fot. Adam Słowikowski

Zanurzony w greckości

„Do niedawna Grecja była krajem mojego ojca, z którym to ojcem miałem bardzo trudną relację. Automatycznie więc miałem też skomplikowaną relację z Grecją. Musiało minąć sporo czasu od śmierci ojca, by to zapośredniczenie wykluczyć” – opowiada reporter Dionisios Sturis, laureat nagrody Bursztynowego Motyla.

Jakub Wojtaszczyk: Traktujesz Grecję jako drugi dom?

Dionisios Sturis: Jako dom w pojęciu metaforycznym; jako jedno z tych miejsc, w których dobrze się czuję, z którymi związane są moje wspomnienia, gdzie mam krewnych i przyjaciół. Dom jest tam, gdzie najbliższa rodzina, więc niekoniecznie musi być to miejsce urodzenia.

 

JW: W takim razie, co odpowiadasz Grekom na pytanie: „Apo pu ise?”, „Skąd jesteś?”?

DS: Teraz już sobie pozwalam na dłuższe wyjaśnienia i wchodzę z nimi w rozmowę. Chociaż są zaskoczeni, bo spodziewają się krótkiej odpowiedzi, czyli podania nazwy rodzinnej wioski ojca.

 

A ja tłumaczę, że w moim przypadku sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo mama jest Polką, ojciec Grekiem, urodziłem się w Grecji, ale wychowałem w Polsce.

Dionisios Sturis, fot. Adam Słowikowski

Dodatkowo sprawę utrudnia mój grecki, który nie jest idealny, bo to mój trzeci, po polskim i angielskim, język. Co prawda swobodnie się w nim poruszam, ale jak nie ma mnie długo w Grecji, momentami bywa zardzewiały. Grecy to szybko wychwytują. Wtedy tłumaczę.

 

JW: Jak greckość w tobie ewoluowała?

DS: Wykonałem naprawdę dużą robotę. Kiedy się za nią zabierałem, nie wiedziałem, że będzie to doświadczenie na lata, a wręcz formacyjne i – przez pracę – stałe. Dorastałem w Polsce, z dala od greckości. Kontakty z rodziną od strony ojca miałem wątłe, bo rzadko tam bywałem. Grecja była światem wyobrażonym. Gdy miałem 18 lat, upomniała się o mnie, okazało się, że miała wobec mnie konkretne oczekiwania.

 

Otóż mimo że nie miałem z Grecją żadnej relacji, według prawa powinienem odbyć służbę w greckim wojsku.

A to dlatego, że ojciec pokpił kiedyś sprawę i mnie nie wymeldował, nie wyjaśnił, gdzie trzeba, że jego syn na stałe wyjechał do Polski. To był pierwszy ważny moment. Drugim było zapisanie się na naukę greckiego na Uniwersytecie Warszawskim. Ten kurs i dalsze szlifowanie języka okazały się przepustką do coraz bardziej świadomego poznawania Grecji. Wkrótce potem pojechałem na wielomiesięczne stypendium do Joanniny. Zanurzyłem się w greckość i jednocześnie przerabiałem rodzinne relacje. Co prawda było to po śmierci ojca, ale krótko, zaledwie trzy lata. Wtedy bardzo dużo rozmawiałem z jego siostrami, które opowiadały mi rodzinne historie.

 

JW: Jeździłeś też do Grecji jako reporter, prawda?

DS: Spędziłem w tej roli w Grecji naprawdę dużo czasu. Pracowałem w radiu, a w Grecji trwał kryzys, który relacjonowałem. Wczytywałem się w bieżącą grecką politykę i historię. Jeździłem po całym kraju w poszukiwaniu ciekawych tematów. Kiedy podpisałem umowę na reportaż „Grecja. Gorzkie pomarańcze”, przemierzyłem Grecję lądową wzdłuż i wszerz, odwiedziłem też kilka wysp. Moja prywatna potrzeba skrzyżowała się z zawodową. I świetnie, bo dzięki temu otwierały się przede mną drzwi dla innych reporterów zamknięte, a obraz Grecji, jaki tworzyłem, był pełniejszy. Bywało, że do Grecji wyjeżdżałem z innymi dziennikarzami z Polski, którzy nie mieli takiego greckiego skrzywienia jak ja, ani greckich genów, i oni po prostu jechali tam do pracy, ja w jakimś sensie jechałem do siebie. Widziałem, że różnie odbieramy ten kraj.

 

JW: W jaki sposób?

