Brutalna lekcja historii. Rozmowa z Karolem Radziszewskim
Opublikowano:
29 października 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Karol Radziszewski opowiada m.in. o powołanych do życia Fag Fightersach, pedalskim gangu, który w „Fobii” karze za powierzchowną akceptację. – W spektaklu wszyscy czerpią korzyści z nieheteronormatywności – czy to z marketingu, reklamy, użycia w sztuce, czy na poziomie rodziny, która czuje się lepsza, bo tęczowa flaga powiewa na jej balkonie – mówi artysta.
Jakub Wojtaszczyk: Fag Fighersów, czyli fikcyjny pedalski gang powołałeś do życia w 2007 roku. Byli śmiertelnym zagrożeniem dla normatywnego porządku społecznego. Czy dziś faceci w różowych kominiarkach wychodzą na scenę z innego powodu?
Karol Radziszewski: Projekt powstał w duchu anarchizmu. Po czasie moja praktyka artystyczna stała się grzeczniejsza, bo zająłem się archiwami i malarstwem. Zauważyłem jednak, że queer stając się coraz popularniejszy, tak w Polsce, jak na świecie, zaczął omijać te najbardziej radykalne strategie. Dlatego postanowiłem, że Fag Fightersi dostaną nowe zadanie – zajmą się edukacją.
JW: Po raz pierwszy z Markusem Öhrnem wystawiliście „Fobię” w końcówce rządów PiS. Co prawda nie minęło wiele czasu, ale dziś, mam wrażenie, panuje letnia temperatura – nie mamy jako społeczność LGBTQ+ równych praw, ale też nie ma już superhomofobicznej nagonki rządzących. Czy brak w mainstreamie wyraźnego wroga sprzyja queerowej dywersji?
KR: Tak, właśnie dziś ten spektakl najbardziej wybrzmiewa, bo nie ma już tych najłatwiejszych, czarno-białych podziałów. Kiedy pokazywaliśmy „Fobię” w Bratysławie w Słowacji, gdzie panuje silna homofobia, pytano nas, dlaczego nie adresujemy spektaklu do dyskryminujących, dresiarzy itd. Odpowiedziałem, że oni nie chodzą do teatru.
Nie robię sztuki, która ma działać utopijnie, tylko efektywnie.
„Fobia” jest właśnie dla osób, które zadają te pytania. Publiczność była zaskoczona. W Polsce jest podobnie. Spektakl mówi o tej letniości, o takim pozornym sojusznictwie, które tak naprawdę niewiele wnosi. Chcemy z Markusem potrząsnąć widownią i podnieść temperaturę. Paradoksalnie pisowska nagonka i oficjalna homofobia narodu sprawia, że sama deklaracja „bycia pro-LGBT” czy zawieszenie tęczowej flagi na balkonie ustawia ludzi po tej dobrej stronie. Tymczasem to nie załatwia problemu.
JW: Oglądając „Fobię”, na myśl przychodził mi film „Funny Games” Hanekego, w którym dwóch chłopców morduje uprzywilejowanych. U was pedalski gang morduje za eksploatację grup mniejszościowych.
KR: Faktycznie, krytycy często zestawiają Fag Fightersów z filmem Hanekego. Oczywiście nawiązujemy do niego, ale idziemy o krok dalej. Od samego początku ważne było dla mnie zastosowanie krzywego zwierciadła. Co by było, gdyby geje faktycznie byli źli, napadali i mordowali? Co wtedy, gdyby historii nieheteronormatywnych postaci z polskiej przeszłości uczono w tak brutalny sposób? W spektaklu nie dywagujemy, tylko idziemy za artystyczną praktyką Markusa i skrajnie wizualizujemy moje założenie. Pewnych scen nie da się odzobaczyć.
Co prawda w „Fobii” pedalski gang jest zły, nieprzewidywalny i brutalny, ale nie oznacza to, że usprawiedliwiamy przemoc. Myślimy o bohaterach wielowymiarowo.
