Sztuka i okolice: Merci, Kolektywie Senioralny
Opublikowano:
18 grudnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Grudzień w naturalny sposób skłania do podsumowań kończącego się roku. A ja nie chcę. Nie lubię.
Jak to mówi psycholożka Ewa Wojdyłło-Osiatyńska: „Pan Bóg po to dał nam oczy z przodu, byśmy nie patrzyli do tyłu” – zatem nie będę w kalendarzu sprawdzać, którym wydarzeniom w Poznaniu czy Wielkopolsce postawiłam plus, a którym minus; ich organizatorzy sami dobrze wiedzą (niezależnie od tego, czy publiczność ochoczo zrywała się z miejsc do oklasków, czy nie), co im się udało, a co niekoniecznie. Mam ogromny apetyt na przyszły rok, wielkie z nim wiążę nadzieje, chociażby w branży dziś mi najbliższej, czyli pisarskiej, bo wiele wskazuje na to, że ruszą ubezpieczenia społeczne dla artystów, że coś się zmieni w sprawie tantiem za wypożyczenia biblioteczne (PLR-y), że rozpoczną się prace nad ustawą o książce i być może Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wespół z Ministerstwem Finansów, przyklaśnie pomysłowi Unii Literackiej, by utworzyć Polski Fundusz Literatury, na którym skorzystają biblioteki, księgarnie, wydawnictwa, jak i ci, którzy tworzą książki, a w konsekwencji czytelnicy/czytelniczki. Afera Legimi, wkraczając w nową fazę, pokazała wyraźnie, jak bardzo źle funkcjonuje rynek książkowo-czytelniczy i że czas najwyższy, by go uporządkować. Więc tak: ważny jest dla mnie czas, który nadchodzi – ważniejszy od tego, który za chwilę się skończy.
Ale jednak o dwóch wydarzeniach grudniowych nie mogę nie wspomnieć. Nie, nie o festiwalu szybko rozpływających się rzeźb lodowych, ani o grzańcu na placu Wolności, ani o miasteczku powstańczym na Międzynarodowych Targach Poznańskich, choć sto szósta rocznica to rzecz bardzo ważna. Ja chcę pamiętać o dwóch wydarzeniach, które się przytrafiły 7 grudnia w dwóch różnych miastach Europy: w Paryżu i Poznaniu. Taka koincydencja. Tego właśnie dnia otwarto odbudowaną po pożarze paryską katedrę Notre Dame i tego dnia swój jubileusz sześćdziesięciolecia obchodził poznański Teatr Ósmego Dnia.
Oczywiście przypadek, ja jednak w przypadki nie wierzę – wierzę, że coś dzieje się zawsze „po coś” i z jakiegoś powodu. Powiązań na razie nie znalazłam innych niż moje wzmożenie emocjonalne (i tych, którzy – podobnie jak ja – śledzili oba wydarzenia równolegle), one same się ujawnią zapewne niebawem, ale i tak nie mogę zacząć tej części felietonu od innych słów niż MERCI / DZIĘKUJĘ. Za katedrę i za Ósemki.
Bo jedno i drugie jest dla mnie ważne.
Pomijając już to osobiste znaczenie, odbudowa Notre Dame tworzy niesamowitą historię – historię o wspólnocie odczuć i potrzeb, bo przecież to stało się możliwe dzięki społecznej zbiórce pieniędzy, czyli wielu ludzi na świecie uważało, że katedra musi się odrodzić. A z popiołów powstawała zaledwie przez pięć lat. I jest – jak mówią ci, którzy już ją widzieli – piękniejsza niż wcześniej. Jeśli nawet nie do końca to prawda, to jednak jako pewnik możemy przyjąć, że teraz ogląda się ją uważniej, więc i dostrzega więcej – także to, co być może kiedyś było przeoczone. A jeszcze do tego na otwarciu rozbrzmiało „Totus Tuus” Henryka Mikołaja Góreckiego i to już wystarczyło, by łzy same popłynęły. Łzy wzruszenia, łzy wdzięczności. Bo ta katedra to po prostu piękny pomnik ludzkich możliwości, wrażliwości, umiejętności, wyobraźni, talentu, emocji. Ważny nie tylko dla Francuzów i nie tylko dla katolików (zwłaszcza że świat coraz bardziej się laicyzuje), i dlatego z tylu krajów przyjechali prezydenci, ministrowie. Dlatego też teraz ustawiają się tam zawinięte kolejki tych, którzy chcą Notre Dame zobaczyć – jako niezwykły zabytek przywrócony życiu, nie świątynię, jako dowód wielkości ludzkiego ducha, a niekoniecznie już religijności…
A Ósemki?
