Kairos w Szamocinie
Opublikowano:
2 października 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Był antyfaszystą i nieznanym w Polsce, a cenionym na świecie dramaturgiem, przedstawicielem niemieckiego ekspresjonizmu. Dzieciństwo spędził w Szamocinie. O przygotowywanej na temat Ernsta Tollera publikacji mówi Luba Zarembińska, autorka spektaklu „Długa Ulica Umarłych”.
Barbara Kowalewska: W 1997 roku powołała pani na nieczynnym dworcu kolejowym „Stację Szamocin”, najpierw ośrodek działań artystycznych, potem teatr. Przypomnijmy korzenie jego powstania.
Luba Zarembińska: Jeśli chodzi o zorganizowanie teatru na dworcu kolejowym, nie byliśmy pierwsi. Wcześniej utworzyła taki ośrodek grupa absolwentów Akademii Sztuk Teatralnych w Wolimierzu, powstał też teatr Świebodzin czy Stacja Bukownica. W moim przypadku wynikało to z frustrującej sytuacji w Pile, gdzie prowadziłam młodzieżową alternatywną grupę teatralną. W tej Pile czułam się trochę niepotrzebna. Inspiracją był też pobyt w Węgajtach, a potem ośrodek w Gardzienicach. Krzysztof Czyżewski namawiał mnie na wyjazd na Wschód, ale ja czułam, że dla mnie to nie jest dobry pomysł. I tu muszę wspomnieć bożka greckiego Kairosa, o którym się mówi, że trzeba go złapać za grzywkę (to metaforycznie łapanie szansy, która się pojawia). Śmieję się, że tyle razy go schwytałam, że chyba jest już łysy.
Nie miałam pojęcia, że istnieje Szamocin, pojechałam na delegację, odwiedzając lokalne teatry amatorskie (później kontakty z domami kultury bardzo się przydały). To było w latach 90. XX wieku. Wybrałam się autobusem PKS-u, nie wiedziałam, że jest tam linia kolejowa ani że pociągi przestały już tędy jeździć. I to miasteczko bardzo mi się spodobało. Wysiadłam w samo południe, miasto było wymarłe, przypominało to opisywane przez Schulza, bo w Szamocinie między godziną 12 a 15 sklepy były zamykane, miały przerwę.
Zastępczynią dyrektora tutejszego domu kultury była prowadząca teatr „Okruszek” późniejsza moja aktorka Lidia Woźniczka. Nie było wieczorem autobusu, więc mnie przenocowała, tak się zaczęła nasza przyjaźń. Później, gdy zaproponowałam przeprowadzanie warsztatów w regionalnych domach kultury, zgłosił się m.in. Jan Kajrys, dyrektor domu kultury w Szamocinie. To był 1992 rok, zaprosiłam różne zespoły z Polski, było dużo rozmów. Na zakończenie warsztatów miał się odbyć pokaz w lokalnym kościele, bo temat spektaklu związany był z Witem Stwoszem. Poprosiłam Lidię, żeby znalazła mi aktora do głównej roli; najlepiej, żeby kulał. I tak zaczęła się współpraca z Edmundem Świerszczyńskim, wówczas sześćdziesięciosiedmioletnim. Potem zagrał w mojej „Spowiedzi w drewnie” – była to historia świątkarza, który rzeźbił figurę Frasobliwego i nie szła mu ta praca. Do spektaklu miejscowy rzeźbiarz wykonywał rzeźby i też się włączył jako aktor komediowy. Podczas prób z Edmundem zaczęli zaglądać mieszkańcy Szamocina, pytając, co robimy. I tak stopniowo proponowałam im udział w tym spektaklu. A ponieważ miałam z Piły do Szamocina 44 kilometry, grupa nazwała się Teatr ’44.
BK: Teatr jest sztuką wędrowną?
LZ: Dużo wędrowaliśmy, bo ta sztuka była zauważana na festiwalach, nagradzana m.in. w Niemczech, we Francji – jeździliśmy z tym spektaklem po wsiach Owerni.
Nie tłumaczyliśmy „Spowiedzi”, bo była napisana w dialekcie góralskim, graliśmy więc po polsku. W Polsce wędrowaliśmy po wsiach Doliną Noteci. Miałam również w repertuarze około siedmiu spektakli lalkowych, z którymi przemierzałam małe miejscowości pod Piłą, ale też w Pomorskiem.
