Trzeba robić swoje
Opublikowano:
20 lutego 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Piotrem Żelazowskim, właścicielem Klubu Muzycznego Młyn - o początkach działalności, muzyce na żywo, koncertowej pasji, pozamuzycznych imprezach, stałych i przyjezdnych bywalcach, a także o zespole barmańskim, wsparciu żony Hanny, nagrodzie oraz planach na przyszłość - rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Klub Muzyczny Młyn to już ponad 16 lat istnienia i działania na kulturalnej mapie Gniezna. Od razu wiedziałeś, że swój lokal stworzysz w dawnym młynie gospodarczym przy ulicy Roosevelta?
Piotr Żelazowski: To długa historia. Poznaliśmy się z żoną w Warszawie, tam studiowaliśmy i mieszkaliśmy. Hania pochodzi z Gniezna. Po studiach zaczęliśmy zastanawiać się, czy zostać w Warszawie, czy może zamieszkać w Gnieźnie. Podczas jednej z wizyt rodzice żony pokazali nam ten budynek i w zasadzie od samego początku wiedzieliśmy, że to by było fajne miejsce na zrobienie lokalu z klimatem.
Muzyka zawsze była moją pasją, dlatego podjęcie tej decyzji przyszło bardzo łatwo. Tym łatwiej, że kiedy w latach dziewięćdziesiątych uczyłem się jeszcze w szkole średniej w Warszawie, to udało mi się poznać właścicieli legendarnego klubu Fugazi. Bywałem tam bardzo często i naprawdę polubiłem to miejsce i jego atmosferę. Poznałem też wielu ciekawych ludzi i niektóre z tych znajomości bardzo mi pomogły, zwłaszcza na początku istnienia Młyna.
KKB: Historię Klubu od początku tworzą przede wszystkim koncerty rockowe. To bardziej odbicie twojego muzycznego gustu, czy może próba wypełnienia jakiejś niszy?
PŻ: Tworząc klub, myślałem o muzyce na żywo, ale nie spodziewałem się, że od początku to pójdzie tak szybko i w takim kierunku. Nie wiem, czy wszyscy pamiętają, ale pierwsze koncerty to były występy zespołów coverowych, choć na otwarciu grały Komety. Jednak w pewnym momencie chyba z zewnątrz padł pomysł, by zorganizować koncert zespołu Ścianka i po tym jak to się udało, zaczęło nam się wydawać, że można próbować rozmawiać z wykonawcami.
Klub nie jest zbyt duży i być może to też powodowało, że baliśmy się, iż nie podołamy frekwencyjnie albo finansowo. Po każdym następnym wydarzeniu nasza pewność siebie rosła i faktycznie już w pierwszym roku istnienia udało nam się sprowadzić Brygadę Kryzys, która z Tomkiem Lipińskim i Robertem Brylewskim reaktywowała się po latach. Pamiętam, że potem wystąpił też Dezerter.
W końcu z biegiem czasu klub zaczął być rozpoznawalny, bo choć Polska jest dużym krajem, to jednak rynek muzyczny i funkcjonujący na nim artyści czy menadżerowie przenikają się w kontaktach z różnymi miejscami.
Natomiast jeśli chodzi o dominujący gatunek muzyki, to przyświecała mi idea, żeby nie męczyć się w pracy (śmiech).
Ale tak na poważnie, to wychowałem się na muzyce rockowej. Takie świadome słuchanie muzyki zaczęło się u mnie, jak chyba u większości, w wieku 14–15 lat. To były rzeczy rockowe, a potem, jak zacząłem chodzić na koncerty, to poszło nawet w kierunku punk rocka. Dlatego też pierwsze koncerty w Młynie to były zespoły, które lubiłem i pamiętałem ze swojej młodości i których twórczość szanowałem.
Zresztą do tej pory cieszę się, że udało zrobić się koncert Brygady Kryzys, bo uważam, że jest to jeden z ważniejszych zespołów w polskiej muzyce. Później to wszystko rozwijało się i ewoluowało, bo moja świadomość muzyczna też z wiekiem się zmieniała. Niemniej jednak wydaje mi się, że czymś naturalnym był taki trochę sentymentalny powrót do wykonawców z lat młodości, a poza tym chyba w dobrym momencie zaczęliśmy z klubem. Bo z tego, co pamiętam, w tamtym czasie w Gnieźnie (rok 2003 – przyp. red.), był okres posuchy koncertowej, zwłaszcza jeżeli chodzi o rzeczy rockowe.
