Światowa architektura w Luboniu
Opublikowano:
30 maja 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Ile mamy w Wielkopolsce dzieł najważniejszych w historii architektów? Mało kto odpowie na to pytanie. Do niedawna nawet nie wypadało się tym chwalić, bo dzieła niemieckich architektów rozbierano na potęgę, a nie otaczano opieką. To cud, że przetrwało pięć domów zaprojektowanych przez jednego z największych architektów XX wieku, Hansa Poelziga, w Luboniu.
Ile mamy w Wielkopolsce dzieł najważniejszych w historii architektów? Mało kto odpowie na to pytanie. Do niedawna nawet nie wypadało się tym chwalić, bo dzieła niemieckich architektów rozbierano na potęgę, a nie otaczano opieką. To cud, że przetrwało pięć domów zaprojektowanych przez jednego z największych architektów XX wieku, Hansa Poelziga, w Luboniu.
Hans Poelzig był wrocławskim architektem. Jego dzieła są ikonami światowej architektury wczesnego modernizmu i niemieckiego ekspresjonizmu, wyznaczającego nowe kierunki projektantom. A całkiem spora część jego najlepszych dzieł powstała w Poznaniu i w pobliskim Luboniu.
Jego Wieża Górnośląska, wieża ciśnień i jednocześnie hala targowa, wzniesiona została w 1911 roku na pierwszą w Poznaniu wielką imprezę wystawienniczą – Wschodnioniemiecką Wystawę Przemysłu, Rzemiosła i Rolnictwa. To jedyny obiekt w Wielkopolsce, którego zdjęcie widnieje we wszystkich światowych podręcznikach historii architektury. Choć w większości z podaną lokalizacją w jakimś mieście Posen. Nikt na to w kulturalnym Poznaniu nie zwraca uwagi, nawet mało kto o tym wie. Problem Wieży Górnośląskiej rozwiązano tu już dawno. Mimo, że przetrwała w całkiem dobrym stanie drugą wojnę światową, została kilka lat po wojnie rozebrana do parteru. I dostała po 1955 roku nowy czubek w kształcie ażurowej rakiety. W sam raz dla pawilonu Związku Radzieckiego, który właśnie szykował się do podboju kosmosu. Nawet dzisiaj słychać głosy autorytetów z tytułami profesorskimi, że nie ma problemu, bo brzydka była. Od siebie dodam, że w Święta Bożego Narodzenia bardzo ładnie robi za choinkę, obwieszona kolorowymi światełkami.
Tym bardziej zadziwia fakt, ze przetrwało trochę budowli wzniesionych w latach 1908-1911 przez Hansa Poelziga w podpoznańskim Luboniu. Wybitny niemiecki architekt był tam głównym budowniczym fabryki kwasu siarkowego Moritza Milcha. Mowa tu o jednej z najbardziej spektakularnych inwestycji przemysłowych w Europie tego czasu. Była to największa w tej części kontynentu wytwórnia superfosfatu. Kompleks nowoczesnych budynków wzniesiono na powierzchni 58 hektarów, z własną elektrownią, bocznicą kolejową, portem rzecznym i mostem kolejowo- drogowym nad Wartą. Część obiektów zbudowanych według projektu Hansa Poelziga zachowała się, mało tego, do dzisiaj odbywa się w nich produkcja nawozów mineralnych. Wiedza o tych budynkach jest rozpowszechniana od kilku lat, w ramach lubońskiego szlaku architektury przemysłowej. Co nie zmienia faktu, że w internecie ta znakomita architektura przypisywana jest niezmiennie jakiemuś tajemniczemu miastu Luban.
A przy wielkiej lubońskiej fabryce chemicznej zachował się mały, uroczy zespół urbanistyczny pięciu willi dla kadry inżynierskiej. Zbudowany według projektu Hansa Poelziga jednocześnie z częścią produkcyjną w 1911 roku. I co najciekawsze, przetrwał bez zmian, wraz z piękną zielenią centralnego skweru, dostępnego publicznie i ogrodami wokół domów.