Wybierałam wsie, do których nikt nie docierał. Lubiłam granie dla takiej publiczności.
BK: Jaka była recepcja tych spektakli na wsiach?
LZ: Moje sztuki to na ogół miniaturki, czasem jednoosobowe albo dla dwóch aktorów. Niestety z roku na rok organizatorzy świetlic mają coraz większy problem z naborem dzieci na spektakle. Moje spektakle są wyciszone – z piosenkami z dzieciństwa, a cappella. Wolę powodować skupienie widowni niż ją angażować. Dzieci wychowane na technologii komputerowej są w stanie pozostać skoncentrowane bardzo krótko, jakieś 15–20 minut. Dlatego moje przedstawienia nie trwają długo. Prowadzimy przy tej okazji warsztaty lalkowe, z pozytywek, które wyszukuję. Wybieram te z mniej znanymi melodiami. Taka pozytywka skupia uwagę dzieci. Dzieci są tak zdziwione, gdy je słyszą, że zapada cisza. Ciekawe też, że ze wzruszeniem odbierają te bajki seniorzy. Wchodzą we wspomnienia, w nostalgię. Tak było na przykład w przypadku realizacji „Tancereczki i kominiarczyka” według baśni Andersena (tytuł baśni „Pastereczka i kominiarczyk”), bo ona zawiera warstwy znaczeniowe zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.
BK: W ramach stypendium przyznanego przez Marszałka Województwa Wielkopolskiego zamierza pani przygotować publikację o dzieciństwie Ernsta Tollera – fascynującego, a mało znanego w Polsce dramaturga pochodzącego z Szamocina. Kim jest dla pani jako reżyserki i aktorki? I jak go pani odkryła?
LZ: O Tollerze dowiedziałam się przypadkiem. Podczas festiwalu folklorystycznego Bukowińskie Spotkania byłam pilotką grup ukraińskich i znajomy dziennikarz powiedział mi, że zaginęła jedna z uczestniczek festiwalu, Niemka, Eryka Krubert.
Po prostu zniknęła, a pamiętajmy, że nie było wówczas telefonów komórkowych. Okazało się, że wybrała się do Szamocina i trafiła na nas, zaczepiła na ulicy i zapytała, czy wiemy, gdzie jest dom narodzin Ernsta Tollera. Zapytałam, kto to jest. Była zaskoczona: To pani jest reżyserką i nie wie tego? Dowiedzieliśmy się, że był mieszkańcem Szamocina, wybitnym dramaturgiem i poetą, i że napisał autobiografię.
Niedługo potem Janek Kajrys zdobył niemieckie wydanie i zlecił germanistce tłumaczenie rozdziału o dzieciństwie Tollera. To był ważny zwrot w moich działaniach – przejście do inspiracji historią lokalną. Wykorzystałam tę szansę, wierzę w bożka Kairosa.
BK: Wtedy właśnie wyreżyserowała pani „Długą Ulicę Umarłych”, spektakl inspirowany tą autobiografią Ernsta Tollera? Na kanwie jakich elementów jego biografii powstał spektakl?
LZ: Mieszkałam wtedy jeszcze w Pile i jeżdżąc autobusem do Szamocina na próby, wymyślałam kolejne sceny. Nie było scenariusza, ale zapis tekstów podzielonych na dialogi. Urzekł mnie ten tekst. Do tego pracownicy domu kultury zaczęli rozmawiać z ludźmi, którzy jeszcze pamiętali Szamocin sprzed wojny. Zdobyliśmy różne dokumenty, m.in. akt urodzenia Tollera i akt małżeństwa jego rodziców. Najbardziej zafascynował mnie fragment, gdy Ernst jako mały chłopiec obserwował z domu swojej babki kondukty żałobne, które przechodziły Totenstrasse, ulicą Umarłych. Przy tej ulicy znajdowały się cmentarze trzech wyznań (żydowski, ewangelicki i katolicki). Toller pisał:
„Ulica Totenstrasse jest bardzo długa… z powodu samych zmarłych, którzy chcą trochę pospacerować, nim będą złożeni do grobu i nim się rozstrzygnie, czy tam zostaną, czy ulecą do nieba. Ludzie nie widzą w tym nic złego, że ich ulica Ulicą Umarłych się nazywa” („Młodość w Niemczech” [„Eine Jugend in Deutschland”], przekład Barbara Zarzecka, 1993 r.).
