Hasła, o których nam się nie śniło
Opublikowano:
23 grudnia 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z profesorem Januszem Karwatem i doktorem Markiem Rezlerem, redaktorami „Encyklopedii Powstania Wielkopolskiego”, rozmawia Piotr Bojarski.
PIOTR BOJARSKI: Pięć lat ciężkiej pracy poświęconych temu, by powstał 500-stronicowy tom o naszym powstaniu. Ładny kawałek życia…
PROF. JANUSZ KARWAT: Wymyślił to Marek Rezler. I przekonał nas do tego.
Kiedy to było?
JK: To była jesień 2013 roku, podczas imprezy poświęconej publikacjom na temat powstania wielkopolskiego w Bibliotece Raczyńskich. Analizowaliśmy dotychczasowe piśmiennictwo i Marek zauważył, że brakuje nam encyklopedii. Bo wszystkie czyny zbrojne i niepodległościowe już takowe mają – encyklopedia „Solidarności” na przykład liczy kilka tomów. Kolega powtórzył, że to niezbędne i potrzebne na zbliżające się stulecie wybuchu powstania. Był tylko problem, kto się tego podejmie. Marek nie namówił mnie od razu…
DR MAREK REZLER: Ale mróz ci po plecach przeszedł [śmiech].
JK: Pomysł dojrzewał, zgodziłem się za którymś razem. Nie wiedzieliśmy jednak, jak do tego podejść. W Instytucie Kultury Europejskiej UAM, w którym pracuję, nie kształcimy bowiem historyków. Dlatego zaczęliśmy pracować nad koncepcją, mając świadomość, że nie od razu znajdziemy na to środki. Trzeba też było rozejrzeć się za sponsorem.
Wzorowali się panowie na „Encyklopedii powstań śląskich”?
MR: Nie była dla nas wzorcem, ale posłużyła nam jako porównanie, jak do sprawy podeszli pracownicy Instytutu Śląskiego w Opolu. Braliśmy pod uwagę szereg innych podobnych opracowań i postanowiliśmy wybrać wzorzec najbardziej pasujący do wielkopolskiej specyfiki problemu. W końcu przyjęliśmy własną linię działania. Jeśli chodzi o stronę ściśle redakcyjną, techniczną, to główne zadanie wziął na siebie pan profesor.
JK: Opracowaliśmy 40-stronicową koncepcję: co chcemy zawrzeć w encyklopedii, jakiego typu hasła, kto będzie w zespole redakcyjnym. Mieliśmy o tyle łatwiej, że opracowałem i wydałem książkę „Historiografia powstania wielkopolskiego”. Dzięki temu – ale nie tylko – znamy setki regionalistów w Wielkopolsce i województwach ościennych. To leśnicy, lekarze, prawnicy – ludzie zaangażowani w badanie powstania wielkopolskiego. Wiedzieliśmy już, z kim rozmawiać, musieliśmy tylko temat przeanalizować. Nie zamierzaliśmy prowadzić nowych badań nad powstaniem. Encyklopedia polega na tym, że zbiera się dotychczasowe ustalenia, także te przedwojenne, arcyciekawe. Po paru próbach poszliśmy z naszą koncepcją do marszałka Marka Woźniaka.
MR: Zostaliśmy przez niego zaproszeni.
JK: Było już trochę szumu wokół „Encyklopedii”. A pan marszałek pochodzi z rodziny powstańczej, jest absolwentem Wydziału Historycznego UAM. Wiedział, z czym do niego przychodzimy i nie trzeba go było do sprawy przekonywać. Powiedział, że zastanowi się, jak to zrobić, by mieć ciągłość finansowania. To było akurat przed wyborami i nie była to wcale taka prosta sprawa. Trzeba było zabezpieczyć finanse w sejmiku – zakładaliśmy, że autorom haseł należy zapłacić honoraria. Wiadomo było już wtedy, że czeka nas mnóstwo pracy.
MR: Zespół liczył przecież ponad 50 autorów.
JK: Założyliśmy, że instytucją prowadzącą będzie wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury. Oni mieli już doświadczenia z tego typu publikacjami, choć raczej nie encyklopedycznymi. Wiedzieliśmy, że są wobec nas duże oczekiwania. Że trzeba odideologizować treści z dawnych opracowań z czasów PRL-u i umiejętnie wyważyć akcenty. Bo Poznań zawsze był w regionie najważniejszy jako jego centrum. I gdybyśmy kierowali się wyłącznie kryterium ważności, to dwie trzecie encyklopedii dotyczyłoby Poznania i poznaniaków. A tymczasem nam chodziło o całą Wielkopolskę. O to, żeby w encyklopedii zaistniał każdy powiat Poznańskiego. A wiadomo, że im dalej od Poznania, tym więcej w 1918 roku Niemców. I powstańcom było trudniej. Ale znaleźliśmy wszędzie działaczy narodowych i bohaterów powstania. Choć w encyklopedii nie ma niektórych oficerów, którzy byli później generałami armii powstańczej, bo w przypadku 100-tysięcznej armii takich oficerów było kilkudziesięciu. Trzeba by stworzyć osobny słownik generałów czy oficerów…
No właśnie, według jakiego klucza dobierali panowie hasła i biogramy do encyklopedii? Decydowała geografia, dbałość o równomierną reprezentację poszczególnych subregionów?
