fot. Adrian Wykrota

Sygnalizowanie obrazem – fotografia jako narzędzie do zadawania pytań sobie i innym

Z Karolem Szymkowiakiem o Powidzu, Statule Wolności, fotografowaniu, analizowaniu, bombie atomowej i Kolekcji Wrzesińskiej rozmawia Adrian Wykrota.

Adrian Wykrota: Gdzie znajduje się najczystsze jezioro w Polsce?

Karol Szymkowiak: Według pomiarów z zeszłego roku najczystszym w Polsce było Jezioro Powidzkie.

 

AW: Ale chyba nie ten fakt przyciągnął cię w to miejsce?

KSZ: Nie! Ja to miejsce znam od najmłodszych lat. Tak też wynika z rodzinnego archiwum zdjęć – jako kilkulatek jeździłem najpierw z rodzicami do Anastazewa, a później po kolei do niemal wszystkich miejscowości, które są dookoła jeziora. Na różnych etapach życia spędzałem tam wakacje.

 

AW: Co w takim razie skłoniło cię do wyciągnięcia aparatu i eksplorowania za jego pomocą tego terenu?

fot. Adrian Wykrota

KSZ: Ostatnio bywam tam regularnie. Rodzice mojej partnerki mają w okolicy domek letniskowy i w miesiącach letnich spędzamy tam średnio co drugi weekend. To było około trzech lat temu, kiedy siedząc na pomoście, po raz kolejny obserwowałem latające po niebie wojskowe samoloty transportowe Herkules, co dla mnie nie było żadnym niecodziennym widowiskiem, gdyż jak wspomniałem, znam te tereny od dziecka, a lotnisko wojskowe istnieje tam od 1953 roku.

 

Sytuacja, która rozgrywała się na moich oczach, była więc dla mnie zrozumiała, normalna.

Był słoneczny letni dzień, po wodzie pływały żaglówki, ludzie kąpali się w jeziorze, w trzcinach hałasowały ptaki, a na niebie warczały duże samoloty wojskowe. W pewnym momencie zrozumiałem, że to w sumie dziwne i jednocześnie ciekawe, że od zawsze normalizowałem w swojej głowię tę sytuację. Czyste jezioro, dzika przyroda, wakacje i machina wojskowa w tle – nagle ten temat wydał mi się niezwykle interesujący, a w mojej głowie pojawiło się wiele pytań.

 

AW: A co masz na myśli, mówiąc o machinie wojskowej?

KSZ: Mam na myśli zarówno wojskowe lotnisko, jak i bazę wojskową, która tam obecnie istnieje i stale się rozrasta. Jest tam polskie lotnisko, polska jednostka wojskowa, ale stacjonują tam także amerykańscy żołnierze. W jakiej liczbie, trudno właściwie powiedzieć. Kilka lat temu pojawiały się w prasie informacje, że jest ich około tysiąca, co przy fakcie, że gmina Powidz jest najmniejszą pod względem ludności gminą w Wielkopolsce, sprawiało, że było ich proporcjonalnie dużo względem mieszkańców. Od kilku lat powstaje tam spora infrastruktura – np. kompleks logistyczno-sprzętowy, który został oddany do użytku w zeszłym roku. Natomiast z tego co wiem z prasy i portali internetowych, budowane są tam także inne obiekty – infrastruktura, która ma być zapleczem natowskim, które będzie wykorzystane w razie przysłowiowego „w”.

 

AW: Czy tkanka, nazwijmy to, lokalna, też się zmienia? Mam na myśli infrastrukturę usługową dostosowaną do żołnierzy amerykańskich. Pojawiają się chociażby bary szybkiej obsługi albo jakieś atrakcje dla żołnierzy?

fot. Adrian Wykrota

KSZ: Tak, i to był też jeden z wątków, który chciałem podjąć w moim projekcie. Rzeczywiście w krajobrazie Powidza, który jest wioską, zaczęły się od pewnego czasu pojawiać różnego rodzaju bary z hamburgerami. Dzisiaj są tam także studia tatuażu, barber i kilka innych tego typu miejsc, powstałych głównie z myślą o żołnierzach amerykańskich, którzy w czasie wolnym coś ze sobą muszą zrobić. Wspomniane obiekty zlokalizowane są w bezpośrednim sąsiedztwie bazy.

