fot. J. Śmidowicz

Te szalone

„Subiektywny przewodnik śladami kobiet po Wielkopolsce” uzupełnia dojmujący brak opowieści o kobietach, które żyły inaczej, niż nakazywały niegdyś normy społeczne. Rozmowa z Pauliną Kirschke, prezeską Fundacji im. Julii Woykowskiej.

 

 

Barbara Kowalewska: Jak doszło do stworzenia fundacji, która za chwilę będzie miała piątą rocznicę istnienia? Czym się zajmujecie?

Paulina Kirschke: Pomysł powołania do życia fundacji przyszedł mi do głowy podczas pracy dziennikarskiej, gdy obserwowałam kobiety, które chciałam zaprosić do studia czy przed kamerę. Byłam zaskoczona tym, że nie chcą się publicznie prezentować, chociaż są świetnymi specjalistkami w swoich dziedzinach i robią bardzo ważne rzeczy. Na przykład trzy różne kobiety działające w samorządach, prowadzące ważne inwestycje w gminie, zapytane przeze mnie po wywiadzie, jak mam je przedstawić, odpowiedziały: nie, mnie niech pani nie przedstawia, niech pani podpisze „kierownik” czy „burmistrz”.

 

fot. J. Śmidowicz

fot. J. Śmidowicz

Zastanawiałam się, co jest z nami, kobietami, nie tak, że tak się zachowujemy, nie wierzymy w swoje umiejętności, bardzo boimy się krytyki? Próbowałam to zrozumieć.  Poza tym moja córka, wówczas piętnastoletnia, przychodziła ze szkoły i mówiła, jak traktują ją nauczyciele, mówiąc na przykład „chyba nie jesteś feministką, bo jesteś na to za ładna”. Chciałam zrobić coś, by zacząć wspierać i wzmacniać kobiety, frustrowało mnie, że tak mało nas uczestniczy w życiu politycznym, mimo że jesteśmy ogromnie odpowiedzialne, pracowite, empatyczne. Stąd pomysł fundacji.

Najpierw myślałam, że będziemy organizować spotkania i warsztaty skierowane głównie do dorosłych kobiet, potem natrafiłam na badania dotyczące nastolatek w Polsce, z których wynikało, jak bardzo niskie jest ich poczucie własnej wartości. I pomyślałam, że chcę wspierać także dziewczynki poprzez przerzucenie mostu między nimi a postaciami historycznymi, kobietami, które mimo trudności, jakie napotykały w swoich czasach, aktywnie działały, były w jakiś sposób inne, wyjątkowe. Zaczęłyśmy robić warsztaty, opowiadając o tych kobietach, o tym, jakie miały cechy, że były mądre, konsekwentne, aktywne społecznie, prowadziły życie niestereotypowe. Chciałam dać im przykład kogoś, kogo mogłyby naśladować, bo w polskich podręcznikach kobiecych postaci jest jak na lekarstwo.

BK: Te wzorce są ważne także dzisiaj, mimo zmian społecznych, gospodarczych, technologicznych?

PK: Dziewczynki muszą mieć swoje bohaterki, kobiety, które im imponują, które chcą naśladować. „If you can see it, you can be it”, mówią Amerykanki i taka jest prawda – możesz chcieć zostać artystką, pisarką, polityczką, jeśli widzisz kogoś takiego w swoim otoczeniu, w telewizji, w szkolnych podręcznikach, mediach społecznościowych. Jeśli dziewczynki nie widzą aktywnych, odważnych kobiet, to trudno im podejmować decyzję, na przykład o zostaniu prawniczką czy polityczką.

BK: Kim była Julia Woykowska i dlaczego właśnie ją wybrała pani na patronkę fundacji?