Przez lata geje byli upupiani i obsadzani w filmach, serialach czy w teatrze jako przebierańcy i/lub ofiary, nad którymi hetero osoby miały się pochylić. Chciano „przepięknych narracji” jak w „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Tolerancja jest powierzchowna. Wystarczy trochę poskrobać, by pojawiła się homofobia albo obojętność. Markus mówi, że najbliższa jest mu pierwsza scena spektaklu, w której Fag Fightersi wchodzą do mieszkania rodziny. Dla niej, mimo deklaracji, akceptacja społeczności LGBTQ+ to jedynie dekoracja, pusty frazes. Liczą się tylko mąż, żona, dzieci, wszyscy pozostali są na marginesie.
JW: A dla ciebie?
KR: Druga część, w której gang atakuje prominentnego dyrektora kreatywnego, dotyczy moich doświadczeń. Blisko dwie dekady temu debiutowałem „Pedałami” – pierwszą otwarcie gejowską wystawą w historii Polski. Dziś queerowych artystów jest znacznie więcej. Natomiast mając dużą widoczność, otrzymuję wiele komercyjnych propozycji, które w pakiecie mają pinkwashing [deklarowanie przez firmy i instytucje solidarności ze społecznością LGBTQ+ w celu osiągnięcia korzyści, np. ocieplenia wizerunku czy profitów finansowych – red.]. Pełno tu manipulacji i ignorancji.
JW: W spektaklu zawłaszcza firma modowa.
KR: Sam dostałem propozycję występu w kampanii, w której miałem opowiedzieć, dlaczego jestem aktywistą i co jest dla mnie w życiu ważne. W zamian proponowano mi kurtkę z „tęczowej edycji” tej konkretnej marki. I to wszystko miałem promować potem w swoich social mediach ubrany w logo. Dziwi mnie, że firmy wychodząc z taką propozycją, nie czują żenady, tego że instrumentalizują. Co ciekawe, bardzo często za „tęczowy marketing” w agencjach reklamowych odpowiadają cis geje, którzy chyba tak się cieszą z zarządzania swoim segmencikiem, że zapominają, skąd są. Przestają dostrzegać, iż składane przez nich oferty są tak naprawdę wykorzystywaniem.
W kapitalizmie nie ma nic za darmo. Wsparcie wyliczone jest co do złotówki. Firmy robią ci łaskę, że w ogóle chcą z tobą współpracować.
Tu uwidacznia się wspomniana instrumentalizacja i traktowanie osób LGBTQ+ jako ofiary. Walczymy w Polsce o równe prawa, wysyłając aktywistom tęczowe skarpety. Co ciekawe jednak, ludzie – też osoby, które znam – bardzo chętnie łykają te przynęty i występują w takich kampaniach. Nie przestaje mnie to dziwić.
JW: Pojawiły się głosy, że psujesz wizerunek „normalnym” gejom?
KR: Pojawiały się na początku mojej kariery artystycznej. Chciano widzieć wyidealizowany tęczowy świat, miłych i ładnych gejów, którzy nikogo nie urażają. Tymczasem ja przeszkadzałem, mówiłem to, co myślę. W tej chwili scena queerowa w Polsce się rozrosła. Być może ta różnorodność powoduje, że bezpośrednio nie dostaję negatywnych komentarzy? Osoby po prostu nie przychodzą na spektakl albo napiszą krytykę na Instagramie.
JW: Często słowo „queer” błędnie używane jest jako synonim słowa „gej” czy nawet całego skrótowca „LGBT”. „Fobia” występuje przeciwko takiej asymilacji, prawda?
KR: Zdecydowanie. Nie bez przyczyny moja pierwsza wystawa miała tytuł „Pedały”, a polska nazwa gangu Fag Fightersów to „pedalscy wojownicy”. Dla mnie słowo „pedały” to coś innego niż geje czy ruch wyzwolenia gejów i lesbijek. Od samego początku używam słownictwa queerowego. W wywiadach zawsze powtarzam przykład: Gender i Queer Studies powstały w Polsce tylko dlatego, że nazywają się tak pięknie po angielsku.
Żaden rektor nie powołałby do życia „studiów pedalskich” czy „ciotowskich”. To wielki akademicki kamuflaż!