Była jeszcze inna, smutna inspiracja: w latach 90. widziałam strasznie zaniedbany ewangelicki cmentarz, który służył za szalet miejski i śmietnik dla targowiska, które było obok. A z cmentarza żydowskiego nic nie zostało. Ten ewangelicki robił okropne wrażenie. Głównym miejscem akcji w przedstawieniu był właśnie symboliczny cmentarz. Bohaterowie wyrzucali w piasek śmieci, niedopałki, ogryzki, przewracali kamień nagrobny. Żydowska matka cierpliwie stawiała ten kamień na sztorc i czyściła piasek z tych śmieci.
BK: W związku ze spektaklem powstał też film dokumentalny TVP Bogny Wojtkowiak i Marka Nowakowskiego „Ulica żywych i umarłych”.
LZ: W 1995 roku przyjechała do nas ekipa z TVP Poznań i na zlecenie Programu 2 nakręcili fragmenty spektaklu do filmu dokumentalnego. Były tam ujęcia z cmentarza i scen pożaru oraz przemarsz przez rynek lokalnej orkiestry strażackiej. W filmie jeden z mieszkańców, pamiętający dawne czasy, opowiada o losach miejscowych Żydów, o tym, jak żyli, jak handlowali na rynkach, jak wyglądała Totenstrasse. Mówi: to byli dobrzy ludzie, a w 1939 stała im się straszna krzywda. Na marginesie: ekipa telewizyjna poprosiła o pomoc w znalezieniu ciekawego miejsca, gdzie mogliby zrobić zdjęcia ze spektaklu. Tak przyszedł mi do głowy opuszczony dworzec kolejowy w Szamocinie. Na tym dworcu zrobiono bardzo ciekawe ujęcia. To było miejsce opuszczone, zaniedbane, kręcono sceny w poczekalni, przy zbitych szybach i na torach, które jeszcze wtedy były, na rampie. Wtedy powiedziałam, że może zrobię tu kiedyś jakiś performans. Wynajęłam to miejsce prawie z dnia na dzień i trwa to już wiele lat. A reportaż był puszczany wielokrotnie w dobrych porach oglądalności i wypromował Szamocin. Ludzie w innych częściach Polski kojarzyli to miejsce.
BK: Pani publikacja o Ernście Tollerze będzie miała charakter dokumentalny?
LZ: Będą tam spore fragmenty wspomnień opisanych przez poetę w rozdziale I „Kindheit” („Dzieciństwo”) z autobiografii „Młodość w Niemczech”, moje wspomnienia z realizacji spektaklu i filmu TVP, cytaty z audycji Marzanny de Latour z Radia Bis, wypowiedzi aktorów biorących udział w spektaklu, będzie o „Spacerze Długą Ulicą Umarłych”, o projekcie byłego burmistrza Eugeniusza Kucnera, dzięki któremu uporządkowano cmentarze, odsłonięto tablicę ku pamięci Tollera, postawiono krzyż na cmentarzu ewangelickim.
Przedstawię życiorys Tollera, spis jego wierszy i dramatów wystawianych na świecie, filmów, programów telewizyjnych, radiowych o nim. Publikacja będzie wzbogacona zdjęciami ze spektakli. Będzie też skrócony opis tego, co zrobiliśmy w związku z Tollerem, jaka jest jego spuścizna literacka, inspiracje Tollerowskie w Polsce i recepcja jego twórczości. Publikacja ukaże się w formie elektronicznej.
Jeśli będzie zainteresowanie, to może uda się wydać także w formie elektronicznej jego autobiografię.
BK: Prace Ernesta Tollera znalazły się na liście ksiąg zakazanych nazistów i były palone. Jaka to była twórczość? Co o niej wiemy?
LZ: Ernst Toller, w Polsce niemal nieznany, w Europie już za życia był sławnym poetą i dramaturgiem. Utopijny zwolennik rewolucji bez przelewu krwi, polityk – idealista, rzecznik „rewolucyjnego wyzwolenia mas” bez przemocy. Należy do grona najważniejszych przedstawicieli niemieckiego ekspresjonizmu. Jego wyrażające społeczny protest sztuki, które zapewniły mu poczesne miejsce w historii literatury niemieckiej, analizowane są na uniwersytetach całego świata. W latach 20. XX wieku był najczęściej tłumaczonym niemieckim dramaturgiem. Jego sztuki przełożono na 27 języków i wystawiano je na scenach wielu krajów. Toller był genialnym mówcą, odważnym żołnierzm (I wojna światowa), więźniem stanu i pozbawionym obywatelstwa uchodźcą politycznym, pacyfistą i niezłomnym antyfaszystą.
