Do czego wzywa ten dźwięk?
Opublikowano:
10 marca 2025
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Polski Teatr Tańca zakończył poprzedni rok premierą spektaklu „Toaca” zrealizowanego w ramach Sezonu Kulturalnego Rumunia – Polska 2024–2025 „Mamy wspólny język”. Współorganizatorami wymiany kulturalnej są Instytut Adama Mickiewicza i Rumuński Instytut Kultury w Warszawie.
Z podróży z rodzicami do Rumunii w początkach lat 70. XX wieku jako małe dziecko zapamiętałam lecznicze błota, plażę i umorusane dzieci biegnące wzdłuż samochodów i żebrzące o pieniądze lub cukierki. Pamiętam też telewizyjne relacje w 1989 roku z rewolucyjnego obalenia rządów i stracenia Nicolae Ceaușescu. A potem była wielka dziura i w 2015 roku olśnienie „Księgą szeptów” Varujana Vosganiana. Jeszcze jakieś drobne wiersze w internecie, ze dwa filmy, zawarcie znajomości z Rumunką spotkaną we Włoszech, która przyjechała tam zarobkowo. I tyle wiedziałam o Rumunii. Coraz częściej zadawałam sobie pytanie: dlaczego tak niewiele wiemy o sąsiedzkich krajach dawnego bloku komunistycznego (może poza Czechami), wciąż wykręcając szyje w kierunku Zachodu, jakby tam znajdowały się wszystkie odpowiedzi na nasze bolączki, recepty na lepszą gospodarkę, edukację czy sztukę? Powoli odkrywaliśmy pisarzy i poetów ukraińskich. Zaczytywaliśmy się w „Listopadowych porzeczkach” Estończyka Andrusa Kivirähka oraz w „Fizyce smutku” i „Schronie przeciwczasowym” bułgarskiego pisarza Georgia Gospodinowa. Różne doświadczenia rozczarowań Zachodem i zdziwienia bogactwem kulturowym krajów „bloku post” zmieniały nasze postrzeganie utartego podziału na tę „właściwą” Europę i tę „gorszą”, środkowo-wschodnią.
W kontekście owych zmian tegoroczny Sezon Kulturalny Rumunia – Polska jest akcją niesłychanie potrzebną, jedną z szans na poznanie kraju, z którym może łączyć nas więcej, niż się wydaje. Jednym z ważnych wydarzeń w ramach sezonu okazała się „Toaca”, tryptyk autorstwa trzech choreografów: Andrei Gavriliu, Mădăliny Dan i Ștefana Lupu.
Spektakl jest kontynuacją kilkuletniej już współpracy Polskiego Teatru Tańca z Rumunią, między innymi z Teatrul de Balet Sibiu i Tangaj Collective z Bukaresztu.
Moc dźwięku
Przy tworzeniu swoich autorskich obrazów choreograficznych rumuńscy artyści inspirowali się rodzimym instrumentem muzycznym toacă, od którego rumuńskiej nazwy pochodzi tytuł spektaklu. Drewniany idiofon, semantron, związany był od wieków z religijnymi rytuałami w kulturze bizantyjskiej, wzywając na modlitwy w klasztorach i kościołach albo zapowiadając święta i inne ważne wydarzenia. Powszechnie uważano, że toacă odstrasza złe duchy i zapewnia boską opiekę.

fot. A. Grabowski
Instrument ten miał rzekomo moc łączenia sacrum z profanum. Każdy z choreografów podjął próbę ukazania złożoności swojego kraju, obarczonego licznymi stereotypami, o bogatej kulturze, silnych tradycjach, ale też zderzającego się z podobnymi jak w innych krajach problemami.
Trzyczęściowy spektakl łączy magiczna moc archaicznego brzmienia toaki. Dzięki niemu wchodzimy w przestrzeń mityczną, w czas bez czasu, chociaż w sposób pośredni możemy tu rozpoznawać także wizualne symbole współczesnej rzeczywistości. Dźwięk instrumentu, który pierwotnie wymyślono dla celów sygnałowych, a nie – by cieszył uszy pięknem brzmienia, przyjmuje tu różne funkcje: łączy wspólnotę, dyscyplinuje ruch jednostek, przypomina o tradycji, rytmizuje emocje rozedrganych ciał tancerzy, ostrzega, napędza energię narracji.
Co jest pod maską?
Pierwsza część tryptyku w realizacji Andrei Gavriliu bazuje na masce i jej ironicznej mocy, pozwalającej na ukazanie różnych, również tych nieakceptowanych społecznie zachowań. Postacie wyłaniają się z ciemności – jak duchy z onirycznego, niewyraźnego, mitycznego świata. Ruchy tancerzy zdradzają pochodzenie z dawnych plemiennych kultur, a narracja oddaje napięcie między spójnością grupy a jednostkową innością, chociaż dzieje się to w duchu groteski.
Śmiech bywa wspaniałą bronią przeciwko społecznym kliszom. Bardzo interesujący jest taniec kobiet, które do pewnego momentu wydają się uległe wobec dźwięku toaki, tworząc grupę jednolitą w ruchach. W pewnym momencie zaczyna się jednak coming out.