Stąd też mój pedalski gang odnosi się do strategii antyasymilacyjnej, idąc na przekór tradycyjnej wizji małżeństwa i rodziny. Podpisuję się pod radykalnymi strategiami bycia innym z założenia. „Queer” jest totalną prowokacją, oznacza ciotę, odmieńca, dziwaka. Gdybyśmy mówili poprawnie, wedle angielskiej etymologii, więcej ludzi zastanowiłoby się nad tym, co mówi. Byłoby to orzeźwiające.
JW: Tym bardziej, że skrótowiec LGBT stał się bezbarwny jak powietrze…
KR: Jedynie słowo „gender” nadal grzeje, a wokół niego trwa polityczno-obyczajowa przepychanka. Nie tylko w Polsce, ale na świecie tzw. „gender wars” są wielkim tematem, głównie w kontekście transpłciowości i niebinarności. Dziś geje i lesbijki zeszli już na dalszy plan, z założenia chcą tylko homomałżeństw. Dlatego na scenę wchodzą pedały. Zresztą w Fag Fightersów mogłyby wcielić się dziewczyny, osoby, a dialogi nie uległyby zmianie.
JW: Fag Fightersi dokonują też przemocy na tle seksualnym. Podkręcasz jeden z największych strachów hetero mężczyzn: przyjdą geje i nas zgwałcą. Zgodzisz się z tym?
KR: O tym Fag Fightersi mówili już w 2007 roku. Z tej narracji wynikały homofobiczne żarty, obawa i pogarda. Widać tu pychę hetero facetów, nieraz totalnych brzydaków, którzy z założenia są przekonani, że każdy gej leci na każdego faceta, bo wyznacznikiem ma być tylko płeć. Z czym zresztą teraz się brutalnie konfrontują, kiedy nie są atrakcyjni ani dla dziewczyn, ani dla chłopaków, nie tylko przez to, jak wyglądają, ale jak się zachowują i co wygadują.
Dla mnie kiedyś największym triggerem było spotykanie na swojej drodze hetero mężczyzny, od którego mogłem spodziewać się zagrożenia lub otwartej homofobii.
Ten lęk został ze mną niestety na bardzo długo.
JW: Fag Fightersi przepytują swoje ofiary z queerowej historii Polski. Kto ma wykonać pracę edukacyjną, skoro jedna strona jest niechętna do pogłębiania wiedzy, a druga do ciągłego nauczania?
KR: „Fobia” jest bardzo autoironiczna! Markus podstawia się pod rolę zawłaszczającego artysty, który sam się gwałci i zabija. Natomiast ja nabijam się ze swojej misji edukacyjnej. Przecież przez ostatnie 10 lat byłem emisariuszem edukacji. Mówię, że jako aktywista chcę wpłynąć na to, co znajdzie się w książkach dla dzieci i młodzieży. Portretami z cyklu „Poczet” popularyzuję historię. W spektaklu nie podważam sensu mojej pracy, natomiast też pokazuję, że mam do niej dystans. Bo dotarcie do wszystkich z queerową wersją historii to pewien rodzaj utopii, w którą ja wierzę, ale jednocześnie wiem, że często to jak rzucanie grochem o ścianę – mało kto tego słucha.
JW: Markus Öhrn pochodzi ze Szwecji, którą często wyobrażamy sobie jako kraj tęczowym mlekiem i miodem płynącym. Błędnie?
KR: Markus zwrócił uwagę na takie dobre samopoczucie szwedzkiego społeczeństwa, które ma coraz bardziej prawicowe poglądy, jest antymigranckie i często bywa homofobiczne za plecami. Oczywiście jest dużo bardziej otwarte niż Polacy. Społeczność LGBTQ+ nie walczy już tam o równie prawa, tylko jest na kolejnym etapie. Homofobia objawia się w ignorancji czy innych drobnych rzeczach, które tak naprawdę robią wielką różnicę.
Dochodzi też do absurdów z tym pędem do asymilacji. Markus np. rozmawiał ze znajomą parą lesbijek, która głęboko wierzyła, iż nie ma złych osób niehetero, nie tylko w Szwecji, ale tak ogólnie, z definicji.
