Widma „Dziadów”
Opublikowano:
10 sierpnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dwieście lat temu wydano dwie pierwsze części jednego z najważniejszych polskich tekstów: II i IV część „Dziadów” Adama Mickiewicza.
Chociaż bezpośrednio politycznie odczytywana i inscenizowana była część III z „Wielką improwizacją”, „Salonem warszawskim”, „Balem u Senatora”, to całość Mickiewiczowskiego dramatu silnie oddziaływała i oddziałuje nadal na naszą rzeczywistość.
Mnogość odczytań wciąż pokazywała centralną rolę „Dziadów” w narodowym imaginarium, istotność tego tekstu jako punktu dającego wgląd w teraźniejszość. Dość wspomnieć kontrowersje wokół krakowskiej inscenizacji Mai Kleczewskiej.
W tym kontekście dwie chronologicznie pierwsze części wydają się z innego świata. Wciąż zresztą dyskusje na temat wzajemnych relacji poszczególnych części nie są zakończone. I można się spodziewać, że nigdy to nie nastąpi.
Pytania
Literatura może wpływać na naszą wyobraźnię, kształtować sposób rozumienia rzeczywistości. Wielkie teksty odciskają się niekiedy piętnem, trudnym do zatarcia. Mistrzostwo słowa, moc narzucania wizji świata nie pozwala zlekceważyć i pominąć tego wpływu.
Rodzi też pytania. O to, czy czytać, jak czytać? Jak wyzwolić się spod wpływu słów i obrazów przez nie ewokowanych?
„Jądro ciemności” Josepha Conrada na przykład wciąż jest czytane i podziwiane. Jednocześnie wywołuje sprzeciw pisarzy afrykańskich – według nich z powodu właśnie nieustannej obecności w obiegu czytelniczym Conradowskiej powieści nie udaje się Afryce wyzwolić z pułapki wizji tego kontynentu jako tytułowego jądra ciemności (o metafizycznym niemalże wymiarze), a jego mieszkańcom umknąć przed patrzeniem na nich jako wciąż pierwotnych, wciąż dzikich: ta literatura ciągle zniewala europejską wyobraźnię.
W takim rozpoznaniu nie chodzi o cenzurę, usuwanie z bibliotek tego czy innych utworów. Chodzi o to, jak czytać złożone i wpływowe teksty obarczone brzemieniem swoich czasów. Można też zapytać: czy czytać?
Czy umieszczać wśród lektur skierowanych do kolejnych pokoleń i zapewniać tym samym trwałość tekstom, które bez czytelników przecież nie przetrwają? Czy są one warte tak wiele, że ich blaski czynią cienie niewidocznymi? Czy bez nich sobie nie poradzimy? Czy, wreszcie, są niezastępowalne?
Świat bez „Dziadów”
„Dziady” wywołują podobne pytania. Nie chodzi o zapadające w pamięć inscenizacje, jak choćby ta Lecha Raczaka sprzed kilkunastu lat. Nie rzecz w tym, jak znaczyły przełomy we współczesnej polskiej historii, jak to było w przypadku spektaklu w reżyserii Kazimierza Dejmka w 1968 roku. Sprawa sprowadza się do tego, jak – niech będzie – geniusz Mickiewicza nas stworzył, w co nas wrzucił i wciąż nas tam trzyma?
Albo inaczej – spróbujmy sobie wyobrazić świat bez „Dziadów”. To tyleż uproszczenie, co uznanie kluczowej roli Mickiewicza i jego dramatu w formowaniu polskiej świadomości – także politycznej. Gdyby nie zaistniały wszystkie wypełniające je widma, duchy Gustawa i Konrada, kim bylibyśmy jako społeczeństwo?
W poetyckiej wizji wszystkie grzechy, błędy, konflikty są przesunięte w sferę realności materialnego świata. wizje niewolą obrazami potęgi, mocy, władzy, bohaterstwa. I rozwiewają się wraz z trzeźwieniem ze snu. Wszystko rozgrywa się poza jawą. Mając ją za nic.
Czy gdyby wszystkie wypełniające tekst „Dziadów” napięcia znalazły swoje rozładowanie na jawie, w konkretnym, uchwytnym tu i teraz, gdyby konflikty nie były prześwietlone snami o potędze, a realność zdezawuowana jako miałka, kostyczna, nudna, to w mniejszym stopniu prześnilibyśmy nasze rewolucje, by posłużyć się sformułowaniem Andrzeja Ledera?
Czy bylibyśmy w stanie stanąć naprzeciw realnym wyzwaniom i im sprostać, nie ukrywając się za maską Mesjasza narodów, który cierpieć musi za miliony?
Wydaje się, jakbyśmy wciąż nie wyrwali się z niewoli wyobrażeń, które podsunął nam Mickiewicz, a które dobrze połączyły się z innymi, sarmackimi snami, nie pozwalając trzeźwo spojrzeć na własne możliwości, zasoby. Zmierzyć się ze światem inaczej niż z pozycji otumanionego marzeniami i rojeniami widma.
Kanon i widma
Te prowokacyjne pytania są po to, by pokazać, jak ważne jest pytanie o kanon. Trudno przecież poważnie utrzymywać, że sam Mickiewicz jest przyczyną naszych klęsk (albo tryumfów). Nie jest tak, że „Dziady” są naszym przeznaczeniem, fatum, które nad nami ciąży (nic zresztą nie ma takiego charakteru).
Przekonanie, że od przeszłości nie uciekniemy, trąci tyleż fatalistyczną biernością, co po prostu fałszem. Przeszłość nie jest monolitem, choć w ten sposób się narzuca – wszystko, co poprzedza nasze teraz, zdaje się wieść do niego prosto i nieuchronnie.
Przypomina raczej płynną strukturę, wciąż wrzący tygiel zdarzeń, które dopiero układamy w zrozumiały wzór teraźniejszości – taki, by się w niej utwierdzić bądź ją zmienić.
Mickiewicz dał nam „Dziady”, ale warto zapytać, czy jeszcze ich potrzebujemy (jeśli kiedykolwiek potrzebowaliśmy)? Co dały, ale i co odebrały? Dwusetna rocznica to może dobry moment, by pozwolić na dopełnienie się rytuału i danie wszystkim widmom „Dziadów” szansy na ukojenie w czasie minionym, w niepamięci.