fot. M. Adamski

„Struga”. Głośne milczenie

„Nie można być postronnym” – mówi Roman Chojnacki, poeta czasów „Solidarności”, o  swoim nowym tomie poetyckim „Struga”.

Barbara Kowalewska: Czy poznańskie środowisko literackie w latach 80. XX wieku było spójne, czy wspieraliście się?

Roman Chojnacki: Postawy życiowe i moralne naszego środowiska w tamtych latach bywały różne. Tym, co je określało, był stosunek do wprowadzonego w 1981 roku  stanu wojennego. Byli tacy, którzy kolaborowali z komunistami, tak jak robili to przez całe życie, wielu jednak zaangażowało się w pomoc dla uwięzionych i internowanych, nie tylko pisarzy, ale także dla osób z innych grup społecznych. Tworzyliśmy podziemny ruch wydawniczy, wiązaliśmy się z podziemnymi strukturami nie do końca spacyfikowanej „Solidarności”. Ja sam jesienią 1982 roku zamknięty zostałem w karnej  jednostce wojskowej w Rawiczu. SB i wojsko nazwało to „inteligentną formą internowania”. To długi temat…

BK: W 1988 roku wyemigrował pan do Kanady. Został pan do tego zmuszony czy była to własna decyzja?

RCH: Zaszkodził mi bardzo nie okres stanu wojennego czy internowanie, ale inna sprawa. W 1985 roku otrzymałem propozycję bycia „nauczycielem” w konsulacie USA w Poznaniu. Rzecz jasna lekcje nie dotyczyły wyższości polskich samogłosek nad spółgłoskami. Już  po powrocie z Kanady odebrałem w Poznaniu teczki IPN, które pokazują skalę inwigilacji, którą objęto nie tylko mnie, ale także rodzinę i znajomych. Miałem swojego „opiekuna”, donosami i raportami trudniło się kilku szubrawców i kilka plugawych kobiet. Byłem trochę znany w środowisku artystycznym, więc pewnie dlatego pracownicy konsulatu zainteresowali się mną. Zaprzyjaźniliśmy się, odwiedzaliśmy się, amerykańska agencja informacyjna zaoferowała mi na kilkutygodniowe stypendium w USA.

 

fot. M. Adamski

fot. M. Adamski

Któregoś dnia, był to chyba rok 1987, Izabella Cywińska zaprosiła mnie do swego gabinetu, by przekazać mi ważną informację: „Uważaj, bo czym innym jest ganiać się z zomowcami, pisać czy roznosić ulotki, a czym innym zarzut współpracy z wrogim państwem”. Było to rzetelne ostrzeżenie, a wokół mnie zrobiła się nieciekawa atmosfera. Po powrocie ze stypendium chciano mnie zmusić do zeznań, czego konsekwentnie odmawiałem.

W tej sytuacji podjęliśmy z żoną decyzję o wyjeździe, a kapitan Borowicz, mój „opiekun” z Kochanowskiego, powiedział mi: „Lepiej, żeby pan nie wracał”. Mogliśmy pojechać do Stanów lub Kanady, moja żona ma tam siostrę i stanęło na tym, że pozostaliśmy w Kanadzie. Całe szczęście, bo chyba źle bym się czuł w Ameryce. Nie tęskniłem za Polską, nie interesowała mnie, został jakiś niesmak, gorycz, odcięliśmy się też od Polonii.

BK: Dlaczego?

RCH: Bo Polonia była wtedy i pewnie jest i teraz, cepeliowska, nacjonalistyczna, rasistowska, pseudoreligijna: w jednej ręce trzymająca Pismo św., a w drugiej książeczkę czekową. Na emigracji należało stać się Kanadyjczykami i szybko udało nam się to osiągnąć.

BK: Czym była w tamtych latach poezja?  Azylem, bronią, upustem emocji, buntem?

RCH: Emigracja może być szansą, może też być przekleństwem. Pisałem, drukowałem, wydawałem kolejne tomy wierszy w Polsce, rzecz jasna, z upływem czasu z coraz mniejszym zainteresowaniem ze strony choćby krytyki w kraju. Ale to wiersze… A życie? Dano nam w Kanadzie szansę, staraliśmy się ją w pełni wykorzystać, być odważni, otwarci, a przede wszystkim wolni. Udało się, może więc dlatego jest nam po powrocie tak trudno zrozumieć Polskę. Żyliśmy przez 30 lat w kraju, który dba o ludzi, troszczy się, ułatwia życie. Trudno powiedzieć to samo o Polsce.

BK: Tomik „Struga” jest szczególny, jaka jest historia jego powstania?

RCH: Ten tomik zaczął powstawać dawno, prawie od początku mojego pisania. Urodziłem się w Lesznie, gdzie przetrwała dzielnica żydowska, synagoga, którą komuniści zamienili w magazyn, potem w pływalnię. Rodzice byli komunistami, zamieszkaliśmy w dużej willi, zarekwirowanej pod wynajem od żydowskich właścicieli. Czułem, że coś było nie tak. W mojej powieści „Gołąb cukrowy” piszę o tym, że nie byłem chrzczony, nie chodziłem do kościoła, nie byłem u komunii, uważano więc, że muszę być Żydem. To we mnie siedziało. Wiedziałem, że chcę uciec z tego miasta. Uciekłem do Poznania.

 

 

BK: Do czego odnosi się tytuł powieści?