 

Swego czasu w centrum Powidza istniały także dwa amerykańskie puby.

W okolicach Jeziora Powidzkiego pojawiło się też kilka ciekawych symboli – np. przy jednej dużej restauracji właściciel nie dość, że wręcz wybetonował nabrzeże, to postawił na nim także miniaturową Statuę Wolności. Domyślam się, że miał być to rodzaj reklamy i zachęty dla amerykańskich żołnierzy. Ostatecznie wygląda to karykaturalnie.

 

AW: Ważne wydaje się dokumentowanie tego, co dzieje się teraz w Powidzu w związku z rozbudową bazy i obecnością amerykańską. Równocześnie bardzo ciekawa jest historia tego miejsca i to, jak ono funkcjonowało wcześniej.

KSZ: Jest to miejsce, gdzie mieszają się trzy światy. Pięknej przyrody, turystyki, ale i wojskowości. Pewnego razu, przeszukując lokalne portale internetowe, znalazłem nagłówek, zakończony wykrzyknikiem, który informował o tym, że na Powidz miała spaść bomba atomowa. Artykuł dotyczył ujawnionego kilka lat temu przez Pentagon, tajnego dokumentu „Studium wymagań broni nuklearnej strategicznego dowództwa lotniczego na rok 1959”. Zawarta w nim jest lista około 2300 celów, znajdujących się głównie w bloku wschodnim, do którego wówczas należeliśmy. Lotnisko w Powidzu zostało wybudowane w 1953 roku przez Rosjan.

 

Na tej liście, co jest dość oczywiste, znalazł się także Powidz, właśnie ze względu na największe w Polsce lotnisko wojskowe.

Odkrycie tego dokumentu i całej tej historii zaczęło mi układać narrację projektu. Od samego początku najbardziej interesował mnie swego rodzaju absurd tego wojskowego sąsiedztwa – tuż przy największym w Wielkopolsce jeziorze, pośród pięknej przyrody postanowiono zrobić lotnisko. W mojej głowie pojawiły się pytania: czy obecność całej tej infrastruktury i fakt, że te samoloty i helikoptery niemal codziennie latają nam nad głowami, wytwarza w nas poczucie bezpieczeństwa i pewności, że ktoś nad nami czuwa, czy raczej wywołuje niepokój i napięcie. Osobną kwestią jest, jak ten hałas i wibracje odbierane są np. przez żyjące tam zwierzęta. Na dodatek ten dokument, który znalazłem…

 

To jest taki paradoks historyczny – w miejscu, które powstało dzięki Rosjanom i znajdowało się na liście amerykańskich celów strategicznych, dziś stacjonują Amerykanie i na pewno lotnisko jest na liście celów strategicznych innych mocarstw, również tego, które je wybudowało.

Można by powiedzieć, że ten obszar stał się w pewnym sensie zakładnikiem tej sytuacji, tej lokalizacyjnej decyzji, którą kiedyś podjęto. Bo nie ma się co oszukiwać: jeśli celem jest jednostka i lotnisko, którego płyta znajduje się 3 km od jeziora, to również jezioro i przyległe do niego miejscowości stają się celem.

 

AW: Historia naszej części Europy jest skomplikowana. Możemy znaleźć kilka podobnych przykładów miejsc, które były po drugiej stronie barykady – choćby amerykańską bazę lotniczą w niemieckim Ramstein. Niegdyś w czasie wojny startowały tam samoloty Luftwaffe…

fot. Adrian Wykrota

KSZ: Prawda!

 

AW: Czy czujesz niepokój spowodowany wojną w Ukrainie?

KSZ: Nie da się od tego faktu odciąć. Trudno jest to lekceważyć, ignorować, ale gdzieś tam z tyłu głowy działa też mechanizm wyparcia. Staram się o tym myśleć w miarę trzeźwo, choć mam wrażenie, że media dość mocno eskalują tę sytuację, przerzucając się codziennie nagłówkami traktującymi o tym, że za chwilę Putin może być w Polsce. Bardzo często te teksty nie są poparte żadną wnikliwą analizą, to są po prostu clickbaitowe. treści.

 

To nieodpowiedzialne, bo tylko podgrzewa emocje, a nie dostarcza nam rzetelnych analiz czy informacji. Czy mnie ta sytuacja stresuje?

