fot. Archiwum prywatne

Odpowiedzialność nauki, kapitałocen i pandemia

Z prof. Andrzejem Wojciechem Nowakiem rozmawia Karolina Król – część 2.

Karolina Król: W tej części rozmowy mocniej koncentrujemy się na splocie nauki, sfery publicznej i polityki. Jakie jest zdanie pana profesora na temat zdarzeń na Wyspie Węży? Początkowo świat obiegła informacja, która później okazała się nieprawdziwa. Chcemy, aby wojna jak najszybciej się skończyła i rosyjska strona zaprzestała ataku, jednak historia dotycząca Wyspy Węży jest pewnego rodzaju manipulacją. Co pan sądzi na ten temat?

 

Andrzej Wojciech Nowak: Tutaj problemem jest kwestia symetryzmu. Musimy nauczyć się brać stronę i poradzić sobie z następującym zjawiskiem: gdy dochodzi do obrony pewnych pryncypiów, pojawia się napięcie między skutecznością a prawdą. Jeśli natomiast chodzi o samą Wyspę Węży − korzystając z tego, że jest pani filolożką, powiem, że Ordon przeżył. Początkowo, gdy pojawiła się informacja o tym ataku, była mgła wojny i nie wiedzieliśmy, co stało się z osobami broniącymi Wyspy Węży. Nie wiem, czy strona ukraińska wiedziała o przebiegu zdarzeń, czy wytwarzała pewną potrzebną podczas wojny stylistykę.

Informacji o tym, czy tamci obrońcy zginęli, czy zostali wzięci do niewoli, nie dało się tak naprawdę potwierdzić. Strona prorosyjska też nie ułatwiała sytuacji – gdyby chciano, można było zrobić z tymi ludźmi wywiad lub po prostu ich sfilmować. Z racji propagandowego udawania, że to tylko operacja specjalna, wszystko było osnute mgłą.

 

Cieszę się, że załoga przeżyła. Myślę, że w tej sytuacji ważniejsza od dokładnych faktów była ta buńczuczna odpowiedź – sprzeciw małych wobec dużych, a więc kilkunastoosobowej załogi wobec wielkiego krążownika. Wydaje mi się, że w tej sytuacji manipulacja była relatywnie nieszkodliwa. Zasadzała się ona głównie na tej heroicznej opowieści mówiącej o postawieniu się wobec siły znacznie większej od siebie.

To jednak jeden z poważniejszych problemów: relacja między wymogami narracji, np. medialnych, a wypowiedziami precyzyjnymi, zdawaniem relacji z jakichś badań. Te pierwsze podlegają mitologizacji, są po prostu poddane strukturze opowieści. Tak nie jest w raporcie naukowym. Dlatego też podlegający dynamice opowieści i strategiom mitotwórczym świat mediów jest tak trudnym polem dla wprowadzania wypowiedzi o nauce.

K.K.: Jakie trudności stoją przed naukowcem wypowiadającym się w mediach?

A.W.N.: W czasie programów telewizyjnych przymusza się nas za do udzielenia wypowiedzi, w której pojawi się jakaś pewność. Czy meteoryt uderzy w Ziemię? Czy covid się skończy? Pojawia się poważne napięcie między tymi dwiema twarzami nauki – wewnętrzną i zewnętrzną.

 

Fot. Archiwum prywatne

Fot. Archiwum prywatne

W nauce przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że stan badań z dzisiaj nie musi być stanem badań jutra – chwilowa niewiedza nie jest problemem. Co więcej, często to zachęta do dalszych badań. Pewność danego stwierdzenia jest zawsze obłożona warunkami tego, co możemy udowodnić, dla jakich warunków, miejsca, czasu mówimy o danym zjawisku.

Stąd takie „wnętrze” nauki może się wydawać odrobinę rozczarowujące dla kogoś, kto chce „niezmiennych prawd”. Trzeba jednak pamiętać, że podawanie informacji na temat tego, jak wygląda naukowe zaplecze, może zostać użyte w niepożądany sposób i zmanipulowane w obiegu medialnym. Wystarczy wówczas powiedzieć: zobaczcie, naukowcy się mylą i nie są pewni, wczoraj mówili inaczej niż dzisiaj. I w tym momencie możemy wrócić do pani pytania o Wyspę Węży.

