fot. M. Lapis

Rachunek sumienia uniwersytetu

Uniwersytet, który miał tworzyć elity intelektualne społeczeństwa, był niestety także miejscem, w którym studenci, członkowie grupy społecznej określanej jako inteligencja, spotykali się po raz pierwszy z czynnym antysemityzmem. I właśnie na uczelni zobaczyli, że Żydów można nie dopuszczać do określonych przestrzeni w akademii, wyrzucać z ławek, spychać ze schodów i bić.

 

 

Rozmowa z profesorami Maciejem Michalskim i Krzysztofem Podemskim, redaktorami książki „Wyparte historie. Antysemityzm na Uniwersytecie Poznańskim w latach 1919–1939”*.

 

Piotr Bojarski: Na banerze zawieszonym na murach Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza pojawiło się latem 2021 r. hasło „UAM dla Polaków”. Autorom napisu chodziło o rekrutację studentów ze wschodu, zdaniem krytyków zbyt liczną, ale jako żywo przypominało to emocje i hasła, jakie towarzyszyły studentom Uniwersytetu Poznańskiego przed wojną. Czy dlatego powstała ta książka?

Prof. Krzysztof Podemski: Nie, nie. Ten akurat napis po kilkudziesięciu latach wydawał się nieco komiczny. Jak Karol Marks zauważył, historia powtarza się za drugim razem jako farsa. To, co wydarzyło się dziś, nie było dramatyczne, ale wydarzenia, które rozgrywały się na uniwersytecie w okresie międzywojennym, takie były.

Bezpośrednim powodem powstania tej książki – co przyznajemy z pewnym wstydem, choć nie możemy na sobie dźwigać brzemienia całej społeczności akademickiej i kilkudziesięciu lat – był list znanego szwedzkiego publicysty i pisarza Macieja Zaremby Bielawskiego, który wychował się na ulicy Matejki w Poznaniu. Jego matki z powodu żydowskiego pochodzenia nie dopuszczono do studiów na Uniwersytecie Poznańskim, na Wydziale Medycznym. Zaremba Bielawski wraz z matką wyemigrowali po Marcu 1968 do Szwecji. Podczas obchodów stulecia naszej Alma Mater w 2019 roku zauważył, że ukazują się różnorakie publikacje na temat jubileuszu uniwersytetu,  ale kwestia antysemityzmu zostaje przemilczana.

 

fot. M. Lapis

Maciej Zaremba Bielawski napisał list do rektora, w którym prosił o umieszczenie w holu Collegium Maius UAM tablicy informującej o zjeździe Związku Lekarzy Państwa Polskiego, który odbył się w tym gmachu w 1937 roku, uchwalając paragraf aryjski, czyli zakaz należenia do tej organizacji lekarzy pochodzenia żydowskiego. List Zaremby Bielawskiego wzbudził dużo emocji, a my z Maciejem Michalskim włączyliśmy się w działania wokół tego listu.

Bo to pismo sprowokowało dyskusje na uczelni i reakcję ówczesnego rektora UAM, prof. Andrzeja Lesickiego, który stanął na stanowisku, że zamiast tablicy należałoby przeprowadzić badania na temat antysemityzmu na Uniwersytecie Poznańskim i opublikować ich wyniki. We dwójkę z prof. Michalskim próbowaliśmy mediować w tym sporze. Był on zresztą pozorny, bo okazało się, że obaj panowie: rektor i Zaremba Bielawski mają podobne intencje, to znaczy pragną przywrócić pamięć o tych niechlubnych wydarzeniach.

Po konferencji na UAM, na której obaj się spotkali, dowiedzieli się, że byli z tego samego rocznika w Marcinku, tylko chodzili do różnych klas. Spór, który z początku mógł wydawać się merytoryczny, był od początku sporem dotyczącym raczej dość radykalnej – przynajmniej w polskich warunkach kulturowych – formy, a nie treści listu.

 

PB: Przypomnijmy, że Maciej Zaremba Bielawski chciał przy wejściu do Collegium Maius ufundować tablicę następującej treści: „W tym budynku 17 października 1937 r. walny zjazd Związku Lekarzy Państwa Polskiego wprowadził do statutu »paragraf aryjski«, który lekarzy żydowskiego pochodzenia wykluczył ze Związku. Celem ZLPP było wyrugowanie Żydów z profesji lekarza”.

