Niczym Jankiel w „Panu Tadeuszu”
Opublikowano:
30 maja 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wielkopolska może się poszczycić wieloma znakomitościami. Są wśród nich laureatka Nagrody Nobla – Wisława Szymborska i laureat Oscara – Jan A.P. Kaczmarek. Ona urodziła się w Kórniku, on – w Koninie. Nie wiem, czy kiedykolwiek się spotkali za życia. Po śmierci można ich odwiedzać na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Jan A.P. Kaczmarek od dłuższego czasu chorował. Ale jak zwykle wieść o śmierci wybitnego artysty zaskoczyła i zelektryzowała świat. Twórca muzyki do filmu „Marzyciel”, za którą otrzymał Oscara, odszedł 21 maja 2024 roku.
Punkty zwrotne
Dla kompozytora ważne były cztery miasta: Konin, Poznań (z krótkim wypadem do Wrocławia), Los Angeles i Kraków. Ukształtowało go miejsce urodzenia (29 kwietnia 1953 roku). Od babci otrzymał w dzieciństwie skrzypce, by kontynuować tradycję rodzinną – dziadek grał w orkiestrze na tym instrumencie. Niestety, schował skrzypce pod kołdrą, a po jakimś czasie – zapomniawszy, że tam są – usiadł na nich. W Koninie, będąc uczniem liceum, zadebiutował jako kompozytor. Napisał hymn szkoły, który obowiązywał ponad dwie dekady. Drugim miastem, które go ukształtowało, był Poznań. Wybrał studia prawnicze, ponieważ sądził, że to może być okno na świat, że prawo pozwoli mu uporządkować siebie.
A kiedy się rozczarował, pojechał do Wrocławia, do Jerzego Grotowskiego na staż i zrozumiał, że prawo nie jest tą ścieżką, która będzie podążał. Wybrał sztukę. Odkrył fidolę Fischera, rzadko spotykaną cytrę, którą zmodyfikował przy pomocy Niewczyków, poznańskich lutników, i rozpoczął życie muzyka. Kolejny zwrot akcji nastąpił po wyjeździe w 1989 roku do Ameryki. Tam narodził się kompozytor muzyki filmowej.
Tam zrozumiał, jak mówił w rozmowie z Tomaszem Raczkiem, że „film […] nie jest podejrzaną dyscypliną. Dopiero w Ameryce zakochałem się w filmie, komponowaniu dla filmu. W Ameryce nauczyłem się pisać dla orkiestry”. I wtedy porzucił swoją fidolę, nad czym pod koniec życia ubolewał. Ostatnim miejscem na ziemi, jakie wybrał, był Kraków, gdzie założył drugą rodzinę.
Na początku był Teatr Ósmego Dnia
Kaczmarek poszukiwał nie tylko miejsca na ziemi, ale także własnej ścieżki życia. Kiedy rozczarował się prawem, zwrócił się ku teatrowi. Staż u Grotowskiego otworzył przed nim nowe horyzonty artystyczne. Doszedł do wniosku, że nie interesuje go kariera aktora. Zrozumiał, że może pójść ścieżką muzyka. I chociaż nie przeszedł tradycyjnej edukacji muzycznej, stał się poniekąd prekursorem albo outsiderem muzycznym.
– To był chyba rok 1976. Myśmy właśnie pracowali nad spektaklem „Przecena dla wszystkich”. I nagle pojawił się Jan razem z Grzegorzem Banaszakiem, i zaproponowali udział w próbach jako muzycy. Razem z nami, aktorami, mieli improwizować – wspominał po śmierci kompozytora Marcin Kęszycki. – Improwizowali, nadając naszym działaniom pewien rytm, klimat, a czasami tworząc sytuację muzyczną, na którą szukaliśmy odpowiedzi.
Współpraca nie trwała długo, drogi muzyków i aktorów się rozeszły, pozostała nazwa Orkiestra Ósmego Dnia. I pod tym szyldem Jan A.P. Kaczmarek działał do 1989 roku.
Znak rozpoznawczy
Jan A.P. Kaczmarek grał na fortepianie, fujarkach, ale to fidola Fischera – rodzaj cytry (z klawiaturą) stała się jego znakiem rozpoznawczym. Kaczmarek przy pomocy lutników zmodyfikował instrument, likwidując klawiaturę. Grał na instrumencie smyczkami i wykorzystywał techniki gry gitarowej.