MR: Z góry założyliśmy, że nie uwzględnimy absolutnie wszystkich powstańców, o których coś wiemy. Od tego są słowniki biograficzne, głównie słownik wydawany przez Towarzystwo Pamięci Powstania Wielkopolskiego.
JK: Wyszło już 15 tomów tego słownika. Są też słowniki powiatowe.
MR: Dlatego postanowiliśmy podać w encyklopedii przykłady. Oczywiście musiały w naszym opracowaniu wystąpić czołowe postacie, związane z organizacją i kierowaniem powstaniem. Musieliśmy natomiast dokonać wyboru powstańców, którzy działali poza Poznaniem, a nawet w Poznaniu, ale byli rozproszeni. Wybór, którego dokonaliśmy, na pewno ma charakter subiektywny. Ale to jest kwestia pokazania przykładu osoby, która dla danego terenu była najbardziej charakterystyczna. Tak więc mamy tutaj zarówno pułkowników i majorów, jak i szeregowców. Ale szeregowcy występują też pojedynczo – by pokazać spektrum całości.
Osoba czytająca encyklopedię nie może się nastawić na to, że jest tu mowa o jej dziadku czy wujku, bo to jest niemożliwe. Może trafi się tak, że go tutaj znajdzie, ale nie może mieć pretensji czy żalu, że nie dostanie tego, czego oczekuje.
JK: Ktoś, kto szuka tu pradziadka, który był w powstaniu kapitanem, też może być zawiedziony. Ale od tego są słowniki biograficzne. Bo na przykład starszy szeregowy Marceli Cieślicki, druh sokoli, dowodził 600-osobowym zgrupowaniem pod Żninem, w styczniu 1919 roku zdobywał Żnin – i on w tej encyklopedii po prostu musiał być…
MR: Poza tym pojawiło się przed nami pewne niebezpieczeństwo. Niektóre postacie powstania otoczone są czarną lub białą legendą. I trzeba było wypośrodkować ich biogramy, by nikogo nie urazić. Na nas jako redaktorach spoczywał obowiązek tonowania takich przypadków, natomiast poszczególne biogramy przydzieliliśmy ustalonym autorom.
Hasła w encyklopedii mają różny charakter.
JK: Są tu osoby, instytucje związane z organizacją wojska i administracją, z towarzystwami pamięci, bitwami i potyczkami – w końcu konkretne problemy, ujęte w artykuły, nawet do 30 tysięcy znaków. Tak jest choćby w przypadku Sejmu Dzielnicowego. Takich artykułów jest w encyklopedii ponad 50.
W trakcie przygotowań odsłoniły się przed nami tematy, hasła, o których w ogóle nam się nie śniło, jak morale wojska powstańczego czy dezercje na polu walki. Albo finansowanie powstania czy powstanie w historiografii niemieckiej. Także problem żydowski, bo w Poznaniu była przecież gmina żydowska. I trzeba było pokazać postawy Żydów wobec powstania.
W publikacji widać przeświadczenie panów, że droga Wielkopolan do wolności biegła dwutorowo: zarówno poprzez przygotowania militarne, jak i pracę organiczną.
MR: Nowoczesne pojmowanie tej tematyki polega nie tylko na akcentowaniu spraw militarnych, które są najbardziej dynamiczne, nośne i spektakularne, ale również na pokazaniu tła tych wydarzeń. Każde wydarzenie ma przecież swoje początki i konsekwencje.
JK: Uważam, że to nam się udało pokazać. Bo przecież powstanie wygrali następcy dzieci strajków wrzesińskich i sami uczestnicy tych protestów.
MR: Niemcy swoją brutalną germanizacją i kulturkampfem sami sobie wychowali przeciwników. Nastąpiło zjednoczenie środowisk polskich wokół księży pracujących w danych środowiskach. Dzieci świadków kulturkampfu były dziećmi wrzesińskimi. A oni i ich dzieci – to powstańcy wielkopolscy.
Chronologicznie rzecz ujmując, encyklopedia wychodzi daleko poza rozejm w Trewirze z 16 lutego 1919 roku. Mamy w niej także hasła związane z udziałem Wielkopolan w walkach z Ukraińcami czy w wojnie polsko-bolszewickiej…
JK: Jeszcze nie ukształtowała się armia wielkopolska, a już Ochotnicza Kompania Poznańsko-Lwowska pojechała na odsiecz Lwowa. O tym trzeba pamiętać. Tak samo jak udział powstańców wielkopolskich w III powstaniu śląskim. To także nasza tradycja powstańcza.
Podoba mi się, że w encyklopedii ujęto ludzi i organizacje, które potem dbały o pamięć o powstaniu.