W jakimś sensie na pewno. Zresztą wracając do projektu, dla mnie Powidz i Jezioro Powidzkie to współczesny świat w pigułce. Z jednej strony mamy lato, najczystszą wodę, jest słońce, jest cudownie, cieszymy się, bawimy, ale niedaleko nas trwa wojna. Na dodatek nie wiemy, co się wydarzy w naszym kraju za lat kilka. Dochodzą do tego problemy natury ekologicznej, przyrodniczej – jezioro wysycha, tak jak cała Wielkopolska. Więc to jest przełożenie tego mikroświata na makroskalę.

 

AW: Czy myślisz, że fotografia to jest dobre medium do opowiadania tego typu historii? Historii wielowątkowych, na pierwszy rzut oka nieoczywistych.

KSZ: Tak, ale fotografia jest też świetnym narzędziem do zadawania pytań, choć jednocześnie bardzo rzadko, o ile w ogóle, fotografia jest zdolna udzielić nam na te pytania odpowiedzi. W tym sensie świetnie się nadaje do opowiadania historii wielowątkowych i nieoczywistych. Traktuję w ten sposób fotografię zarówno myśląc o swojej twórczości, jak i patrząc na prace innych. Fotografia sprawia, że stajemy się refleksyjni. Realizując jakiś projekt, właściwie nie powinniśmy się łudzić, że znajdziemy jednoznaczne odpowiedzi. Przy projekcie o Powidzu też nie zakładałem, że na pytania, które w mojej głowie były na starcie jego realizacji, w jakikolwiek sposób poprzez fotografię odpowiem, że dokonam wnikliwej analizy całej tej sytuacji i ją podsumuję grubą kreską.

 

Przeciwnie, w trakcie procesu tych pytań i wątpliwości pojawiało się coraz więcej. Zresztą wydaje mi się, że my wszyscy jako osoby fotografujące, działające na polu dokumentu fotograficznego, z jednej strony nie do końca mamy narzędzia do tego, aby tworzyć złożone fachowe analizy tego typu sytuacji, z drugiej – niekoniecznie przecież jest to nasza rola.

Raczej sygnalizujemy obrazem. Często zresztą jako jedyni, bo istnieją tematy, których nie podejmują ani media, ani wszelkiej maści decydenci. Im zadawanie tych pytań jest często nie na rękę, nie kalkuluje się, nie wypada. Fotografia to dla mnie właśnie narzędzie do tego, aby zadawać pytania sobie i innym, aby sygnalizować sytuacje, które dzieją się obok. Musimy jednak pozostawiać furtkę dla widza, żeby mógł on jednocześnie zadać sobie własne pytania i spróbować samemu na nie odpowiedzieć.

 

fot. Adrian Wykrota

AW: Trudno się z tobą nie zgodzić, chociaż mam wrażenie, że powstaje coraz więcej zamkniętych projektów, które przemycają odautorskie tezy.

KSZ: Można by powiedzieć, że w swoim projekcie i ja przemycam tezę i mówię, że Powidz jest na liście celów i potencjalnie może się tutaj coś złego wydarzyć, ale z tym raczej ciężko polemizować. Wzbraniałem się natomiast przed tym, aby stawiać jakiekolwiek ostateczne tezy, na przykład na temat tego, czy ta jednostka jest, czy nie jest tam potrzebna. To są oczywiście pytania, które sobie zadawałem w głowie na etapie realizacji projektu.

 

W pewnych kwestiach mam swoje zdanie i pewne rzeczy mogą mi się podobać lub nie, ale nie sądzę, by w tym konkretnym przypadku to była moja rola, jako fotografa, żeby przemycać własną opinię, zwłaszcza podejmując się takiego tematu, który nie jest zero-jedynkowy.

W 2021 roku, gdy zaczynałem projekt, nie było jeszcze pełnoskalowej wojny w Ukrainie i miałem wtedy trochę inne myślenie o tej jednostce i jej rozbudowie. W mojej głowie kotłowało się pytanie: właściwie po co ona tam jest? Czy zostanie ona kiedykolwiek do czegoś użyta? Przecież przy okazji rozbudowany wycięto kilkaset hektarów lasów, zniszczono przyrodę oraz wydano masę pieniędzy. Musiałem zrewidować te przemyślenia w momencie wybuchu wojny w Ukrainie. Ale to nie znaczy, że w nowej sytuacji nie możemy sobie takich pytań zadawać. Wręcz przeciwnie, właśnie poprzez artystyczną działalność powinniśmy pozwalać sobie lub wręcz zmuszać się do zadawania trudnych pytań, które nie mają szansy wybrzmieć na innych polach.

