Zacieranie muzycznych granic
Opublikowano:
3 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Czas pandemii pozwolił mi na skupienie się na muzyce – potrzebuję sporo przestrzeni, żeby tworzyć. Wróciłem do tworzenia ambientów, z tym że teraz posiłkuję się pianinem - opowiada Jan Skorupa, poznański kompozytor
Początki
Piotr Tkacz: Jakie miałeś doświadczenia z muzyką w ogóle, a z elektroniką w szczególności, zanim zacząłeś studiować kompozycję elektroakustyczną na Akademii Muzycznej w Poznaniu?
Jan Skorupa: Wcześniej nie miałem w ogóle do czynienia z formalną edukacją muzyczną. Zanim zdecydowałem się zdawać na te studia, tworzyłem sporo kolaży dźwiękowych, utworów w stylistyce ambientowej, bardzo niezobowiązujących form. To był początek mojej indywidualnej i przemyślanej drogi twórczej.
PT: Z czego wtedy korzystałeś?
JS: Do robienia muzyki podchodziłem w dość klasyczny sposób – grałem na instrumentach, ale ich brzmienie przetwarzałem, modulowałem, korzystając z narzędzi do produkcji, programów takich jak Ableton czy Reaper.
PT: Czym zainteresowały cię wspomniane studia?
JS: Oprócz tworzenia, cały czas poszukiwałem i pogłębiałem wiedzę. W pewnym momencie mocno zainteresowałem się muzyką elektroakustyczną, zaczynając od Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia i przechodząc przez wszystkich klasyków.
Dowiedziałem się o tym kierunku od Oli Słyż, gdy kończyłem akustykę na UAM, w międzyczasie byłem na koncercie „Muzyki z prądem”, na którym prof. Lidia Zielińska prezentowała twórczość chińskich kompozytorów.
Pamiętam, że atmosfera tego koncertu w Sali Błękitnej zrobiła na mnie wrażenie i postanowiłem spróbować. W ogóle, gdy przeprowadziłem się do Poznania, bardziej zainteresowałem się muzyką akademicką, do której dostęp ułatwiała choćby Poznańska Wiosna Muzyczna. Ten świat wydał mi się ciekawy, inny od tego, czym dotychczas się zajmowałem. Jednak robiąc swoje rzeczy, starałem się wykraczać poza konwencje, czy to muzyki popowej, czy eksperymentalnej, ale nadal niezwiązanej ze światem akademickim. Chociaż to rozgraniczenie się zaciera.
O podziałach
PT: Chciałem właśnie o to zapytać, czy taki podział ma jeszcze sens?
JS: Dla mnie nie, chociaż wewnętrznie rozgraniczam, jakimi prawami rządzi się muzyka akademicka – można wychwycić pewien konserwatyzm, na przykład w pojmowaniu tego, czym jest kompozycja elektroakustyczna. Ma ona swoje wyznaczniki, swoich pionierów, to mocno wyciska piętno.
W swoich pracach stale staram się te światy łączyć i mieszać, co wynika pewnie z tego, że nie od początku w tym świecie siedziałem.
PT: Gdy te studia ruszały, to pamiętam, że często padało zdanie, że nie trzeba znać nut, żeby się na nie dostać.
JS: Te nuty to jest jakiś symbol walk czy kompromisów na akademii, ale tak naprawdę chodziło o to, że teoretycznie kandydaci nie muszą mieć wykształcenia. Bądź co bądź mieliśmy różne doświadczenia, ja, choć bez formalnej edukacji muzycznej, to czytałem nuty i się tym interesowałem. Ta rozbieżność była bardzo fajna, bo do tego świata akademickiego tutaj, na pierwszej uczelni w Polsce, weszli ludzie, którzy mieli na to wszystko inny pogląd.
Dla mnie to nie ma takiego znaczenia, bo nuty to też narzędzia, którymi realizuje się kompozycję, coś nadrzędnego, a można to robić za pomocą dźwięków elektronicznych czy partytur graficznych.
Muzyk i elektronik
PT: A co daje ci współpraca z instrumentalistą? Bo hipotetycznie mógłbyś korzystać z sampli albo nawet generować takie brzmienia.
JS: Najbardziej interesująca w muzyce akustycznej jest dla mnie praca z wyobraźnią, też z samym sobą. W przypadku utworu elektronicznego mogę wszystko zaplanować, nagrać, wypróbować. A tutaj fascynująca jest praca nad formą, nauka obcowania z czasem utworu, wyobrażenie sobie tego, zanim ktokolwiek dostanie to do zagrania. Zwłaszcza w przypadku utworów abstrakcyjnych, z technikami rozszerzonymi, gdzie nie da się tego zasymulować na własne potrzeby.
PT: Istnieje taki stereotypowy obraz kompozytora muzyki elektronicznej, siedzącego samotnie w studiu, odciętego od świata, który panuje nad każdym aspektem utworu, nie musi się przejmować tym, że wykonawca coś popsuje w jego wizji, bo nie będzie w stanie czegoś zagrać. A jednak obecnie ci kompozytorzy szukają coraz częściej kontaktu z wykonawcą.
JS: Jeśli chodzi o utwory elektroniczne, to według mnie są jak rzeźby – pieczołowicie dopracowane, precyzyjnie odmierzone z każdej strony.
Prezentują kompletną wizję, ale po ukończeniu trudno mówić o ekspresji, zresztą podczas tworzenia też. A wykonywanie takiej muzyki na żywo z instrumentami daje aspekt eksperymentu, niewiadomej. Chociaż studiując na akademii, doświadczam presji, żeby walczyć z przypadkiem – jednak ja go bardzo lubię.