Nigdy nie zapomnę widoku przystojnego brodacza, który niczym mag, a nawet szaman dwoma smyczkami grał na cytrze. Kompozytor – w dużej mierze improwizator – był bardzo często wykonawcą w spektaklach teatralnych.
Fidolę Fischera cechowało wyjątkowe brzmienie, ale nie bez znaczenia był wygląd instrumentu jako przedmiotu, który działał wyraźnie na wyobraźnię widza. Kaczmarek po doświadczeniach stażysty u Grotowskiego i współuczestnika „Przeceny dla wszystkich” był też świetnym performerem. Szybko nawiązał współpracę z innymi teatrami w Polsce.
Scena Plastyczna KUL
Pracując nad „Przeceną dla wszystkich”, Kaczmarek stworzył muzykę do spektaklu Leszka Mądzika „Wilgoć”. Odtąd Scena Plastyczna KUL była miejscem, do którego wracał, a jej twórca – przyjacielem. Mądzik po śmierci bliskiego współpracownika powiedział: „Jan A.P. Kaczmarek bardzo czuł to, co robię. […] ważne jest to, jaka była jego muzyka, a ona była szalenie ważna, co świat zauważył. Ja tylko z jego talentu korzystałem”. Widziałem wszystkie spektakle Sceny Plastycznej KUL, do których Kaczmarek skomponował muzykę: „Wilgoć” (1978), „Brzeg” (1983), „Pętanie” (1986), „Kir” (1997).
Mądzik zdawał sobie zawsze sprawę, że chcąc dotrzeć do widza swoimi działaniami teatralnymi bez słów, musi je wzbogacić o muzykę. Przed laty przy okazji jubileuszu 35-lecia teatru mówił: „Tworzę widzowi przed oczyma pewną dramaturgię obrazów, które działają na wzrok oraz na słuch, bo ważnym elementem spektaklu jest muzyka.
Jeżeli widz podda się kosmosowi tych obrazów, wzbudzą się w nim uczucia i emocje, które są formą mojego z widzem porozumienia. Jest to język bez słów, język niewerbalny”. Muzyka Kaczmarka była pod tym względem idealna, oddziaływała na widza wielokanałowo.
Teatr Polski w Poznaniu
Współpracę z Teatrem Polskim w Poznaniu Kaczmarek nawiązał w 1978 roku. Napisał muzykę do spektaklu „Poszli ci, którzy powinni” w reżyserii Romana Kordzińskiego. To był incydent. Na scenę budynku, na którego frontonie widnieje napis „Naród Sobie”, kompozytor wróci za dyrekcji Grzegorza Mrówczyńskiego. Skomponuje muzykę do „Mistrza Olofa” (1983) w reżyserii Jerzego Kreczmara, „Nie-Boskiej komedii” (1986) i „Dziadów” (1987) w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego oraz do „Kurki wodnej” (1988) w reżyserii Janusza Nyczaka.
Przeglądając recenzje, można powiedzieć, że muzyka Jana A.K. Kaczmarka przede wszystkim budowała klimat przedstawień. Po premierze „Nie-Boskiej komedii” Krzysztof Kopka pisał: „W ciemności, przy opuszczonej kurtynie, rozbrzmiewa muzyka. Świetna, niewątpliwie jedna z najpiękniejszych, jakie skomponował Jan A.P. Kaczmarek z Orkiestry Ósmego Dnia. Po mistrzowsku wykorzystane syntezatory tworzą abstrakcyjną, tajemniczą, niepokojącą atmosferę, wykraczającą poza nasze codzienne doświadczenie, więc – przepraszam za słowo – transcendentalną. Wymarzony wstęp do przedstawienia «Nie-Boskiej komedii», w której to co ludzkie z tym co kosmiczne splecione zostało nierozerwalnie”.
Alina Kietrys zauważyła: „Nim rozpocznie się dramat, przy opuszczonej kurtynie sączy się nastrojowa, niepokojąca muzyka. Zostanie już ona do końca przedstawienia. Będzie wszechobecna”.
Na „klimatyczność” muzyki zwracali uwagę także recenzenci „Dziadów”. Ryszard Danecki pisał: „Współtworzy nastrój i akcję pełna ekspresji muzyka Jana A.P. Kaczmarka”. Ale nie podobało mu się, że cytował Haendla. Dla odmiany Błażej Kusztelski twierdził, że jest to atut muzyki Kaczmarka.