 

AW: Twoja fotografia się zmienia – zaczynałeś od bardzo klasycznego dokumentu, który eksplorował przestrzeń i wpływ człowieka na krajobraz. Później pojawiała się fascynacja kolażami i montażami. Teraz realizujesz długoterminowy projekt. Mam wrażenie, że to ciągła twórcza ewolucja.

KSZ: Pewnie tak… Zgodzę się z tobą, bo rzeczywiście, gdy ułożymy te rzeczy obok siebie, to ewidentnie widać, że one są inne. Staram się nie zamykać w sztywne ramy i pozwalam sobie wychodzić poza to, co już zrobiłem.

 

AW: Czyli dopasowujesz formę wizualną pod konkretny projekt?

KSZ: Zdecydowanie dopasowuję formę. Nawet przy tym projekcie jest tak, że korzystałem z różnych typów przedstawień fotograficznych. Główna część to czarno-białe fotografie cyfrowe, ale powstały też fotografie wykonane polaroidem i instaxem, które pełnią funkcję odniesienia do prywatnego archiwum, którym w gruncie rzeczy są. To sposób na zaznaczenia tego, że mimo iż jest to historia bardzo uniwersalna – to w pewnym sensie też moja bardzo osobista opowieść.

 

Fotografia natychmiastowa, można powiedzieć amatorska, wprowadza elementy przyziemności, prywatności, ma być przeciwwagą do pozostałych obrazów.

fot. Adrian Wykrota

Zaczynamy dzięki niej mieć wrażenie, że to dotyczy właściwie nas, że to nie dzieje się gdzieś daleko, że to miejsce, mimo że zostało sprowadzone do ciągu liczb i numeru nadanego w świecie wojskowym, pełni zupełnie inną funkcję niż ta sztucznie nadana.

 

AW: Myślę, że polaroidy są symbolem amerykańskiej kultury. To też działa na tym poziomie.

KSZ: Trochę działa też na tym poziomie, ale głównie chodzi o to, że po drodze dokładałem różnego rodzaju narzędzia do tego projektu. W książce, która zostanie niebawem wydana, jest pewna część materiału z eksploracji i modyfikacji map Google’a. Mam taką praktykę, że bardzo lubię bawić się procesem tworzenia, nawet jeśli ostatecznie trafi to do przysłowiowego kosza, czy do jakiego folderu na dysku, o którym później zapomnę.

 

AW: Proces jest zawsze bardzo ważny. Podsumowując, pracujesz teraz nad publikacją i nad wystawą, która jest, można powiedzieć, podsumowaniem projektu realizowanego przez ciebie od 2021 roku. Na jakim jesteś etapie?

KSZ: To już końcówka. Zaczynając ten projekt, myślałem o nim w kontekście publikacji – myślałem narracją książkową, właściwie zanim ruszyłem ze zdjęciami. Tak prowadziłem sobie tę historię lub przynajmniej tak starałem się ją prowadzić, aby dobrze to działało właśnie w publikacji. Jeśli chodzi o zakres prac projektowych, to jesteśmy na finiszu.

 

AW: Skąd wziął się pomysł na tytuł?

KSZ: Mając gotowy projekt i ułożoną narrację w postaci sekwencji zdjęć, zacząłem mieć problem z tytułem. Szukałem słów, które by dobrze oddawały ideę mojej pracy. Oczywiście wiedziałem o numerze 0169-8629 5223-01750, o tych dawnych koordynatach z 1959 roku, które wskazują na potencjalne miejsca ataku, ale jakoś wcześniej nie myślałem o nich w kontekście tytułu. Nie ma co się oszukiwać: ten zlepek cyfr jest trudny jako tytuł, ale na pewnym etapie zrozumiałem, że jest najlepszy i totalnie oddaje tę sytuację: sprowadzenia pięknego naturalnego miejsca do ciągu zimnych liczb.

 

AW: Budujesz swoją opowieść na bardzo estetycznych, czarno-białych fotografiach z dodatkowym twistem innych styli i miejscem na różnorodność. Co jest dla ciebie ostatecznie ważniejsze w tej opowieści – warstwa wizualna, czy może warstwa informacyjna, a może narracja sama w sobie?