PT: Muzyka elektroniczna szybko zaczęła interesować się projekcją dźwięku w przestrzeni, systemami wielokanałowymi. Czy to jest coś, co ciebie również zajmuje?
JS: Ostatnio jest mi to szczególnie bliskie ze względu na pracę w Poznańskim Centrum Superkomputerowo-Sieciowym. Właśnie spędziłem dziesięć dni nad utworem przewidzianym na pełną sferę głośnikową okalającą człowieka. Jest to niesamowite doświadczenie, wykraczające poza zwykłe obcowanie z muzyką. Dyktuje to inne podejście do materii dźwiękowej, bo nawet jeśli w utworach elektronicznych kształtuje się przestrzeń, ale robi się to w stereo, to dalej myślimy dość klasycznie, o narracji, co chcemy w tym zawrzeć.
PT: Zastanawiam się, jak ma się to do myślenia o formie, o którym mówiłeś wcześniej.
JS: W przypadku utworów przestrzennych sama ciekawość tego wszechkierunkowego obcowania z dźwiękiem jest na tyle duża, że aspekt formy może zejść na drugi plan, a skupimy się na brzmieniu. Inne jest też poczucie czasu.
Musica Posthumana
PT: A wykorzystywanie wizualizacji, wideo, świateł jest dla ciebie interesujące? Czy uważasz może, że one odciągają uwagę od dźwięku?
JS: Nie mam takiego autorytatywnego podejścia, że dźwięk jest ważniejszy niż inne media. Jeśli chodzi o moje działania, to mam etapy, które staram się realizować. Wykorzystanie obrazu czy elementu multimedialnego jest dopiero przede mną. Chociaż w „Musica Posthumana” razem z całą ekipą staraliśmy się muzykę wizualizować, tutaj wychodząc od ruchu.
PT: Opowiedz więcej o tym przedsięwzięciu.
JS: Był to finalnie całkiem spory projekt. Zaczęło się od rozmów z Jakubem Czerskim, Przemkiem Degórskim i Martą Kacą. Stwierdziliśmy, że fajnie byłoby stworzyć coś opartego na muzyce, ale z udziałem nowych technologii. Na horyzoncie pojawiły się stypendia Młoda Polska, zaczęliśmy rozmawiać z Anną Kamińską, Dominiką Więcek i Patrykiem Durskim. Rozpytałem w PCSS, czy moglibyśmy coś takiego zrobić, ciekawy wydał nam się system trackingu ruchu. W dużym stopniu była to zabawa, potem pojawił się pomysł na tytuł i zaplecze teoretyczne, a gdy dostaliśmy stypendium, to zostaliśmy zobligowani, żeby to sfinalizować [śmiech].
Potem przez pół roku ciężko pracowaliśmy. Dla mnie było to ciekawe pod względem kompozycji, bo materię muzyczną w zasadzie kształtowali tancerze, oni mieli kontrolę nad czasem. Myślałem o tym, że mamy orkiestrę, a musimy to jakoś połączyć z ruchem, choreografie były do pewnego stopnia improwizowane, wszystko było płynne i efekt był wynikiem eksperymentu.
PT: Pomyślałem, że tak jak kiedyś kompozytorzy pracowali w studiach, choćby radiowych, tak dla ciebie takim studiem jest PCSS. Weźmy ten system głośników, o którym wspominałeś – to nie jest coś, co mógłbyś zbudować w domu.
JS: Oczywiście, możliwość obcowania z taką technologią jest świetna. Ale zarazem wzbudziło to we mnie spory krytycyzm wobec interaktywności i stosowania jej. Chciałbym się skupić właśnie na krytyce tego, a nie bezwiednym wykorzystywaniu w swoich działaniach. Nie lubię nadmiernego używania technologii, żeby była na pierwszym planie i brylowała.
PT: Wspominałeś na początku o Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia, a zdarzyło się tak, że wygrałeś konkurs kompozytorski imienia Józefa Patkowskiego, założyciela tego studia.
JS: Jest to jedyny w Polsce konkurs dotyczący akademickiej elektroniki, więc stwierdziłem, że spróbuję. Istotne jest to, że każdy z uczestników musi skorzystać z tego samego materiału źródłowego. Długo pracowałem nad tą kompozycją i myślałem o dość klasycznym podejściu do muzyki elektronicznej. Wyjściowy materiał stosowałem raczej bez przekształceń, klasycznie budowałem narrację, dodatkowo rozszerzając całość o efekty z obszaru sound designu.
PT: A nad czym obecnie pracujesz?
JS: Ciekawe jest to, że czas pandemii pozwolił mi na skupienie się na muzyce – potrzebuję sporo przestrzeni, żeby tworzyć.
Wróciłem do tworzenia ambientów, z tym że teraz posiłkuję się pianinem, które kupiłem na wyprzedaży na akademii, silnie dekonstruuję jego brzmienie.
Częściowo efekty tych prób i eksperymentów prezentowałem pod aliasem Uto_No podczas pandemicznego koncertu zagranego dla VIR Gallery – wirtualnej galerii stworzonej przez studentki i studentów kierunku Media interaktywne i Widowiska na UAM.
Jan Skorupa – kompozytor, artysta dźwiękowy, sound designer. Absolwent Akustyki na wydziale fizyki UAM oraz Kompozycji Elektroakustycznej na Poznańskiej Akademii Muzycznej, gdzie dalej kontynuuje studia na kierunku Kompozycja. Współtwórca spektaklu interaktywnego: Musica Posthumana. Jako kompozytor inspiruje się zmiennością oraz ulotnością dźwięku, jego organicznością i permanentną ewolucją. Ideę tę stara się realizować zarówno w domenie muzyki instrumentalnej, elektronicznej jak i w formie instalacji dźwiękowych.