Pojawia się splot polityki i nauki oraz, jak sądzę, manifestuje się tutaj jeden z frapujących momentów: na ile w sposób makiaweliczny możemy bronić nauki czy demokracji. Przyznam, że mam z tym kłopot i brakuje mi prostej odpowiedzi. Z jednej strony, kusi mnie opowiadanie o tym idealnym, racjonalnym obrazie nauki oraz dawanie ludziom pewności, z drugiej zaś, wówczas nie oddalibyśmy pełnego jej obrazu, zgodnego do końca z naukową praktyką.

Równocześnie nasza uczciwość w pokazaniu całego spektrum może nie być interpretowana jako dowód na skuteczność nauki – przykładowo, jeśli pokazalibyśmy, że mimo dziewięciu nieudanych prób jedna się udała i wynaleźliśmy szczepionkę, mogłyby pojawić się głosy, że nie można nam ufać ze względu na te dziewięć prób nieudanych.

 

Fot. materiały prasowe

Fot. materiały prasowe

W kontekście zmian klimatu Naomi Oreskes zwraca uwagę na to, że przeciwnicy chcący z różnych powodów utrzymywać, jakoby antropogeniczna zmiana klimatu miała nie istnieć, często używają argumentu odwołującego się do kwestii pewności – skoro nie wiadomo czegoś na 100%, to uważają, że problemu nie ma. To strategia antynaukowa – pewność naukowa polega przecież nie na przewidywaniu niezmiennej przyszłości, ale na wyznaczeniu, pod jakimi warunkami zachodzą pewne procesy.

K.K.: Skoro wspomina pan o kwestiach związanych z klimatem, chciałabym zapytać o rozróżnienie dwóch terminów: antropocen i kapitałocen.

A.W.N.: Każdy z tych terminów ma inne konsekwencje. Kapitałocen to termin najbardziej spopularyzowany przez Jasona Moore’a, choć słowo to ma więcej ojców i matek. Jego zaletą jest przyszpilanie odpowiedzialności za zmianę klimatyczną. Przy terminie ,,antropocen” istnieje natomiast ryzyko roztopienia tej odpowiedzialności poprzez pokazywanie, że jakaś niezróżnicowana ludzkość odpowiada za zmianę klimatyczną. Wtedy pojawia się kłopot – człowiekiem jest zarówno jeżdżący SUV-em Amerykanin, jak i na przykład dziecko w Sudanie, jednak mają oni zupełnie inny wpływ na środowisko.

Na spotkaniu organizowanym przez profesora Przemysława Czaplińskiego na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Jason Moore powiedział, że osoby, które są odpowiedzialne za zmianę klimatyczną, mają konkretne adresy i nazwiska.

 

Pojęcie kapitałocenu ma jednak pewną wadę – to opowieść umiejąca odbierać nadzieję. Moore trafnie opisuje kapitalizm jako wszechwładny system, który zrósł się z naturą: mówiąc metaforycznie, metabolizm świata i metabolizm kapitalizmu są tym samym.

Pojęcie antropocenu może za to nieść pewną nadzieję – skoro jako ludzie jesteśmy tak bardzo sprawczy, że potrafimy niszczyć życie na Ziemi, to być może potrafimy tę sprawczość skierować w jakimś lepszym kierunku. Osobiście wolę mówić o kapitałocenie, ale nie negowałbym całkiem pojęcia antropocenu.

 

K.K.: Czy wprowadzanie własnych poglądów do rozmów o nauce jest według pana dobrym pomysłem?

A.W.N.: Myślę, że powinniśmy odważać się upolityczniać nasze dyskusje, także te humanistyczne. Obecne czasy, szczególnie wojna w Ukrainie, pokazują, że pewne typu neutralności nie są neutralne.