Każda z kobiet wpada w gwałtowny, szaleńczy indywidualny taniec – z którego „leczą” ją pozostałe. W końcu jednak wszystkie emancypują się poprzez naznaczony osobistym rysem ruch, co staje się swego rodzaju cezurą: po tej rozbijającej wspólnotę sekwencji na scenę wchodzi współczesna para, bez masek, i przy dźwiękach tandetnej piosenki w stylu naszego disco polo prezentuje wzajemne erotyczne zauroczenie. Jednak maska, rytm młoteczków toaki i to, co archaiczne, wraca wraz z ciemnością – widz sam musi zinterpretować, czym jest ów powrót. Dbaniem o tradycję? Władzą starego przeciw nowoczesnemu? Przemocą zbiorowości?
Czy naród to sprawa osobista?
Inną refleksję nad krajem pochodzenia prezentuje Mădălina Dan. Tutaj ruch jest narzędziem budowania opozycji między sztucznie wygenerowaną wersją patriotyzmu a potrzebą indywidualnej ekspresji. Choreografii towarzyszy projekcja haseł i pytań podważających przekonania na temat narodu i tożsamości. Teksty te zwracają uwagę na różnicę między terminami „naród” i „ojczyzna” a naszym jednostkowym byciem ich częścią: „Narodowy dzień nie jest dniem moich urodzin”. Cały czas istnieje napięcie pomiędzy „centralnymi iluzjami” a „peryferyjnymi narracjami”, jak nazywa to Mădălina Dan. Spektakl prowokuje pytanie o to, czy będąc różni, „międzynarodowi”, „na pograniczu”, o różnych orientacjach, sprawnościach, korzeniach, wciąż jesteśmy częścią tego samego narodu, w znaczeniu społeczności zamieszkującej dane państwo.
W warstwie ruchowej mamy wyraźne budowanie antytezy grupowego – indywidualnego, ale też przenikanie się jednego i drugiego w koncyliacyjnej praktyce. Różne style tańca jednostek znajdują akceptację poprzez okrzyki zachęty grupy.
W kręgu można się bowiem odnaleźć nie tylko poprzez tradycyjne tańce, spajające grupę ujednoliconymi krokami, ale także w akcie radości z inności, która znajduje swoje miejsce w większej społeczności. Gest sceniczny staje się tu zarówno gestem intymnym, jak i politycznym. Napuszone hasła o ojczyźnie i narodzie zostają zastąpione pytaniami takimi jak to: „Czy potrafisz poczuć smak i zapach narodu?”. A odpowiedzi są bliskie nam wszystkim: to ciasto drożdżowe babci, zdmuchnięcie świecy, picie herbaty z rodziną, zapach lawendy, pierogi, grzybobranie, wilgotna trawa… I wreszcie ważne staje się pytanie: „Czy tożsamość narodowa jest sprawą osobistą?”.
Jakby to był ostatni taniec
Ostatnia część tryptyku, autorstwa Ștefana Lupu, inspirowana jest zarówno folklorem rumuńskim, jak i polskim. Rozpoczyna ją projekcja starego lampowego telewizora z logo „Telejurnala”, rumuńskich wiadomości sprzed wielu lat. Próżno tu jednak szukać dosłowności. Tancerze zdają się być w przestrzeni poza czasem albo w wielu czasach naraz, jak we fleszowych wspomnieniach: tu Chopin, tu techno, za chwilę dźwięk toaki.
Elementy tańca ludowego mieszają się z pokazami siły, jak na siłowni, lub prezentacjami rodem z wybiegu mody. Skrajne zestawienia muzyczne, wizualne i taneczne mają charakter groteskowy i pokazują kruchość naszego istnienia, którą usiłujemy ukryć poprzez zbiorowo praktykowane nawyki: wykwintny ubiór, rytuały społeczne czy pijaństwo.
Jednak przynależność do narodu nie chroni jednostki przed cierpieniem i śmiercią i to właśnie widać w coraz bardziej zindywidualizowanym ruchu tancerzy. Bo nikt nie umiera jako „naród”. Umieramy osobno, odarci z tego, czym każe nam się zajmować społeczeństwo, w które zostaliśmy wtłoczeni. Na ekranie telewizora pojawiają się szumy, obraz staje się coraz bardziej niewyraźny. Nie bez powodu choreograf poprosił tancerzy, by tańczyli tak, jakby każdy ruch był tym ostatnim.
Czy toacă faktycznie zdoła odstraszyć złe duchy? I czy może do tego służyć? Czy uporczywy dźwięk uderzających młotków nie zacznie raczej znowu wzywać do odgórnie zarządzonego rytuału społecznego, narzuconego przez państwo lub inny aparat nacisku, w rodzaju tych, które kultywowano w latach 30. XX wieku w Niemczech i Włoszech? Spektakl „Toaca” może być okazją do takiej poszerzonej refleksji.