KKB: A dziś według jakiego klucza zapraszasz artystów? Czy jest to wyłącznie twój wybór?
PŻ: W tej chwili są właściwie dwie drogi, czyli albo przedstawiciele zespołów dzwonią do nas, albo to my dzwonimy. Sam też staram się, tak jak powiedziałem wcześniej, wybierać wykonawców, których twórczość uważam za dość istotną w przeszłości, a także ciekawych obecnie artystów.
Poza tym obserwuję nowe rzeczy, o czym świadczy choćby koncert Króla czy Kwiatu Jabłoni jesienią.
Choć jeśli chodzi o Kwiat Jabłoni, to kiedy napisał do mnie menadżer, początkowo nie bardzo wiedziałem, z czym mam do czynienia, więc dopiero od jego maila zacząłem śledzić działania tego duetu. Nie sądziłem też, że jest aż takie zainteresowanie tym zespołem, tymczasem koncert okazał się sukcesem. Z jeszcze innej strony, zawsze biorę pod uwagę sugestie ludzi, którzy przychodzą do nas na koncerty, bo wielu z nich bardzo mocno siedzi w muzyce i uważam, że byłoby nierozsądnie ignorować ich wskazówki. Natomiast dalszy proces jest bardziej skomplikowany. Prowadzę działalność prywatną, muszę więc brać pod uwagę również taką rzecz, jak rozpoznawalność zespołu, by koncert obronił się finansowo.
KKB: Czy wśród blisko trzystu koncertów, były takie, które stanowiły jakieś specjalne wyzwanie, takie, które szczególnie zapamiętałeś?
PŻ: Dla mnie na pewno dużym wydarzeniem był koncert przywoływanej już kilkakrotnie Brygady Kryzys. Poza tym bardzo ważny był koncert otwarcia, który zagrały Komety, bo tam nałożyły się dwie istotne rzeczy, czyli artyści, których cenię oraz fakt inauguracji po ponad półtorarocznym remoncie, którego ten występ był uwieńczeniem, stanowiąc swoistą nagrodę.
Na pewno cenię występy Lao Che, bo za każdym razem jest to niesamowite wydarzenie, podobnie jak powracający do nas od kilku lat, praktycznie po każdej kolejnej płycie zespół Voo Voo. Natomiast z ostatnich rzeczy, to zachwycił mnie też wspominany już Król, który ma bardzo dobry kontakt z publicznością, a także Natalia Przybysz z zespołem.
KKB: Twój klub to nie tylko klimatyczne miejsce i gitarowe granie, ale również ludzie. Kim są jego bywalcy?
PŻ: Wbrew pozorom ich opisanie nie jest takie proste. Dużą grupę bywalców weekendowych stanowią ludzie młodzi, powiedzmy w wieku 20–25 lat. Jeżeli chodzi o publikę na koncertach, to w dużej mierze zależy to od wykonawcy, więc pojawiają się różne grupy wiekowe, jest też coraz więcej ludzi spoza Gniezna, to jest dla nas ciekawe, bo świadczy o tym, że klub jest już na dobre rozpoznawalny w regionie. Oprócz tego jest również grupa osób, która przychodzi praktycznie na wszystkie występy bez względu na to, kto gra, czyli chce słuchać muzyków na żywo. Wydaje mi się, że Młyn jest po prostu dobrym miejscem dla każdego, kto dobrze się w nim czuje.
KKB: Czy przez te wszystkie lata nie bałeś się konkurencji? Przez jakiś czas istniało w Gnieźnie takie miejsce, jak Szuflada, którego właściciele robili między innymi gitarowe – ale bardziej odważne czy „aktualne muzycznie” – imprezy.
PŻ: Wydaje mi się, że poza wspomnianą Szufladą nigdy nie pojawił się lokal, który kierowałby ofertę do tej samej grupy ludzi. Znam szefa Lokomotywy Marcina, który z kolei zajmował się hip hopem, więc nie wchodziliśmy sobie w drogę. Pojawiały się momenty obaw, ale one wiązały się z tym, że może trzeba by było coś zmienić, w sensie otworzyć się na inne gatunki muzyczne. Jednak nigdy nie byłem w tym temacie kompetentny i na przykład nie zdecydowałbym się robić koncertów jazzowych, mimo że takie zdarzały się w Młynie.