BK: Na ile idee zawarte w jego twórczości są dzisiaj aktualne?
LZ: Niektórzy twierdzą, że etyczne, społeczne i polityczne przesłania jego dramatów nie tracą aktualności. Ja mam odmienne zdanie. Doświadczenia epoki komunizmu, czasów PRL-u sprawiają, że do współczesnego odbiorcy nie dotrą wielostronicowe teksty, dotyczące rewolucyjnych zmian czy poprawienia losu biednych ludzi, bo dziś będą odbierane jako demagogia i polityczne obiecanki kolejnych elit rządzących.
Idee i przesłania dramatów antycznych czy dzieł Szekspira są nieprzemijające, mimo upływu wieków wciąż brzmią aktualnie i inspirują współczesnych inscenizatorów oraz poruszają widzów teatralnych. Czy dzieła Tollera, które budziły tak ogromne zainteresowanie w epoce wielkich zmian społecznych w latach 20. XX wieku, znajdą uwagę widzów, czytelników i reżyserów? Może na jego twórczość przyjdzie czas, gdyż wciąż w niespokojnym i burzliwym świecie zmienia się społeczeństwo, które być może pewnego dnia zażąda radykalnych zmian?
Mnie zafascynowała jego autobiografia „Eine Jugend in Deutschland”, którą czyta się jak świetną powieść sensacyjną, a wspomnienia o dawnym Szamocinie stały się dla mnie silną inspiracją artystyczną. Ale czy teatr amatorski udźwignie inscenizację któregoś z dramatów Tollera: „Die Wandlung”, „Kalekiego” czy „Hopla, wir leben”?
BK: Co dalej? Jaki będzie los ośrodka teatralnego „Stacja Szamocin”?
LZ: Miejsce jest trudne do utrzymania, ogrzania, to są duże pomieszczenia, zimą ja tu tylko wytrzymuję, bo ja tu też mieszkam. Wytrzymałam już dwadzieścia siedem lat. Śmieję się, że pracuję w drewutni, bo trzeba rąbać drewno na opał. Bardzo mi pomagają chłopcy z OHP, którzy wożą to drewno do środka. Młodzież z tutejszego OHP to jedna z wdzięczniejszych widowni. Lubię dla nich grać, czasami do nich przyjeżdżam, opowiadam o historii Szamocina. Jest jednak coraz większy problem z rekrutacją na warsztaty. Ostatnio musiałam z tego powodu zrezygnować z przyznanego grantu, bo nie było chętnych do udziału w trzyletnim projekcie. Działalność teatru jest obecnie zawieszona, bo jak nie ma pieniędzy, to trudno coś zdziałać. Tym bardziej, że ja to miejsce utrzymuję ze swojej emerytury. Jestem zmęczona, muszę zrobić sobie przerwę, zastanowić się, co dalej. Czekam na zjawienie się mitycznego starogreckiego bożka. Może go nie przegapię…
Luba Zarembińska – studia wyższe ukończyła na Wydziale Reżyserii Teatru Lalek Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. W 1997 zorganizowała na nieczynnej stacji kolejowej Ośrodek „Stacja Szamocin”, miejsce działań artystycznych, łączonych z pracą edukacyjną i społeczną na rzecz kultury lokalnej. W tym samym roku z jej inicjatywy rozpoczął stałą działalność Teatr Stacja Szamocin. Pracuje z miejscowymi aktorami amatorami oraz z aktorami profesjonalnymi i offowymi. Zorganizowała wiele projektów, m.in. cykl imprez „Kresy zachodnie”, „Mała ojczyzna Szamocin”, „Działajmy wspólnie”, a także „Sieć Pozarządowych Inicjatyw Kulturalnych” w ramach programu „Stacja Szamocin Support Point” z dotacji z Capacity Building z Budapesztu. Reżyserowała i grała spektakle w USA we współpracy z Hand2Mouth i Theather Tears of Joy w Portland oraz w Department of Theater na Uniwersytecie w Salem (2008 r.). Realizuje projekty edukacyjne w ramach programu „Teatrzyk zajechał”. Laureatka wielu nagród ministerialnych i ogólnopolskich.