KP: Gdyby nie list Macieja Zaremby Bielawskiego, to do rozliczeń w środowisku akademickim zapewne szybko by nie doszło. W efekcie listu wykrystalizowała się bowiem grupa ludzi, której przyklasnął rektor prof. Andrzej Lesicki. I zorganizował zespół, który miał się zająć opracowaniem naukowym tematu. Do tego grona powołano także historyka – prof. Rafała Witkowskiego, politolożkę i historyczkę prof. Annę Wolff-Powęską i politologa – prof. Piotra Foreckiego. Ten zespół miał szybko przygotować wstępny raport badawczy, ale przyszła niestety pandemia i proces ten został wydłużony. Dzięki temu przedłużeniu prac naszej komisji możliwe były dalsze badania.

Prof. Maciej Michalski: Rzeczywiście, list Macieja Zaremby był początkiem, ale potem zareagowały władze rektorskie. Powstała komisja o bardzo długiej i skomplikowanej nazwie, mającą zajmować się badaniem przypadków prześladowania Żydów na Uniwersytecie Poznańskim. Wydawało się nam, że raport z badań szybko powstanie, tymczasem okazało się, że nie ma podstaw do wysuwania jakichkolwiek wniosków, bo nigdy wcześniej nie prowadzono badań na ten temat.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Aby książka mogła się ukazać, musieliśmy przeprowadzić badania podstawowe: badania archiwalne, kwerendę w literaturze i w prasie. I to jest chyba główna zasługa naszej pracy. Im dłużej pracowaliśmy, tym więcej objawiało się obszarów nieznanych i nierozpoznanych. Stąd też musieliśmy zamawiać dodatkowe artykuły u specjalistów spoza grona członków komisji, co przedłużało nasze wysiłki. Pandemia z jednej strony nam sprzyjała, ale z drugiej – nie mogliśmy już znieść przeciągającej się pracy.

Fakt, że nasze badania i wydanie książki znalazły finał w grudniu 2022 roku, był bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności i dat, ponieważ miesiąc wcześniej w Uniwersytecie Warszawskim odbyła się konferencja poświęcona gettom ławkowym i to wytworzyło dobry klimat dla naszej publikacji.

 

PB: Naukowcy UAM podjęli ten trudny temat dopiero po ponad trzydziestu latach wolnej Polski. Z drugiej strony słyszę jednak, że i tak są w awangardzie, że to pierwsze tak poważne opracowanie w kraju… To jak w końcu jest?

MM: Nasza praca jest na pewno pierwszym samodzielnym i tak wieloaspektowym opracowaniem na temat uniwersyteckiego antysemityzmu w okresie międzywojennym. Ale nie jedynym. Dosłownie na dniach została wydana obszerna praca autorstwa dr Natalii Judzińskiej poświęcona gettu ławkowemu w Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, a więc dotycząca uczelni, która nie znajduje się już na terenie naszego kraju. Tym bardziej jest cenna.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Wcześniej ukazało się duże opracowania statystyczne prof. Mariusza Kulczykowskiego dotyczące żydowskich studentek i studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. A na Uniwersytecie Warszawskim powstała praca Moniki Natkowskiej o latach trzydziestych i kwestii rozruchów antysemickich.

Z kolei prof. Piotr Majewski w „Historii Uniwersytetu Warszawskiego” napisał obszerny rozdział na temat lat międzywojennych, w którym opisał na dobrych stu stronach różne antysemickie ekscesy, do jakich dochodziło na Uniwersytecie Warszawskim.

KP: Owszem, od upadku komunizmu minęło już sporo lat, ale państwa o wiele bardziej otwarte niż nasze i o znacznie dłuższej od nas tradycji demokracji również mają problemy z rewizją historii. Mam tu na myśli choćby aferę Dreyfusa, szmalcownictwo, denuncjowanie Żydów nazistom we Francji czy Holandii, kolonializm, eksterminację rdzennej ludności w Ameryce Północnej, grabieże dziedzictwa kulturowego Bliskiego i Dalekiego Wschodu.

To nie może  być dla nas usprawiedliwieniem. Jednak na ogół musi upłynąć trochę czasu, ze dwa pokolenia, żeby społeczeństwa były gotowe przyznać się do grzechów dziadów i pradziadów.

