Uniwersytet Artystyczny jak escape room
Opublikowano:
27 listopada 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wydzielone boksy jak osobne pokoje wciągają w swoją przestrzeń. Kilkudziesięciu artystów i projektantów prezentuje w nich swoją wizję sztuki. Czasem intrygującej i fascynującej, a kiedy indziej powierzchownej i efektownie modnej. Miejsca zaczarowane lub takie, z których chcemy uciec. Jak z escape roomu.
Właśnie zakończył się pokaz najlepszych dyplomów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, czyli konkurs im. Marii Dokowicz. Wystawa odbyła się w pięknym modernistycznym pawilonie na terenie poznańskich Targów. Po raz 39. wręczono nagrody w trzech kategoriach: artystycznej, projektowej i najlepszej pracy teoretycznej – magisterskiej, powstałej w roku akademickim 2018/2019 na UAP-ie. Były też liczne wyróżnienia i nagrody specjalne od sponsorów i prezydenta miasta Poznania.
RECYKLING EKSPOZYCJI
Nie byłem na uroczystej gali ogłoszenia wyników i wręczania nagród. Obejrzałem wystawę w ciszy i spokoju dwa dni później. Na osobne omówienie zasługuje już sama aranżacja pokazu z użyciem specjalnie zaprojektowanych boksów z tektury falistej. Autorzy projektu – Łukasz Spychaj i Marcin Smukowski – opracowali nawet sposób powtórnego wykorzystania materiałów wystawienniczych, proponując, by zbudować z nich zgrabne budki dla zwierząt. Pomysł bardzo na czasie, nie wiem tylko, co zwierzęta myślą o mieszkaniu w tekturowych domkach.
Ciekawy i bardzo czytelny był też system identyfikacji wizualnej wydarzenia, zaprojektowany przez Grzegorza Myćkę.
Konkurs i wystawa podsumowująca go zostały świetnie przygotowane i przeprowadzone. Zadziwia tylko, że przy takim nakładzie sił i środków na to wydarzenie zlekceważono autorów nagrodzonych projektów. Na wystawie zabrakło jakiejkolwiek informacji, które prace otrzymały nagrody i wyróżnienia. Uczelnia dobitnie pokazała swoim absolwentom, że muszą sobie radzić sami. Drobny fakt, który potwierdza zdanie napisane wielkimi literami przez jedną z osób nominowanych do nagrody: „Dyplom zdany na 5, więc niby warto. Ale w sumie do wyrzucenia”.
Już wchodząc na wystawę, trzeba uważać, by nie potknąć się o równo ułożone gipsowe płyty. Nigdy nie wpadłbym na to, że to była „metafora utraty równowagi na różnych płaszczyznach funkcjonowania”. Przecisnąłem się też do plastikowego prostopadłościanu przez wiszące gumowe paski, by zobaczyć na monitorze, jak ktoś rozmazuje na piersiach czarną substancję. W ten sposób autorka „starała się możliwie jak najdokładniej wyrazić kryzys egzystencjonalny, z którym zmagała się w poprzednich latach, oraz ukazała, jak go przezwyciężyła”. Szczęśliwie udało mi się wydostać na zewnątrz.
DOBRE MALARSTWO I PAMIĄTKI PRL-U
Dalej było już lepiej. Skręciłem w lewo i znalazłem się w subtelnym świecie obrazów Józefiny Kowalczyk, która w konkursie została doceniona wyróżnieniem. Skromne obrazy, bez taniej publicystyki i krzykliwych efektów, wyrażały zachwyt autorki naturą światła: sączącego się przez okna do ciemnych wnętrz przez delikatne zasłony, ślizgającego się łagodnie po połyskujących posadzkach, samotnych meblach i ponurych ścianach.
W niektórych obrazach pojawiają się niedopowiedziane malarsko postacie, stojące tyłem do oglądających i patrzące w światło. Nie widzimy ich twarzy skierowanych gdzieś w przestrzeń, w dal. Józefina Kowalczyk nie opowiada wesołych historii, nie zaskakuje widza pomysłami. Aby dostrzec głębię jej obrazów, trzeba się zatrzymać i patrzeć, i patrzeć. W ciszy.
Zupełnie inaczej prezentuje się praca Mai Michalskiej, nagrodzona Grand Prix w kategorii artystycznej konkursu. Za pierwszym podejściem jej prezentacja mnie nie wciągnęła. Na ścianach przypadkowego pokoiku z PRL-u wisiały przegadane, blade rysunki.
Nie znalazłem też na stoliku książki, która była głównym tematem dyplomu i leżała tam wcześniej. Już sam jej tytuł jest piękny „Pyry, ryczka, laczki, czyli PRL po poznańsku”. W drętwej uczelnianej nowomowie podany jako „Życie codzienne w Poznaniu w czasach PRL-u”. Gdy wróciłem, by zajrzeć do wnętrza gęstych opowieści rysunkowych, wiedzionych swoistym horror vacui, zmieniłem zdanie.
