Przepływ, czyli opowieść o czułości
Opublikowano:
5 czerwca 2025
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Chciałam dać słuchaczom przestrzeń, by mogli odnaleźć w tych kompozycjach coś swojego. Kawałek siebie, fragment, który do nich przemówi, który ich zbuduje, otuli, wesprze w jakiejś emocji” – mówi Agnieszka Maciaszczyk, pochodząca z Poznania wokalistka jazzowa, która wraz ze swoim kwintetem wydała niedawno nowy album.
Sebastian Gabryel: Twój nowy album nosi tytuł „A Brief Insight into Life”. Czego najbardziej się obawiałaś, próbując uchwycić te najważniejsze chwile i emocje?
Agnieszka Maciaszczyk: Czy czegoś się bałam, pracując nad tym albumem? Jeśli tak, to chyba przede wszystkim tego, że nie będę potrafiła przekazać tych przeżyć w muzyce na tyle umiejętnie, żeby ludzie naprawdę je poczuli. Nie zawsze nazywam wprost, o jaką emocję, zdarzenie czy doświadczenie chodzi – chciałam dać słuchaczom przestrzeń, by mogli odnaleźć w tych kompozycjach coś swojego. Kawałek siebie, fragment, który do nich przemówi, który ich zbuduje, otuli, wesprze w jakiejś emocji. Często bywa tak, że idziemy na koncerty, niosąc ze sobą jakieś własne przeżycia czy emocje, i nagle coś podczas tego spotkania naprawdę nas porusza. Takie momenty, kiedy wychodzisz z koncertu i myślisz: „kurczę, ale mnie to zbudowało”, są dla mnie wyjątkowe. Sama wielokrotnie tego doświadczyłam, słuchając innych, i cieszę się, że moja muzyka daje ludziom podobne wsparcie.
SG: Ta płyta to efekt pięciu lat. Co tak naprawdę działo się u ciebie przez ten czas? I gdybyś miała wskazać jeden moment lub przełom, który zaważył na tym, jak dziś śpiewasz i piszesz, co by to było?
AM: Ten album to rzeczywiście efekt pięciu lat, choć mam wrażenie, że również wcześniejsze doświadczenia bardzo wpłynęły na to, gdzie jestem dziś. To był czas wielu trudnych momentów i zmian – zarówno osobistych, jak i zawodowych – które pociągnęły za sobą moją wewnętrzną transformację. Szczerze mówiąc, dziś sama nie potrafię dokładnie określić, czy to faktycznie było pięć lat, bo te wydarzenia na osi czasu często się przenikają i zacierają.
W tym okresie przeżywałam rzeczy, które dotykały nas wszystkich – szczególnie mocno zapisał się czas pandemii w 2020 roku.
To był moment, który nas zatrzymał, zszokował i przestraszył. Dla mnie, mimo całego dramatu na świecie, był to jednak dobry czas – pozwolił mi się zatrzymać, zwrócić uwagę na siebie, bliskich i naturę, oderwać się od ciągłej gonitwy. Pracowałam wtedy online, ale miałam więcej przestrzeni na wyciszenie, bycie z rodziną i refleksję nad tym, co dalej. Wtedy zadawałam sobie wiele pytań o przyszłość – jak będzie wyglądał świat, gdy wszystko ruszy na nowo. Gdy świat rzeczywiście znowu się rozpędził, tempo wydawało mi się jeszcze szybsze i intensywniejsze niż wcześniej, i nie do końca dobrze się w tym odnajdywałam. W tym czasie założyłam też własne studio wokalne, przy ogromnym wsparciu bliskich. Jeśli chodzi o samą pracę nad płytą, pierwsze utwory zaczęły powstawać już w 2020 roku, a może nawet wcześniej. Pracowałam wtedy z Michałem Ciesielskim, który mieszkał w Chinach – próbowaliśmy aranżować utwory zdalnie, ale efekty nie były do końca satysfakcjonujące. Czułam, że te kompozycje wymagają osobistego spotkania, więc musieliśmy poczekać.