DS: Do niedawna Grecja była krajem mojego ojca, z którym to ojcem miałem bardzo trudną relację. Automatycznie więc miałem też skomplikowaną relację z Grecją. Musiało minąć sporo czasu od śmierci ojca, by to zapośredniczenie wykluczyć. Udało się. Na pewno przyczyniły się do tego moje książki. W trakcie pisania „Nowego życia. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji” poznałem mojego przyrodniego brata Nikosa i jego matkę, czyli pierwszą żonę mojego ojca. Mamy z Nikosem przyjacielskie relacje. To dodatkowo mnie w Grecji zakorzeniło. Rodzina, wspólne wakacje, spotkania, częste rozmowy, mimo że mieszkamy w różnych krajach – jest w tym element krwi, ale nasza więź, choć rodzinna, jest przede wszystkim wypracowana, zdobyczna, a przez to może nawet ważniejsza.

 

Grecy uważają, że bycie Grekiem to najwspanialsza rzecz, jaka może się człowiekowi przydarzyć. Jednocześnie bardzo bronią dostępu do tej greckości.

Do niedawna Grekiem można było się tylko urodzić, teraz można nim zostać. Myśląc tymi kategoriami, ja się Grekiem urodziłem, ale nim nie jestem. To mocno komplikuje sprawę, ale to już ich problem – Greków, którzy tak wąsko rozumieją tożsamość. Jestem z moją greckością i polskością poukładany. Jednocześnie cały czas się Grecji uczę i odkrywam elementy jej historii, które są dla mnie fascynujące, śledzę kulturę współczesną i w nią wchodzę. To nie zawsze jest łatwe, bo jestem wychowany w innym paradygmacie i na przykład mam problem z greckim poczuciem humoru, albo z tym, jak strasznie głośno Grecy mówią – dla mnie to już jest kłótnia, dla nich zwyczajna pogawędka.

 

JW: Dlaczego dla Greków tak ważne jest miejsce pochodzenia?

DS: Ważne jest tylko wtedy, gdy jest nim Grecja. Całą swoją współczesną tożsamość narodową oparli na starożytności i na spuściźnie rewolucji sprzed dwustu lat. Wzięła się ona też z zaślepienia europejskich elit światem starożytnej filozofii i kultury. Dla Greków to niesamowity powód do dumy, że ich starożytność ufundowała współczesną Europę. Podkreślają to zawsze, gdy ktoś ich za coś krytykuje. Taki dyskurs wdzięcznościowy był bardzo wyraźny, kiedy Greków oskarżano o to, że sami sobie zapracowali na kryzys gospodarczy dekadę temu, bo rzekomo żyli rozrzutnie. Oczywiście było to bardzo niesprawiedliwe, wyższościowe traktowanie, które nie uwzględniało faktów. Wtedy Grecy mówili: „Daliśmy wam demokrację, daliśmy system polityczny i prawny, na którym dziś opiera się Europa. Jesteście nam za to dłużni!”. Ten argument wyróżnia ich na tle innych narodów europejskich. Jest to bardzo wygodne i ważne narzędzie, bo nie każdy ma takie dziedzictwo. Stąd Grecy nie chcą dopuścić, aby ta greckość się rozmyła, bo wtedy nie będą mogli powoływać się na swoją spuściznę.

 

JW: Rasizm, jak mówisz, jest w Grecji silnie obecny. W „Zachodzie słońca na Santorini” piszesz o ostrym podziale na białych i niebiałych Greków…

„Zachód słońca na Santorini”, fot. materiały prasowe

DS: Rasizm nie jest typowy tylko dla Grecji.

 

Porównując grecki rasizm z polskim, okazałyby się pewnie podobne, jeżeli chodzi o intensywność czy źródła. Tak samo jak Polacy, Grecy są praktycznie białym społeczeństwem.

Szczególnie poza Atenami, bo to kolosalne, blisko 4-milionowe miasto, do którego imigranci i uchodźcy przybywają od wielu, wielu lat. Dzisiaj ateńskie dzieci, które urodziły się w rodzinach imigranckich, mają 30–40 lat. Mimo to często uważane są za „egzotyczne” . Moi bohaterowie, których zaprosiłem do „Zachodu słońca…”, to osoby bardzo widoczne, celowo wzbudzające kontrowersje.

 

Hiphopowiec Negros Tou Moria, urodzony, wychowany, mieszkający i tworzący w Grecji, swój strój sceniczny uszył, bazując na stroju ewzona, czyli greckiego żołnierza gwardii honorowej.

Do kostiumu doszył symbole z Ghany, kraju jego rodziców. Tak występuje na koncertach. Rapuje po grecku. Posiadł taką znajomość języka, że inni Grecy mogą mu pozazdrościć. Kiedy widzisz czarnego Greka, rapującego po grecku, w stroju bardzo ważnym historycznie, z przydomkiem pochodzącym z okresu rewolucji, wywołuje to dysonans, który dla wielu jest nie do przeskoczenia.

