Wiersze o rukoli
Opublikowano:
31 maja 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Najbardziej chodzi nam o „odczarowanie” poezji, żeby ludzie przestali ją postrzegać jako trochę pretensjonalną sztukę dla wybrańców. Na slamy w Gnieźnie przychodzi bardzo dużo młodych ludzi, licealistów, którzy po prostu nie mają co robić w piątek – mówi Maja Jagielska, animatorka kultury, członkini gnieźnieńskiego Stowarzyszenia Ośla Ławka.
KUBA WOJTASZCZYK: Poezja już dawno przestała kojarzyć się z ludźmi w czarnych golfach. Dziś czytanie własnych wierszy wiąże się z krzykiem i performancem. Egalitaryzm czy upadek?
„Dzięki slamom poezja ma szansę wyjść poza jej stereotypowe postrzeganie przez ludzi, którzy wcześniej się tym gatunkiem nie interesowali”.
MAJA JAGIELSKA: Moim zdaniem jest to oznaka egalitaryzmu. Dzięki slamom poezja ma szansę wyjść poza jej stereotypowe postrzeganie przez ludzi, którzy wcześniej się tym gatunkiem nie interesowali. Szczerze mówiąc, nie przepadam za „typową” poezją pełną dziwnych metafor, rozważań o liściach na wietrze i skomplikowanych odniesień, które czytelnik musi godzinami interpretować. Najbardziej trafia do mnie to, co jest powiedziane wprost i bez ogródek, jak np. w twórczości Andrzeja Bursy czy Rudki Zydel, która wygrała chyba wszystkie slamy w Polsce – także te organizowane w Gnieźnie przez Oślą Ławkę.
Slam jest jak walka na ringu, na którym spotykają się konkurujący ze sobą poeci i poetki, ocenia ich widownia. „Mam talent” zmiksowane z oczyszczającym dissem?
To niekoniecznie jest diss. Oczywiście zdarzają się ludzie, którzy na przykład są świeżo po rozstaniu i muszą gdzieś się wyżyć, więc czytają smutne wiersze o tęsknocie albo o tym, że nienawidzą swojej byłej, bo ich zdradziła. Ale jest też sporo wierszy o radości z życia, o pięknie dnia codziennego. Idealnym przykładem takiego stylu pisania jest pani Maria, pseudonim artystyczny Maria z Zielnej, która regularnie występuje na naszych slamach i pisze o tym, że w jej ogródku urosła rukola albo że na porannym spacerze widziała stado saren. To są superurocze rzeczy. Oczywiście slamy to jest trochę „Mam talent”, bo publiczność zwraca uwagę na to, czy ktoś umie zainteresować swoim stylem „performowania”, czy po prostu czyta z kartki, jak wypracowanie w podstawówce. Ale generalnie chodzi o to, żeby te słowa dotarły do kogoś, żeby przez nie coś poczuć, więc myślę, że im prościej, tym lepiej.
Czy zauważyłaś corocznie powtarzający się motyw przewodni utworów?
Chyba nie, ludzie piszą naprawdę na najróżniejsze tematy. Trochę jest wierszy o smutku, o problemach w komunikacji z kimś, o niezrozumieniu. Ale też o radości z życia. O kotach i psach. Poruszane są też szersze kwestie – takie jak kapitalizm czy nierówności społeczne. Sporo ostatnio jest feministycznych rzeczy, z czego bardzo się cieszę, bo trzeba w końcu zacząć mówić o tym, jak jest, i nie przestawać, dopóki sytuacja kobiet w Polsce się nie poprawi.
„Weź się odezwij, człowieku!” – to zasada współorganizowanych przez ciebie slamów…
Tak, udział wziąć może każdy, kto czuje się na siłach i ma coś do przeczytania. Jest kilka rund, więc trzeba mieć przygotowanych parę wierszy. Jest też runda improwizowana, w której slamerzy mają kilka minut na stworzenie wiersza z użyciem słów rzuconych przez publiczność. Ludzie z reguły krzyczą coś w stylu „lama” lub „wiertarka”, wychodzą z tego śmieszne rzeczy, więc trzeba też umieć improwizować. Ale nie robimy żadnego odsiewu. Każdy, kto się zgłosi, bierze udział.
