O improwizacji i bałaganie
Opublikowano:
3 września 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"Aktualnie przystępuję do prac nad solową płytą, na której wszystkie kompozycje będą się składały z dźwięków mojego głosu. Nazywam to „Voicollage”, czyli kolaże z głosu" - opowiada Anna Niestatek, artystka dźwięku.
Piotr Tkacz: Zajmujesz się improwizacją, czyli czymś, co kojarzy się z wolnością, swobodą. Ale też dyrygujesz orkiestrami improwizatorów – po co w improwizacji dyrygent i jak w ogóle się improwizatorami dyryguje?
Anna Niestatek: Jeśli chodzi o kolektywną improwizację, to pojawia się ten problem, że wszyscy chcą grać w jednym momencie. Oczywiście wierzę, że w improwizacji jest pewna kultura słuchania, ale gdy mamy do czynienia z kilkunastoosobowymi składami, bywa to kłopotliwe. Zdarza się, że opieramy się na partyturach, stworzonych przez kompozytora, przez nas, albo traktujemy pewien twór jako partyturę graficzną, na przykład obraz.
PT: Albo film.
AN: Tak, zdarzyło się to w mojej orkiestrze w Bydgoszczy. Dla mnie ważne jest, że improwizacja nie oznacza bałaganu. Podczas prób wykonujemy różne ćwiczenia na wzajemne słuchanie i uważność.
Jeśli chodzi o dyrygenta, to każdy, kto miał okazję pracować w dużym zespole, wie, że wbrew pozorom jest to ważna postać. Metronom, sygnalizator zmian, wskazuje, kiedy uderzyć wspólnym dźwiękiem, wejść ze swoją partią, jest to też bank wrażliwości. Duże znaczenie ma mimika dyrygenta, określone ruchy, mowa ciała.
Mam porównanie, jak wygląda ta praca w różnych zespołach, bo pracuję z orkiestrami improwizatorów w Bydgoszczy i w Poznaniu – są one zupełnie inne. Poznańska jest takim bytem społecznym, bardzo otwarta, oddolna. Bydgoska kształtowała się raczej tak, że zapraszałam muzyków do współpracy. Z takich składowych mogę uzyskać rozmaite brzmienia.
PT: Twoja praca jawi się jako prekompozycyjna, a orkiestra jako wielki instrument, który możesz kształtować, dobierając elementy. A jeśli chodzi o stronę praktyczną dyrygowania – to są jakieś gesty, prawda?
AN: Są różne podejścia do dyrygentury komunikatowej. Na przykład John Zorn miał swój system z numerami muzyków na kartach. Obecnie dużo orkiestr improwizatorów korzysta z systemu Lawrence’a D. „Butcha” Morrisa, a raczej inspiruje się nim, ponieważ każdy ma swoją melodię ruchu. Szukamy najbardziej czytelnego sposobu komunikacji.
PT: A czy myślisz też o tym, że nawet jak nie wydajesz dźwięków, to publiczność jakoś odbiera twoją obecność?
AN: Tak, na pewno, tym bardziej że jest we mnie chyba dość ognista energia. Gdy zaczynam dyrygować, to wchodzę w to w pełni. A ponieważ jestem obrócona do słuchaczy plecami, więc nie widzą wszystkiego, co robię. Mogę używać choćby min, żeby uzyskać od muzyka jakąś reakcję, a publiczność nie będzie tego świadoma.
PT: Czyli jest tu pewien pierwiastek tajemnicy.
AN: Zdecydowanie.
PT: Opowiedz o dynamice tej sytuacji, gdy, tak jak w Bydgoskiej Orkiestrze Improwizowanej, dyrygujesz samymi facetami.
AN: To jest obszerny temat. W Polsce nie ma zbyt wielu kobiet wykonawczyń, które zajmują się muzyką – nazwijmy to – awangardową czy eksperymentalną. Przede wszystkim są to wokalistki, mamy w kraju także kilka świetnych skrzypaczek.
Gdy zaczynałam wchodzić w ten świat, do którego drzwi stanowił bydgoski MÓZG, to miałam wrażenie, że mężczyźni nie rozmawiają ze mną jak z równą. Potem zaczęło się to zmieniać, co jest też na pewno kwestią mojej dojrzałości.
Zaobserwowałam, że mam łatwość we współpracy z mężczyznami, stąd też moje duety z przedstawicielami tejże płci.