To oczekiwanie, choć długie, było dla mnie bardzo twórcze i rozwijające. Gdy wróciliśmy do tych pomysłów, zaczęliśmy razem aranżować utwory – wysyłałam Michałowi niekiedy gotowe formy i szkice.
Choć czasem miałam trudność z połączeniem niektórych fragmentów, w takich chwilach Michał tworzył piękne muzyczne łączniki, a także aranżował powstające utwory. Nie potrafię wskazać jednego, konkretnego przełomu. Przez ostatnie lata bardzo starałam się rozwijać, codziennie pracować nad sobą i być lepszym człowiekiem – dla siebie i dla innych. Zawsze byłam osobą spontaniczną, co bywa zaletą, ale wiązało się też z niecierpliwością, z którą chciałam się pożegnać. Zaczęłam bardziej doceniać łagodność i miękkość – czuję, że właśnie wtedy jestem najbardziej sobą. Nie wiem, czy był jeden moment, który wszystko zmienił. Myślę, że przede wszystkim nauczyłam się ufać sobie – po raz pierwszy w życiu tak głęboko poczułam, że wiem, co robię i dokąd zmierzam. Zaufałam także życiu, wierząc, że prowadzi mnie w dobrym kierunku – żebym mogła rozwijać się jako człowiek i jako muzyk. Cały czas nad tym pracuję, szukam nowych barw, emocji i pewności siebie. I mam poczucie, że właśnie to zaczęło działać – potrafię dziś wyrazić w muzyce swoje doświadczenia i emocje w sposób, który okazuje się wyjątkowy także dla słuchaczy.
SG: Twoje piosenki kipią zmysłowością – są w nich smaki, zapachy, gesty, drobiazgi codzienności. Jak wyglądał proces chwytania tych ulotności? Masz swój własny rytuał łapania flow?
AM: U mnie to raczej konsekwencja codzienności, drobnych rytuałów – parzenia kawy z dripa, spacerów, chwil medytacji czy świadomego oddechu. Bardzo ważne jest dla mnie uspokajanie myśli, uziemianie się, ale to nie jest coś, co robię od święta – to praca nad własnym dobrostanem, której potrzebuję na co dzień.
Zdarza się, że czasem opuszczę któryś z tych rytuałów i od razu to czuję – pojawia się zmęczenie albo poczucie, że coś zaniedbałam.
Oczywiście nie każdego dnia udaje mi się zrobić wszystko, o czym wspomniałam – to naturalne. Najistotniejsze jednak jest dla mnie to, by coraz mocniej podążać za tym, czego naprawdę potrzebuje moje ciało, słuchać intuicji – już nie zmuszam się na siłę do rzeczy, do których nie mam przekonania. Staram się być wierna sobie, swojemu ciału, sercu i głowie. Kiedy udaje mi się zachować tę autentyczność, wszystko zaczyna się układać – pojawia się miękkość, kobiecość. W takich momentach czuję, że jestem bliżej kobiet z mojej rodziny, ale też bliżej tej męskiej energii, która daje mi równowagę.
Balans, rytm w relacjach z braćmi, tatą, bliskimi przyjaciółmi i znajomymi – to wszystko wpływa na moje kolejne doświadczenia, dźwięki i to, jak się czuję w śpiewaniu, jak postrzegam te chwile.
Kiedy nie jestem spięta stresem, pojawia się ten przepływ – i wtedy naprawdę jestem w tym przepływie, jestem „przepływem”. Tak to właśnie u mnie wygląda.
SG: A są na tej płycie takie utwory, które nabrały dla ciebie zupełnie nowego znaczenia od czasu ich napisania?
