Sztuka jest miejscem, w którym wszystko jest możliwe
Opublikowano:
7 marca 2025
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Wykorzystuję procesy korozji, rdzę i śniedź jako artystyczne medium”. Rozmowa z Fryderykiem Szulgitem, założycielem galerii RDZA
Oskar Czapiewski: Zacznę klasycznie, czyli od początku – skąd pomysł na taką nazwę?
Fryderyk Szulgit: Najpierw mieliśmy kilka pomysłów związanych z miejscem, takich jak np. Galeria na piętrze, Galeria Łazarska czy Galeria Głogowska.
Ostatecznie jednak galerię nazwałem RDZA ze względu na moją własną twórczość, w której od paru lat wykorzystuję procesy korozji, rdzę i śniedź jako artystyczne medium pozwalające na nadanie tymczasowości pracom.
Ta korozyjność i tymczasowość są także wpisane w to miejsce; w końcu RDZA niejako przejęła przestrzeń poprzedniej galerii. Korozja, zmieniając układ pierwiastków metali, nadaje im także inny wygląd, strukturę oraz kontekst. Można powiedzieć, że ta brunatnoceglasta materia zainfekowała to miejsce.
O.Cz.: To brzmi… utylitarnie; ale też krańcowo. Ta idea transgresji przewodzi na myśl takie późnokapitalistyczne zjawiska jak trash art czy recycycling art.
F.Sz.: Utylitarnie i utopijnie, jeśli z każdego procesu rozpadu, gnicia i destrukcji potrafilibyśmy skorzystać. Wierzę, że sztuka jest takim miejscem, w którym wszystko jest możliwe, a recykling przebiega sprawniej niż w niejednym nowoczesnym gospodarstwie domowym zachodniego świata.
Faktycznie początek późnego kapitalizmu zbiegł się czasowo z odkryciem Marcela Duchampa i od tej pory setki artystów sięgają po przedmioty codziennego użytku, śmieci czy inne znaleziska. Każdy z tych przedmiotów wprowadza swój indywidualny kontekst, symbolikę i znaczenie, zależne także od intencji artysty.

Fragment dokumentacji wystawy „Tyranny of the Afterthought” udost. dzięki uprzejmości galerii RDZA, fot. Fryderyk Szulgit
Niejednokrotnie nadal mamy problem z tymi przedmiotami (mimo że od pisuaru Duchampa minęło już ponad sto lat!). Generują one nieraz więcej pytań niż tradycyjne środki artystyczne. Można je rozpatrywać w kontekście masowej produkcji, konsumpcjonizmu, masowych mediów, post-apo, transhumanizmu czy ekologii…
Perspektyw jest wiele i można je mnożyć bez końca. Fenomenem dla mnie jest to, że te znaczenia i kategorie jako obserwatorzy sztuki musimy sobie dopowiadać, aby mieć jakikolwiek racjonalny pogląd na daną pracę.
Widząc kolorową rzeźbę z zabawek, potrzebujemy informacji, że artysta zbiera wyrzucone zabawki i tym samym jego pracę wrzucamy do worka „recycling art”. Co się jednak dzieje z samymi przedmiotami? Te plastikowe zabawki mają przecież skalę czasu trwania nieproporcjonalną do długości ludzkiego życia. Nie opowiedzą nam swojej historii naszym językiem. Wsłuchanie się w ich bezgłośną opowieść pozbawioną ludzkiego narratora jest dla nas niekomfortowe. Każdy found object, ready made ma swoją własną tajemną historię.
Ciekawym dla mnie zabiegiem jest uruchomienie tego sposobu odwróconego myślenia o narracji przedmiotu (nie podmiotu) w stosunku do prac niebędących ready made’em, np. malarstwa. Fascynujące jest to, co widział obraz Moneta, który skradziono z Muzeum Narodowego w Poznaniu, a o czym nigdy nam dokładnie nie opowie.
Fascynujące jest też to, w jaki sposób czarny kwadrat Malewicza zamienia się w coraz bardziej popękany kwadrat, zdradzając nam, czym tak naprawdę nie jest. Jednocześnie stanowi dowód na to, że obrazy (czy obiekty) nie są wieczne, a my posługujemy się ich wyobrażeniami utrwalonymi przez historię sztuki.
Co do opowiedzenia mają setki przedmiotów nagromadzonych przez Schwittersa w jego kamienicy? Myślę, że obecnie trwająca wystawa nakłania do refleksji na temat przedmiotów.
O.Cz.: Co chciałbyś pokazać ludziom w tym nowym na mapie Poznania miejscu? Czy głównie – jak sugeruje nazwa – sztukę organiczną? Przedmioty?
F.Sz.: Nie chciałbym ograniczać profilu galerii do przedmiotów, sztuki organicznej ani żadnego innego pojedynczego nurtu. Mam długą listę rzeczy, których nie chciałbym pokazywać, ze względu na ich przesyt w artworldzie.
Nie muszę o nich mówić, wystarczy poobserwować pewne trendy. Natomiast także uważam, że nie ma złego tematu wystawy czy pracy (choć niektóre mniej lub bardziej są w moim spektrum zainteresowań), jeśli pomysł na opowiedzenie o nim jest ciekawy.