Ściągacie poezję z niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika piedestału. Ale tak naprawdę dla kogo są te gnieźnieńskie spotkania: dla odbiorców czy dla poetyckiego środowiska, a może dla aspirujących literatów?
Dla każdego. Chyba najbardziej chodzi nam o „odczarowanie” poezji, żeby ludzie przestali ją postrzegać jako trochę pretensjonalną sztukę dla wybrańców. Żeby przyszli i stwierdzili, że to w sumie jest spoko. Poza tym w niewielkich miastach – takich jak Gniezno – z reguły mało się dzieje, są trzy puby, jeden MOK i jedno centrum kultury, więc animatorom kultury, takim jak my, chodzi też o to, żeby jakoś zorganizować ludziom czas, żeby wyszli z domu i porobili coś. Na slamy w Gnieźnie przychodzi bardzo dużo młodych ludzi, licealistów, którzy po prostu nie mają co robić w piątek.
Konkurujecie z Poznaniem Poetów czy jesteście dla jeszcze nieopierzonych uczestników czymś na kształt próby generalnej?
Nie konkurujemy, ale można powiedzieć, że jesteśmy rozgrzewką. Nie mamy aż tak dużej publiczności, te nasze slamy są bardziej kameralne w porównaniu do poznańskich. Ostatni, zorganizowany w marcu w ramach Festiwalu Literackiego „Preteksty”, to były eliminacje do Poznania Poetów – dziewczyna, która wygrała u nas, będzie występować na mistrzostwach w Poznaniu.
Zatem skąd slamy w Gnieźnie?
„…slamy zmieniają miasto, otwierają ludzi na sztukę, sprawiają, że chcą coś robić, tworzyć, poszukiwać”.
To się zaczęło parę lat temu od Slamu im. Franciszka Rabelais’go w ramach „Pretekstów”. Gdzieś podłapaliśmy pomysł, chyba w jakimś „większym mieście”, ktoś ze stowarzyszenia występował i mu się spodobało, dlatego sami postanowiliśmy coś takiego zorganizować. Często, gdy mamy pomysł i finanse, staramy się łączyć slamy z jakimś innym wydarzeniem, np. koncertem i afterparty – wtedy to są imprezy, które kończą się późno w nocy. Niedawno po slamie wystąpił u nas – w niektórych kręgach kultowy zespół – Super Girl & Romantic Boys, a po koncercie jeden z członków zespołu zagrał superafterparty z rosyjskimi hitami typu „Czornyj Pistoliet”. Bez fałszywej skromności powiem, że slamy zmieniają miasto, otwierają ludzi na sztukę, sprawiają, że chcą coś robić, tworzyć, poszukiwać. Feedback po takich wydarzeniach jest bardzo pozytywny, odbiorcy cieszą się, że mogą przyjść i posłuchać wierszy. Często jedyną alternatywą jest koncert Zenona Martyniuka na rynku. Albo nic.
Blisko 15 lat temu, na początku funkcjonowania slamów w Polsce, pojawiły się głosy, że taki rodzaj prezentowania wierszy może sprawić, że poezja stanie się równoprawnym partnerem telewizji, kolorowych magazynów, gier komputerowych… Chyba nie do końca się to sprawdziło, prawda?
Nie wiem, czy nadal jest pomijana. Myślę, że zmienia się to powoli, ludzie przestają „wstydzić się” poezji, stwierdzają, że to w sumie jest dobry środek wyrazu, że można tym przekazać wiele emocji i nie musi wcale być tej otoczki kolesia w czarnym golfie piszącego o miłości, która go rani jak kolce czerwonej róży. No a telewizja, magazyny czy gry komputerowe zawsze będą bardziej mainstreamowe od poezji, bo są łatwiejsze w odbiorze i tak to już jest. Ale chyba nie należy się tym przejmować.
MAJA JAGIELSKA – animatorka kultury, członkini gnieźnieńskiego Stowarzyszenia Ośla Ławka zajmującego się organizacją wydarzeń (muzycznych, teatralnych, literackich, podróżniczych), realizowaniem projektów, popularyzowaniem wiedzy. Mieszka i pracuje w Poznaniu jako graficzka.