O Glacy strach pisać
Opublikowano:
16 maja 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Zang” to płyta przede wszystkim dla zagorzałych fanów Glacy oraz tych słuchaczy muzyki gitarowej, którzy naprawdę wierzą, że młodzieżowa konwencja rap metalu i pociąg do lirycznego patosu mogą iść ze sobą w parze.
Pierwszy solowy album frontmana Sweet Noise trudno oceniać w oderwaniu od kontekstu. Chodzi o dość kuriozalną postawę Glacy wobec tej części internetowych komentatorów, którzy jego twórczość ośmielili się krytykować. Czy takie sprawy trzeba załatwiać ustawką pod dyskontem? Cóż, bez względu na zawartość muzyczną odbiór albumu „Zang” wiąże się z niesmakiem.
O zjawisku hejtu w internecie napisano już tyle, że właściwie nie ma powodu, by przy okazji tej recenzji specjalnie się nad tym pochylać. Wszyscy doskonale wiemy, jak on działa, może nawet sami kiedyś padliśmy jego ofiarą. W naszym netpiekiełku czasem bywa jak w „Dniu Świra” – modlący się o siedem plag egipskich spadających na kark zaradnego sąsiada przenieśli się.
AGRESJĄ NA AGRESJĘ
Czy Piotr Glaca Mohamed – wokalista nu-metalowej grupy Sweet Noise, na co dzień mieszkający w Swarzędzu – to kolejna ofiara hejtu? W końcu i na niego wylało się wiadro pomyj – i to jeszcze zanim nowa płyta doczekała premiery. Może mu to doskwierać, w końcu przymierzał się do niej dobrych kilka lat.
W trudnym momencie swojego życia wytrwale zbierał pomysły, pisał teksty, komponował muzykę, dbał o najmniejszy detal oprawy wizualnej. Masa roboty – w przypadku takich jak on, na ogół samotniczej – na starcie przekreślonej tym czy tamtym wpisem.
Postami sugerującymi, że Glaca zatrzymał się w rozwoju, że po raz kolejny pokazał, że skończył się na przeboju z Peją
(i tak marnej jakości), że był, jest i zawsze będzie tylko łysym, wytatuowanym pozerem, w kółko prawiącym te same komunały o braku godności we współczesnym świecie. I żeby taki stary byk ciągle pajacował jak Fred Durst z Limp Bizkit?
Z sytuacji „Glaca kontra hejterzy” żadna ze stron nie wychodzi z twarzą, bo i żadna nie odnosi się do drugiej w sposób merytoryczny. Krytyka zbyt często kończy się na beztreściowych wulgaryzmach, z których nic nie wynika i niewybrednych ciosach poniżej pasa, zaś odpieranie ich – to zwykłe odpowiadanie agresją na agresję. Ciskanie gromami w transmisjach na żywo na Facebooku? OK, to jeszcze przejdzie, ale żeby od razu zapraszać na solówkę pod jakimś dyskontem?! Na litość boską…
To reakcja wcale nie lepsza od zachowania Rafała Brzozowskiego (polskiego piosenkarza, prezentera telewizyjnego i byłego zapaśnika – w obawie przed procesem nie pokuszę się o bardziej subiektywny opis), który biega obrażony po sądach, żaląc się, że dziennikarze niepochlebnie wyrazili się o jego płytach. W tym przypadku panowie są siebie warci – niby znajdują się po dwóch stronach barykady, bo tam mrok, a tu Koło Fortuny, to jednak tkwią w tej samej mieliźnie całkowitego braku dystansu.
„ZANG”: ANI ZIĘBI, ANI GRZEJE
Jak w całym tym ambarasie dobrać się do treści, do przedmiotu recenzji, którym jest płyta „Zang”? Najpierw trzeba wyłączyć internet. Zapewniam – powietrze rozrzedzi się, a odbiór tej płyty stanie się znacznie przyjemniejszy. Co wcale nie oznacza, że obędzie się bez zgrzytów.