 

JW: Drugim bohaterem jest czarnoskóry koszykarz NBA Janis Andetokunmbo…

DS: To chyba najsłynniejszy Grek na świecie. Gdy tylko pojawia się w kraju urodzenia, rozwijają się przed nim czerwone dywany. Jest powszechnie lubiany. Każda grecka matka marzy, by zakochał się w jej córce. To oczywiście bardzo problematyczne, że trzeba być sławnym, by przełamać rasizm. Poznałem ludzi, którzy w żadnej dziedzinie nie są popularni, a są niebiałymi Grekami, i bardzo często padają ofiarą dyskryminacji, a nawet prześladowań.  Na przykład w 2012 roku rząd  w Atenach przeprowadził  akcję „Zeus gościny”, polegającą na tym, że służby  wyłapywały z ulic wszystkich imigrantów z krajów Afryki lub Azji. Wystarczył niebiały kolor skóry i już trafiało się do aresztu. Można było być uchodźcą, lub osobą urodzoną z Grecji, a policjanci i tak zatrzymywali wszystkich, jak leciało. Negros Tou Moria był legitymowany kilka razy dziennie, tylko dlatego, że jest czarnoskóry. Nie pomagało nawet to, że najpiękniejszą greczyzną mówił policjantom, co o nich myśli.

 

JW: Bardzo ważną częścią twojej książki jest Złoty Świt. Jak to się stało, że organizacja neofaszystowska działała pod przykrywką partii politycznej?

DS: Wykorzystała trudne, kryzysowe czasy, kiedy Grekom świat zawalił się na głowę, kiedy szukano innej reprezentacji politycznej, która nie byłaby skorumpowana i zdyskwalifikowana, jak poprzednie. W Grecji przez 40 lat, od czasów upadku junty [dyktatury wojskowej rządzącej w Grecji w latach 1967–1974 – przyp. red.], władzą naprzemiennie wymieniały się dwie partie – lewicowa i prawicowa.

 

To one, w przekonaniu Greków, doprowadziły kraj do kryzysu. Trzeba było poszukać kogoś innego, kogoś, kto po pierwsze nie był odpowiedzialny za kryzys, a po drugie będzie mówił, jak z niego wyjść.

Złoty Świt świetnie wpasował się w tę niszę. Był bardzo sprytny. Do własnych celów potrafił wykorzystać demokrację, jej narzędzia i słabości. Umiejętnie używał też mediów, które traktowały Złoty Świt jako mainstreamową partię polityczną. Jednak nie chcę oddawać faszystom zasług, że byli nie wiadomo jak przebiegli i pomysłowi. Żerowali na braku wyobraźni innych polityków, dziennikarzy czy opinii publicznej. Wreszcie wykorzystali „wieczne zdziwienie”, które też można zaobserwować w Polsce, a które uważam za bardzo niebezpieczne. Dzisiaj, kiedy jesteśmy dwa lata po wyroku w sprawie Złotego Świtu, często słyszę w Grecji, że ludzie nie rozumieją, jak to się mogło stać, że faszyści weszli do parlamentu. Weszli! Przyzwyczajmy się do tego, że pamięć o Holocauście i okupacji jest za słaba, aby uchronić nas przed powtórką.

 

W czasie II wojny światowej w Grecji niemal każdy kogoś stracił.

Ludzie w Atenach masowo umierali z głodu. Mimo to neofaszyści, nie kryjąc się ze swoimi sympatiami, byli w stanie bardzo wiele osiągnąć. Członkowie Złotego Świtu umiejętnie przebierali się za mainstreamowych polityków. Przechodzili szkolenia medialne. Wiedzieli, jak się wypowiadać, wzbudzać zainteresowanie. Jednocześnie greckie media, pomimo że wolne, są bardzo blisko polityki. Dlatego nie rozliczały partyjnych działaczy Złotego Świtu z ich najbardziej problematycznych działań: pogromów przeciwko uchodźcom, pobić, prób spalenia żywcem ludzi modlących się w meczecie. Odpowiedź na twoje pytanie jest bardzo złożona…

 

JW: Jakie jeszcze inne czynniki złożyły się na sukces Złotego Świtu?

DS: Greckie instytucje podszyte są przekonaniem o tym, że władza ma być silna, skuteczna, zamordystowska. W sądownictwie, prokuraturze, wojsku i policji jest wielu starych działaczy, którzy dobrze wspominają okres junty czarnych pułkowników. Policja jest znienawidzoną przez społeczeństwo służbą, która wielokrotnie wykazywała się potworną brutalnością wobec ludzi demonstrujących w czasie kryzysu. Wiemy, że była blisko związana ze Złotym Świtem, że w zasadzie z nim współpracowała. Policjanci bardzo chętnie głosowali na tę partię.