Zapraszając muzyków do orkiestry, miałam również na względzie kwestie charakterologiczne. Oczywiście są tam silne osobowości, ale dobierałam muzyków tak, żeby uniknąć konfliktów.
PT: A jak się czułaś jako Grażyna Bacewicz, w którą wcieliłaś się w ramach projektu „Postacademism”?
AN: Przymierzenie się do takiej postaci było dla mnie bardzo trudne. W swojej twórczości kompozytorskiej miała różne etapy, także komponowanie muzyki neoklasycznej, była perfekcyjną skrzypaczką. Nie tylko ze względów muzycznych była dla mnie interesująca – nieobce było jej także pisanie, pośmiertnie został nawet wydany jej kryminał.
Jedną z jej życiowych ról było również macierzyństwo.
Uderzyło mnie, gdy w którymś z wywiadów podkreśliła, że pogodzenie wszystkich kobiecych życiowych ról jest tylko kwestią dobrej organizacji czasu. Tu zabrzmiała jak prawdziwa kompozytorka. Po urodzeniu dziecka, gdy równocześnie zajmowała się domem, miała czas na tworzenie, ćwiczenie, koncertowanie. To przecież dla muzyka jest niezwykle istotne. Tak wiele kobiet artystek wtedy odpuszcza lub nie otrzymuje wsparcia od partnerów…
PT: Kontynuując wątek wcielania się, chciałem zapytać o Syrenkę i twój performans „Plastyka monumentu”. Gdy oglądałem teraz jego rejestrację, to pomyślałem o nowym kontekście. Ostatnio pomniki są znów gorącym tematem, okazuje się, że to nie takie trwałe byty, można je obalać. A ta twoja Syrenka zyskuje własne życie, nikt jej nie zrzuca z piedestału, ale ona sama się oswabadza, może ma dosyć, bo wcale jej nie jest fajnie – wszyscy się ciągle gapią, nic nie można zrobić, cały czas w tym samym miejscu. Performans można obejrzeć tutaj.
AN: To prawda, gapią się, bo to mocny symbol, ale tak naprawdę nikt jej nie widzi. Chciałam w tej pracy ukazać taką sytuację: schodzę z piedestału, uwalniam się po wielu latach – przeciągam się, rozprostowuję kości, siedzę tuż obok, zaczepiam przechodniów, próbuję wejść w interakcję z nimi, ale ich to nie obchodzi, ponieważ chcą tylko zrobić zdjęcie, do którego pewnie nigdy więcej nie powrócą.
Sam pomnik Syrenki jest napakowany znaczeniami, historią, dla mnie istotna była też kwestia architektury ciała, piękna, które jest stworzone wyłącznie do podziwiania, patrzenia, nie można go dotknąć, wejść w relację. To jakieś sacrum oddzielone grubą krechą od reszty, od życia codziennego, istniejącego i oddychającego.
PT: No bo przecież piękno jest bezużyteczne, niepraktyczne – trudno powiedzieć, jak taka interakcja miałaby wyglądać. Ono ma po prostu być.
AN: Bardzo dużo ostatnio o tym myślę. Również ze względu na historie kobiet, w które miałam okazję się zagłębić, pracując nad „Postacademismem”, i stereotypy z tym związane, np. redukowanie kobiety do takiego właśnie pięknego obiektu… Czy piękno rywalizujące z innym pięknem. Długo by opowiadać.
PT: A jak podchodzisz do dźwięku? Bo mam wrażenie, że dla ciebie jest on zawsze częścią jakiegoś kontinuum, a nie czymś osobnym.
AN: Masz pewnie takie wrażenie dlatego, że jako wokalistka w pewnym momencie zaczęłam pracować z ciałem, myśląc o tym szerzej niż wyłącznie w kategoriach prawidłowej postawy śpiewaczej.
Tu nie chodzi o to, żeby prosto stać, być uroczą, statyczną, ozdobą dla zespołu. Ruchy, które wykonuję – w naszej kulturze często uznawane za obsceniczne czy nieładne – otwierają nowe możliwości i przestrzenie dla powstawania dźwięku, wykorzystywania głosu, brzmienia. Poznając różne techniki pracy z głosem, zyskuję coraz większą świadomość ciała.