KSZ: W przypadku tego projektu właściwie te warstwy są równoważne. Starałem się, by było to interesujące wizualnie, ale niosło także jakąś wartość informacyjną. Choć nie ukrywam, że moim celem od samego początku było jednak wykreowanie takiego świata na tych fotografiach, który będzie raczej widza wprawiał w dekoncentrację i wymagał kilkukrotnego przejrzenia i odnalezienia się tym świecie. Ten zabieg ma oddawać moje wrażenia na temat całej tej historii wokół Jeziora Powidzkiego i tego, że nam jest bardzo trudno w takich sytuacjach się odnaleźć. To nie jest projekt czysto dokumentalny, nie niesie mocnej wartości informacyjnej, np. na temat tego, jak wygląda obecnie Powidz, jak wygląda dokładnie otoczenie bazy, przestrzeń, architektura. Nie jest to pewnie materiał na World Press Photo!

AW: Z jednej strony posługujesz się w opowieści licznymi symbolami, które prowadzą narrację i są pewnego rodzaju podpowiedziami dla odbiorcy. Z drugiej strony unikasz na niektórych fotografiach pokazywania wizerunku.

fot. Adrian Wykrota

KSZ: Właściwie na żadnej fotografii nie ma wizerunku. Raczej jest trudno zidentyfikować ludzi, którzy są na zdjęciach. Oni się pojawiają stosunkowo często, natomiast są w jakiś sposób ukryci, zasłonięci, co też mam nadzieję działa tak, jak chciałem, żeby działało. Natomiast symbole są pewnego rodzaju punktem wyjścia. Właśnie ta Statua Wolności, o której wspominałem, a która tam pasuje jak…

 

No nie pasuje! Jeżeli ktoś to zobaczy tak zupełnie przypadkiem, to nie bardzo rozumie, skąd i dlaczego się to tam pojawiło.

Więc pewne symbole były elementem sfotografowanej przestrzeni, ale wydarzały się również niesłychane, przypadkowe sytuacje. Powstała na przykład fotografia mężczyzny, który siedzi na koniu, na nasypie będącym pozostałością po budowie, ma na sobie kapelusz i wygląda jak kowboj. To było zupełnie niezaplanowane. Wracając autem z Powidza, z pleneru, z którego tym razem nie przywiozłem żadnego interesującego obrazu, nagle spotkałem na swojej drodze faceta na koniu, patrzącego ze wniesienia na jezioro. No i to też jest dość wyraźna symbolika, która się pojawiła w tej opowieści zupełnym przypadkiem.

 

AW: Jesteś także kuratorem Kolekcji Wrzesińskiej. Czy łatwiej jest pracować nad projektem od strony artystycznej, czy raczej od strony kuratorskiej?

KSZ: Trudne pytanie. To jest inny rodzaj zadania, jakie sobie stawiasz w głowie. W pracy artystycznej wszystko zależy od ciebie – odpowiadasz totalnie za wszystko. W pracy kuratorskiej, w tym przy pracy nad Kolekcją Wrzesińską, zawsze staram się dawać dużą wolność, ta kolekcja nie miałaby sensu, gdyby artystki i artyści nie czuli swobody twórczej. Wybieram osoby, które stworzą kolekcję, bazując na ich dotychczasowym dorobku, a to, co się wydarzy później, no to jest właśnie ten wspomniany już proces, który często prowadzi do zupełnie nieoczekiwanego finału z wieloma zwrotami akcji po drodze. Podsumowując – nigdy nie jest łatwo, ale dzięki temu oba te działania są niezwykle interesujące.

 

AW: Myślę, że te dwa doświadczenia się po prostu wzmacniają.

KSZ: Na pewno doświadczenie pracy z szeregiem artystek i artystów wiele mnie nauczyło, np. w podejściu do pracy. Chodzi o rzeczy, o których się bardzo często nie myśli i nie mówi – np. jak budować warsztat pracy, co zrobić, żeby w ogóle znaleźć temat i go potem ruszyć. Nauczyłem się także myślenia książką już od startu projektu. W Kolekcji Wrzesińskiej książka jest przecież najważniejszym elementem – przynajmniej dla mnie, ale myślę, że także dla mecenatu i dla autorek i autorów. Więc od samego startu, kiedy zaczynamy projekt, a mamy na to tylko rok, myślimy o tym, żeby to, co powstanie, ostatecznie zostało zamknięte w formie książki, więc to też jest cenna nauka, która z tego wpływa dla mnie.