PK: Julia Molińska-Woykowska jest absolutnie fascynującą postacią, która skutecznie została wygumkowana z naszej poznańskiej zbiorowej świadomości. Przyjechała do Poznania, bo chciała założyć szkołę dla dziewczyn, w której mogłyby się uczyć czegoś więcej, niż tylko tego, jak spełniać się w roli żony i matki. Uważała, że kobiety – świadome obywatelki będą niezbędne przy tworzeniu nowego państwa polskiego, po odzyskaniu niepodległości. Była dziennikarką i publicystką, jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą w Polsce, która nie obawiała się polemiki i krytycznie oceniała polityczne posunięcia – na przykład nieudane powstanie w 1846 roku. Była wściekła na Mierosławskiego i innych „nieudaczników”, którzy doprowadzili do aresztowania dziesiątek osób uwikłanych w fatalnie przygotowane powstanie. Ale przede wszystkim była demokratką, która odważnie sprzeciwiała się niesprawiedliwościom społecznym, nie zgadzała się na wyzysk chłopów, uważała, że uprzywilejowana pozycja szlachty szkodzi budowaniu nowoczesnego społeczeństwa. Pisała podręczniki dla chłopskich dzieci, współwydawała pierwsze pismo dla nauczycieli wiejskich, redagowała i w zasadzie przez jakiś czas prowadziła redakcję „Tygodnika Literackiego”, którego siedziba mieściła w samym sercu miasta, w kamieniczce przy Ratuszu. Była jednak zbyt postępowa jak na początek XIX wieku: na dziesięciolecia przylgnęła do niej łatka „szalonej” – częsty epitet dla kobiet, które chciały żyć inaczej.

BK: Publikując na waszej stronie „Subiektywny przewodnik śladami kobiet po Wielkopolsce”, napisała pani, że „wśród pomników nie ma kobiet” i że „kobiety są dojmująco nieobecne w przestrzeni publicznej”. W czym się przejawia ta nieobecność i dlaczego tak się działo?

PK: Przed pandemią zrobiłyśmy akcję „Kobiety na pomniki”, bo okazało się, że w Poznaniu jest tylko jeden pomnik kobiety podpisanej imieniem i nazwiskiem. Idąc z domu do siedziby fundacji, mijam jedenaście ulic i wszystkie noszą nazwiska mężczyzn. A przecież kobiety też działały, tyle że historia o nich nie pamięta. Zaczęłyśmy więc szukać tych kobiet, zbierać ich biografie, aby móc je przypomnieć i uhonorować. W „Subiektywnym przewodniku” zamieściłam sylwetki jedenastu kobiet, cały czas można go pobrać jako PDF z naszej strony www.woykowska.org. Oprócz tego wydrukowałyśmy tysiąc egzemplarzy, które rozdawałyśmy przy różnych okazjach. Piszę właśnie książkę o Julii Woykowskiej i pomyślałam, że warto napisać drugą część przewodnika, bo pierwsza nie wyczerpuje tematu. Chcę uzupełnić przewodnik o kolejne jedenaście postaci.

BK: Czy ta „dojmująca nieobecność” przejawia się także w ubóstwie źródeł historycznych? W trudności dotarcia do nich? W przemilczeniach?

PK: O kobietach mamy mniej opracowań na pewno również z uwagi na to, że do niedawna historyczek było mniej niż historyków. Pamiętam, że gdy studiowałam historię, na roku były dwie, trzy dziewczyny.  Dużo więcej było mężczyzn, historia kobiet jest więc mało zbadana. Ostatnio jednak jest coraz więcej historyczek i powstają świetne biografie, takie jak na przykład Kazimiery Iłłakowiczówny czy Marii Dulębianki, ale też portrety zbiorowe całych grup społecznych, jak „Chłopki” czy „Służące”. Źródła są, ale są nieopracowane.

 

fot. J. Śmidowicz

fot. J. Śmidowicz

Na przykład w przypadku Woykowskiej trudno dotrzeć do informacji o jej rodzicach czy o pensjach dla dziewcząt. Istnieją źródła niemieckie nieprzetłumaczone na język polski. Zdarza się też, że dokumenty zostawione przez kobiety albo ich twórczość zostają przez potomnych źle potraktowane i wyrzucane na zasadzie: „A tam, babcia coś tam pisała”. Tak było na przykład z teczką artykułów do „Tygodnika Literackiego”, która zawierała teksty nadesłane np. przez Juliusza Słowackiego czy zapisy nut podesłane przez Stanisława Moniuszkę.