O.Cz.: Czyli zwrot ku rzeczom – próba odwrócenia perspektywy. Obiekty na wernisażu przywodziły mi na myśl wcielenie fenomenologicznego redukcjonizmu w rzeczywistość, próbę zobaczenia rzeczy poza kulturowym kontekstem…
F.Sz.: Tak. Ten zwrot ku rzeczom jest mi bliski zwłaszcza w kontekście bieżącej, pierwszej wystawy, gdzie odwiedzający niejako otrzymali przedmioty do oglądu bez konkretnej i jednoznacznej narracji, czy klucza interpretacyjnego, a tekst kuratorski został napisany w formie pierwszoosobowej, jako wspomnienie wizytującego kuratora.

Fragment dokumentacji wystawy „Tyranny of the Afterthought” udost. dzięki uprzejmości galerii RDZA, fot. Fryderyk Szulgit
Nasze prace były pokazywane jako bezbronne, nieuwikłane w większą narrację mimo tego, że każdy z nas ma całe swoje merytoryczne tło i zbiór powodów, dzięki którym wystawa wygląda tak, a nie inaczej.
Obawiałem się trochę niezrozumienia, ale wszelkie kolektywnie podejmowane decyzje o aranżacji wystawy, wyborze prac czy ich relacji względem siebie stopniowo utwierdzały mnie w przekonaniu, że jest to dla mnie oraz innych współuczestników sytuacja w pełni wartościowa, jeśli chodzi o język artystyczny, realizację tematu, oraz stymulująca wyobraźnię – czyli w stu procentach satysfakcjonująca z perspektywy twórcy.
O.Cz.: Wracając jednak do rzeczy (!) właśnie – wernisaż cieszył się sporym zainteresowaniem, wiele ludzi wchodziło z pracami w interakcje, fotografowało je. Czy spodziewałeś się tak dużej frekwencji? Jakie były reakcje uczestników na prace?
F.Sz.: Muszę przyznać, że sytuacja na wernisażu przerosła moje oczekiwania i chyba nie zdarzyło mi się widzieć tylu osób na otwarciu wystawy w Poznaniu (niebędącym częścią jakiejś większej imprezy).
Kartki z tekstami skończyły się chyba po trzydziestu minutach, więc cała reszta zwiedzających miała totalnie czysty od szczątków ludzkiej narracji kontakt z przedmiotami (!).
Mimo to usłyszałem wiele pozytywnych recenzji od odbiorców o wystawie i pracach. Tych złych niestety nie słyszałem, ale zazwyczaj mało kto się nimi dzieli głośno podczas wernisaży.
Przewrotna prawda jest też taka, że tłumny wernisaż to najgorsze miejsce i czas na odbiór wystawy, gdyż zwyczajnie ciężko jest się skupić w nadmiarze bodźców, gwarze, kiedy nie sposób spojrzeć na prace oraz istotną przestrzeń pomiędzy nimi bez kłopotliwego manewrowania między innymi zwiedzającymi.
O.Cz.: A jakie są twoje plany na przyszłe wystawy? Czy masz już jakieś pomysły? Kusi mnie również, by spytać o coś zupełnie nieprzyziemnego: gdybyś miał nieograniczone środki i możliwości, co przyniósłbyś do galerii?
F.Sz.: Już niedługo ruszamy z cyklem wystaw-wydarzeń z poznańskim kolektywem Ostrøv. Będą to zróżnicowane pod względem praktyki artystycznej odpowiedzi poszczególnych artystów z grupy na pojęcie „miłość” (i nie tylko).
A gdybym miał nieograniczone środki, to wątpię, czy RDZA byłaby tym, czym jest w swoim założeniu, polegającym na działaniu z młodymi osobami artystycznymi i w sposób niekomercyjny. Ale myślę, że z chęcią, tak dla siebie, powiesiłbym gigantyczne abstrakcyjne obrazy Sigmara Polke oraz postawiłbym w przestrzeni topniejące fragmenty lodowca wyłowione z Oceanu Arktycznego.
O.Cz.: Sigmar Polke w swojej praktyce artystycznej używał tlenku węgla, ziemi, a nawet niektórych warzyw. Sam w swoich pracach wykorzystujesz m.in. rdzę. Skąd ta fascynacja organicznymi formami tworzywa?
F.Sz.: U mnie to się wzięło z potrzeby nadania moim pracom czynnika czasu. Zaczęło się od serii prac dotyczących islandzkiego lodowca Vatnajökull. Posługiwałem się wtedy w obrazach np. nieutrwalonymi odbitkami zdjęć, które w trakcie ekspozycji się zmieniały i zanikały – pozostawiając tylko ślad malarski. Dla mnie reprezentowało to zderzenie ludzkiej idei (malarstwa) oraz fizycznego śladu (fotografii).
Wszyscy nosimy w sobie pewne wyobrażenia miejsc, które powielamy, przekształcamy i przekazujemy dalej. Te wyobrażenia ewoluują i nieraz odbiegają od obecnego faktycznego stanu rzeczy.
