cyrku albo orientarium.
Zadajmy sobie pytanie: czy my, gdybyśmy wiedzieli, że czeka nas życie w cierpieniu, strachu, samotności, a na końcu straszna śmierć, chcielibyśmy żyć, czy wolelibyśmy nigdy się nie urodzić?
AB: Czy wystarczy, że ograniczymy konsumpcję mięsa? Czy raczej trzeba namawiać ludzi do całkowitej rezygnacji z produktów zwierzęcych? Czy to w ogóle jest realne, żeby ludzie przestali jeść mięso, pić mleko, gotować jajka na śniadanie?
EM: Jako etyczna weganka i aktywistka nie mogę powiedzieć, że ograniczenie spożywania produktów odzwierzęcych jest wystarczające. Pominę względy etyczne. Raczej spytam: jaką przyszłość i jaką planetę chcemy pozostawić naszym wnukom, przyszłym pokoleniom? Emisja CO2 i metanu, bezgraniczne wylesianie pod uprawy monokultur potrzebnych dla wyżywienia zwierząt hodowlanych, zatruwanie wód gruntowych, bezmyślna i grabieżcza eksploatacja zasobów naturalnych… Jak udźwigną to wszystko przyszłe pokolenia? Planecie grozi głód i susza.
Gdzie logika w naszym postępowaniu? Uprawiamy zboża i rośliny, żeby wytworzyć paszę, którą wzbogacamy potem między innymi suplementami, witaminami i antybiotykami po to, żeby nakarmić nią zwierzęta, które później zjadamy – zamiast zjadać bezpośrednio te rośliny.
Mam nadzieję, że kondycja naszej planety zmusi ludzi do przejścia na dietę roślinną i to będzie korzystne dla nas wszystkich.
AB: Czy podział na zwierzęta do kochania (które i tak krzywdzimy…) i na zwierzęta do zjadania jest możliwy do usunięcia?
EM: Żeby taki podział zniknął, trzeba wieloletniego i wielopłaszczyznowego działania mającego na celu zmienianie świadomości społeczeństw. Trzeba pracy nad obalaniem stereotypów. Trzeba budować etyczne społeczeństwo, które musi zrozumieć, że wojny i całe zło na świecie ma swoje korzenie w sposobie, w jaki traktujemy innych niż my – w tym zwierzęta.
Dawno temu pierwotnemu człowiekowi przyszło łatwo zatopić dzidę w ciele dzikiego zwierzęcia, a później zrobił to samo, wbijając ją w ciało ludzkie…
AB: Najbardziej przeraża nadmiar: nadmiarowa konsumpcja, nadmiarowa eksploatacja przyrody, pseudohodowle nastawione wyłącznie na zysk, to, że produkujemy na skalę przemysłową i potem wyrzucamy.
EM: Hodowle, czy to przemysłowe, czy te przydomowe, generują takie samo cierpienie – bo finał jest zawsze ten sam. Nie można hodować ani zabijać po ludzku. Nie istnieje pojęcie współczującego chowu, bo w przymusowym powoływaniu na świat, w zniewoleniu i wyzyskiwaniu nie ma nic empatycznego.
Nie istnieje też humanitarna śmierć. Bo co może być humanitarnego w akcie odbierania życia komuś, kto boi się śmierci, kto chce żyć?
AB: Skuteczniej edukuje się ludzi, pokazując im, jak bardzo zwierzęta cierpią, czy jakie potrafią być szczęśliwe?
EM: Edukacja to działania wielopłaszczyznowe. Nie ma uniwersalnej strategii, gdyż na każdego co innego oddziałuje. Znam wielu, których poruszyły sceny z rzeźni i cierpienie zwierząt w hodowlach i innych miejscach ich kaźni. Do innych lepiej dotrze bardziej łagodny przekaz.
Osobiście częściej używam terapii wstrząsowej – takiej, jaka mnie popchnęła do działania. Mięsa zresztą nie lubiłam nigdy. Jako dziecko podświadomie czułam, że coś jest nie tak z tym kotletem, a moja mama zawsze się śmiała, że będąc ze mną w ciąży, nie mogła nawet przejść obok mięsnego, bo dostawała mdłości.