Wille są zróżnicowane wielkością i kształtem. Utrzymane są w charakterze architektury tradycyjnej, bez silenia się na nowoczesność. Łączą je wizualnie ściany wykonane z ciemnej, dobrze wypalonej cegły i podobne, wysokie dachy z równie ciemnej dachówki ceramicznej. Jednolita jest zachowana stolarka okienna i drzwiowa, takie same okna dachowe, okiennice, a nawet klamki. Wspólne jest też zgrabne ogrodzenie, ze słupkami z tej samej cegły co domy i wypełnieniem z drewnianych beleczek. Największa jest pierwsza willa od głównej ulicy, w której mieszkał dyrektor zakładów. Najmniejsza zaś ostatnia, w której zlokalizowano wspólną pralnię, łaźnię i kotłownię. Po wojnie ten ostatni budynek przystosowano do funkcji mieszkalnych, przebudowując go nieco.
Do willi prowadzi łukowato poprowadzona uliczka, ze szpalerem drzew i wygodnymi miejscami parkingowymi. Po przeciwnej stronie domów wyznacza ona duży, prawie hektarowy, zielony skwer, z placem zabaw dla dzieci i ławkami. Po odzyskaniu niepodległości nowymi właścicielami fabryki została rodzina doktora Romana Maya, w skład której wchodził też wybitny poznański prezydent, Cyryl Ratajski. Ustawili oni w 1929 roku, na środku skweru, wysoką kamienną kolumnę, z postacią symbolicznego Siewcy na górze. Jest to dzieło rzeźbiarza Marcina Rożka, odlane z brązu. U podstawy kolumny doczepiono jeszcze dwa delfiny tryskające wodą jak na fontannę przystało. Na cokole przymocowano też metalowy medalion autorstwa Władysława Marcinkowskiego, w wizerunkiem Romana Maya, twórcy koncernu chemicznego w Luboniu. Całość rzeźby wygląda monumentalnie, choć trochę bez sensu, bo dynamicznie machający rękami Siewca robi wrażenie, jakby miał za chwilę zlecieć z wysokiej kolumny.
Całość tego małego założenia urbanistycznego to niedościgły przykład pięknego kształtowania kameralnego zespołu zabudowy mieszkalnej, projektowanej razem z terenem zieleni publicznej, zwanej wtedy dziecińcem. Dobrze, że doceniając rangę tej architektury i urbanistyki, budynki objęto ochroną konserwatorską. Szkoda tylko, że tak niewiele dobrego wynika z tego dla tych dzieł wielkiego architekta. Bo na kpinę zakrawają wielkie tablice o odnowieniu z pomocą finansową ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Gdy w ramach tego remontu wyrzucono autentyczną ciemną dachówkę, zastępując ją nową, jasnopomarańczową, jak z plastiku. I zmieniając łagodnie zmieniający się kształt dachu na ordynarnie kanciasty. Czy konserwator nadzorujący to niszczenie zabytku ma jakieś pojęcie o architekturze? Jakość obróbek blacharskich i wykończenie szczegółów przekładanych dachów jest zupełnie nieporównywalna z robotą dawnych mistrzów dekarskich. Wymienia się też autentyczną, piękną stolarkę na prostacką plastikową i nie pasującą do pierwotnych otworów.
Zachowane stare zdjęcia, zrobione krótko po wzniesieniu willi pokazują perfekcyjne dopracowanie najdrobniejszych nawet szczegółów tej wyjątkowej architektury. Dzisiaj, mimo zachowania murów budowli, obiekty te przedstawiają smutny widok. Z przyzwoleniem konserwatora. Jakieś dyndające kable, prymitywne przemurowania, rozpadające się fragmenty ogrodzenia i ordynarnie prowadzona właśnie renowacja mówią dosadnie, że panuje tutaj ciągle inna cywilizacja jak w 1911 roku. Może warto kompleksowo zmienić ten stan wegetatywny i zamienić całość w prawdziwą wizytówkę wielkopolskiej architektury? Tylko, czy kogoś to obchodzi?