MM: To istotne, by odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przez tyle lat tego tematu nie podejmowano. I dlaczego nie był on w ogóle badany w Uniwersytecie Poznańskim. Myślę, że kwestię braku badań czy istnienia nielicznych badań na temat antysemityzmu w uniwersytecie można rozszerzyć na brak refleksji nad antysemityzmem mieszkańców Poznania jako miasta, czy Wielkopolski jako regionu.

To także kwestia pewnej kondycji mentalnej ludzi zaboru pruskiego, odmiennej od Polaków z innych ziem polskich pod zaborami. Bo agresywny międzywojenny antysemityzm poznański był w dużej mierze importem z byłego Królestwa Polskiego, tak przynajmniej twierdzi prof. Krzysztof Makowski. Wcześniejsze antysemityzmy w Poznaniu miały zupełnie inny kształt.

 

PB: Kiedy czyta się zredagowaną przez panów książkę, człowiek zachodzi w głowę: skąd wziął się tak zacięty antysemityzm w mieście, w którym Żydzi stanowili raptem 2 procent ludności! Zdaje się, że w Poznaniu więcej było Niemców?

KP: Problem chyba polegał na tym, że Uniwersytet Poznański od momentu swojego powstania w 1919 roku był nową uczelnią w odrodzonej Polsce. Jego założyciele postawili sobie za cel jego homogeniczny narodowo charakter. Obawiano się, że uniwersytet przyciągnie społeczność żydowską z innych regionów Polski.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

I próbowano temu przeciwdziałać. To była niemal w całej Europie epoka nacjonalizmów, ksenofobii, antysemityzmu. W Polsce, po doświadczeniu zaborów i otoczonej nadal przez wrogie państwa, ten lęk przed obcymi był silniejszy. Pamiętajmy, że Polska przedwojenna była państwem wielonarodowym, ale nie państwem federacyjnym.

Polska większość była politycznie uprzywilejowana, bo licznych mniejszości ze względu na położenie między Niemcami a Rosją obawiano się.

MM: Muszę przyznać, że na pytanie o to, skąd wziął się tak silny antysemityzm w mieście z tak niewielką liczbą Żydów, na dobrą sprawę nie odpowiedzieliśmy. Nadal tego nie wiemy. Z punktu widzenia naszych badań, ale również opierając się na wynikach wcześniejszych opracowań, muszę powiedzieć, że do wystąpienia antysemityzmu Żydzi nie są wcale fizycznie potrzebni.

Antysemityzm jest ideologią, która używa stereotypowych obrazów Żyda i Żydów, a ich cielesna, materialna obecność w gruncie rzeczy nie jest istotna. Ona rzecz jasna sprzyja zaistnieniu tego zjawiska. Z punktu widzenia ideologii dominującej na międzywojennym Uniwersytecie Poznańskim Żydzi nie byli potrzebni, bo to była ideologia narodowa. Antysemityzm był jej częścią. Być może był nawet podstawą tej ideologii, ale z całą pewnością chodziło w niej o naród polski, nie o Żydów.

 

PB: Antysemickie wypowiedzi można by zapewne usłyszeć na ulicy przedwojennego Poznania. Ale na uniwersytecie? Tu należałoby oczekiwać zachowania na poziomie, zwłaszcza od kadry naukowej. To, co uderzyło mnie najbardziej podczas lektury „Wypartych historii”, to fakt, że kadra naukowa Uniwersytetu Poznańskiego w przeważającej mierze też była antysemicka! Czy to nie jest szokujące nawet po tylu latach?

KP: Zakłada pan, że istnieje jakiś etos akademików, norma moralna odważnego i przyzwoitego zachowania człowieka nauki. Ale moja pięćdziesięcioletnia aktywność na uniwersytecie tego nie potwierdza. Tak nie jest. Przeciwko gettu ławkowemu, jak i przeciwko represjom stalinowskim na uniwersytecie protestowała mniejszość. Podobnie było w 1968 roku na UAM czy w okresie stanu wojennego. Przecież i teraz tylko mniejszość protestuje przeciwko niszczeniu edukacji i nauki przez ministra Czarnka.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Środowisko akademickie nie ma niestety jakiegoś „złotego rogu” przyzwoitości i mądrości. Tak było nawet wtedy, gdy profesorowie stanowili wąską elitę. Po drugie, profesorowie są często bezsilni i bezradni wobec chamstwa, a w okresie międzywojennym w użyciu były pałki i kastety, także na salach wykładowych. Nie wiem, czy wśród studentów przeważali antysemici, ale bez wątpienia grupa antysemicka skoncentrowana wokół Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska była najbardziej głośna.