Gościł zarówno Mazolewski Quintet jak i Pink Freud, ale to są rzeczy, które są jakby na styku jazzu i popkultury, a do tego szerzej rozpoznawalne. Natomiast mimo że takich momentów wahania trochę było, to tutaj duże ukłony dla mojej żony, która zawsze stała obok i wspierała mnie w tym, że po prostu trzeba robić swoje i nie wykonywać nerwowych ruchów. Nigdy też nie chcieliśmy z Hanią takiej sytuacji, żeby tożsamość klubu, bo wydaje nam się, że Młyn już ją ma, rozmyła się przez to, że na przykład zaczynamy nagle robić imprezy techno albo dyskoteki.
KKB: Właśnie, tożsamość. Kto jeszcze poza Tobą i Twoją żoną ją tworzy? Jak wygląda barmański zespół?
PŻ: Barman, czyli Kaziu, to jest wyjątkowa osoba. Znamy się ponad 20 lat. Towarzyszy nam od pierwszego uderzenia młotkiem, czyli od początku remontu do teraz. Dziś to legenda klubu i myślę, że bardzo lubiany człowiek. Poza tym, jeśli chodzi o zespół, to pracują z nami cztery fantastyczne dziewczyny, ekipę uzupełnia ochroniarz, który także jest z nami od samego początku. Dobrze się rozumiemy, panuje naprawdę rodzinna atmosfera.
KKB: Klub nie ogranicza się jedynie do koncertów. Odbywają się w nim także takie imprezy jak slamy poetyckie, będące częścią Festiwalu Literackiego Preteksty, akcja łącząca kulinaria z kulturą, czyli Kulturalna Kuchnia Społeczna, a nawet spektakle, czy akcje charytatywne jak Zimowe Jelonki zbierające na Dom Dziecka w Trzemesznie…
PŻ: Klub nie działa w próżni, bo istnieje w Gnieźnie i jest głównie dla mieszkańców tego miasta. Bardzo ważna jest dla mnie choćby współpraca z Festiwalem Filmowym Offeliada, z którym działamy od samego początku.
W ramach imprez towarzyszących temu festiwalowi odbyło się też wiele ciekawych koncertów, jak choćby Mitch & Mitch. Tak samo Festiwal Preteksty i wspomniany przez ciebie slam poetycki to wydarzenie, które wpisało się na stałe w nasze miejsce, co widać po zainteresowaniu i frekwencji, nie tylko gnieźnieńskiej publiczności i uczestników.
Wydaje mi się, że ta współpraca, tak samo z Kuchnią Społeczną, to było fajne zdarzenie, które też integrowało ludzi wokół rzeczy pozamuzycznych i tematów, nad którymi nie zawsze zastanawiamy się głębiej na co dzień, jak ekologia czy zdrowe żywienie. Podobnie rzecz wygląda z przywołanymi Jelonkami, czyli grupą przyjaciół, która również od lat organizuje u nas swoją zbiórkę, podczas której zawsze jest świetna atmosfera. Praktycznie od początku staraliśmy się być otwarci na inicjatywy różnych grup, instytucji czy mieszkańców, które wydawały nam się ciekawe albo miały istotne przesłanie.
KKB: W ubiegłym roku, ostatniego dnia listopada, podczas Festiwalu Dziedzictwa Kulturowego Gniezna Fyrtel, odebrałeś za swoją pracę na rzecz lokalnej kultury Medal Koronacyjny. Czym dla Ciebie jest ta nagroda?
PŻ: Taka nagroda na pewno jest sympatycznym symbolem docenienia wkładu w jakiś element kultury gnieźnieńskiej, a także zwyczajnie cieszy.
No cóż, powtórzę znów: trzeba robić swoje i tyle.
Uważam też, że równie miłe są takie formalne wyrazy uznania, jak i pozytywne opinie ludzi przychodzących do klubu. W ogóle każdy człowiek, który wykonuje jakąś pracę, chyba lubi usłyszeć, że ta praca jest dobrze wykonana, i myślę, że to wyróżnienie też tak zadziałało.
KKB: A jak wyglądają najbliższe plany?
PŻ: Organizowane przez nas koncerty zawsze można sprawdzić na stronie internetowej Młyna, a to co najbliższe, to na pewno Apteka, Sonbird i VHS w marcu, Kobranocka w kwietniu. Natomiast wybiegając bardziej do przodu, to w maju wystąpi Mikromusic, co do innych wydarzeń, prowadzimy cały czas rozmowy. Myślę, że dopóki ta praca daje mi radość i przynosi jakieś efekty, to chciałbym to robić. Poza tym jest to na tyle ciekawe zajęcie, że może dać satysfakcję i fajne emocje nie tylko mnie czy mojej żonie, ale też wielu ludziom, którzy nas odwiedzają.