JW: Wspomniałeś o swojej serii „Poczet”, czyli wizerunkach postaci nieheteronormatywnych z polskiej historii i kultury, by wymienić tylko Gombrowicza, Konopnicką, Szymanowskiego czy Bolesława II Śmiałego. Czy młode queery są głodne takiej reprezentacji?
KR: Tak, chociaż to nie tyle chodzi o reprezentację, co o ciekawość własnej historii. Młode osoby ze społeczności zazwyczaj w ogóle nie znają tych queerowych historycznych postaci. Ale też nikt o tym nie uczy. Gdyby nawet zaledwie kilka tych wybiórczych postaci z „Pocztu” przedstawić w ramach zajęć lekcyjnych, okazałoby się, że połowa omawianych lekcji musiałaby być o queerze. Zmieniłoby to nie tylko odbiór napisanych utworów, ale też proporcji tego, jak i przez kogo polska kultura została stworzona. Natomiast nadal nieheteronormatywność tych historycznych postaci funkcjonuje na poziomie ciekawostki, plotki. Młodzi dowiadują się o nich od artysty, ze sztuki, a nie ze szkoły, z podręcznika.
JW: Czego młodzież jeszcze nie wie?
KR: Na przykład tego, że tęczowa flaga została wprowadzona z konkretnego powodu, w konkretnym kraju i roku. I że to niekoniecznie ma jakikolwiek związek z naszą częścią Europy, bo mieliśmy inne symbole czy nazwy. Dlatego sam nie używam tęczy w swojej sztuce, „Fobia” jest tutaj wyjątkiem, by móc zupełnie pojechać po tematycznej bandzie.
Natomiast najmłodsze pokolenie queerów w Polsce całkowicie przyjęło tęczę jako swoją. I już się z tym pogodziłem. Tęcza stała się symbolem walki z rządami PiS i rozpętaną nagonką.
Podczas aresztowania Margot [aktywistki Stop Bzdurom, podczas Tęczowej Nocy na Krakowskim Przedmieściu w sierpniu 2020 roku – red.] zatrzymywano przecież kogokolwiek, kto miał przy sobie coś z tęczą, nieważne czy aktywistę LGBTQ+, czy panią z torbą z zakupami. Tymczasem jeszcze 15 lat temu symbol tęczy niewielu osobom cokolwiek mówił. Dziś dla obu strony sporu jest on jasno zdefiniowany.
JW: Wracając do sedna spektaklu. Myślisz, że nieegoistyczne, niezawłaszczające sojusznictwo jest w ogóle możliwe? I czy jest potrzebne?
KR: Myślę, że tak, ale jest to osobnicze. Liczy się prawdziwe zainteresowanie, nawet jeśli minimalne, byleby bezinteresowne i nieobłudne. W „Fobii” wszyscy czerpią korzyści z nieheteronormatywności – czy to z marketingu, reklamy, użycia w sztuce, czy na poziomie rodziny, która czuje się lepsza, bo tęczowa flaga powiewa na jej balkonie. Ale jak tę rodzinę zaczniesz przepytywać, usłyszysz: „Ja pracuję z gejami, pracują jak normalni ludzie”. To nie sojusznictwo, to obłuda.
Karol Radziszewski (ur. 1980) – twórca filmów, fotografii, instalacji, autor projektów interdyscyplinarnych. Absolwent Wydziału Malarstwa Warszawskiej ASP. Wydawca i redaktor naczelny magazynu „DIK Fagazine”. Twórca Queer Archives Institute. Laureat Paszportu „Polityki” (2009). Jego prace były pokazywane m.in. w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Współczesnym Wrocław, Muzeum Narodowym w Warszawie, CSW Zamek Ujazdowski, Kunsthalle Wien, New Museum w Nowym Jorku, Whitechapel Gallery w Londynie, VideoBrasil w São Paulo, Cobra Museum w Amsterdamie oraz na biennale PERFORMA 13 w Nowym Jorku, 7. Göteborg Biennale, 14. Baltic Triennial i Biennale Teatralnym w Wenecji.
„Fobia” wystawiana była w Centrum Kultury „Zamek” w Poznaniu we współpracy z Pawilonem.