Moniuszko odzyskiwany
Opublikowano:
22 stycznia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Rok Stanisława Moniuszki rozpoczął się przed kilkunastoma dniami wykonaniem „Halki” we włoskiej wersji językowej i na instrumentach z epoki pod dyrekcją Fabia Biondiego. Włoski artysta z entuzjazmem mówił o wielkości kompozytora i nie wahał się umieścić go wśród największych twórców epoki.
Niewątpliwie jest to doświadczenie muzyczne zbliżające nas zarówno do tego, jak dzieło Moniuszki mogło zabrzmieć podczas warszawskiej premiery w roku 1858, jak również do próby wyobrażenia go sobie jako napisanego w innym języku, a przez to bardziej uniwersalnego. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że sporo problemów, jakie i słuchaczom, i wykonawcom sprawiają polskie opery wynika z kłopotów, które przysparza im już sam polski tekst, podkreślający niejako wszelkie słabości sposobu, w jaki twórcy prowadzili głosy. Z tym większą ciekawością czekam na rejestrację „Halki” Biondiego, zapowiadaną na połowę lutego.
MONIUSZKO ODZYSKANY?
Nieco wcześniej, bo 14 i 15 grudnia, w poznańskim Teatrze Wielkim odbyła się ogólnopolska konferencja panelowa „Dzieło Stanisława Moniuszki jako wyzwanie kulturowe”, współorganizowana przez teatr Wielki – Operę Narodową oraz Instytut Muzykologii UAM.
Cały program oraz nazwiska dyskutantów można znaleźć na jubileuszowym portalu moniuszko200.pl, na który zresztą warto systematycznie zaglądać – nie tylko w poszukiwaniu aktualności, ale również materiałów poświęconych życiu i twórczości kompozytora.
Nie sposób tu, oczywiście, omówić wszystkich wątków i poruszanych podczas siedmiu paneli tematycznych. Można jednak pokusić się o diagnozę, zarówno jeśli idzie o stan obecny, jak i przyszłość – zwłaszcza w zakresie takim, jaki interesować może (i powinien) bywalców teatrów operowych.
Skoro Moniuszko odzyskiwany, a jego dzieło jest wyzwaniem kulturowym – sytuacja nie jest dobra. Poczynając od liczby realizacji i tytułów obecnych w teatrach. Łatwo się zorientować, że w repertuarze króluje „Straszny dwór” i „Halka”, że bywają niestety opery, które Moniuszki w ogóle nie wystawiają, pomimo dobrych tradycji. Inne tytuły trafiają na sceny sporadycznie, a generalny ton recenzji inscenizacji z ostatnich kilkunastu lat jest daleki od entuzjazmu. Z różnych powodów, o czym nieco później.
Przede wszystkim jednak warto zauważyć, że osoba zainteresowana Moniuszką ma do swej dyspozycji niemal wyłącznie liczącą ponad sześćdziesiąt lat popularną monografię Witolda Rudzińskiego – napisaną w zupełnie innej epoce, z dość wyraźnymi serwitutami ideowymi, wciąż jednak niezastąpioną.
MONIUSZKO NIEOBECNY
Kilkakrotnie podejmowana próba wydania dzieł wszystkich Moniuszki utknęła w martwym punkcie, podobnie jak nagrania utworów. Ambitny plan Warcisława Kunca sprzed ponad dekady zarejestrowania wszystkich oper kompozytora został przerwany spowodowaną względami pozaartystycznymi, jak to często w Polsce bywa, zmianą dyrektora Opery na Zamku. Udało się jednak opublikować „Flisa”, „Verbum nobile”, a także mocno niedocenianego „Parię”.
Brakuje jednak zwłaszcza nagrań DVD dwóch najważniejszych oper. Myślę o takich inscenizacjach, które byłyby realizacjami wzorcowymi, referencyjnymi, poniekąd akademickimi. Możliwość ich obejrzenia dawałaby szansę poznania dzieł również poza miastami będącymi siedzibą teatru operowego, a jednocześnie stwarzałaby arcyważny punkt odniesienia dla rozmaitych inscenizacji nowoczesnych, mniej czy bardziej awangardowych.
Moniuszko nie zachwyca, chciałoby się powiedzieć, skoro go nie znamy, a na poznanie mamy szanse niewielkie.
Brakuje również edycji krytycznych, a więc wykonawcy nie mają szansy grać Moniuszki poprawnie wydanego, autentycznego, zgodnego z autorską intencją, zwłaszcza jeśli idzie o instrumentację, w wieku dwudziestym notorycznie poprawianą i zmienianą, choćby przez Grzegorza Fitelberga czy Kazimierza Sikorskiego, zastępujących oryginał (nie zawsze dostępny) własną projekcją.
