Podróże małe, nieduże: Czempiń
Opublikowano:
5 lutego 2025
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Do tego miasteczka udałem się zeszłego lata, koleją, co z reguły jest miłą przygodą. Jechałem, jak by nie spojrzeć, na spotkanie biznesowe. Na szczęście, okazało się, że był to przyjemny obowiązek, po którym - już jesienią - rozpocząłem swoją przygodę z czempińską Pracownią Fotografii.
Nim jednak do tego doszło, to znaczy, nim dojechałem do Czempinia naszymi nowoczesnymi i komfortowymi kolejami (to nie artykuł sponsorowany, po prostu żyję na tyle długo, że mam już pewne porównanie z tym, jak to drzewiej bywało), a więc nim tam dojechałem, mijałem po drodze różne obrazy. Lubię je studiować, a nawet fotografować, choć często przelatują przed moim obliczem w mgnieniu oka.
Bywa jednak, że albo migawka jest szybsza, albo zdarza się tak, że pociąg zatrzyma się dokładnie tam, gdzie powinien – biorąc pod uwagę potencjalny kadr. I w ten sposób złapałem w nim, w kadrze, kółko i prostokąt. Niby nic, powstała miła oku geometryczna asocjacja, w której, szczęśliwie, nikt nie pyta nas już o wzory na objętość i obwód poszczególnych figur.
Moja droga, ja cię kocham
Tak, droga dla wielu staje się celem. Dla innych celem jest to, co na końcu drogi. Drogę można, a nawet należy pokochać, gdyż w zasadzie całe nasze życie nią jest. Niektórzy wierzą, że celem tej drogi wcale nie jest koniec, a wręcz przeciwnie, inni – wręcz przeciwnie. Przedziwne jednak, jak wielu z nas zapomina, że uczestniczenie w tej drodze jest cudem, w zasadzie niepowtarzalnym. To bardzo motywuje do dobrego trwania w tym cudzie, skoro już nam się przydarzył.
W Czempiniu nie wahałem się dać upust swojej fotograficznej pasji. W zasadzie, tu ponownie pojawia się zagadnienie względności, kiedyś już przeze mnie sygnalizowane. To, co dla mnie jest piękne, a przynajmniej interesujące wizualnie, dla innego (właściciela posesji) może być źródłem dyskomfortu. No bo jak czytać odchodzącą ze starości farbę? Na fotografii to miła gra kolorów, poezja o przemijaniu.
Przemijają więc nie tylko istoty żywe (jak mawia profesor Zanussi za profesorem Hellerem: przemijanie jest własnością życia, bez przemijania nie ma życia), a więc nie dotyczy ono tylko istot żywych, ale również materii nieożywionej. I do takiego miniwykładu może skłonić wykonana z potrzeby serca fotografia.
Po drodze (sic!) mijałem wiele obrazów, świadczących o cudowności codzienności. Swoistą kontynuacją zabaw z geometrią jest fotografia, na której, wśród mnóstwa wieloboków (ścian budynków), trafił się owal w postaci anteny satelitarnej. Swoiste okno na świat.
Na rynku
Rynek jest miejscem centralnym każdego miasta i miasteczka. Przynajmniej kiedyś był, teraz bywa różnie. Czasem, dodatkowo, pojawiają się tak zwane nowe rynki, a zwykle również inne miejsca, w których koncentrują się ludzie i ich aktywność (zazwyczaj zakupowa…). Miejsca te noszą nazwę centrów handlowych. Tam, gdzie nie ma sklepu typu market ludzie czują się nieswojo, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Słowem, człowiek na tyle przyzwyczaił się do wielkopowierzchniowych (a może: wielkopowierzchownych?) przestrzeni, że pozbawiony ich nie czuje się dobrze. Unikatowość stała się ofiarą powszechnej unifikacji.
Wszystko to reguluje rynek, ale niestety już nie ten w centrum miasta, a ten szeroko pojęty, o którym traktuje ekonomia. Ale zaraz, zaraz… Przechadzałem się przecież uliczkami Czempinia, a niepostrzeżenie zabłądziłem i doszedłem do rozważań natury ogólnej. Wracam zatem do miasta.
Rynek w Czempiniu powitał mnie obrazem pięknej, zamkniętej bramy, z rysunkiem białą kredą wykonanym ręką dziecka, która to brama mieściła się jeszcze przy ulicy Długiej. To lewa część kadru. A w prawej zagościł o tej porze dnia długi cień, który kładła na murze część… anteny satelitarnej, zamontowanej już na ulicy Rynek. Całość oddzielają od siebie dwie rynny, każda – widocznie i ewidentnie – należąca nie tylko do różnych budowli, ale też do dwóch różnych ulic, dwóch różnych światów.
Idąc dalej
Po wyjściu z rynku natknąłem się na zabytkową zabudowę. Widać, że tutejszy majątek ziemski składał się z kilku budowli, które, stojąc do dziś, zaświadczają o czasach świetności tego miejsca.
Mając w pamięci czasy minione, uruchomiłem wyobraźnię. Co by to było, gdyby państwo polskie wzięło w opiekę te elementy dziedzictwa historycznego naszego narodu, które wymagają odrestaurowania i pozwoliło im dalej funkcjonować dla dobra wspólnego? Niepoprawny marzyciel ze mnie. Ile jest takich perełek architektonicznych, które odchodzą na naszych oczach… Czy naprawdę nie stać nas na dbanie o własne, unikatowe w skali świata, korzenie? Przecież nikt nie zrobi tego za nas.
Trzeba w tym miejscu zauważyć, że znane są chwalebne przykłady dobrych praktyk – skutecznego ratowania tego, co jest naszym wspólnym dziedzictwem kulturowym, wyrażonym także przez architekturę. Niemniej, chciałoby się objąć nimi – tymi dobrymi praktykami – każdy zabytek…
Ponownie jednak wracam do Czempinia. To niewielkie miasto dało niejeden asumpt, by się życiem zachwycić. Tak jest zresztą niemal wszędzie, trzeba tylko otworzyć oczy na rzeczy piękne i – choć pozornie błahe, bo tworzące naszą codzienność, do której bezrefleksyjnie przywykamy – przecież niezmiernie ważne.
Finisz
Nie spodziewałem się, że opisywanie tej wizyty skłoni mnie do rozważań o naturze rzeczy. Może, choćby dlatego, warto czasami zmienić otoczenie? By zastanowić się nad własnym życiem. Po co? Po to, by coś zmienić w mikroskali. W swoim postępowaniu. W swoim świecie. Ktoś powie: przecież my nic nie możemy. A jednak: to właśnie kropla drąży skalę.