Chaos International
Opublikowano:
12 lutego 2025
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Zawsze staram się, aby każdy utwór brzmiał intrygująco, aby melodia odpowiadała jego strukturze”. Rozmowa z Vincenzem Wieczerzyńskim, multiintrumentalistą z Anglii, polskiego pochodzenia, mieszkającym w Poznaniu.
O.Cz.: Chaos International – wydajesz muzykę pod tą nazwą. Czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego ją wybrałeś?
V.W.: Nazwa pochodzi bezpośrednio ze starej brytyjskiej publikacji na temat teorii Chaos Magick. Mam tylko pobieżną wiedzę na temat magii chaosu, ale nazwa wydawała się zgadzać z moim wyobrażeniem o tym, jak funkcjonuję. Moje życie w ogóle jest dość chaotyczne i zdezorganizowane, a większość czasu spędzam, snując się po świecie przez różne kraje, miasta, stacje kolejowe i lotniska, zarówno w ramach muzycznych projektów, jak i mojej pracy. Daje mi to wiele ciekawych i pouczających doświadczeń na co dzień. Obserwacja tego, jak działa reszta świata i dostrzeganie, w jak różny sposób ludzie żyją, działają i w co wierzą, pokazuje, że nie ma jedynej, właściwej drogi.
O.Cz.: Często poruszasz się między różnymi kulturami. Co najbardziej zaskoczyło cię w trakcie tych podróży?
V.W.: Myślę, że najbardziej zaskoczyła mnie różnica w tym, jak idea wspólnoty istnieje w poszczególnych społeczeństwach.
Wydaje się, że w niektórych miejscach ludzie są bardziej zainteresowani byciem dla siebie i trzymaniem się na uboczu, w przeciwieństwie do innych, gdzie ludzie są bardziej skłonni pomagać sobie nawzajem i przyczyniać się do większego dobra.
Widzę, jak te różne sposoby działają na różne typy umysłów i osób. Sposób działania ludzi jest bardzo różny w zależności od kraju.
O.Cz.: Jak to się stało, że zdecydowałeś się zamieszkać w Poznaniu?
V.W.: Mój ojciec ma tu dom, mamy polskie korzenie i wydawało się, że to dobre miejsce do zamieszkania, ponieważ jest to Europa Środkowa, więc nie jest trudno dostać się na koncerty. W Wielkiej Brytanii jest obecnie bardzo drogo, do tego ten kraj z każdym dniem staje się coraz bardziej podzielony politycznie.
O.Cz.: Często grasz z Lebanon Hanover, co łączy cię z tym zespołem?
V.W.: Jesteśmy przyjaciółmi od 13 lat. Ja i William pochodzimy z tego samego regionu Wielkiej Brytanii. Promowałem ich koncert w moim rodzinnym mieście – New Castle. W 2012 roku na ich występ przyszło około 30 osób i zostaliśmy przyjaciółmi. Jeżdżę z nimi w trasy jako technik i czasami promotorzy koncertów proszą mnie o występ jako support. Jestem im za to bardzo wdzięczny!
O.Cz.: Jaka muzyka inspiruje cię najbardziej?
V.W.: Myślę, że grupy, które najbardziej inspirują mnie przy obecnych projektach, to niektóre z zespołów kultury kasetowej z Europy wczesnych lat 80. Zespoły te tworzyły muzykę elektroniczną inspirowaną takimi zespołami jak Depeche Mode, Fad Gadget i Cabaret Voltaire, ale przy użyciu prymitywnego sprzętu nagrywającego lo-fi, który nadawał jej własne brzmienie. Wydawali muzykę na domowych kasetach magnetofonowych i dzielili się nią między sobą.
To dźwięk, który staram się osiągnąć.
Mam na myśli grupy takie jak Ende Shneafliet, Der künftige Musikant, Das Ding, Absolute Body Control, Blip Blop, Solid Space czy Linear Movement. Dziś nazywają to brzmienie Minimal Synth lub Cold Wave. Jeśli chodzi o polską muzykę, jestem fanem Kapitana Nemo i Marka Bilińskiego z lat 80. Obaj to fantastyczni artyści elektroniczni. Wydaje mi się, że Biliński studiował muzykę w Poznaniu.
O.Cz.: Jak definiujesz swoją własną muzykę? Jak wygląda twój proces twórczy?