Naukowcy nie potrafili albo bali się temu przeciwstawić. Uczelnie były pełne przemocy. W Warszawie pobito prof. Marcelego Handelsmana, zepchnięto z katedry prof. Tadeusza Kotarbińskiego, w innych ośrodkach zaszczuwano profesorów obraźliwymi okrzykami i napisami. Nie każdy był na tyle odporny psychicznie, by to wytrzymać.

Powtórzmy: Polska przedwojenna była państwem z jedną dominującą większością: polską. No i pojawiła się szansa, żeby Poznań ze swoim uniwersytetem był miastem czysto polskim. Wszystko inne działo się dlatego.

MM: Pokłosiem naszych badań jest smutna konstatacja, że instytucja naukowa, która miała tworzyć elity intelektualne społeczeństwa, była niestety także miejscem, w którym studenci, członkowie grupy społecznej określanej jako inteligencja, spotykali się po raz pierwszy z czynnym antysemityzmem. I właśnie na uczelni zobaczyli, że Żydów można nie dopuszczać do określonych przestrzeni w akademii, wyrzucać z ławek, spychać ze schodów i bić.

I to moim zdaniem było coś strasznego i okropnego w kontekście etosu szkoły wyższej jako instytucji kształtującej elity, inteligencję. To jest coś, o czym powinniśmy głośno krzyczeć i za co powinniśmy wielokrotnie i ciągle na nowo przepraszać.

 

PB: W książce panów kilkakrotnie pada stwierdzenie, że Uniwersytet Poznański był „rozsadnikiem” antysemityzmu.

MM: W Poznaniu jak najbardziej. W międzywojennym uniwersytecie pracowało nieco ponad 100 profesorów. Te osoby zasiadały we wszystkich gremiach, w których można było wówczas w Poznaniu zasiadać. To byli ludzie, którzy obejmowali przewodnictwo wszystkich komitetów.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Redagowali czasopisma. Pisali teksty do gazet. To były jednostki niezwykle aktywne społecznie, kulturalnie i naukowo. I jednocześnie w dużej części były zapewne antysemitami. Świetnie widać to w tekście Rafała Witkowskiego o zjeździe Związku Lekarzy Państwa Polskiego w Poznaniu w 1937 roku. Tu rzecz dotyczyła członków korporacji zawodowej. Ale niemal wszyscy ludzie, widoczni na archiwalnych fotografiach i występujący w dokumentach, to byli jednocześnie przedstawiciele uniwersytetów.

Mało tego, na galerii za stołem prezydialnym siedział dr Franciszek Witaszek! Ten Witaszek! Późniejszy bohater poznańskiego ruchu oporu.

KP: Dodałbym jeszcze, że w okresie międzywojennym studenci byli w niewyobrażalny dla nas sposób upolitycznieni. Na uczelni działało wiele organizacji, odbywały się rozmaite spotkania, podpisywano petycje, podejmowano rozmaite uchwały, wychodzono na ulice, wydawano druki ulotne i biuletyny.  Czasami dochodziło do walki wręcz pomiędzy narodowcami a socjalistami, ale studenci lewicowi byli w Poznaniu zdecydowanie w mniejszości.

MM: Praktycznie niewidoczni. Z naszych badań wynika, i nie jest to nic odkrywczego, że wyraźny wzrost nastrojów antysemickich i szerzej – roszczeniowych – w stosunku do władz uniwersytetu i władz państwowych nastąpił w latach trzydziestych. Dość powiedzieć, że w latach 1936–1937 na żądanie narodowych studentów znowelizowano ustawę o szkolnictwie wyższym, co pozwoliło później na wprowadzenie gett ławkowych.

 

PB: Byli jednak profesorowie i rektorzy, których stać było na zaprotestowanie przeciwko gettu ławkowemu. Do dymisji podał się np. rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, prof. Stanisław Kulczyński. Dlaczego nie potrafił tego zrobić rektor Uniwersytetu Poznańskiego?