W dobie social mediów mamy do czynienia z masową skomercjalizowaną romantyzacją miejsc, co napędza machinę turystyki, która przyczynia się do ich nieodwracalnej dewastacji. Z czasem zapragnąłem pozbyć się tych fotograficznych i zarazem figuratywnych elementów i mówić o naturze oraz jej zmianach i procesach w inny sposób – zamiast wnosić w obręb sztuki elementy wyszarpnięte z natury, zacząłem uwrażliwiać swoją sztukę na procesy w naturze zachodzące na poziomie samej materii.
O.Cz.: Pozwól, że przez moment zabawię się w adwokata diabła i zapytam: czy uważasz, że sztuka na pewno jest najlepszym narzędziem do wdrażania społecznej zmiany? Czy za jej pomocą jesteśmy w stanie zmienić dominującą, antropocentryczną perspektywę? Kiedyś pewien uznany artysta w wywiadzie powiedział mi, że od takich zadań jest dziennikarstwo…
F.Sz.: Nie wiem, na ile jesteśmy w stanie zwalczyć antropocentryczną perspektywę, skoro np. nadal posługujemy się językiem, aby mówić o samym jej zwalczaniu. Pozostajemy cały czas ludźmi. Oczywiście radykalnie upraszczam ten problem. Antyantropocentryczny zwrot w sztuce także przekłada się na pewne trendy i mody – niesie za sobą ryzyko spłycenia i komercjalizacji tematu, przynoszącej profity tylko ludzkiemu gatunkowi.

Fragment dokumentacji wystawy „Tyranny of the Afterthought” udost. dzięki uprzejmości galerii RDZA, fot. Fryderyk Szulgit
Tak jak ogrom wystaw w krajach zachodnich podejmujących jakże trudny temat postkolonializmu wcale nie przyczynia się do faktycznej zmiany status quo, a często jest wynikiem różnych wypadkowych populistycznych trendów w polityce, przekładających się np. na charakter publicznych grantów, z których czerpią instytucje, a samą sztukę i artystów traktuje się po macoszemu.
Zachwyt nad egzotyką i orientalizmem zaczyna wtedy niepokojąco podobnie wybrzmiewać do tego z XIX wieku – a więc w wyniku dobrych intencji otrzymujemy efekt odwrotny.
Stach Szabłowski na łamach „Szumu” nawet podsumował ostatni rok jako rok pod szyldem mrocznej ekologii. Niemniej uważam, że wątek zmiany antropocentrycznego bieguna jest wart poruszania zwłaszcza w sztuce. Jeśli chodzi o wdrażanie społecznych zmian, to póki co nie liczyłbym na poruszenie tych kwestii wśród polityków, dla których problemem często jest zrozumienie, że obecnie zachodzące zmiany klimatyczne są wynikiem działalności człowieka.
Osobiście nie do końca sztukę uważam za narzędzie do siłowego wdrażania jakiejkolwiek zmiany, a przynajmniej sam niekomfortowo się czuję, kiedy sztuka próbuje mi coś narzucić czy edukować. Jej wartość leży dla mnie w tym, że generuje ona raczej więcej pytań niż odpowiedzi (nawet jeśli jest to sztuka politycznie zaangażowana) i w inny sposób dotyka problemów niż chociażby polityka czy system edukacji.
O.Cz.: Zgadzam się, sztuka sprawia, że zadajemy pytania, które zmieniają pytającego. Jako ludzkość na pewno musimy sobie wiele takich pytań postawić… Wspomniałeś o postkolonialnych wystawach oraz o pewnych trendach w sztuce. Wiem, że wcześniej już odniosłeś się do pewnego przesytu niektórymi koncepcjami w artworldzie. Czy mógłbyś doprecyzować, jakich koncepcji nie chciałbyś konkretnie eksplorować?
F.Sz.: Mogę się trochę powtórzyć, ale zachęcam wszystkich zainteresowanych sztuką do śledzenia wystaw i konkursów. Delikatnie mogę wspomnieć, że szczególnie dotykają mnie pewne współczesne trendy w malarstwie.
Uważam, że nie ma tutaj dla mnie miejsca, gdyż niektóre kierunki są na tyle wyeksploatowane, że nie widzę sensu, aby brać w nich udział. Wolę działać w innym – swoim polu zainteresowań.
O.Cz.: Co myślisz o Poznaniu w kontekście działań artystycznych? Czy to miasto sprzyja ludziom kreatywnym?
F.Sz.: Trudno mi powiedzieć, gdyż póki co nie jestem beneficjentem żadnych miejskich środków na działania artystyczne. Natomiast uważam, że środowisko artystyczne jest spore, zróżnicowane i ciągle rośnie oraz cały czas pojawiają się nowe inicjatywy (jak chociażby nasza – RDZA), co chyba jest dowodem na to, że w jakimś stopniu miasto, a raczej poznańskie środowisko artystyczne jest sprzyjające i – co ostatnio miałem okazję zobaczyć – bardzo chętnie uczęszcza na wernisaże!