 

Złoty Świt bazował też na wspomnianym przeze mnie argumencie o greckiej wyjątkowości, która miałaby się rozmyć z powodu uchodźców i imigrantów.

Dionisios Sturis, fot. Adam Słowikowski

Ta niechęć wobec przybyszów jest też bardzo dobrze znana w Polsce. Złoty Świt nie zważając na poprawność polityczną mówił, co zamierza zrobić z przybyszami. Chciał ich wszystkich wyrzucić z Grecji, a granice obsiać minami, by nie mogli wrócić. Nie chciał ratować imigrantów na morzu, zawracać do Turcji. W momencie, w którym świat zawalił się na głowę, takie wskazywanie kozła ofiarnego w postaci „innego” wielu Grekom było na rękę.

 

JW: Czy po aresztowaniu przywódców Złotego Świtu zmieniło się podejście do imigrantów?

DS: To nadal duży problem. Wynika to nie tylko z faktycznej niechęci, ale też przekonania, że Grecja jest z kryzysem uchodźczym pozostawiona sama sobie. Mimo umowy, która obowiązuje między Unią a Turcją, ludzie ciągle próbują przypłynąć na wyspy, ciągle też giną na morzu. Z drugiej strony, na poziomie humanitarnym, Grecy niosą pomoc. Jednak ci, których zdoła się uratować, miesiącami, a nawet latami żyją w obozach i nie wiadomo, co z nimi zrobić. Znajdują się w takim okropnym limbo. Grecy mają przekonanie, że ich kraj z tranzytowego stał się miejscem docelowym imigrantów, choć oni sami woleliby jechać gdzie indziej, najlepiej na północ Europy. Poza tym wyspiarze uważają, że kryzys migracyjny ma wpływ na turystykę, a oni przecież z turystyki żyją. Polityka obecnego rządu też jest bardzo kontrowersyjna. W ubiegłym roku pojawił się pomysł, by obozy dla uchodźców zabudować murami.

 

Perspektywa przybyszów miałaby kończyć się na betonie, co zwiększałoby tylko ich frustrację. Z kolei Grecy coraz bardziej baliby się tych, którzy są po drugiej stronie muru, a których nie mogą zobaczyć.

Na początku pandemii mieliśmy też do czynienia z wydarzeniami na granicy grecko-tureckiej. Turecki prezydent wysłał tam kilka tysięcy uchodźców i migrantów, kłamliwie obiecując im, że będą mogli przejść prze graniczny szlaban i dostać się do Europy. W Grecji zapanowała atmosfera strachu, przekonanie, że za chwilę wybuchnie jakaś wojna. To właśnie rząd w Atenach celowo podsycał takie emocje. W konsekwencji przy granicy zaczęły powstawać obywatelskie pseudomilicje. Samozwańczy obrońcy Grecji i greckości z bronią w ręku bili przybyszów, odprowadzali ich na komisariaty policji, dbali, by nie udało im się przedostać na drugą stronę granicznej rzeki Ewros. Ale to nie powinno nas w Polsce dziwić, bo przecież na granicy z Białorusią mieliśmy podobne wydarzenia.

 

Co prawda finalnie nie powstała straż obywatelska, ale pushbacki zarówno w Grecji, jak i u nas miały i mają miejsce.

Wracając do wyroku w procesie Złotego Świtu – myślę, że miał on spore znaczenie w krucjacie antyfaszystowskiej. Nareszcie Grecy zobaczyli, z kim mieli do czynienia, zrozumieli, że odwracali wzrok. Mimo to postawy antyuchodźcze i rasistowskie są nadal w kraju obecne.

 

JW: Czy przez te wszystkie wydarzenia nadal udaje ci się patrzeć na Grecję z dystansem?

DS: Jeśli pytasz o obiektywizm, to uważam, że w zawodzie reporterskim on w zasadzie nie istnieje. Jeśli pytasz o reporterską rzetelność, to jest ona dla mnie ważna i zawsze o niej pamiętam, nie tylko w Grecji.

 

Dionisios Sturis – dziennikarz i pisarz. Twórca licznych reportaży prasowych i radiowych oraz podcastów. Autor wielu książek reporterskich. Zwycięzca konkursu na książkę roku 2021 magazynu Traveller oraz Bursztynowego Motyla w konkursie im. Arkadego Fiedlera za reportaż „Zachód słońca na Santorini”. Nominowany do licznych nagród, m.in Grand Press, Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki, nagrody im. Beaty Pawlak. Kucharz amator, autor książki kulinarnej „Kalimera. Grecka kuchnia radości”.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
7
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0