Sacrum i profanum w nieznanych operach Holsta i Hindemitha
Opublikowano:
4 maja 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Beethoven i Penderecki. Sfera sacrum” – pod takim hasłem odbył się 25. Festiwal Ludwiga van Beethovena, w którym wzięła udział Filharmonia Poznańska. Wybory muzyczne, jakich dokonał dyrygent Łukasz Borowicz, skłaniają do tego, by do festiwalowego credo dopisać jeszcze …i profanum.
Jednoaktówka Gustava Holsta „Sāvitri” ma charakter medytacji o śmierci. „Sancta Susanna” Paula Hindemitha łączy sacrum i profanum, wpisuje się też w niekończący się dyskurs o celibacie osób konsekrowanych, zarówno mężczyzn jak i – rzadziej – kobiet. Nie wiem, na ile świadomie, ale Borowicz realizując estradowe wykonanie ekspresjonistycznego dzieła niemieckiego kompozytora, dopisał glosę do trzech realizacji „Matki Joanny od Aniołów”, które w poprzednim sezonie na warszawskich scenach wyreżyserowali: Agnieszka Błońska, Jan Klata i Wojciech Faruga.
Mit odwrócony
Gustav Holst, zafascynowany „Mahabharatą” i innymi tekstami starohinduskimi, opowiedział historię księżniczki Sāvitri (Justyna Ołów), która słyszy głos Śmierci (Mariusz Godlewski) przybyłej po jej męża. Satyavān (Krystian Krzeszowiak) uspokaja żonę – jej strach to jedynie Maya/złudzenie/iluzja. Śmierć jednak upomina się o niego. Satyavān umiera. Zasmucona Sāvitri z pokorą wita Śmierć. Ta, poruszona postawą kobiety, obiecuje spełnić jedno życzenie z wyjątkiem wskrzeszenia męża. Sāvitri chce tylko – cokolwiek to znaczy – „doświadczyć życia w całej jego pełni”. Śmierć spełnia życzenie, ale Sāvitri stwierdza, że nie ma pełni życia bez Satyavāna. Pokonana Śmierć odchodzi, a mąż się budzi. Fabuła nasuwa skojarzenia z Orfeuszem i Eurydyką, tylko z odwróconymi rolami.
Kompozytor i autor libretta w jednej osobie nie uległ taniej modzie na egzotykę. Nie poprzestał na powierzchniowej warstwie orientalizmu zarówno w fabule, jak i muzyce. Na płaszczyźnie opowiadania zrezygnował z kolorytu lokalnego i nadał mu charakter ogólnoludzkiej refleksji, która mogłaby się wydarzyć zawsze i wszędzie. Na płaszczyźnie muzycznej porzucił powierzchowną stylizację, nie użył skal orientalnych, nie odwołał się do typowych dla muzyki tego kręgu kulturowego ozdobników i środków wyrazu czy instrumentarium…
W zamian postawił na ostinato basowe, które nieodparcie kojarzy się ze śmiercią. Zamiast folklorystycznej fascynacji orientalizmem i ilustracyjnością względem fabuły, postawił na medytację muzyczną. I dzięki temu, chociaż od prapremiery w Londynie minęło ponad sto lat (5 grudnia 1916), dzieło Holsta wydaje się dziś bardzo aktualne.
W tej operowej przypowieści trwającej zaledwie 30 minut kompozytor dał szansę śpiewakom, którzy oscylując na granicy rzeczywistości i iluzji, opowiadają lub może raczej rozmyślają nad sensem miłości i śmierci. Niezwykle ciekawym zabiegiem w tej operze jest wykorzystanie ciszy i głosów żeńskich chóru, które budują napięcie dramaturgiczne. I chociaż to jednoaktówka, kompozytor pozwolił zaistnieć bohaterom w pełni. Mnie urzekła przede wszystkim Justyna Ołów, która pięknym i przejmującym mezzosopranem pokonywała kolejne kręgi medytacji, nie nużąc. To ona jest protagonistką, to ona pokonuje swoją wiarą w miłość Śmierć.
Zakonnica zbuntowana
Krótka opera, trzy solistki, kilkanaście chórzystek oraz wielka orkiestra symfoniczna. Niby kameralna, a jednak dzieło z wielkim ekspresjonistycznym rozmachem. Może właśnie dzięki tym kontrastom „Sancta Susanna” robi tak piorunujące wrażenie. Dzieło powstało niespełna sto lat temu (prapremiera odbyła się 26 marca 1922 roku we Frankfurcie) i wywołało skandal, budziło protesty ortodoksyjnych katolików. I tak już miało pozostać. Nawet w XXI wieku w Niemczech zostało oprotestowane. W Polsce pozostawało nieznane. Dopiero Łukasz Borowicz zdecydował się na jego koncertową realizację. Zaprosił do współpracy trzy znakomite śpiewaczki: Katarzynę Hołysz (sopran), Annę Bernacką (mezzosopran), Annę Lubańską (mezzosopran) oraz członkinie Poznańskiego Chóru Kameralnego, które z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej wyśpiewały swój ból istnienia.