AM: Tak, przykładem jest „What You Gonna Do” – to utwór, który powstał już 12-13 lat temu. Napisałam go, kiedy byłam bardzo zła na kogoś i wtedy miał zupełnie inny wydźwięk. Nagraliśmy go wtedy w innym składzie, ale teraz poczułam, że chcę do niego wrócić, bo miałam wrażenie, że wcześniej nie wydobyłam z niego wszystkiego, co mogłam. Udało się to dopiero teraz – także patrząc na reakcje ludzi, wiem, że ta piosenka naprawdę trafia i wzbudza zachwyt.
My sami bardzo lubimy ją grać, a utwór nabrał głębszego znaczenia, brzmienia i jest zagrany z zupełnie nową energią.
Podobnie mam z utworem „Breathing”, do którego powstał teledysk na YouTubie. To bardzo intymny, głęboko osobisty utwór, przy którym się odsłaniam, pokazuję swoją wrażliwość – za każdym razem, gdy go śpiewam, jest to dla mnie niemal na granicy wzruszenia. To odczuwanie z biegiem czasu zdecydowanie się pogłębiło. Mam też wrażenie, że piosenka „With My Heart” zyskała nowy sens. W ogóle ta płyta jest dla mnie wyjątkowa – pisanie i śpiewanie tych utworów często było dla mnie formą autoleczenia.
Czasem trudno mi wskazać jeden czy dwa konkretne utwory, bo z każdym koncertem czy próbą inna piosenka wychodzi na pierwszy plan, nabiera szczególnego znaczenia.
To także bardzo zależy od naszej formy jako zespołu – oczywiście moi muzycy zawsze grają świetnie, ale chodzi też o taki psychofizyczny stan i wzajemne zgranie. Nigdy nie ustalamy szczegółowo, jak dany utwór ma zabrzmieć – bardzo dużo opieramy na wzajemnym słuchaniu siebie i na tym, co czujemy w danym momencie. To daje niesamowity efekt.
SG: Twoja muzyka raczej nie daje się łatwo sklasyfikować. To wyraz artystycznej przekory, czy po prostu masz poczucie, że jazz już dawno wymknął się ze wszystkich szufladek?
AM: To, że moja muzyka nie daje się łatwo sklasyfikować, wcale nie wynika z przekory. Powiem więcej – kiedyś bardzo pilnowałam, żeby nie stać się „gwiazdeczką”, zależało mi na pokorze i na tym, by nie „uderzyła mi sodówka”.
Z czasem jednak zauważyłam, że ta pokora potrafiła mnie trochę usztywnić. Potrzebowałam więc znaleźć własną drogę i zrozumieć, kim naprawdę jestem jako artystka.
Odkąd mieszkam w Gdańsku, środowisko muzyczne często próbowało mnie szufladkować – czy to w akademii, czy podczas studiów magisterskich. Do dziś pamiętam, jak jedna z pań pedagog powiedziała, że śpiewam świetnie, ale nie mam określonego kierunku, tylko „wszystkiego próbuję”. Bardzo przeżyłam te słowa, bo nie chciałam być szufladkowana. Nie jestem przecież tylko taka czy inna – jestem różna, mam wiele barw, emocji i doświadczeń. Nie będę śpiewać jak koleżanka z klasy wokalnej ani jak znana światowa wokalistka – bo nie jestem nimi.
Jestem sobą, Agnieszką Maciaszczyk, i wiem, że mam w sobie wiele kolorów i odcieni.
Jestem też osobą wysoko wrażliwą, co bywa trudne we współczesnym świecie, szczególnie przy przeżywaniu nawet najprostszych codziennych spraw. W moim głosie słychać wiele „temperatur” i emocji. Pozwalam sobie na to, by w śpiewaniu wyrażać wszystko, co w danym momencie czuję – każdą emocję, która się pojawia. Właśnie dlatego czerpię z różnych muzycznych „szuflad” i nie ograniczam się do jednej estetyki. Myślę, że to sprawia, iż ta płyta jest tak różnorodna i naprawdę wiele oferuje.