JK: Nie lustrujemy żadnego powstańca [śmiech]. Jeśli ktoś miał zasługi, a potem trafił do ZBOWiD-u [funkcjonujący w PRL-u Związek Bojowników o Wolność i Demokrację – red.], to przecież nie odbiera to jego dokonań w powstaniu.
Ciekawa wydaje mi się również próba oszacowania kosztów powstania, dokonana w artykule prof. Romana Macyry. Po jego lekturze nabrałem jednak przekonania, że w gruncie rzeczy to sprawa niepoliczalna.
MR: Początkowo żołd powstańcom wypłacały powiatowe rady ludowe z pieniędzy niemieckich. W Gnieźnie powstańcy przejęli 1,5 miliona marek niemieckich, była też sprawa złota z Banku Rzeszy.
JK: Wysiłki finansowe z pierwszych tygodni powstania są nie do oszacowania. Nikt tego wtedy nie poddawał pod publiczną dyskusję.
Dostrzegli też panowie zasługi kobiet w powstaniu.
MR: Bo ich udział był nieoceniony.
JK: Hasło „Kobiety” jest średniej objętości. Mieliśmy bowiem w powstaniu wiele zasłużonych ziemianek, ale także kobiet z niższych stanów. Wiele z nich poświęciło swoje majątki. Maria Skórzewska, właścicielka dóbr nad Notecią, w sytuacji ofensywy niemieckiej z początków lutego 1919 roku sama poleciła zalać swoje łąki wodą z Noteci. Utrzymywała też szpital polowy, fundowała sztandary, finansowała poczynania logistyczne!
Z nowych tematów: wzmiankują też panowie obozy jenieckie dla powstańców, na przykład w Altdamm pod Szczecinem. Były też obozy dla jeńców niemieckich?
MR: Oczywiście. Zakładano je zwykle w miejscu obozów jenieckich z czasów I wojny światowej.
JK: W początkowym okresie powstania istniały bataliony jenieckie, punkty zborne – na przykład w Gnieźnie czy w Poznaniu. Trzeba było przeprowadzić selekcję: część Niemców osądzić, innych odesłać do domów. Nawet zaopatrując ich w prowiant. Później powstały obozy w Szczypiornie i w Strzałkowie.
Inne ciekawe hasło: „Animozje w korpusie oficerskim wojsk wielkopolskich”. Na jakim tle powstawały?
MR: Pierwsze pojawiły się wyraźnie, gdy do Wielkopolski zaczęli przybywać oficerowie z I Korpusu Polskiego, sprowadzani przez generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Teoretycznie wszystko było niby w porządku: byli to wszak fachowcy od organizacji armii. Ale mimo wszystko sam Dowbor-Muśnicki pochodził z armii carskiej, jego podwładni również. Inaczej dowodzili, inaczej odnosili się do podwładnych. Dochodziło do nieporozumień. W miarę rozwoju wydarzeń Wielkopolanie zaczęli mieć pretensje do Dowbora, że preferuje swoich ludzi w obsadzie stanowisk. Głównodowodzący powstania tłumaczył to tym, że awansowani na poruczników Wielkopolanie nie mieli doświadczenia, by dowodzić pułkami. Animozje te były wyciszane, ale różnice występowały.
A wspominają panowie o dezercjach?
JK: Tak, oczywiście. Sam przykład Poznańskiego Batalionu Śmierci, a więc buntowników przeciwko nowym porządkom wprowadzonym w armii przez generała Dowbora-Muśnickiego, pokazuje, że z dyscypliną w powstaniu bywało różnie. Ludzi tych pozbyto się, wysyłając ich jako wsparcie dla Wojska Polskiego na wschodzie.
Z czym mieli panowie największy problem podczas prac nad encyklopedią?
MR: Ze zdyscyplinowaniem autorów! [śmiech].
„Encyklopedia nie jest dziełem doskonałym i zamkniętym” – piszą panowie we wstępie. I dodajecie, że obrazuje ona aktualny stan badań. Czego w niej zatem jeszcze brakuje?
MR: Analizy stanu archiwów brytyjskich, francuskich i niemieckich, a pewnie także rosyjskich na temat powstania. Przy okazji powiem: w encyklopedii mogą się zdarzyć drobne przekłamania czy nieścisłości, rzecz naturalna przy tak dużym przedsięwzięciu. Regularnie zbieramy informacje o takich przypadkach i będziemy je korygować przy ewentualnych dodrukach.
JK: Podchodzimy do sprawy z pokorą. Bardzo nas cieszą wszelkie uwagi krytyczne, emocje są pożądane. Bo to pokazuje, że temat wzbudza zainteresowanie.
Zdjęcia: Kolekcja szklanych negatywów Fundacji Tres
CZYTAJ TAKŻE: Światło i czas. Rozmowa z Wojciechem Olejniczakiem
CZYTAJ TAKŻE: Pytania o powstanie. zapowiedź spektakli „Asymilacja” i „27 grudnia”
CZYTAJ TAKŻE: Powstanie z fabularnym błyskiem