Tytułowa Susanna (Katarzyna Hołysz) jest młodą zakonnicą, która modli się żarliwie w kaplicy i prosi o oddalenie pokus, na które została wystawiona. Przez otwarte okno dociera do niej mdły zapach bzu i odgłosy kochanków: klasztornej służki i jej narzeczonego. Susanna wpada w afekt erotyczny, wzywa szatana i pozostaje głucha na opowieść siostry Klementii (Anna Bernacka). A ta wspomina siostrę Beatę, która za erotyczne fantazje zapłaciła życiem; została zamurowana za ołtarzem. Susanna nie słucha również Starej Zakonnicy (Anna Lubańska).
Domaga się takiej samej kary, jaka spotkała siostrę Beatę. Najbardziej znane opętanie zakonnic kieruje naszą uwagę na klasztor w Loudun, który zainspirował m. in. Aldousa Huxleya i Jarosława Iwaszkiewicza. Pierwszy zafrapował Krzysztofa Pendereckiego i tak powstała jego genialna opera „Diabły z Loudun”. Opowiadanie Iwaszkiewicza inspiruje przede wszystkim reżyserów teatralnych w Polsce. W minionym sezonie oglądaliśmy na warszawskich scenach aż trzy realizacje.
Koncertowe wykonanie opery nie może się włączyć w dyskurs ze spektaklami teatralnymi, ale pojawienie się tematu opętania erotycznego w takim gatunku jak opera dowodzi, że problem celibatu i ograniczeń z niego wynikających jest bardzo ważny i aktualny. Znaczy, coś wisi w powietrzu. Wersja estradowa nie pozwala, aby opera omsknęła się w rejony taniego reportażu. Pozostawienie publiczności tylko z głosami kobiet i instrumentarium rozbudowanej orkiestry trochę neutralizuje kwestie obyczajowości na rzecz tragedii osobistej, prywatnej, która rozgrywa się we wnętrzu duchowego życia zakonnic.
W operze Hindemitha tak samo ważne są postaci trzech zakonnic jak głosy zastępu bezimiennych mniszek, których wokalizy są zderzone z masą dźwiękową orkiestry. Spośród protagonistek opery najpełniej zajaśniała Katarzyna Hołysz, która tragizm umierania ma wpisany w swój głos (pamiętam ją jako Salome i Ariadnę w operach Richarda Straussa). Siostra Susanna przeraża i fascynuje, a wszystko zawarte jest w głosie. Śpiewaczka nie może liczyć na kostium, na scenografię. Wszystkie emocje wyśpiewała. Niestety, nie mogę tego napisać o Annie Bernackiej, której opowieść, bardziej narracyjna, mniej tragiczna, nie przekonała Susanny. Nie dziwię się. Mnie – słuchacza – też nie przekonała. W głosie śpiewaczki zabrakło mi żaru. Wielkie brawa należą się Annie Lubańskiej, w której głosie słychać było kojący ton, tak bardzo potrzebny młodej zakonnicy.
Nieznane opery
Łukasz Borowicz chyba lubi antykwariaty, lubi sięgać po utwory nieznane lub zapomniane. Dyrygent archiwista? Dyrygent archeolog? A może adwokat kompozycji, które zasługują na to, by były grane. Równie ważne, a może nawet ważniejsze jest to, że ocalone przez niego od niepamięci dzieła są świetnie zinterpretowane i zagrane.
25. Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena: Koncert z cyklu „Nieznane opery”
Gustav Holst, „Sāvitri”
Sāvitri – Justyna Ołów (mezzosopran)
Satyavān – Krystian Krzeszowiak (tenor)
Śmierć – Mariusz Godlewski (baryton)
Poznański Chór Kameralny pod dyrekcją Bartosz Michałowskiego (głosy żeńskie)
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej pod dyrekcją Łukasza Borowicza
Paul Hindemith, „Sancta Susanna”
Susanna – Katarzyna Hołysz (sopran)
Klementia – Anna Bernacka (mezzosopran)
Stara Zakonnica – Anna Lubańska (mezzosopran)
Solo mówione – Joanna Polak, Jarosław Rewers
Poznański Chór Kameralny pod dyrekcją Bartosza Michałowskiego (głosy żeńskie)
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej pod dyrekcją Łukasza Borowicza
Poznań, 26 marca 2021 roku online