fot. Archiwum redakcji

Wpis na Bookstagramie – już recenzja czy jeszcze opinia?

Nie ma co się zżymać – książka to towar, który chce sprzedać wydawca. A żeby sprzedać więcej, wypadałoby zadbać o promocję – tyle że opinia to nie recenzja, a marketing to nie krytyka literacka. Gdzie w tym wszystkim Bookstagram?

Czytać można absolutnie wszystko. Przebrnięcie przez dziesiątki tysięcy lektur nie jest przy tym koniecznie lepsze niż oddanie się jednej książce, która zdała się kompletna i – być może – zmieniła czyjeś życie.

Bo, jak sądzę, wcale nie idzie o samo czytanie – przez niektórych fetyszyzowane, przez innych uważane za zupełnie nieistotne. Część lektur jest z nami tylko przez chwilę, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu; prześlizgują się niemal niezauważone. Dlaczego? Bo nie stawiają oporu.

Czytać czy interpretować?

Siłą literatury jest nie tyle sam akt czytania, co etap nieco późniejszy i wspaniale nieprzewidywalny: interpretacja. I wcale nie mam tu na myśli odkrywania znaczeń koloru firan czy rękawiczek, kronikarskiej pamięci do imion czy miejsc, ale pozyskiwanie narzędzi, które uczą nas krytycznego myślenia.

Stawka jest wysoka: idzie o podejrzliwość wobec nazbyt prostych narracji, rozwijanie empatii, ale również wykroczenie poza własną, zazwyczaj obarczoną przedsądami perspektywę. Wskazywaniem tych tropów, ale również oceną (popartą wcześniejszą analizą) zajmuje się krytyka literacka. A przynajmniej: zajmowała.

 

fot. archiwum redakcji

Autorytet krytycznoliteracki odchodzi do lamusa. Miejsc na rozbudowane recenzje jak na lekarstwo, wartościowaniem tekstu zaczynają zajmować się działy promocji. Tyle, że nie każda publikowana książka jest wybitna, arcydzielna i zmieniająca życie, jak krzyczą blurby i materiały marketingowe. I rzecz jasna, z jednej strony uwolnienie się spod jarzma krytyki, zwłaszcza tej akademickiej, to wiadomość co najmniej wspaniała.

Oto bowiem gusta się demokratyzują, a rozmowa o literaturze przestaje wiązać się z pozycją klasową i akumulowanym kapitałem kulturowym. Żaden profesor nie ma już na tyle silnej pozycji, by rzeczywiście proklamować arcydzieło.

I nie chodzi tylko o osłabienie pozycji Akademii, ale również podejrzany status arcydzieła. O ile dawniej wiązano tę kategorię z dziełem wyjątkowo „dobrze zrobionym”, ważnym dla wspólnoty czytelniczej, tworzącym kanon, o tyle katastrofalny w skutkach wiek XX. pociągnął za sobą niechęć do projektów totalnych: nastał czas arcydzieł „pękniętych”; tekstów nie absolutnych, ale z potencjałem.

I choć zdawać by się mogło, że rozstaliśmy się z tą niezbyt przystającą już do naszych czasów kategorią, to z okładek, materiałów prasowych, a przede wszystkim: z entuzjastycznych wpisów na Instagramie spoglądają na nas dziesiątki, jeśli nie setki czy tysiące książek okrzykniętych arcydziełami.

Kto dziś może być krytykiem?

W teorii: każdy, w praktyce: garstka. To, co dzieje się dziś w mediach społecznościowych, a zwłaszcza na kontach skupionych wokół książek czy wydawnictw, jest w dużej mierze nie rozmową na temat literatury, co działaniem stricte marketingowym.

Dziesiątki kont twórców i twórczyń zalewają te same książki w okolicach premiery, a równie często towarzyszy im huraoptymistyczny opis, w którym z dużą dozą prawdopodobieństwa pojawi się arcydzieło. Względnie: książka wybitna, najlepsza, jaką czytał_m, wyjątkowa pozycja. I, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości to świetnie, kiedy lektura wywiera wpływ na odbiorców. Gorzej, jeśli to mechanizm podyktowany zakulisową grą.

 

fot. archiwum redakcji

Coraz modniejszą i po prostu efektywną drogą dotarcia do zdywersyfikowanych grup odbiorców, które ponadto skłonne będą kupić konkretną pozycję jest współpraca z mikro- i makroinfluencerami.

Otrzymują oni od wydawców bezpłatne egzemplarze książkowe w zamian za zdjęcie czy post. W świetle drożejących niemal z dnia na dzień książek, to dla twórców propozycja całkiem intratna, choć jest pewne „ale”. Jeśli zdecydować się na ukąszenie karmiącej ręki, w miażdżącej liczbie przypadków można zapomnieć o kolejnych przesyłkach. Sprawa nabiera więc posmaku moralnego wyboru: pozostać szczerym czy korzystać z własnej popularności?

Jak to bywa nie tylko w ramach rynku książki, ale rynku w ogóle, im większa ilość obserwujących, tym lepszy potencjał sprzedażowy: najpopularniejszym (bo nie idzie tu bynajmniej o prymat merytoryki) kontom proponuje się również całkiem spore honorarium. Wszystko to bez konieczności wskazania charakteru reklamowego (co swoją drogą jest nielegalne). Jeśli pokażesz nasze tytuły i napiszesz o nich coś pozytywnego, zapłacimy określoną stawkę. Jak przy dzierżawie billboardów, chciałoby się powiedzieć.

Opinia to nie recenzja

Odsuwając na bok kwestie materialne, spójrzmy na formę przygotowywanych postów, bo w nich tkwi sedno całego zamieszania. Wpis na Instagramie może liczyć nie więcej niż 2200 znaków ze spacjami. Trudno wyobrazić sobie w tym zakresie pogłębioną recenzję, w której zrekonstruuje się argumentację stojącą za ostatecznym osądem.

Krótki wpis niesie więc za sobą poważne ryzyko uproszczeń, przenosząc akcent z pracy krytycznej (precyzyjnego nazywania zjawisk, środków czy narzędzi), na uczucia osoby czytającej. I jak to z uczuciami bywa – trudno z nimi dyskutować. Dochodzi więc do niebezpiecznego połączenia: niezgoda z zamieszczonym przez twórców tekstem bywa odbierana jako personalny atak, a krytyka książki staje się dyskusją zupełnie obok literatury.

Jak więc rozróżnić opinię od recenzji?

 

fot. archiwum redakcji

W zasadzie bardzo prosto: jeśli tekst skupia wyłącznie na emocjach odbiorcy, nie odnosząc się właściwie do wyjściowej lektury, jesteśmy w świecie opinii. Gdy emocje są wypadkową analizy i interpretacji, wchodzimy na pole recenzji.

Jakie książki najłatwiej więc wypromować? Takie, w których na pierwszy plan wybija się temat (najlepiej ważny społecznie), a daleko w tyle pozostaje pytanie o to, jak został zrealizowany w omawianym tekście. Proste etykietowanie jest przydatne nie tylko odbiorcom, ale i wydawcom – zwłaszcza, kiedy rodzi się trend: na pisanie o sobie, na trudne relacje z matką/ojcem, itd.

I choć, na przykład, rozmowa o powszechności depresji jest niezwykle istotna, o tyle od beletrystyki na ten temat oczekiwać możemy tylko (lub aż) twórczego przepracowania problemu bez osuwania się w felieton. Bestseller to nie arcydzieło.

Ale o tym przy następnej okazji.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
6
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
1
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
2