SG: Kto lub co dziś najbardziej cię inspiruje – może zupełnie spoza świata jazzu?
AM: Najbardziej inspirują mnie relacje międzyludzkie – to, co dzieje się podczas spotkań, rozmów, w emocjach. Bardzo poruszają mnie moi uczniowie – to oni dają mi szansę ich prowadzić, wspierać, a czasem po prostu im towarzyszyć. Widzę, jak rozkładają skrzydła i jak niesamowite rzeczy dzieją się na zajęciach – to mnie naprawdę rozwija, wzrusza i porusza. Ogromną inspiracją są dla mnie także uczucia, rozmowy, a także to, co dzieje się na świecie, historie ludzi, których spotykam. Inspirują mnie dźwięki miasta, chociaż zdecydowanie wolę te pochodzące z natury – zwłaszcza dźwięki lasu, które od zawsze kojarzą mi się z moim tatą.
Oczywiście, ogromnym źródłem inspiracji są także moi muzycy z zespołu.
Chłopaki umieją wydobyć ze mnie takie przestrzenie, o których sama nie wiedziałam, że istnieją. Prawie na każdym koncercie potrafią mnie czymś zaskoczyć i wzruszyć – to naprawdę niezwykłe. Moje inspiracje zdecydowanie wykraczają więc daleko poza świat jazzu.
SG: Od lat jesteś związana z Trójmiastem, które od dawna jest dla ciebie ważnym źródłem inspiracji. A jak jest w przypadku Poznania, z którego przecież pochodzisz?
AM: Tak, w Trójmieście mieszkam już prawie szesnaście lat, we wrześniu znowu stuknie mi kolejny rok. Ono wciąż bardzo mnie inspiruje, miało i ma ogromny wpływ na mój rozwój i na to, kim jestem. To się nie zmieniło – to miejsce jest dla mnie naprawdę ważne. Jeśli chodzi o Poznań, mam do tego miasta ogromny sentyment. Ostatnio graliśmy w nim koncert – jechaliśmy z Przemkiem Jaroszem, moim perkusistą i bliskim przyjacielem, i kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, poczułam ogromną ekscytację.
Powroty do Poznania są dla mnie zawsze miłe.
Choć generalnie miasta trochę mnie męczą – są głośne, szybkie, intensywne – ale sentyment do Poznania jest bardzo silny. To też dlatego, że właśnie tam i w okolicach mieszka wiele bliskich mi osób, które nieustannie mnie inspirują i z których jestem dumna. Poznań wzrusza mnie i inspiruje właśnie przez ten osobisty, sentymentalny wymiar.
SG: Uczysz śpiewu, emisji, interpretacji. Przez twoje ręce przewinęło się wiele młodych głosów. Na ile to, czego uczysz innych, przekłada się na twoje własne śpiewanie i pisanie? I czy zdarza ci się czasem karcić siebie samą lub prowadzić jak własnego ucznia? (śmiech)
AM: Uczenie innych ma ogromny wpływ także na moje własne śpiewanie i pisanie, choć nie zawsze jest to wpływ bezpośredni, który mogłabym łatwo wskazać w konkretnym utworze. To raczej proces, który działa długofalowo. Pamiętam, jak kiedyś na warsztatach rozmawialiśmy o relacji uczeń–mistrz, a ja pomyślałam, że to wcale nie jest relacja jednokierunkowa – często moi uczniowie, a mam ich od dziewięciu, dziesięciu lat aż po pięćdziesiąt plus, inspirują i uczą mnie równie mocno, jak ja ich.
Widzę, jak rozwijają się, przekraczają swoje granice, wychodzą ze strefy komfortu – i wiem, że tworzę dla nich bezpieczną przestrzeń, gdzie mogą próbować, popełniać błędy i być sobą.