Nie chodzi o proste oskarżanie danej osoby, tylko o nauczenie się analizy instytucjonalnej i strukturalnej, dzięki której będziemy umieć przyszpilić lęki i zagrożenia do konkretnych miejsc, będących na przykład wrogami demokracji czy racjonalizacji sfery publicznej.

Taka analiza jest trudna, bo wymaga deklaracji, a z reguły nasz trening naukowy mówi, że mamy być neutralni. Ja uważam, że warto spróbować trudnej strategii, wedle której możemy i pewnie powinniśmy być zaangażowani, ale jednocześnie maksymalnie obiektywni.

 

C. Wright Mills na swoim nagrobku ma napis, który dobrze odpowiada takiej postawie: ,,I have tried to be objective, I do not claim to be detached”. Można to przetłumaczyć jako: „Próbowałem być obiektywny, ale nie twierdzę, że byłem oderwany, obojętny”.

K.K.: Taka postawa wymaga pewnej odwagi i wystawienia się na potencjalną krytykę. A skoro o krytyce mowa – co pan sądzi o wypowiedzi Agambena na temat pandemii? Na swoim blogu mocno pan ją skrytykował. Czy dzisiaj zareagowałby pan podobnie i napisałby wypowiedź polemiczną?

A.W.N.: Jeszcze bardziej bym ją zradykalizował. Pojawia się tutaj kłopot z Agambenem, który wynika z przekraczania przez niego swych kompetencji.

 

Formułowanie rozmaitych wypowiedzi ma swoje konsekwencje. Dopóki są to wypowiedzi seminaryjne, wolno nam wiele i można stawiać nawet śmiałe diagnozy. Jeżeli natomiast wypowiada się je publicznie, konsekwencje są zupełnie inne i warto pamiętać, jaki jest zakres naszych kompetencji.

Moja polemika wynikała z tego, że Agamben po prostu zastosował swój model, miał własne, filozoficzno-metafizyczne przekonanie. Uważam, że jego stanowisko było nieuczciwe. Jego sprzeciw wobec lockdownów o tyle dziwnie stawiał sprawę, że Agamben zdawał się zapominać o jednej ważnej kwestii – o tym, że jesteśmy biologiczni. Nasza wolność jest nie tylko wolnością negatywną, ale również i pozytywną. Potrzebujemy życia i zdrowia, aby móc później dyskutować o kwestiach politycznych. Musimy najpierw żyć, żeby móc dokonywać różnych wyborów.

 

K.K.: Czy w takim razie Agamben, wypowiadając się na temat, który przekracza jego kompetencje, nadużył swojego przywileju wypowiedzi i autorytetu naukowca? Jaką odpowiedzialność pociąga za sobą zabieranie głosu w przestrzeni publicznej?

A.W.N.: Moim zdaniem, jak zauważyłem wyżej, nie dostosował on swojej wypowiedzi do miejsca, w jakim się wypowiadał. Swe felietony ogłaszał początkowo w prasie, później były podejmowane przez blogi. Ton tych felietonów, argumenty współgrały z paniką antyszczepionkową, która się przetaczała przez media.

 

Odpowiedzialny naukowiec, filozof publiczny powinien mieć świadomość, jakie chciane albo niechciane sojusze wywołać może nasza wypowiedź. Nie można udawać naiwnego, uciekać od odpowiedzialności.

Powtórzę: w nauce, filozofii wolno bardzo wiele, ale w przestrzeni laboratorium czy seminarium. Tam kontrolujemy warunki albo przynajmniej mamy taką nadzieję. Na tym właśnie polega moc nauki eksperymentalnej, że możemy coś robić ze światem w ograniczonej skali. Wchodzenie w przestrzeń publiczną podlega zupełnie innej dynamice. A wchodzenie w przestrzeń mediów społecznościowych podnosi trudność o jeszcze jeden stopień. Warto pamiętać, że wolność słowa, wolność poglądów, jaka powinna przyświecać pracy naukowej, nie oznacza krzyków w Hyde Parku.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
1
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0