Bo to nie jest tak, że głos to mały głośniczek, który mam w środku, włączam „play” i już. Brzmienie „mnie”, zależy od ciała, od tego, jak się ono czuje, od jego budowy, formy fizycznej. W myśl tego z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że ciało jest instrumentem. Głos to jego część.
Dźwięk, muzyka – same w sobie zawsze będą ważną dziedziną mojej pracy. Nie przepadam za pracą przy komputerze, wolę żywe instrumenty, muzyka to dla mnie rozmowa, niemniej jednak zdarza mi się używać elektronicznych efektów lub tworzyć muzykę za pomocą instrumentów elektronicznych – najczęściej do wideo, prac multimedialnych czy wystaw.
PT: Opowiedz o swoich planach na dającą się przewidzieć przyszłość.
AN: Aktualnie przystępuję do prac nad solową płytą, na której wszystkie kompozycje będą się składały z dźwięków mojego głosu. Nazywam to „Voicollage”, czyli kolaże z głosu. Rozpoczynam także poszukiwania wydawcy.
W trakcie pandemii, ze względu na brak możliwości pracy z moim głównym medium, coś pchnęło mnie do pisania tekstów, nie chciałabym jednak ich śpiewać. Od zawsze natomiast lubiłam czytać ludziom. Muszę jeszcze nad nimi popracować, być może wplotę je w moje live acty, wykorzystując do tego umiłowane przeze mnie media analogowe.
Anna Niestatek (fontAnna)
Artystka dźwiękowa, wokalistka, dyrygentka, performerka, perkusjonistka, eksperymentatorka, autorka instalacji, poszukiwaczka indywidualnych, awangardowych form ekspresji wokalnej, zwolenniczka sztuki uczestnictwa. Inspiracją w jej działaniach artystycznych jest metoda pracy „Voice and Body” Zygmunta Molika, techniki parateatralne oraz praca organiczna. W twórczości solowej jako medium wykorzystuje więc głównie głos i ciało. Współpracuje z muzykami sceny niezależnej oraz artystami z różnych dziedzin, m.in. Piotrem Grygorem czy Moniką Kuczyniecką. Wraz z poznańskim fotografem teatru, tańca i sztuk performatywnych Maciejem Zakrzewskim, stworzyła wystawę „Postacademism” (2020) eksponowaną w Bydgoskim Centrum Sztuki. Artystka postanowiła przymierzyć sylwetki i historie najznamienitszych przedstawicielek akademizmu w sztuce i muzyce, a tym samym zmierzyć się z tonalnością, sztywnym kanonem piękna, sugerowanym przez zastałe w swych przekonaniach szkoły i uczelnie artystyczne oraz media. Stanowi połowę duetu Salimara, mającego na swym koncie album „Peron VI”, prowadzi i dyryguje Bydgoską Orkiestrą Improwizowaną. Jest autorką koncepcji laboratoriów badania ciała i głosu w improwizacji oraz pieśni z różnych regionów świata. Współpracuje z gdańską grupą TeArt, Fundacją Nowa Sztuka Wet Music, Fonomo Music&Film Festival, MÓZG Foundation, Kołorkingiem Muzycznym (Poznań), Inkubatorem Kultury Pireus (Poznań), pracownią „Uwolnij Swój Głos” (Radom), Chatą Numinosum (Warszawa), Dragon Social Club/Mały Dom Kultury (Poznań). Absolwentka Edukacji artystycznej w zakresie sztuki muzycznej w klasie śpiewu i dyrygentury, a także Ochrony dóbr kultury. Studentka kierunku Intermedia na ASP w Gdańsku oraz UAP w Poznaniu. Trzykrotna stypendystka Prezydenta Miasta Bydgoszczy. Laureatka konkursu „Kultura dystansu”, w ramach którego wraz z grupą kobiet wykonała performans „Pieśń w przestrzeń” w Parku Wilsona; a także konkursu „Praktyki na pandemię” czasopisma „Czas Kultury” – za utwór „SMIWTS”. Artystka jest członkinią Poznańskiej Orkiestry Improwizowanej (głos, dyrygentura), wraz z którą wykonała „Requiem dla Warty” w ramach Malta Festival (2020). Spotyka się na dźwiękowym gruncie improwizacji z jej muzykami, m.in. Ostapem Manko, Michałem Giżyckim czy Piotrem Delimatą – tworząc tym samym most pomiędzy bydgoskim i poznańskim środowiskiem muzycznym.