Zachwyciła mnie ta wielowątkowa, dowcipna opowieść o codziennym życiu zwykłych poznaniaków.
Artystka drobiazgowo narysowała, jak żyli, mieszkali, bawili się, pracowali zwykli poznaniacy w powojennych czasach socjalizmu – i jak wyglądał ich świat. Nie rysowała z pamięci, musiała więc zbierać opowieści i fotografie od wielu osób. Tysiące takich zwyczajnych, codziennych historii zostało złożonych we wspaniały dokument minionego czasu. Bardziej prawdziwy i żywy niż tysiące stron drętwych, historycznych opisów. Mam tylko jedną uwagę – neon „Osram Lampe” wisiał na placu Wolności jeszcze przed wojną, nie w okresie PRL-u.
Nagroda w dziedzinie projektowania przypadła Joannie Wiernickiej za projekt „Rewitalizacji terenu dawnego PGR-u w Murzynowie, z przeznaczeniem na Kompleks Ceramiki i Rękodzieła Artystycznego”. Szczegółowo i perfekcyjnie opracowany projekt nie wzbudził jednak mojego entuzjazmu. Teoretyczne pomysły na zagospodarowanie dawnych folwarków mają się nijak do ich katastrofalnego stanu. Od najlepszych projektów architektonicznych oczekuję ich prezentacji w przystępny sposób, również z perspektywy człowieka, a także interesujących pomysłów. Tych na wystawie zabrakło.
Bardziej poruszyła mnie historia nieistniejącego już domu rodzinnego Tomasza Kowalczyka. Jego materialne fragmenty, jak deska z napisem fundacyjnym, ocalały święty obraz z Jezusem, obrócony licem w stronę ściany, kamienie z fundamentów – każą się zastanowić nad istotą domu, jego „umieraniem” i powstawaniem od nowa.
„Na jesień trafił się materiał i mogliśmy zacząć, tak żeby jeszcze przed zimą zdążyć. Wokół starej chałupy wykopaliśmy dziurę. Zasypaliśmy ją otoczakami i zalaliśmy betonem. Zimę spędziliśmy w starej chałupie. Na wiosnę wzięliśmy tę starą chałupę na bale. W całości, w jednym kawałku wysunęliśmy ją z nowych fundamentów. Dalej w niej mieszkaliśmy, a budowa nowej szła szybko i jeszcze przed zimą się przenieśliśmy. Z tej starej chałupy co się dało wykorzystaliśmy, część do nowego domu, część do szopy. A resztę? Resztę trzeba było spalić.”
Na wystawie znalazły się projekty mebli. Najciekawsze było siedzisko aktywne Kamili Wolskiej. Najwyraźniej jestem osobą z nadpobudliwością ruchową, bo bujanie się na nim we wszystkich kierunkach sprawiło mi niewymierną przyjemność i poprawiło nastrój. W odróżnieniu od komputerowych symulacji i wykresów innego, teoretycznego tylko modelu siedziska. Wolę wesoły i wygodny mebelek, na którym mogę po prostu usiąść niż wstępną reorientację i przeniesienie obrysów ciała z pozycji standardowej do pozycji siedzącej celem modelowania kształtu siedziska. Nie kupiłbym też nigdy mojej ukochanej kuriozalnej biżuterii o formach nowotworowych narośli na ciele.
Za to nabyłbym na pewno nagrodzony wyróżnieniem podręcznik języka migowego autorstwa Roxany Goncerzewicz. Piękny plastycznie i czytelny dla wszystkich, nie tylko dla niesłyszących. Nie wiem, czy ukaże się drukiem, ale koniecznie powinien.
PŁEĆ NIEOCZYWISTA
Oczywiście nie zabrakło na wystawie modnych tematów. Któryś z absolwentów napomknął o tym, że właśnie wymieramy – na szczęście artystów nie przygniotły przerażające efekty globalnego ocieplenia. Za to wielu dyplomantów bardziej niż sztuką zajmowało się problemami własnej lub cudzej płci. Nie widzę jednak nic intrygującego w wyróżnionej animacji ludzika, któremu coś wyskakuje między nogami albo wyżej.
Szczególnie interesująca nie okazała się również wizualizacja kobiecej złości czy penetracja terytorium męskości w postaci złożonych w stertę starych monitorów. Zadziwia w tej materii wyróżniona praca „Miłość i jej struktura w kontekście posiadania dziecka oraz problemów z płodnością i intymnością w związku. Inseminacja w warunkach domowych”.
Młodzi artyści i projektanci opuszczający poznańską Akademię mają wielki potencjał. Ich twórczość, jak cała współczesna sztuka, jest odbiciem świata, w którym żyjemy. Chce być modna i na czasie, a powinna też stawiać ważne pytania i szukać niełatwych odpowiedzi. Sztuka dawno już nie staje w awangardzie zmian w naszym społeczeństwie. Dobrze, że może wciąż jeszcze cieszyć i zachwycać.