RCH: Te gołębie mają ruchome podniebienia i zredukowaną ilość kości. Są nami, kiedy jesteśmy młodzi, gdy brak nam jeszcze własnego języka i mamy ruchomy kręgosłup. „Gołąb cukrowy” to opowieść o młodym chłopaku z Leszna i o tym, jaka może być codzienna przemoc.

BK: Wróćmy do „Strugi”. Pisze pan: „Miliony żywych Polaków nie widzą milionów martwych Żydów, nie umieją ich […]. Milczą głośno”.

RCH: Uparłem się, by zebrać te swoje powstałe przez lata „żydowskie wiersze” w całość,  przetłumaczyć na język hebrajski i wydać właśnie tu, w Poznaniu. Dużą część tego tomiku stanowią wiersze poświęcone miejscom i Żydom Poznania. Poważny wpływ na nie wywarły  teksty Zbigniewa Pakuły, redaktora naczelnego kwartalnika „Miasteczko”. Poznań ma swoją ponurą przeszłość, fascynację nacjonalizmem, studenckie marsze i bicia, tu Żydów traktowano okrutnie i to tu przecież wymyślono getto ławkowe i numerus clausus. Jeśli wie się o tym, co się wydarzyło, nie można być – jak to nazwał Konstanty Gebert – postronnym.

BK: Tomik przetłumaczyła na hebrajski Orit Zehavi. Czyje zdjęcia umieszczono w tomie?

RCH: Proces tłumaczenia trwał półtora roku. Orit jest osobą żyjącą na walizkach: urodzona w Łodzi, wyemigrowała z rodzicami z Polski do Izraela, a teraz, po wybuchu wojny w Gazie, wyjechała do Lizbony. Nie mogła patrzeć na to, co się dzieje. Uciekła. Krystyna Piotrowska podarowała z kolei do tomiku swoje zdjęcia. Promocja wierszy odbędzie się 23 września w Bibliotece Raczyńskich, poprosiłem Marię Rybarczyk, żeby je recytowała.   

BK: Tomik został wydany w trudnym okresie z racji konfliktu w Strefie Gazy.

RCH: Kiedy rozmawiam o tym z Orit, która spędziła życie w cieniu wojen i w schronach Jerozolimy, tłumaczy mi to tak: „Wyobraź sobie, że Niemcy nagle wchodzą do waszego kraju ponownie i zaczynają mordować Polaków. Jak byście zareagowali? To jest w nas, ten lęk, lęk wynikający z traumy. Tak, jak Amerykanie zareagowali na atak z 11 września. Odwet zbrojny ma odwracać traumy narodowe…”.

BK: A jak pan odebrał rzeczywistość polską po powrocie do kraju w 2018 roku?

RCH: Jak już mówiłem, przez czas emigracji nie interesowałem się specjalnie Polską. Moja żona często tu przyjeżdżała z powodów rodzinnych, ja byłem w kraju dwa razy. Alina mówiła, że to już inny kraj, że tu się bardzo zmieniło, że mamy już swoje lata, więc może pomyślelibyśmy o powrocie? Nie wiedziałem, do jakiego kraju wracam.

 

fot. M. Adamski

fot. M. Adamski

Żyłem połowę swego czasu na ziemi w demokratycznym państwie, zacząłem więc przyglądać się i poznawać kraj, do którego „reemigrowałem” i który nie zmienił się tak bardzo: to wulkan w stanie ciągłej erupcji. Jest w mentalności polskiej coś, co się kotłuje, bulgocze, wydziela niedobre  zapachy. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, żeby tu wrócić. Ważne jest przypominanie o podstawowych wartościach, na przykład o tym, czym jest prawo, czym ludzka życzliwość, zauważanie innych ludzi, choćby na ulicy.

Słyszę zewsząd, jakimi to jesteśmy cudownymi Europejczykami, ale czasami zachowujemy się jak jakiś prasłowiański naród z mokradeł. Mówiąc to, narażam się moim znajomym. Ale mówię tak chyba nie tylko ja. Ech, te polskie sprawy!

BK: Czy poezja zaangażowana jest zdeterminowana tym, w jakich żyjemy czasach?

RCH: Zaangażowanie siedemdziesięciolatka, którym jestem, jest inne niż tego faceta z lat 70. i 80. XX wieku. Ukończyłem nowy tom wierszy „Wybór pism na temat życia z punktu widzenia śmierci”. Wypadłem jakoś z obiegu polskiej poezji, rozumiem to, ale powtarzam sobie, że była to nieobecność usprawiedliwiona. Przez te wszystkie lata zdobyłem jakąś wiedzę, spotkałem tysiące ludzi, przeczytałem też co nieco. Teraz chcę zrozumieć to, czego się dowiedziałem i co przeżyłem.

 

 

Roman Chojnacki – absolwent polonistyki na UAM w Poznaniu (1977 rok), sekretarz literacki Teatru Nowego w Poznaniu (1980–1988), redaktor krakowskiego „Studenta” (1980–1981), członek Polskiego Pen Clubu. Za działalność w podziemnym ruchu wydawniczym „Solidarnośc” internowany w Obozie Wojskowym w Rawiczu (1982). Autor kilkunastu tomów poetyckich, prozaik, krytyk literacki, laureat kilku nagród literackich. W latach 1988–2018 przebywał na emigracji w Kanadzie.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
6
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0