Wielkopolskie ślady: wymiana kulinarna
Opublikowano:
2 września 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Pamiętam to ciastko z dzieciństwa. Okrągłe, brązowe, od góry lekko spłaszczone, z dołkiem pośrodku. W tym dołku był kleks białego kremu albo bitej śmietany. Na nim czasem kandyzowany, nieduży owoc.
Nie było to moje ulubione ciastko. Podobnie jak nadziewane czekoladki, należało do kategorii słodyczy dla dorosłych – jego drożdżowa struktura była bardzo mocno nasiąknięta wonnym alkoholem, jak podpowiadałaby nazwa – ponczem.
Efekt magdalenki
Ponczówka – ciastko z mego dzieciństwa, coś pomiędzy pączkiem a ponczem, zniknęło obecnie z cukierni. Teraz pod tą samą nazwą kryje się zupełnie inny wypiek przypominający wyblakłą wuzetkę.
Natomiast niedawno, z dala od domu doświadczyłam tego, co za Proustem mogę nazwać „efektem magdalenki”: zobaczyłam moją ponczówkę – zdecydowanie większą, niż pamiętam z dzieciństwa, ale wszystko inne się zgadzało: kształt, kolor, kleks kremu…
Tyle że zamiast wyciekającego na talerzyk ponczu, obok leżała mała pipetka, z której – zgodnie z własnym smakiem – można było nasączyć alkoholem ciastko. No i nazwa była mniej znajoma: baba au rhume – kulinarny symbol Nancy, historycznej stolicy księstwa Lotaryngii.
Leszczyńscy
Co owa baba vel ponczówka ma wspólnego z naszym regionem? Otóż ostatnim władcą księstwa Lotaryngii był Stanisław Leszczyński (czy też Leczinski, jak zapisywano jego nazwisko w osiemnastowiecznej Francji) – dwukrotny elekcyjny król Polski (1704–1709 i 1733–1736), związany z Wielkopolską jak żaden chyba inny monarcha (oczywiście poza pierwszymi Piastami).
Władał on księstwem Lotaryngii w imieniu swojego zięcia, króla Francji Ludwika XV, i te kilkadziesiąt (1737–1766) lat jego panowania to najwspanialszy okres w historii tej ziemi, która po śmierci „Stanislasa” (jak go familiarnie nazywają miejscowi) stała się (choć potencjalnie konfliktogenną) częścią „najstarszej córy Kościoła”.
Ród Leszczyńskich pochodził z wielkopolskiego Leszna (od jego pierwotnej nazwy Leszczno wziął nazwisko), tu „Stanislas” kończył szkołę, był starostą odolanowskim i dwukrotnie marszałkiem sejmiku województw poznańskiego i kaliskiego oraz wojewodą poznańskim. Jego żoną była Katarzyna z Ossolińskich – urodzona w Poznaniu córka kasztelana poznańskiego, posiadaczka miasta Człopa i okalających go ziem, historycznie należących do Wielkopolski.
Można powiedzieć, że para ta wiodła dość niespokojne życie: musiała uciekać z Polski i mieszkała w Szwecji, potem w Alzacji, zanim osiadła na dobre w Lotaryngii.
Tu zaś, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, renegat i banita stał się uwielbianym władcą. Dobitnie świadczy o tym podpis na pomniku postawionym księciu w sześćdziesiąt pięć lat po jego śmierci: „Stanisławowi dobroczyńcy – wdzięczna Lotaryngia”.
Choć Leszczyński nie miał w Lotaryngii realnej władzy politycznej, to zajął się kulturowo-społecznym rozwojem podległego mu księstwa. Założył w Nancy Bibliotekę Królewską oraz Królewskie Towarzystwo Nauk i Literatury Pięknej, którego zadaniem było krzewić wiedzę, a także tolerancję religijną.
Sam Leszczyński uczęszczał w młodości do protestanckich szkół i już jako książę Lotaryngii, choć sam był głęboko religijny, napisał esej filozoficzny „Fanatyzm zwalczany zwykłym zdrowym rozsądkiem”. Być może to właśnie oświeceniowo ukształtowany „zdrowy rozsądek” nakazał mu tworzyć inicjatywy wyprzedzające swoje czasy. Powoływał do życia szkoły, szpitale, biblioteki publiczne, publiczne magazyny. Stworzył system pomocy dla najbardziej potrzebujących.