Sytuacja ma w rozsądnej perspektywie zmienić się na lepsze. Oto Państwowe Wydawnictwo Muzyczne przed dwoma laty ruszyło z olbrzymim projektem wydawniczym (kierowanym przez Remigiusza Pośpiecha), który już w najbliższych miesiącach zaowocuje pierwszymi tomami, mającymi nie tylko wartość naukową, ale również wykonawczą.
Sprawa nie jest jednak prosta, skoro stan źródeł jest niesatysfakcjonujący (przy okazji usłyszeliśmy o tym, że rękopisy w Warszawskim Towarzystwie Muzycznym są poważnie zagrożone zniszczeniem), a ustalenie tego, która wersja jest zgodna z ostateczną intencją kompozytora nie jest zawsze łatwe, zwłaszcza, gdy wiemy, że traktował on swoją muzykę jako użytkową, poprawiał ją i zmieniał w kolejnych wykonaniach, także po opublikowaniu dzieła drukiem.
DIALOG Z TWÓRCAMI
Prowadzony przeze mnie panel „Dlaczego reżyserzy nie ufają Moniuszce?” miał być pewnego rodzaju prowokacją wobec zaproszonych twórców.
Nie przypuszczałem jednak, że reżyserzy mający w swoim dorobku dzieła Moniuszki zareagują tak negatywnie na pytanie, czy nie zależałoby zacząć od inscenizacji zrobionych „po Bożemu”.
To teatr przestarzały, niedobry, który funkcjonował kilkadziesiąt lat temu (faktycznie, sam myślałem o inscenizacjach, które oglądałem na prowincjonalnej scenie na początku lat 80., aczkolwiek cieszyły się one zasłużonym uznaniem). Reżyserzy bardzo się oburzyli – są w swoim przekonaniu najbardziej wiernymi wyznawcami kompozytora, tylko chcą w niego wierzyć po swojemu.
Każdy z nich jest przekonany, że to właśnie jego Moniuszko jest prawdziwy, że odkrył wszystkie problemy dzieła, odpowiedział na głos, który do niego wołał z wnętrza partytury i libretta. To, że publiczność nie potrafi docenić tych nowoczesnych realizacji, wynika z faktu, że widz operowy jest zbyt słabo przygotowany do odbioru współczesnego, mniej czy bardziej awangardowego teatru. Co więcej – niekompetentni recenzenci również go nie rozumieją, nie potrafią wyjaśnić konwencji i języka, jakimi posługują się twórcy.
Nie wypadało pewnie moim rozmówcom wytknąć tego, że być może to oni sami proponują koncepcję niezbyt jasną i spójną, że wina leży także po ich stronie. Że i widz, i recenzent chętnie zobaczyliby przedstawienie na tyle spójne, by samo tłumaczyło się zarówno na tle historii inscenizacji, jak i kontekstu społecznego, naszego „tu i teraz”, kiedy próbujemy pokazać Moniuszkę. By stało się jasne, że dzieło ma nam coś ważnego do powiedzenia, że nie pochodzi ono z lamusa, ale może być czymś żywym, trafiającym do wrażliwości współczesnego widza, karmiącym jego wyobraźnię, emocje, intelekt.
Nie wystarczy przecież powiedzieć, że inscenizacja proponuje nam zupełnie nowych bohaterów, ale trzeba wyraziście przedstawić ich koncepcję oraz relacje. No i wreszcie – reżyserzy byliby bardzo zadowoleni, gdyby udało się potraktować partyturę jako jeden z równoważnych elementów podlegających przekształceniu na równi z innymi. Na co, dość szczęśliwie, większość dyrygentów się nie godzi.
Dialog z twórcami jest jednak arcyważny. Taka była przecież idea organizatorów konferencji, by ci, którzy piszą o muzyce, prowadzą badania, mieli możność skonfrontowania się z wykonawcami i twórcami, bo tylko w takim dialogu da się odzyskiwać Moniuszkę.
Konferencja pokazała również, jak przedstawia się dotychczasowa wiedza dotycząca kompozytora i jego dzieła, jak również zasygnalizowała problemy, które powinny zostać omówione w przyszłości: kwestia źródeł, biografii, analizy dzieł, rozpoznania pozycji i roli międzynarodowej – i wreszcie obecności w kulturze polskiej.