Trzeba to powiedzieć jasno: solowy album Glacy to nie żaden klops, ale czystej wody średniak. Trudno byłoby torturować tą płytą więźniów w Guantanamo, ale też nie wypadałoby kupić jej na prezent najlepszemu przyjacielowi. No, chyba że w muzyce ktoś ceni sobie przewidywalność.
W przypadku 48-letniego wokalisty objawia się ona w dość ogranych już pseudoamerykańskich riffach à la Stuck Mojo, rzężących pod na ogół rozczarowujące banalnością teksty, których w tym wieku (w taki sposób) pisać już nie wypada. Niestety, kiedy facet przed pięćdziesiątką wciąż pokrzykuje: „To jest mój czas! Mój czas, tu i teraz!”, to przypomina Elsę z „Krainy lodu” śpiewającą: „Mam tę moc, mam tę moc!”.
ALE DZIEJĄ SIĘ MAŁE CUDA
Odłóżmy jednak na bok warstwę liryczną, skupiając się na płaszczyźnie muzycznej, która – o dziwo! – wypada o wiele lepiej. Przymykając jedno ucho na nieprzekonujące „amerykanizmy”, drugim możemy wychwycić liczne smaczki podwyższające notę za ogólne wrażenie po przesłuchaniu płyty „Zang”. Wymienić ich można wiele: to choćby chłodna, pozbawiona litości elektronika w utworze „Dziwny świat”, klimatyczny blues i soft rock w piosence „Wolność” czy imponująco eksperymentalny, umiejętnie podrasowany solówkami „Wilk”.
W wielu momentach materiał broni się również listą często zaskakujących, a jednak bardzo adekwatnych gości. Zaskakujących, bo przecież mieć na płycie Justina Chancellora, basistę legendarnej grupy Tool, (w singlu „Oni przyszli”) czy Korę Jackowską (w singlu „Człowiek”) nie każdy może. Adekwatnych, bo choć trudno wytłumaczyć, skąd pomysł uznanego przecież producenta Briana Luceya, by kompresować materiał w tak drastyczny sposób, to bas podopiecznego Maynarda Jamesa Keenana i głos wokalistki Maanamu, sprawiają, że mimo sprasowania piosenki te wciąż można określić mianem dynamicznych.
„Zang” to płyta, na której dzieją się małe cuda – również we współpracy z takimi artystami jak raper Peja, wokalistki: Anna Patrini ze Skinny Patrini i Marta Podulka czy beatmaker Magiera. Pytanie tylko: ilu z nich na płycie znalazło się przypadkowo?
ŚWIADOMY SWOICH OGRANICZEŃ
Tak naprawdę zażarta batalia o solowy album Glacy to wiele hałasu o nic. Mohamed nie zasłużył ani na naganę, ani na wielkie pochwały. Jeśli jego płyta finalnie okaże się komercyjnym sukcesem, to osiągnie go raczej w myśl złotej zasady „nieważne jak mówią, byleby mówili” niż jej zawartością. Tej nie połyka się w całości, lecz łuska się z niej co smaczniejsze kąski. „Nie miałem nigdy wielkiego talentu, więc musiałem nadrabiać braki ciężką pracą. Słuchałem mojej muzyki i porównywałem ją z muzyką moich idoli. Wtedy dochodziło do mnie, jak wiele pracy muszę jeszcze włożyć, żeby móc sobie powiedzieć, że ja też robię fajne rzeczy” – przyznał świadomy swoich ograniczeń Glaca w jednym z wywiadów. My, słuchacze, również powinniśmy mieć to na względzie… Jak się zdaje, „Zang”jest wszystkim dla zagorzałych fanów Glacy oraz tych słuchaczy muzyki gitarowej, którzy naprawdę wierzą, że młodzieżowa konwencja rap metalu i pociąg do lirycznego patosu mogą iść ze sobą w parze.