Place Stanislas
Plac, na którym stoi wzmiankowany pomnik, nazywał się wpierw Placem Królewskim, natomiast w 1831 przemianowano go na Place Stanislas, nazywany też Place Stan. Zresztą do dziś w centrum Nancy wiele przedsiębiorstw ma w swoich nazwach „Stan” lub „Stanislas” (najoryginalniejsza z nich to chyba „Stan Kebab”).
Plac jest sercem części Nancy powstałej właśnie za rządów Leszczyńskiego, który brał aktywny udział w jej projektowaniu. Jak twierdzą historycy sztuki, książę przeniósł estetykę baroku środkowoeuropejskiego do Lotaryngii, skąd rozprzestrzeniła się na inne części Francji. Plac uznawany jest za jeden z najpiękniejszych na świecie.
Mnie jednak o wiele bardziej niż ustalenia historyków, w poznawaniu historii polskiego króla w Lotaryngii interesowało to, co pozostało w opowieściach powtarzanych przez pokolenia. Właśnie ta tradycja mówiona najlepiej świadczy o emocjonalnym i pozytywnym stosunku, jaki do dziś mają Lotaryńczycy do swego księcia, a część tych pozytywnych uczuć spływa także na dzisiejszych Les Polonais przebywających w ich krainie.
Baba au rhume
Jedna z takich opowieści dotyczy powstania baba au rhume. Otóż Leszczyński żył bardzo długo i – jak to bywało w tamtych czasach – na długo przed śmiercią stracił wszystkie zęby. A że był łasuchem, jego kucharz postanowił na bazie miejscowej babki stworzyć ciastko, które bezzębny król mógłby jeść bez kłopotu. Jeśli taki właśnie był cel powstania ponczówki, to udał się wybornie – baba au rhume dosłownie rozpływa się w ustach.
Inna opowieść, choć całkiem nie trzyma się naukowej historii, jest jeszcze ciekawszym przykładem przekonania, że Lotaryngia wszystko, co najlepsze, zawdzięcza „Stanislasowi”. Owocem, z którego słynie ta kraina, jest mirabelka – mirabelle. Zgodnie z opowieściami, przywędrowała ona do Lotaryngii z Wielkopolski (choć przypuszczam, że raczej pokonała dokładnie odwrotną drogę, bo w Polsce jedna z jej odmian nazywana jest „mirabelką z Nancy”).
Otóż, jak mówi podanie, pewna zima w księstwie była tak mroźna, że wymarły wszystkie drzewa owocowe. Wtedy Stanislas sprowadził z rodzinnych okolic sadzonki śliw, które wytrzymają nawet najtęższe mrozy. To właśnie miało być drzewo mirabelkowe, które odtąd słynie w całej Francji jako symbol Lotaryngii.
Wyrabia się tu z niej nalewki, jest używana do ciast i compote – deseru, który brzmi bardzo znajomo (czyta się „kompot”), a jednak jest odwrotnością tego, co w Polsce znane jest pod tą nazwą. Tutejszy compote to rozgotowane i przetarte przez sito owoce. Przy czym mirabelki lotaryńskie, inaczej niż ich polskie siostry, są ulepkowato słodkie, wypieszczone słońcem, ciemnożółte z czerwoną opalenizną. Do dżemów i „kompotów” nie ma potrzeby dodawać cukru.
Tylko za granicą
Fakty historyczne to jedno – dziedzina obiektywnej nauki, a opowieści przekazywane ustnie to coś innego. Wyrastają z autentycznych zdarzeń, lecz są raczej popularną, ludową formą oddania emocji, pamięci i ocen. Wymiana kulinarna między księstwem Lotaryngii a dawną Rzeczpospolitą Obojga Narodów za sprawą króla pochodzącego z Wielkopolski niewątpliwie zaistniała, a to, jakie jej kierunki da się historycznie uzasadnić, to już całkiem inna sprawa.
Patrząc na dzieła Leszczyńskiego w Lotaryngii, nie można oprzeć się myśli: czy gdyby dano mu szansę jako królowi, potrafiłby też podobnie zreformować Rzeczpospolitą?
Czy raczej, jak w pewnej sarkastycznej piosence niezależnej z lat 80. XX wieku, opowiadającej o polskich noblistach Wałęsie i Miłoszu oraz o wyborze Wojtyły na papieża, można by podsumować jego dzieje refrenem:
„Polak potrafi. Szkoda, że tylko za granicą”.