Wielkopolska – między faktem a zmyśleniem
Opublikowano:
7 sierpnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Są takie światy i zapomniane dzisiaj wydarzenia, które warto plastycznie opisać” – rozmowa z Markiem Hendrykowskim, laureatem nagrody PTPN w konkursie na najlepszą publikację o Wielkopolsce w kategorii literatura popularnonaukowa i beletrystyka.
Barbara Kowalewska: Po latach zainteresowania sztuką filmową zajął się pan historią regionu. Co pana do tego skłoniło?
Marek Hendrykowski: Przeszłość to świat miniony, z którego wszyscy się wywodzimy. Dlatego należy ją poznawać i pisać ciągle od nowa. Po co? Żeby lepiej zrozumieć to, co nas otacza: naszą teraźniejszość. Źródeł do tego nie brak, w bibliotekach, archiwach, zbiorach prywatnych, listach, wspomnieniach, fotografiach. Ważne, żeby po nie sięgać.
Nie bardzo wiadomo dlaczego, ale w odróżnieniu od innych regionów Polski, my, Wielkopolanie nie doczekaliśmy się dotąd całościowej wizji literackiej – takiej, która by szerzej opowiedziała o tym, co tu się działo w dramatycznym półwieczu między rokiem 1870 a 1920.
Powieść zatytułowana „Wiwat! Saga wielkopolska” miała w zamyśle autora wypełnić ten ewidentny brak na gruncie literatury. Pomyślałem, że warto się do tego zabrać – z myślą o nas Wielkopolanach i o reszcie rodaków. Czy to się powiodło, ocenią już same czytelniczki i czytelnicy.
BK: Do opowieści o Wielkopolsce wybrał pan szczególną, hybrydową formę. Z czego to wynikło? Mamy tu elementy powieści, ale też dokumentalne wyliczenia nazw, nazwisk, ustępy dokumentów czy książek, listy. Gdzieś w połowie książki umieszcza pan esej z rozważaniami na temat ról historyka a pisarza powieści historycznej. Pisze pan, że „kontredans historii z przeszłością to taniec o wielce skomplikowanej choreografii”. Jak według pana wygląda ten taniec?
MH: Nie przeciwstawiam nauki sztuce i vice versa. Proszę mi wierzyć, jeśli się nad tym głębiej zastanowić, w gruncie rzeczy obie sfery twórczości służą temu samemu: poznaniu. Celowo użyłem słowa „twórczość”. Podobnie jak artysta, uczony jest dla mnie również twórcą. Bez rozeznania w mrokach tego, co się przed nami wydarzyło, nie wiemy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Przeszłość poniekąd oświetla nam drogę. Należy ją poznać i próbować odczytać. Naprawdę warto.
Dotyczy to na równi egzystencjalnego dobra jednostki, jak zbiorowości. Należę do grona tych, których fascynuje przeszłość. Nieprzypadkowo moją powieść otwiera Oda do Klio – patronki historii. Greckie muzy nie dzielą się i nie stronią jedna od drugiej, lecz tańczą ze sobą, trzymając się za ręce. Są takie światy i zapomniane dzisiaj wydarzenia, które warto plastycznie opisać. I tacy bohaterowie, a oprócz nich zwykli ludzie, którym warto oddać głos. Wszyscy razem składają się na jedyny w swym rodzaju fenomen wielkopolskości. Powieść historyczna oferuje żywą grę toczącą się między autorem a czytającą publicznością.
To nie nudna, sztampowa lekcja historii ze szkolnego podręcznika, tylko nośny dyskurs, który zaspokaja ciekawość, ale też wymaga empatii.
Rzeczą pierwszorzędnie ważną dla mnie jako powieściopisarza był język, którym mówią moje bohaterki i bohaterowie. Ich mowa, w połączeniu ze zmieniającą się co rusz odautorską narracją, sprawia, że wydają się kimś literacko atrakcyjnym. O innych tajnikach pisarskiej kuchni nie chciałbym tutaj mówić. W końcu liczy się samo danie, a nie sposób jego przyrządzenia.
BK: W pana książce znajdziemy opisy codzienności – na dworze, targowiskach, na balach i w trakcie działań wojennych, dowiemy się, jak wychowywano młode panny na dworze, co jadano, jak gospodarzono, co czytywano, w co grano dla rozrywki. Pojawia się także cały korowód postaci historycznych, czasami w zaskakujących, anegdotycznych kontekstach.
MH: Tak, pojawia się tu generał Chłapowski, Emilia Sczaniecka, Karol Marcinkowski, Władysław Zamoyski, założyciel naszego Uniwersytetu profesor Heliodor Święcicki, ksiądz Adamski, noblista Robert Koch, major Taczak, Mieczysław Paluch, oprócz nich Piłsudski, Kessler, Przybyszewski, Witkacy, bracia Hulewiczowie, Gabriela Zapolska, ale też nadradca Wagner, buchalter Cohn, Stefania Cudny, Prakseda Rozmiarek i wielodzietna rodzina Stogowskich…
Co tu jest faktem, a co powieściowym zmyśleniem? Czy Piłsudski i Witkacy strzelali do siebie? Nie wiadomo. Dla pisarza ważne jest co innego – to, że wtedy w ogniu zażartej bitwy, do jakiej doszło na austriacko-rosyjskim froncie, ci dwaj mogli do siebie strzelać.
Powieść moja należy w pełni do świata fikcji literackiej, co znaczy, iż żywiołem jej jest autorska wyobraźnia. Postaci, jakie w niej występują, a jest ich w sumie pewnie kilkaset, dzielą się na gigantów znanych z historii, figury dalszoplanowe oraz osoby fikcyjne. Jednym poświęcam szereg stron, niekiedy cały rozdział lub dwa, drugim znacznie mniej, inne ledwie wzmiankuję. W trakcie lektury ich losy łączą się jednak i splatają w całość wyższego rzędu.
BK: Czy dziennik majora Beresteckiego umieszczony w powieści jest prawdziwym dokumentem czy fikcyjnym pamiętnikiem?
MH: Wiele osób przed panią również uległo sugestii, że dziennik majora Beresteckiego to autentyk. Tymczasem i sam major, i jego wojenne zapiski stanowią od początku do końca wytwór mojej wyobraźni. Na tym przykładzie widać doskonale, jak blisko siebie mogą się znaleźć na kartach powieści historycznej prawda i zmyślenie.
BK: Będzie ciąg dalszy?
MH: Tak, zachęcony przychylną reakcją licznych czytelników planuję napisanie dalszego ciągu sagi wielkopolskiej.
Profesor Marek Hendrykowski – eseista, prozaik, biograf. Pasjonat historii mieszkańców i dziejów kultury Wielkopolski XIX i XX wieku. Absolwent poznańskiej polonistyki. Mieszka i pracuje w Poznaniu.