fot. Maria Krześlak-Kandziora

Moszczę się w jesieni

To się dzieje, kiedy po sytym lecie przychodzą pierwsze pochmurne dni. Lepkie od szarości, z nisko wiszącym niebem. Przychodzą stadami. Wtedy na horyzoncie zaczyna majaczyć listopad.

Wtedy wdrapujemy się do pawlaczy i nerwowo szukamy lampek solnych, światełek-kul, światła, światła, światła.

 

„Ptak Lele połknął słońce.” – mówi Michał Zygmunt.

 

„Do Doliny Muminków przyszła jesień.” – mówi Tove Jansson.

Uciec?

Jedni pakują plecaki i w pośpiechu opuszczają dolinę podłego nastroju, po prostu zamieniając ją na lato w innej części świata. Inni szczelnie opatulają się kocami, zapalają odnalezione lampki, zaparzają ziółka i zerkają, niczym Wuj Truj, zza uchylonych drzwi na tych, którzy wyjeżdżają.

To, co nas dręczy, być może staje się wyraźniejsze, wypływa na wierzch, bo dużo rozmyślamy, gapiąc się w ciemność. Paszczaki patrzą na swoją łódź, której nigdy nie zwodowali, chociaż ciągle o tym marzą, Homki śnią o innym miejscu niż to, w którym są.

 

fot. Maria Krześlak-Kandziora

fot. Maria Krześlak-Kandziora

Pewnego listopada miałam pierwsze w życiu tak mocne uderzenie melancholii, że spakowałam plecak i wyjechałam daleko, do mglistej, pachnącej wilgocią i gnijącymi liśćmi Puszczy. Od tej pory wiem, że przychodzi jesienią taki moment, kiedy pilnie, natychmiast muszę się wynieść nie do innej strefy klimatycznej, a do lasu, nad rzekę, byle dalej od miasta, na chwilę, na tydzień znaleźć swoją Dolinę Muminków.

Zabieram ze sobą książki, w tym jedną, zupełnie niezbędną. Z jakichś bliżej niezrozumiałych powodów, na początku dni, w których słońce zaczyna znikać wcześniej, a potem w delikatny system nerwowy uderza zmiana czasu na zimowy, sięgam po Tove Jansson. A konkretnie – zawsze po „Dolinę Muminków w listopadzie”.

 

W drodze do doliny

„Jak to się dzieje, że tak jest? – zastanawiał się w osłupieniu. – Taki się czułem szczęśliwy przez cały dzień. Co to było, że wszystko wydawało się takie proste?”.

fot. Maria Krześlak-Kandziora

fot. Maria Krześlak-Kandziora

 

Tak pyta sam siebie Paszczak, gdy nadchodzi zmierzch i już wiadomo, że kolejny dzień staje się kolejną nocą. Nawet jeśli to siedemnasta. A potem piętnasta.

W najgorszym momencie wraz z zajściem słońca wytracałam energię do życia. Nie mogłam znieść ciemności. Chodziłam spać absurdalnie wcześnie. Budziłam się z nadzieją, że tym razem zmierzch będzie łaskawszy. Paszczak, Homek Toft, Wuj Truj, Filifionka i Mimbla. Każdy z nich ma swój powód, żeby wyruszyć przez listopadowy las, w deszczu do Doliny Muminków.

 

„Chce wybrać się do pewnej doliny, gdzie był raz, bardzo dawno temu. Być może, że o tej dolinie tylko kiedyś słyszał albo może o niej czytał, ale to przecież nie miało znaczenia”.

 

Wyruszają, bo dom Muminków świeci ciepłym światłem, bo w kuchni Mamy Muminka jest miejsce dla każdego, bo może zostaną tydzień, a może miesiąc. Wraca nawet Włóczykij. Wyruszył w doroczną jesienno-zimową wędrówkę, ale coś kazało mu zawrócić. Toft szuka w gruncie rzeczy akceptacji i „swojej wioski”. Paszczak Tatusia Muminka, który da mu odwagę wypłynięcia na morze, Filifionka przeżyła poważny wypadek i nie może sprzątać, co jest sporą katastrofą w życiu każdej Filifionki. Włóczykij zgubił piosenkę.

fot. Maria Krześlak-Kandziora

fot. Maria Krześlak-Kandziora

 

A więc przybywają, by spotkać rodzinę. Ale rodziny nie ma. I z wszystkimi kłopotami, z którymi przyszli, muszą poradzić sobie sami. Wie to Włóczykij, który pewne sprawy wyczuwa i wie szybciej, za to go przecież kochamy.

„Jego namiot miał zielony, letni kolor, taki, który daje złudzenie, że na dworze jest słońce”.

 

Włóczykij jest emanacją zgody na bieg czasu, jesień i odpowiedzią na tęsknotę do życia według własnych zasad, ale też trybu funkcjonowania według pór roku, w ich rytmie, na przekór polityce nieustannego wzrostu i gonienia za PKB. Włóczykij jest gwarancją parującego kubka kawy ugotowanej na ognisku przed namiotem, dźwięków harmonijki i nastania wiosny.

 

Słońce na dnie studni

Myślę o tej książce jak o historii siłowania się z jesienią. Czytam najpierw wersję po angielsku i osadza mi się gdzieś w środku ciała słowo „darkness”, powtarzające się bardzo często. „Dolina Muminków w listopadzie” nie jest przeciwieństwem jesieni. Wręcz przeciwnie, to jesień na dwieście procent: mokra, zasnuta mgłami, spowita deszczem.

 

fot. Maria Krześlak-Kandziora

fot. Maria Krześlak-Kandziora

Wędrująca Mimbla „Schodziła do głębokich jarów, którym deszcz nadał wygląd podwodnych krajobrazów” (jakie to piękne!), podczas gdy „Nad doliną ukazał się szeroki, pełznący cień, zbliżała się następna fala deszczu”. Wszystko to dlatego, że „Była już późna jesień i wieczory zrobiły się bardzo ciemne”, a zgromadzone w domu Muminków towarzystwo „Żyło jakby na dnie studni”.

I nie zapominajmy o bliskości wielkiej wody:

 

„Podczas gdy szarzał leniwy świt i noc listopadowa przeobrażała się w ranek, znad morza nadciągnęła mgła”.

 

Nie walczę z jesienią, moszczę się w niej. Jeżdżę na skraj lasu, czasem o zmroku, i wędruję wzdłuż linii drzew, czy skrajem pola kukurydzy. Przyglądam się opadaniu liści, procesom usypiania i hibernowania świata przyrody. Wystawiam na wilgoć i mżawkę, doświadczam zimnego, pachnącego lasem powietrza, słyszę uspokajające głosy gromadzących się na polu gęsi. Z kukurydzy wychodzą sarny, mijamy się we mgle.

 

„Dolina Muminków w listopadzie” to pierwszy etap mojego wchodzenia w jesień. Także dlatego, że to wymyślone przez Tove Jansson miejsce jest jak szklana kula, która zatrzymała czas i triumfalny postęp antropocenu.

 

W Dolinie Muminków pada śnieg, dużo śniegu, mróz jest silny, morze zamarza, jesień jest mokra, zasnuta mgłami, spowita deszczem – właściwa. Nawet, gdy wystąpią zaburzenia – rodzina wyjedzie – wszystko w końcu wróci do normy, a pory roku toczą się swoim rytmem.

Może stąd ta miłość do listopada w dolinie? Może stąd terapeutyczna siła pisarstwa Tove Jansson?

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0