MM: W Poznaniu nie było getta ławkowego. Ale w końcu lat trzydziestych dostęp na uniwersytet został dla żydowskich studentów de facto zamknięty. W tamtym czasie rektorzy polskich uczelni, ludzie światli i wykształceni, wprowadzili getto ławkowe, bo uważali, że jest ono rozwiązaniem kompromisowym, które uspokoi napięte nastroje między większością polskich studentów i mniejszością żydowskich.

A wtedy polscy studenci natychmiast wystąpili z postulatem numerus nullus – zamknięcia uczelni dla Żydów. Mieliśmy więc do czynienia z ciągłym przesuwaniem granicy – coś, co wydawało się wcześniej nie do wyobrażenia, dziesięć lat później stawało się faktem prawnie ustanowionym.

 

PB: Przeciwko wprowadzeniu na polskich uczelniach getta ławkowego zaprotestowało jedenastu naukowców Uniwersytetu Poznańskiego. Warto przypomnieć ich nazwiska, gdyż są dowodem, że nie wszystkie osoby związane z poznańskim środowiskiem naukowym godziły się na dyskryminację Żydów w murach uniwersytetu. Byli to profesorowie: Stefan Henryk Horoszkiewicz, Edward Klich, Witold Klinger, Tadeusz Kurkiewicz, Stanisław Nowakowski, Franciszek Raszeja, Stefan Różycki, Stanisław Runge, Adam Skałkowski, Henryk Ułaszyn i Florian Znaniecki. Przeciw gettu ławkowemu był więc co dziewiąty wykładowca uniwersytetu. Czy wiemy, czym za to zapłacili? Mieli problemy? Byli szykanowani?

MM: Po ogłoszeniu tego protestu Związek Akademicki Młodzież Wszechpolska natychmiast ogłosił, że trzeba się pozbyć „żydowskich” profesorów z uniwersytetu. Wystosował nawet do rektora i Senatu uniwersytetu pismo wyrażające przekonanie, że jedenastu profesorów, którzy stanęli w obronie Żydów, stanowi mniejszość, a reszta grona profesorskiego popiera wprowadzenie getta.

Warto jednak pamiętać, że pod protestem naukowców, którym się często usprawiedliwiamy, podpisali się także profesorowie z Wilna i Warszawy. I nie był to protest przeciwko gettu ławkowemu jako zarządzeniu, tylko protest przeciwko myśleniu antysemickiemu na uczelniach. Sygnatariusze protestu wzięli na siebie odpowiedzialność za to, że nie reagowali należycie w sytuacji, kiedy getto wprowadzano. Czuli się współwinni wprowadzenia rozwiązania, które uważali za sprzeczne z normami kultury zachodnioeuropejskiej.

KP: Zbigniew Pakuła zwrócił mi uwagę na fakt, że żaden z profesorów naszego uniwersytetu, którzy podpisali się pod tym protestem, nie był rodowitym Wielkopolaninem.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Najmocniej ogarnięte antysemityzmem wydziały na uniwersytecie to były Wydział Medyczny i Prawniczy. Wstrząsnęło mną to, że o ile w gronie tych jedenastu sprawiedliwych było kilku lekarzy, to nie znalazł się w nim ani jeden prawnik! Zabrakło tych, którzy zawodowo zobowiązani są stać na straży praw człowieka i obywatela, konstytucji.

Ten brak uważam za szczególnie skandaliczny.

 

PB: Polityka tolerowania wystąpień antysemickich na uniwersytecie doprowadziła do sytuacji z lat 1935–1936, do przemocy fizycznej. Pobito 25 studentów żydowskich. Dlaczego władze uniwersytetu reagowały na takie przypadki łagodnie? Czy było w tym coś z fascynacji rozwiązaniami wdrażanymi wobec Żydów u zachodniego sąsiada – III Rzeszy? Śledząc antysemickie pisemka wydawane w Poznaniu, można odnieść podobne wrażenie.

MM: Lata 1935–1937 to okres ogólnej ruchawki antysemickiej w całej Polsce. Było to związane ze śmiercią Józefa Piłsudskiego i jasną deklaracją Edwarda Rydza-Śmigłego, że jego grupa nie będzie się sprzeciwiać antysemickim wystąpieniom. Polacy dowiedzieli się wtedy z łamów gazet, że antysemityzm będzie w Polsce tolerowany.