V.W.: Przypuszczam, że pasuję do wyżej wymienionych gatunków, ale są pewne wyraźne elementy, które staram się zachować w mojej pracy, a których brakuje mi w większości muzyki, z którą się dziś spotykam. Głównym z nich jest brak „piosenki”. Treść melodyczna i tradycyjne sposoby pisania utworów wydają się znikać z twórczości ludzi i są zastępowane tylko „dźwiękiem” i „wyglądem”. Zawsze staram się, aby każdy utwór brzmiał intrygująco, aby melodia odpowiadała jego strukturze.
Warto dodać, że większość utworów produkuję out of the box, czyli – w żargonie muzycznym – nie używając komputera. Wykorzystuję wiele starych syntezatorów i automatów perkusyjnych, takich jak Korg MS10, Yamaha CS5 lub mój system modułowy Eurorack. Nagrywam je bezpośrednio na kasetę magnetofonową. Te maszyny mają w sobie dużo życia i czasami mogą być całkowicie nieprzewidywalne, podobnie jak praktyka nagrywania na taśmę, co prowadzi do bardziej interesujących rezultatów, w przeciwieństwie do syntezatorów opartych na oprogramowaniu i cyfrowych stacji roboczych audio.
Wykonuję również moje utwory całkowicie na żywo, bez użycia wcześniej nagranych podkładów. Wszystko, czego widownia doświadcza podczas koncertu, jest odtwarzane na bieżąco za pomocą szeregu syntezatorów i sekwencerów, w tym wizualizacji, które są obsługiwane i sterowane przez moją żonę w czasie rzeczywistym. Oczywiście prowadzi to do podatności na awarie techniczne, które jednak rzadko się zdarzają. Uważam, że to ryzyko ma swój urok.
O.Cz.: Jakie są twoje plany na przyszłość? Trasa koncertowa? Nowa płyta?
V.W.: Winylowa reedycja mojej płyty S/T, która wcześniej była dostępna na CD i kasecie za pośrednictwem Stanze Fredde we Włoszech i Die Blinden Records / Waveteef w Belgii, będzie wkrótce dostępna u ostatnio wymienionego wydawcy. Na początku lutego będę koncertował w Polsce z Clan Of Xymox, a na przełomie maja i czerwca w Europie u boku kanadyjskiego artysty Alana Harmana, którego twórczość jest podobna. Nowy album jest również w przygotowaniu. Być może też wydam jeszcze EP-kę, ale zobaczymy.
O.Cz.: Czy możesz opowiedzieć o swoim najlepszym doświadczeniu scenicznym?
V.W.: Najlepiej wspominam trasę z Harsh Symmetry, którzy przyjechali z USA. Bardzo dobrze się z nimi dogadywałem, a tłumy były bardzo żywe, każdej nocy. Świetnie było również ostatnio w Poznaniu w Tamie z Lebanon Hanover. To miejsce ma wspaniały system dźwiękowy i wizualny, więc granie tam było przyjemnością. Kostaryka również, te tłumy! Za dużo by wymieniać…
O.Cz.: Co sądzisz o Poznaniu?
V.W.: Spędzam dużo czasu w trasie, więc mało pozostaje mi na zwiedzanie miasta. Jeśli już tutaj jestem, to zazwyczaj spędzam czas w studiu. Mimo to lubię tu mieszkać.
Nie jestem kompletnym pustelnikiem. Są tu miłe kawiarnie i bary, uczestniczyłem także w kilku świetnych koncertach.
A moje ulubione miejsca do zwiedzania to poznańskie muzea militarne (np. Wielkopolskie Muzeum Wojskowe i Muzeum Powstania Wielkopolskiego).
O.Cz.: Twoje nazwisko to Norwid, ale urodziłeś się w UK. Jaki jest twój związek z Polską?
V.W.: Moi dziadkowie ze strony ojca pochodzili ze wschodniej Polski. Podczas II wojny światowej zostali deportowani do łagrów na Syberii, później mój dziadek wstąpił do polskiej armii i walczył pod Monte Cassino. Po wojnie wyjechali do Wielkiej Brytanii i nigdy nie wrócili do Polski. Mój ojciec urodził się w Wielkiej Brytanii, ale jego pierwszym językiem jest polski. Chciał wrócić do swoich korzeni, ponieważ miał przyjaciół w Poznaniu, kupił więc tutaj dom. Często go odwiedzałem, w końcu też zdecydowałem się tu przeprowadzić.