Mamy więc dwojaki problem: z jednej strony dokumenty są nieopracowane, z drugiej giną, gdy zostaną lekceważąco potraktowane. W ten sposób po działaniach niektórych kobiet zostaje tylko milczenie.  A przecież te zapiski często pokazują, jak one się zmieniały i emancypowały, chciały czegoś innego niż to, co im nakazywał robić świat. Kilka lat temu koleżanka z  domu kultury w Komornikach poprosiła, żebym przejrzała teczki z dokumentami dotyczącymi kilku sołtysek. One robiły rzeczy,  które mężczyznom nie przychodziły do głowy, walcząc na przykład z wykluczeniem komunikacyjnym, co umożliwiało kobietom i młodym ludziom ruszenie się z domu bez pomocy mężczyzn. Albo doprowadzały gaz do wsi, co ułatwiało gotowanie. Mężczyzn to nie interesowało, bo nie musieli się z tymi problemami na co dzień borykać.

BK: W opublikowanej pierwszej części przewodnika przybliża pani życie i działalność Dobrawy, Bibianny Moraczewskiej, Izabeli Drwęskiej, Kazimiery Iłłakowiczówny, sióstr Działyńskich, Wandy  Modlibowskiej, Anieli i Zofii Tułodzieckich. Na czym polegała ich niezwykłość na tle epoki? Z czym się spotykały, borykały działaczki czy kobiety pragnące spełniać swoje marzenia? Jaki był ich odbiór społeczny?

PK: W XIX wieku często kobiety, które chciały czegoś więcej i nie zgadzały się na zastaną rzeczywistość, traktowano jako szalone. Akceptowano te, które mieściły się w ramach narzuconych przez społeczeństwo. Szaleństwem nazywano na przykład ich chęć studiowania. Wiele z nich miało doświadczenie życia w zamknięciu i niemożności realizowania swoich marzeń. To było frustrujące dla tych, które chciały podróżować, zwiedzać, poznawać świat, uczyć się. Wtłoczenie w rolę damy szczebioczącej po francusku na salonach musiało być dla nich ogromnie frustrujące. Ale wiele z nich wymykało się temu, co kobieta „powinna”. Charakterystyczne, że większość z tych „buntowniczek” nie miała ani mężów, ani dzieci. Wówczas był to trudny wybór – mąż i rodzina lub wolność. Te, które wybrały wolność, traktowano jak dziwaczki. Wyjątkiem była Izabela Działyńska z Czartoryskich z Gołuchowa. Z mężem Janem nie mieli dzieci i każde żyło po swojemu. Na poziomie arystokracji było to możliwe, a w innych przypadkach stanowiło to z założenia wybór bez zwycięstwa. Iłłakowiczówna podróżowała i nie związała się z nikim. One były niezwykłe, bo odważne, działały wbrew schematom społecznym, nigdy się nie poddając.

BK: Mężczyźni bywali pomocni?

PK: Czasami tak. Na przykład Bibianna Moraczewska – jedna z emancypantek – chciała zdobywać wiedzę i miała szczęście, że wokół niej byli mężczyźni gotowi wspierać jej wybory. Razem z bratem Jędrzejem prowadzili wspólnie salon, w którym spotykały się najważniejsze postaci XIX-wiecznego Poznania.

 

fot. J. Śmidowicz

fot. J. Śmidowicz

Moraczewski zachęcał ją również do pisania i pracy społecznej. Założony m.in. przez nią Komitet Opieki nad Rannymi pomagał rannym powstańcom i ich rodzinom – po 1848 roku w te działania włączyły się setki kobiet w Wielkopolsce. Zadziwiające jest, jak w warunkach ogromnej konspiracji i bez dzisiejszych możliwości komunikacyjnych ten komitet świetnie działał, każda kobieta miała pod opieką konkretną liczbę ulic i domów.