Z kolei fascynacja faszyzmem włoskim, mniej nazizmem, jest widoczna w pismach polskich studentów narodowych już od lat dwudziestych XX wieku. Szczególnie członkowie Związku Akademickiego Młodzieży Wszechpolskiej bardzo uważnie śledzili to, co się dzieje we Włoszech, w Rumunii i w Niemczech. Nie doszukiwałbym się jednak tej fascynacji u kadry naukowej Uniwersytetu Poznańskiego. Antysemickie pisemka, o których pan wspomina, jak choćby „Pod pręgierz” czy „Pająk”, to jednak był ściek.

 

PB: Ale nawet powszechnie wówczas poważany dziennik endecji „Kurier Poznański” pisał o Żydach językiem wykluczenia. Przyrównywał ich np. do robactwa, które wciska się do Polski. Tam też widać było zachwyt nad rozwiązaniami niemieckimi. A „Kuriera” poznańscy profesorowie czytali.

MM: Pisali też do niego teksty. Nie spotkaliśmy jednak przypadków jawnej fascynacji jakiegoś profesora Uniwersytetu Poznańskiego faszyzmem lub nazizmem. Przynajmniej w Wielkopolsce Niemców traktowano przede wszystkim jako wrogów narodu polskiego. To poczucie przeważało. Przy jednoczesnym trzymaniu kciuków za to, żeby oni u siebie z Żydami zrobili porządek.

Ten szacunek dla administracyjnych działań antysemickich w Niemczech zmalał dopiero w wyniku wydarzeń z jesieni 1938 roku, kiedy to III Rzesza przerzuciła do Polski, m.in. pod graniczny Zbąszyń kilkutysięczną grupę polskich Żydów, zamieszkałych w Niemczech. Wtedy te działania administracyjne Niemiec zwróciły się jednak przeciwko Polsce. Choć należy też pamiętać, że kryzys na granicy polsko-niemieckiej wywołały także wcześniejsze działania władz polskich pozbawiające obywatelstwa osób długoterminowo przebywających za granicą.

 

PB: Panowie, co dalej? Czy możemy się teraz spodziewać uchwały Senatu wyrażającej żal i chęć zadośćuczynienia studentom żydowskim? Czy na budynkach uniwersytetu pojawią się tabliczki z informacjami o elementach tej trudnej historii?

MM: Przepraszam, ale to nie jest pytanie do nas. Nie chcemy wchodzić w kompetencje Senatu i władz rektorskich. Na pewno dalej toczyć się będą badania na ten temat. Materiał jest bowiem jeszcze dalece nieprzebadany. Musimy mieć jednak na to pieniądze i czas.

 

Komisja do spraw badania przypadków prześladowania osób pochodzenia żydowskiego na Uniwersytecie Poznańskim przed II wojną światową, powołana w 2019 r. przez ówczesnego rektora UAM prof. Andrzeja Lesickiego: prof. Anna Wolff-Powęska,  prof. UAM Piotr Forecki, prof. UAM Maciej Michalski, prof. UAM Krzysztof Podemski (przewodniczący), prof. UAM Rafał Witkowski. 

Współpracownicy Komisji: prof. Tomasz Schramm, prof. UAM  Małgorzata Praczyk (opracowanie wyboru źródeł), mgr Aleksandra Gluba-Pieprz (opracowanie prasy żydowskiej, m.in. w jidysz oraz polskojęzycznej), mgr Agnieszka Baszko (opracowanie ilustracji, wybór grafik i rycin), mgr Celina Barszczewska, mgr Oliwia Gromadzka, lic. Magdalena Patrzałek-Graś, mgr Agnieszka Zawisza (kwerenda archiwalna), Katarzyna Wala (opracowanie praktyk upamiętniania, działania projektowe), Agnieszka Juraszczyk (opracowanie graficzne materiałów konferencyjnych), Maciej Bether (strona internetowa i wsparcie informatyczne).

 

* Opublikowana w Wydawnictwie Naukowym UAM książka „Wyparte historie” jest dostępna bezpłatnie tutaj

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
2
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0