Krytycy dostrzegali, że muzyka późniejszego laureata Oscara nadaje ład konstrukcyjny. Ewa Piotrowska pisała o ścieżce dźwiękowej „Nie-Boskiej komedii”, że współtworzy ona „wewnętrzny porządek motywacji fabularnych i teatralnych działań scenicznych”. Olgierd Błażewicz zaś porównywał dramatyzm kompozycji muzycznej Kaczmarka do mickiewiczowskich „Dziadów”.
Moim zdaniem – o czym pisałem po premierze „Kurki wodnej” – „Nie bez znaczenia w budowaniu tego wielowymiarowego przedstawienia była rola […] muzyki. […] ostra, podbudowana zgiełkiem – rewolucyjna, lekka i powabna – salonowa, dziwna i tajemnicza – kryminalna”.
Widowiska multimedialne
Jan A.P. Kaczmarek jako kompozytor współpracował w latach 1977–2013 ponadto z Teatrem Polskim w Bydgoszczy, Teatrem Juliusza Osterwy w Lublinie, Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, Teatrem Studyjnym w Łodzi, Teatrem Współczesnym we Wrocławiu, Teatrem Dramatycznym w Słupsku, Teatrem Studio w Warszawie, Teatrem im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze, Wrocławskim Teatrem Pantomimy… Można powiedzieć, że był kompozytorem zapracowanym, jeśli doda się koncerty Orkiestry Ósmego Dnia w Polsce i na świecie oraz nagrania płytowe. A jednak znalazł czas, aby stworzyć dwa multimedialne widowiska: „Czekając na Kometę Halleya” (1986) i „Symfonię solo” (1987). Oba obrosły legendą, oba powstały w rzeczywistości peerelowskiej, ale już z uwzględnieniem pukającego do drzwi kapitalizmu i mechanizmów rynkowych, jakie rządziły show-bussinesem na zachodzie Europy. Za sukcesem tych przedsięwzięć stał niewątpliwie również Michał Merczyński, menedżer Orkiestry Ósmego Dnia. Trzecie widowisko multimedialne „Wieżę Babel” Kaczmarek stworzył w Ameryce na deskach The Mark Taper Forum w Los Angeles.
Premiera autorskiego spektaklu Jana A.P. Kaczmarka „Czekając na Kometę Halleya” odbyła się w nieistniejącej już dziś hali nr 22 na MTP w Poznaniu. Merczyński tak wspomina tę pracę: „Na jednej ścianie zgromadziliśmy 150 telewizorów. To była największa w Polsce artystyczna projekcja wideo. A trzeba pamiętać, że wtedy telewizor nie miał grubości zeszytu, Neptun 505 to był 30-kilowy kloc. Pozostałe ściany w tym wielkim, przeszklonym budynku musiały być zasłonięte.
Każda kotara w tym mieście była u nas. To się nie miało prawa wydarzyć, tym bardziej że całym naszym logistycznym zapleczem był jeden tarpan z Teatru Polskiego. Mało tego, telewizory przyjechały do nas zupełnie za darmo z gdańskiej fabryki Unimor”. Oprócz nowoczesnego – na owe czasy – entourage’u scenicznego ważna była muzyka. Obok Orkiestry Ósmego Dnia (w składzie – Jan A.P. Kaczmarek, Grzegorz Banaszak i Maciej Talaga) wystąpili: Agnieszka Dondajewska (sopran) i Robert Nakoneczny (kontratenor). Za stronę wizualną odpowiadali Krzysztof Dziamski i operator Andrzej Jaroszewicz. Nie bez znaczenia dla tego widowiska i muzyki Kaczmarka było użycie syntetyzatorów. Kompozytor uzyskał efekty dotąd – w wersji akustycznej – niemożliwe. To była wtenczas muzyka z kosmosu.
Inną skalę miało widowisko zatytułowane „Symfonia solo”, chociaż też stanowiło nie lada wyzwanie dla realizatorów: Jacka Henry’ego Moore’a i Jana A.P. Kaczmarka (reżyseria) oraz Krzysztofa Dziamskiego (scenografia). Kto był świadkiem i uczestnikiem tego wydarzenia, nie zapomni nigdy tamtej atmosfery ani tiulu, który spowił wnętrze teatru, ani napięć emocjonalnych, które udzielały się publiczności zgromadzonej w architektonicznej „bombonierce”, jaką stworzył wystrój Teatru Polskiego w Poznaniu w konfrontacji z oryginalną muzyką Kaczmarka.