AB: Proszę nam opowiedzieć o azylu dla świń Chrumkowo. Mieszkają tam szczęśliwe świnie. Znam osoby, które zmieniły swój sposób myślenia pod wpływem wizyty tam.
EM: Ech… Chrumkowo.
Czuję się matką chrzestną tego miejsca – raju dla świń. Katarzyna Trotzek, która prowadzi ten świński azyl, od zawsze kochała świnie i bardzo chciała, żeby ktoś jej pomógł w założeniu takiego miejsca.
Niestety odzew ze strony organizacji był słaby. W roku 2017, pod którymś z moich postów dotyczących tego tematu, Kasia napisała, że ma teren i możliwości. Wtedy ja odpowiedziałam:
„Więc w czym problem? Działamy!”.
Założyłam zrzutkę, żeby były fundusze na przygotowanie ogrodzonego terenu i zakup pierwszych domków. W krótkim czasie w azylu pojawił się Elek (od mojego imienia) i Daruś (od imienia innej znajomej), no i później co tydzień zjawiały się jakieś nowe, uratowane świńskie życia z hodowli. Pojawiały się też zwyczajnie porzucone świnki, które były prezentem, a później urosły i się znudziły. Była też Mona, owca, którą uratowałam, bo miała się stać góralskim weselnym obiadem.
Dzisiaj świń w Chrumkowie jest blisko 80. Nie jestem już w stanie zapamiętać wszystkich imion.
Moje odwiedziny tam są ograniczone do jednej, dwóch wizyt w ciągu roku (zwłaszcza w czasie pandemii było to utrudnione).
W tym miejscu jest tak wiele miłości do tych mądrych zwierząt, które uważane są za brudne i śmierdzące. O tak! Są takie, ale tyko wtedy, kiedy wchodzą w kontakt z ludźmi, którzy je wykorzystują i widzą w nich jedynie kotlety, parówki i szynki. Chciałabym zobaczyć tych ludzi, żyjących w warunkach, w jakich zmuszają do przebywania zwierzęta, bez możliwości korzystania z toalet, zanurzonych we własnych odchodach i moczu, chciałabym tych ludzi powąchać, czy pachnieliby różami?
Zwierzęta śmierdzą też pod wpływem stresu, gdy zapędzane są siłą na naczepę, którą ruszają w swoją ostatnią drogę. Nie rozumieją wtedy, co się wokół nich dzieje, stłoczone są nieznające się osobniki, każdy z innym charakterem. Stres osiąga apogeum.
Poza tym ludziom śmierdzą żywe zwierzęta, ale ich rozkawałkowane ciała nie, wtedy już nie czują zapachu śmierci?
Tymczasem świnie nie mają żadnego zapachu, a taplają się w błocie po to, żeby chronić swoją wrażliwą skórę przed słońcem. Przebywając w azylu Chrumkowo, spędzając z nimi czas, masz ochotę robić dokładnie to co one – taplać się w kałuży, spać na sianie i chrupać surowe warzywa.
AB: O jakich jeszcze podejmowanych przez panią prozwierzęcych inicjatywach warto, żeby dowiedzieli się nasi czytelnicy?
EM: Od lat działam na rzecz praw zwierząt, lubię to nazywać walką o ich wyzwolenie. Wyzwolenie spod jarzma dominacji i hegemonii gatunku ludzkiego.
Byłam organizatorką wielu akcji protestacyjnych, informujących i edukujących. Zorganizowałam pokaz filmu pt. „Dominion Documentary” australijskiego aktywisty Chrisa Delforce. Film nagrywany był ukrytymi kamerami w hodowlach i rzeźniach, ukazywał barbarzyńskie, acz standardowe praktyki, mające miejsce w każdym miejscu wykorzystywania zwierząt na całym świecie. Smutny i przerażający dokument.