Z kolei kiedy w 1918 roku powstawały zalążki Polskiego Czerwonego Krzyża – kobiety organizowały  przejściowe świetlice dla żołnierzy wracających z frontu, wokół dworca zorganizowano namioty, gdzie mogli się położyć, zjeść. Kobiety opiekowały się nimi, zajmowały się aprowizacją. Takie momenty w historii sprawiały, że emancypacja kobiet następowała szybciej, bo nie było innego wyjścia – musiały zacząć wychodzić z domu, zarabiać pieniądze, działać. Czytając o Izabeli Drwęskiej, która szefowała setkom kobiet zaangażowanych w zaopatrzenie i aprowizację podczas powstania wielkopolskiego, staje się jasne, że bez udziału kobiet zwycięstwo byłoby niemożliwe. To była gigantyczna, dobrze przemyślna i zorganizowana robota.

BK: To inna historia niż ta pisana przez mężczyzn.

PK: I ujawnia jeden ze stereotypów, że jesteśmy chaotyczne, niezorganizowane, że nie umiemy planować i działamy impulsywnie. A przecież kobiety muszą od wieków ogarniać na co dzień miliony rzeczy. W wielu domach do dziś jest tak, że gdy kobieta wyjeżdża na jakiś czas, zostawia swoim mężczyznom instrukcje, jak mają działać krok po kroku, żeby sobie poradzili. Historia pisana przez mężczyzn skupia się tylko na połowie ludzkości – i to jest bardzo niepełny i krzywdzący obraz. Kobiety są bardzo dobrze wykształcone, mają ogromną wiedzę i świetnie sobie radzą, ale nadal nie wierzą w siebie i w to, że mogą – na przykład – zarządzać miastem czy krajem.

BK: Jak pani widzi z kolei nastoletnich chłopców? Jak reagują na intensywne zmiany w rolach?

PK: Różnie to bywa. Na pewno chłopcy i młodzi mężczyźni przeżywają kryzys tożsamości, szczególnie gdy byli wychowywani w tradycyjnej i patriarchalnej rodzinie. Trudno im zrozumieć rówieśniczki, które nie chcą być tylko żoną i matką, ale pragną dla siebie również na przykład spełnienia zawodowego. Zdecydowanie żyjemy w czasach niezwykłej aktywności kobiet. Z drugiej strony w małych miejscowościach i na wsiach ten tradycyjny podział trzyma się mocno. Moje koleżanki, wójtynie na wschodzie Polski opowiadają, że żony w ich wsiach mogą wyjść na spotkanie Koła Gospodyń Wiejskich, kiedy już wypiorą, ugotują i sprzątną. To dla nas żyjących w dużych miastach trudne do zrozumienia, ale taka jest rzeczywistość w wielu miejscach. To pokazuje, jak jeszcze jest dużo do zrobienia w kwestii równości płci.  

BK: Co znajdzie się w drugiej części „Subiektywnego przewodnika”, który przygotowuje pani w ramach stypendium marszałka?

PK: Chciałabym wyjść poza Poznań, napisać o osobach ważnych dla różnych regionów Wielkopolski. Jest ich dużo i to duże wyzwanie. Na pewno opiszę szczególny dokument powstały w Kleczewie koło Konina. To „Księga kryminalna Kleczewa”, jedyne tak dobrze zachowane świadectwo procesów o czary w Polsce z XVII i XVIII wieku. To poruszająca lektura, zapis procesów o czary, w których skazywane były głównie kobiety. Mówi o 131 osobach, którym wytoczono świeckie  procesy o czary. Myślałam też o postaciach kolejnych buntowniczek, takich jak Jadwiga Gulińska, socjalistka, która na początku XX wieku narobiła w Poznaniu sporo zamieszania. Będzie więc na pewno znowu ciekawie!

 

 

Paulina Kirschke – przez wiele lat dziennikarka, od kilku lat prezeska Fundacji im. Julii Woykowskiej oraz Fundacji Muzeum Historii Kobiet. Przewodnicząca Komisji Dialogu Obywatelskiego przy pełnomocniczce prezydenta Poznania ds. polityki równościowej, współautorka Polityki Równości Miasta Poznania. Trenerka wystąpień publicznych i komunikacji włączającej. Uhonorowana przez Kongres Kobiet i Ambasadę Brytyjską tytułem jednej z 16 Liderek Równości 2023. Absolwentka Szkoły Liderów Miasta Poznania oraz Programu Liderskiego Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0