Wspólnie przeżywamy wzruszenia, śmiejemy się, ekscytujemy podczas zajęć. To wszystko sprawia, że sama staję się pewniejsza, bardziej wierna sobie, nie chowam się już w sobie po krytyce czy niepowodzeniach, tylko pozostaję otwarta i szczera w tym, co robię. A czy zdarza mi się „karcić” siebie albo prowadzić jak własnego ucznia? Muzycznie raczej nie, ale jeśli chodzi o codzienne życie – czasem rzeczywiście próbuję spojrzeć na siebie z dystansem, obserwuję, co robię, co mówię. Uczę się wtedy nazywać swoje emocje i trudności bardziej miękko niż kiedyś, z większą akceptacją dla siebie. To pozwala mi być w zgodzie ze sobą i czuć szczęście płynące z autentyczności.
Dzięki uczeniu innych stałam się cierpliwsza, bardziej pokorna, potrafię przyznać, że nie zawsze mam rację – moi uczniowie często mają świetne pomysły, które możemy łączyć z moimi i to jest naprawdę wartościowe.
Zawsze chciałam być takim nauczycielem, który daje poczucie bezpieczeństwa i wspiera rozwój w przyjaznej atmosferze – nie takim, który wymaga tylko ciężkiej pracy i nieustannego wysiłku, ale raczej takim, do którego można się zwrócić, porozmawiać, poczuć się dobrze i swobodnie. Początkowo wcale nie chciałam być pedagogiem, ale z czasem zrozumiałam, że chcę być dobrym nauczycielem – ciepłym, obecnym i wspierającym. Mam też piękne przykłady na to, jak te relacje się rozwijają – na przykład Marta, która uczy się u mnie śpiewu, dziś śpiewa ze mną na drugim wokalu na płycie i koncertach. Pamiętam, jak od początku świetnie się zgrywałyśmy, brzmiałyśmy w dwugłosach, a Marta pięknie się rozwijała. Zbliżyłyśmy się do siebie, poznałyśmy lepiej, a sama mogłam dać jej szansę spróbowania pracy w studiu – od razu trafiła na głęboką wodę w Custom 34 w Gdańsku, co było dla niej stresujące, ale też bardzo rozwijające. Teraz przy każdym koncercie uczy się nowych rzeczy i widzi, że za każdym razem to inne doświadczenie – każdy realizator, każda sala i scena jest inna. To naprawdę niesamowite móc obserwować, jak moi uczniowie rosną, rozwijają się i przeżywają muzykę razem ze mną.
Agnieszka Maciaszczyk Quintet – zespół pochodzącej z Poznania Agnieszki Maciaszczyk, wokalistki, autorki tekstów i muzyki. Liderka formacji, absolwentka Akademii Muzycznej w Gdańsku (dyplom z wyróżnieniem cum laude), jest laureatką licznych nagród i wyróżnień na ogólnopolskich i międzynarodowych festiwalach jazzowych, takich jak Blue Note Jazz Competition, Novum Jazz Festival czy Azoty Tarnów Jazz Contest. Jej muzyczne poszukiwania i wieloletnie doświadczenie sceniczne stały się podstawą dla brzmienia i repertuaru kwintetu. Kwintet tworzą znakomici instrumentaliści, aktywnie związani z polską sceną jazzową: Agnieszka Maciaszczyk – wokal prowadzący, Michał Ciesielski – fortepian, rhodes, Michał Bąk – kontrabas, Przemysław Jarosz – perkusja, Szymon Łukowski – saksofony (tenorowy, altowy, sopranowy), klarnet, klarnet basowy, flet, flet altowy, oraz Marta Buschmann – wokal wspierający. Zespół powstał z potrzeby artystycznej ekspresji i wspólnego tworzenia muzyki opartej na autorskich kompozycjach oraz oryginalnych aranżacjach. Koncerty kwintetu to połączenie intymnych opowieści i żywiołowej improwizacji, a repertuar zespołu oscyluje wokół współczesnego jazzu, wzbogaconego o elementy muzyki autorskiej.