Ludzie nawet nie wyobrażają sobie tego, jakiego upodlenia doświadczają zwierzęta z ręki człowieka. Dla wygody wolą myśleć, że zwierzęta, zanim trafiają na ich talerze, są traktowane humanitarnie, podczas gdy to, przez co przechodzą, to piekło z najgorszego horroru.
Jestem jedną z organizatorek „The Official Animal Right March”, który każdego roku odbywa się na całym świecie. W 2018 roku sfinansowaliśmy zainstalowanie 5 billboardów o tematyce prozwierzęcej na ulicach Warszawy.
Jeździłam na blokady polowań, a także protesty z tym związane. Pod pretekstem „oczyszczania” przyrody i selekcji myśliwi strzelają do zwierząt w lesie, który jest ich domem. To gwałt na naturze. Chciałabym mieć moc chłopaka z filmu pt. „Zagadka Powdera”, scena z zabitą łanią (polecam), ale nie mam.
Poza tym drukujemy ulotki, plansze, wlepki z tekstami informacyjno-edukującymi. W 2016 roku sprowadziliśmy do Polski dwa psy uratowane z rzeźni Yulin w Chinach i zebraliśmy pieniądze na wykup innych (choć zasadniczo jestem przeciwna wykupowaniu zwierząt od hodowców czy handlarzy).
Jeździłam do Skaryszewa, żeby dokumentować handel polskimi końmi, wywożonymi do włoskich i francuskich rzeźni. Organizuję bazarki pomocowe i zrzutki na leczenie chorych zwierząt. Sama w domu mam cztery koty, każdy z jakąś chorobą bądź patologią. Najpiękniejszy jest Gniewek, kotek z rakiem płaskonabłonkowym, po amputacji obu uszu i nosa. Ma dziwny wygląd, ale jest przekochany.
AB: Czego się pani nauczyła w czasie tej wieloletniej działalności na rzecz zwierząt? Co chciałaby pani przekazać innym?
EM: W latach 80., będąc już wegetarianką, wyjechałam do Włoch, tam poznałam miejscowych aktywistów. W tym czasie polski aktywizm jeszcze raczkował, ale we Włoszech działano już bardzo prężnie. Polacy są bardziej wstrzemięźliwi, boją się negatywnych opinii, Włosi są bardziej ekspansywni, odważniejsi, lubią nazywać rzeczy po imieniu. Od nich wiele się nauczyłam, wiele tam zrozumiałam.
Zaczęłam zadawać pytania i szukać na nie odpowiedzi. Kiedy nastały czasy internetu, nie było już dla mnie żadnej tajemnicy. Byłam w szoku, zła, czasami bezradna w obliczu okrucieństwa, które odkryłam. Odczuwałam potrzebę pokazania tego innym.
Zrozumiałam, jaka to wielka niesprawiedliwość, że jeden gatunek rości sobie prawo do rozporządzania życiem osobników innych gatunków. Zmusza je, by przychodziły na świat i zabija dla zaspakajania swoich potrzeb, a często tylko zachcianek. Zrozumiałam, jak mocno zakorzeniona w nas jest antropocentryczna tożsamość, której tak kurczowo strzeżemy i boimy się utracić. Zrozumiałam pojęcie wykluczenia i szowinizmu ze względu na przynależność gatunkową.
Ludzie roszczą sobie prawo do wolności, ale odnoszą to roszczenie tylko do swojego gatunku. A przecież zwierzęta też mają prawo do szacunku i życia. I mają też prawo do niebycia powoływanymi na świat, zwłaszcza chodzi tu o zwierzęta hodowlane rozmnażane techniką sztucznej inseminacji.
Elżbieta Mikucka – urodziła się w Warszawie, 20 lat mieszkała poza granicami kraju, od 12 lat mieszka w Wielkopolsce. O sprawiedliwość dla zwierząt i o ich prawa walczy od prawie 30 lat. Jest jedną z inicjatorek powstania azylu dla świń Chrumkowo, który mieści się w Zajączkowie.