 

AW: Czy co roku jest coraz trudniej dobierać nową osobę, która będzie realizowała Kolekcję?

KSZ: Można powiedzieć, że tak, bo wiele rzeczy już się w Kolekcji wydarzyło, a ponieważ staram się, żeby była różnorodna, to jest to coraz trudniejsze. Chociaż mam też takie ostatnie przemyślenia, że im więcej tych projektów powstaje (KW zrealizowana przez Wojtka Wilczyka jest jej 15. odsłoną – przyp. AW) i mogłoby się wydawać, że na tak małym obszarze jak gmina Września wyeksploatowaliśmy już wszystkie, to jest wręcz odwrotnie, że teraz to jeszcze ciekawsze rzeczy wyjdą, bo im więcej odkrywamy, tym jeszcze więcej jest do odkrycia. Tematy powierzchowne już zostały ruszone i zrealizowane, a okazuje się często, że tam jeszcze coś jest, o czym nikt nie pomyślał. Więc z jednej strony jest trudniej, ale z drugiej strony jest chyba ciekawiej, bo wchodzimy w takie rejony, które są mniej oczywiste.

 

AW: Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Gdy już zamkniesz projekt związany z Powidzem i przejdziesz dalej, to co byś chciał fotografować, robić, kuratorować?

KSZ: Mam jeden pomysł na projekt w głowie, ale nie chcę na razie o nim mówić, bo jeszcze go nawet dobrze nie ruszyłem. Gdzieś tam sobie kiełkuje, ale czeka, aż będzie trochę czasu na to, żeby się tym zająć. Poniekąd może jest to kontynuacja? W każdym razie temat, który jest w pewnym sensie zbieżny.

 

AW: Aktualny.

KSZ: Aktualny i zbieżny. Natomiast kuratorsko to chciałbym, żeby Kolekcja działała prężnie przez następne lata, bo ma to dużą, fajną wartość. Przede wszystkim dla miasta, ale też dla fotografii. Chciałbym, żeby KW nie była osamotniona w kraju i żeby tego typu rezydencje powstawały i działały w innych miastach. Wielka szkoda, że tak nie jest, a przepis jest w sumie gotowy. My zresztą we Wrześni nic nowego nie wymyśliliśmy – to było nowe w skali naszego kraju, no i niestety nadal po piętnastu latach jest dość nowe i unikatowe. Nas we Wrześni przez pierwszych kilka lat jakoś to może nawet łechtało, że jesteśmy tacy wyjątkowi… Ale dzisiaj dochodzę do wniosku, że to jest właściwie dosyć smutne i przez ten brak innych podobnych inicjatyw nie ma nawet pola do wymiany doświadczeń.

 

AW: Trzymam mocno kciuki i za to, żeby takie pole powstało, i za przyszłe inicjatywy!

Wystawa „0169-8629 5223-01750” zostanie zaprezentowana w ramach VII Wielkopolskiego Festiwalu Fotografii im. I. Zjeżdżałki pod hasłem „Wobec wody”. Wernisaż odbędzie się 19 października 2024 roku w Przystanku Pireus (ul. Głogowska 35, Poznań).
Publikacja „0169-8629 5223-01750” zostanie wydana w ramach nagrody w konkursie „Talent Roku 2024” organizowanego przez Fundację Pix.house.
Projekt „0169-8629 5223-01750” zrealizowano przy pomocy środków budżetu Województwa Wielkopolskiego w ramach stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury.

Karol Szymkowiak – fotograf i animator kultury, kurator Kolekcji Wrzesińskiej. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Stypendysta Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury (2023). Wykładowca fotografii w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk. W latach 2016–2019 członek i wiceprezes Stowarzyszenia Fotspot. W latach 2011–2015 członek wrzesińskiej Grupy Fotodialog, współorganizator Festiwalu Fotodialog.
Specjalizuje się w fotografii dokumentalnej. Uczestnik wielu wystaw zbiorowych. Zdobywca nagród i wyróżnień fotograficznych. Autor m.in. cykli: „Nieruchomi podróżnicy” (2013), „C’è Sempre un Tango” (2018), „0169-8629 5223-01750” (2024).

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0