Na Ósemkach się wychowywałam. Tak, jak całe moje pokolenie i to wcześniejsze. Nie, nie znałam tego, co tworzył Tomasz Szymański od 1964 roku, kiedy powoływał Studencki Teatr Poezji „Ósmego Dnia”. Mój czas z Ósemkami zaczął się w 1979 roku, kiedy rozpoczęłam studia na poznańskiej polonistyce, a oni mieli już piętnaście wiosen (a może jesieni?) za sobą . Oczywiście, słyszałam o nich wcześniej, bo teatr był moją miłością od podstawówki, a w drugiej klasie liceum zostałam członkinią bardzo dorosłego teatru Dialog w Koszalinie, który założyła i prowadziła niemal do śmierci Henryka Rodkiewicz, ongiś aktorka słynnej Reduty Juliusza Osterwy. Poezja była podstawą tworzonych przez nią przedstawień – tak jak u Szymańskiego. Ja, smarkata, wśród ludzi w wieku moich rodziców, recytowałam wiersze Whitmana… Nic więc dziwnego, że w Poznaniu też szukałam miejsca scenicznego dla siebie; znalazłam je w Tetrze Jan Jerzego Moszkowicza. Z dzisiejszego punktu widzenia najważniejsze było to, że próby mieliśmy w Maskach – tym samym miejscu, co Ósemki – i czasami podglądałam, jak dzisiejsza ekipa (bo oni już tam byli) wówczas pracowała nad spektaklem, a zdarzało się też mijać na schodach Lecha Raczaka, był dosłownie na wyciągnięcie ręki… Tak, z całą pewnością Ósemki miały wpływ na moje dorastanie, na moje myślenie – nie tylko o teatrze i kulturze, ale i o świecie. Kontestacja – to wtedy ten termin stał się dla mnie zrozumiały i bliski.
Potem nasze relacje bardzo się zmieniły; kiedy oni wrócili z emigracji, ja pracowałam w poznańskiej telewizji. Reportaże, wywiady, programy publicystyczne, niezwykła realizacja „Teczek” dla TVP Kultura (za tę wersję odpowiadał Mariusz Malec), z nocnymi zdjęciami na Kochanowskiego w potwornym zimnie późnej jesieni… Relacje bliższe, inne, niemal przyjacielskie. A może bez tego „niemal”? Pamiętam też pracę nad spektaklem „Czas Matek”, tworzonym w związku z pięćdziesiątą rocznicą poznańskiego Czerwca. Robiłam o tym reportaż dla TVP Kultura. Przez kilka miesięcy zbierałam materiał, z kamerą towarzysząc poszczególnym fazom realizacji przedstawienia w jakiejś hali przemysłowej na Junikowie. Finałem miała być premiera na tzw. Wolnych Torach. Tego samego wieczoru na placu Mickiewicza dział się spektakl Polskiego Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej i Biura Podróży Pawła Szkotaka, płonęła instalacja Jerzego Kaliny, stały czołgi (jak pięćdziesiąt lat wcześniej) na Świętym Marcinie, rozbrzmiewała „Kantata o Wolności” Jana A. P. Kaczmarka, poznańska TVP prowadziła transmisję dla Jedynki. Byłam jej redaktorką. I prosto stamtąd, spod Auli UAM, błyskawicznie, przez zamknięte dla ruchu ulice, musiałam się dostać na miejsce premierowe „Matek”, by dokończyć film. Zaprzyjaźniony policjant wiózł mnie swoim motorem, na sygnale, żebym zdążyła… Zdążyłam.
Tak, relacje z Ósemkami były bliskie, coraz bliższe. Dziś mija 30 lat naszej znajomości, bo tych lat sprzed telewizji nie liczę. Choć może powinnam? Wtedy to… 49, choć trzeba wyłączyć czas ich emigracji. Tak czy inaczej, całe dorosłe życie. Czasami się na nich wściekałam. Jak pewnie każdy. Częściej zakochiwałam na nowo. Ostatni raz… 7 grudnia 2024 roku, na premierze „Nic nie wiemy na pewno”, przygotowanej – jak sami to nazwali – przez Kolektyw Senioralny. Konstatacja zawarta w tytule, trzeba przyznać, na miarę Sokratesowego „wiem, że nic nie wiem”. A dziś żyjemy w wyjątkowo zrelatywizowanym świecie i faktycznie niczego nie można być pewnym do końca. Często nawet własnych przekonań.
Nie będę opisywać tego spektaklu, bo to nie ma żadnego sensu – przede wszystkim dlatego, że każdy go odbiera inaczej; wszystko zależy od tego, kiedy włączył w swój krwiobieg ten teatr, ile obejrzał, ile zapamiętał. Żonglują cytatami z dawnych lat, usadawiają je w nowym kontekście, dzisiejszym, i nagle… eureka… zapędziliśmy się w kozi róg, w coś, co zwie się polityczną poprawnością na przykład. Przekreślamy wszystko, co nie mieści się w obecnie obowiązującym schemacie, więc tak… nic nie wiemy na pewno. Ale – przewrotnie – to właśnie ta pewność, że wszystko się zmienia, świat popycha do przodu. I nas samych. Bo ciągle musimy się uczyć siebie i świata na nowo.
Można by pomyśleć, że skoro cytują siebie i z tych „strzępów” budują nową sceniczną rzeczywistość, to jest tylko nostalgia, jest tylko powaga, jest jubileuszowy sznyt i pierś do orderów. Nic bardziej błędnego. Pojawia się refleksja, owszem, ale i dystans, i ironia, i kpina. Czas wzięty w nawias. Czas usprawiedliwiony młodością, zapalczywością, naturalnym dla młodości radykalizmem. I jakaś w tym wszystkim mądra wskazówka, filozoficzny namysł nad zmiennością, która jest nierozerwalnie związana z dojrzewaniem, doświadczaniem, z wiekiem. Tak, nic nie wiemy na pewno… To dobry wstęp do nowego roku. Dziękuję.