Ostatnie posnaniana
W XXI wieku Kaczmarek często wchodził w relacje z organizatorami jubileuszy lub projektów okazjonalnych. Dawało mu to szansę na kreowanie wielkich wydarzeń muzycznych, które zaspokajały jego marzenia o tworzeniu rozbudowanej symfoniki.
W 2005 roku Kaczmarek skomponował z okazji 25-lecia „Solidarności” „Kantatę o Wolności”, która została zrealizowana w Gdańsku. Rok później napisał „Oratorium 1956” z okazji 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca. Utwór składa się z czterech części: „Poranny polonez”, „Tren dla Romka”, „Poznań – Budapeszt” i „Jednym tchem”. Inspiracje dla kompozytora stanowiły m.in. teksty historyczne, wspomnienia uczestników i ofiar, w tym matki Romka Strzałkowskiego, a także przemówienia dygnitarzy PRL, wśród nich słynna mowa ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza.
Dzieło wybrzmiało na placu Mickiewicza podniośle i pięknie. Grała Orkiestra Filharmonii Poznańskiej, śpiewali: Chór Chłopięcy i Męski Filharmonii Poznańskiej „Poznańskie Słowiki”, Chór Akademicki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza oraz solistki: sopranistki Elżbieta Towarnicka, Agnieszka Tomaszewska (soprany) i irańska artystka, mieszkająca w Nowym Jorku, której twórczość wpisuje się w nurt world music – Sussan Deyhim (kontralt). Dyrygował Michał Nesterowicz.
W 2009 roku, 20 lat po upadku muru berlińskiego, po przejściu krajów postsowieckich na stronę demokratyczną i niezależną od Związku Radzieckiego, Paulina Wycichowska zrealizowała w Polskim Teatrze Tańca spektakl zatytułowany „Alexanderplatz”. Wykorzystała w nim dwa wspomniane wyżej dzieła Kaczmarka: „Kantatę o Wolności” i „Oratorium 1956”. Przywołam swoje refleksje, które zapisałem w popremierowej recenzji: „Muzyka swoją monumentalnością «kłóciła się» czasami z prywatnością rozgrywających się historii. Na pewno była wyzwaniem dla choreografa. Ale i w tym względzie udało się Paulinie Wycichowskiej znaleźć taki ruch, który w naturalny sposób wypływał z muzyki. Kiedy wydawał się za ładny, za giętki, za poetycki, choreografka przełamywała go, a czasami nawet odkształcała. Autorka spektaklu znakomicie dobrała tancerzy. Było ich zaledwie jedenastu na dużej scenie, a wydawało się, że na Alexanderplatz panuje tłum. […] O historii można pisać książki naukowe, powieści, kręcić filmy, komponować muzykę, wystawiać sztuki w teatrze. Paulina Wycichowska dowiodła, że historię można również wytańczyć”.
W mojej pamięci
Nie piszę o muzyce filmowej, ponieważ widziałem zaledwie kilka filmów z muzyką Kaczmarka. Nie piszę o jego Festiwalu Transatlantyk, który zacumował najpierw w Poznaniu, potem odpłynął do Łodzi, a stamtąd na Śląsk… Nie piszę o Rozbitku, podpoznańskim pałacu, w którym twórca muzyki filmowej chciał stworzyć miejsce pracy twórczej dla początkujących w tej dziedzinie artystów.
Napisałem ten tekst jako prywatny obrachunek z Janem A.P. Kaczmarkiem, twórcą muzyki teatralnej. Widziałem na żywo „Przecenę dla wszystkich”, spektakle Leszka Mądzika, oba widowiska multimedialne, „Nie-Boską komedię”, „Dziady”, „Kurkę wodną” i „Alexanderplatz”, o mniejszych występach Orkiestry Ósmego Dnia i plenerowym koncercie nad Maltą nie zapominając.
To były moje spotkania z twórczością wybitnego artysty. Pozostały ze mną, a najbardziej dźwięki fidoli Fischera, na której tylko on grał. Zakończę patetycznie: niczym Jankiel na cymbałach w „Panu Tadeuszu”.