Odzyskiwanie Moniuszki jest i potrzebne, i ważne. Stąd cieszą wszelkie inicjatywy mecenatu państwowego. Pamiętać tu trzeba zwłaszcza o rozstrzygniętych już konkursach „Moniuszko 2019 – promesa” oraz „Muzyczny ślad”, o dość pokaźnym budżecie sześciu milionów złotych i niemal pięciuset zgłoszeniach. Dzięki temu możliwe będzie sfinansowanie wydarzeń artystycznych, popularyzatorskich i naukowych, a także zrealizowanie nagrań i edycji. Co ważne, owe wydarzenia zaistnieć mają nie tylko w dużych ośrodkach, ale również w wymiarze lokalnym, by udało się zainteresować dziełem Moniuszki jak najszersze grono odbiorców.
CO Z „MARKĄ MONIUSZKO”?
Wydaje się to niezbędne, ponieważ diagnozy dotyczące rozpoznawalności Moniuszki zasmucają. Co prawda nazwisko nie jest obce znakomitej większości Polaków, ale dzieła czy same choćby tytuły – już niekoniecznie. Stąd ważne pytanie o to, jak w nowoczesny sposób kreować „markę Moniuszko” w państwowej instytucji kultury.
Z jednej strony istnieje konieczność budowania kompozytorowi „pomników”, a z drugiej ściągania go z cokołów, czyli osadzania w kulturze offowej i szkole. Konieczność przekonywania, że
Moniuszko to nie kompozytor zaściankowy i przestarzały, ale zarówno narodowy, jak i europejski, w którego muzyce tkwi ogromny potencjał.
Moniuszko – dowodził Waldemar Dąbrowski, pełnomocnik Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego do spraw jubileuszu – usytuował kulturę polską w centrum życia muzycznego Europy, co wiązało się z pojawieniem się stylów narodowych; ale też przydał operze sens narodowy.
Moniuszko zasługuje na bycie dostrzeżonym przez wykonawców, zwłaszcza śpiewaków i wprowadzonym wreszcie na sceny zagraniczne (wielkiej Marii Fołtyn udało się to tylko połowicznie), co wydaje się procesem długofalowym, opartym niewątpliwie na odwoływaniu się do wartości uniwersalnych i ponadnarodowych.
Warto pamiętać o ciekawym eksperymencie wystawienia „Halki” na Haiti przez Pawła Passiniego. Niewątpliwie opera najbardziej uniwersalna, ważna dla kompozytora, aczkolwiek dziś traktowana po macoszemu, „Paria”, ma w sobie największy potencjał. Nie bez powodu można ją porównać do wielkiego Czecha, Bedřicha Smetany, któremu nie ustępuje, a którego „Sprzedana narzeczona” (często w wersji niemieckiej) należy do kanonu scen operowych.
PRZEZWYCIĘŻYĆ STEREOTYPY
Krzysztof Meyer zwrócił uwagę na to, co w twórczości Moniuszki było nie tylko wysoce oryginalne, ale co stanowiło też śmiały eksperyment, jak choćby polonez na cztery w „Hrabinie”, oryginalne rozwiązania dramaturgiczne czy instrumentacyjne, a o czym zbyt słabo pamiętamy. Dzięki takim akcentom niewątpliwie uda się przezwyciężyć krzywdzące stereotypy. Wymaga to jednak szerokich i systematycznych badań, również nad wielorakimi kontekstami dzieł, zwłaszcza dotyczącym styku trzech kultur, z których kompozytor wyrastał.
Rację ma Irena Poniatowska, która zauważyła, że Moniuszce udało się rozśpiewać Polaków na sto lat, a z przestrzeni publicznej jego pieśni zniknęły u progu lat 50., gdy zastąpiły je zupełnie inne śpiewniki i pieśń masowa. A wśród pieśni niemal połowa – jak dowodziła Urszula Kryger – to utwory znakomite; są wśród nich także pieśni napisane do poezji francuskiej, rosyjskiej, mające szansę wejść do repertuaru śpiewaków poza Polską, o ile zostaną nagrane i wydane.
Tak więc to odzyskiwanie Moniuszki – będące wielkim wyzwaniem artystycznym, naukowym i organizacyjnym – składać się musi z szeregu mądrze zaprojektowanych działań, trafiających do różnej wiekowo publiczności, o odmiennym przygotowaniu muzycznym i kulturowym. Wymaga umiejętności łączenia i koordynowania wielu typów działań, nie może być amatorskie czy przypadkowe.
Dokonane podczas poznańskiej konferencji rozpoznanie niewątpliwie będzie ważne i inspirujące do myślenia. Warto sięgnąć do zapisu spotkania, który ma być opublikowany na stronie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej.
CZYTAJ TAKŻE: „Manru” – zachwyca i wzrusza
CZYTAJ TAKŻE: Z poznańskiej płytoteki: Maksymilian Święch
CZYTAJ TAKŻE: „Don Giovanni”, czyli o defekcie wyobraźni