Żyję na skraju dwóch światów
Opublikowano:
27 października 2017
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Fascynować się życiem oznacza mieć pewność, że śmierć istnieje, że od początku nas woła i ciągnie, więc w tych przemianach i trwaniu życia, jego ulotność i dotkliwość jest czymś prawdziwie pięknym – mówi Urszula Zajączkowska, tegoroczna laureatka Nagrody Literackiej Kościelskich za tomik „minimum”.
DAINA KOLBUSZEWSKA: Fascynuje panią bujność życia, niemieszcząca się w pomiarach, wykresach, statystykach? Jest Pani „nadczuła” w stosunku do życia?
URSZULA ZAJĄCZKOWSKA: Pewnie jakoś tak, w dodatku nie mogę znieść u siebie tego rozchwiania, bo z jednej strony potrafię napoić muchę uwięzioną przypadkiem w sali laboratorium i ją wypuścić, ale potem, w domu zjeść rybę. Mogę płakać katując rośliny, ale nie mogę opanować tej wewnętrznej siły, która ciągnie mnie do ich poznania właśnie przez eksperyment. Naprawdę ciężko jest funkcjonować na skraju tych dwóch światów, jest to bolesne i bez przerwy męczące, dręczące.
Pierwszy wiersz z „minimum” kojarzy mi się z metafizycznym wglądem, jaki przeżywamy jako dzieci: że piękno też jest śmiertelne. Jak to jest fascynować się życiem i mieć świadomość śmierci?
Fascynować się życiem oznacza mieć pewność, że śmierć istnieje, że od początku nas woła i ciągnie, więc w tych przemianach i trwaniu życia, jego ulotność i dotkliwość jest czymś prawdziwie pięknym. To odchodzenie, starzenie się, które równo dotyczy kotów, drzew i ciała człowieka jest też przecież swoiście piękne. Nieszczęśni my, którzy uwierzyliśmy, że szczęście jest tylko w gładkiej niezmienności.
W wierszu „do muchy” pisze pani: „bezczelna kropko/tylko swojego zdania”. Nieprzekładalność tego, co mucha wypisuje „tym rysikiem lotu” panią jakoś boli, jest dotkliwa?
Liczę, mierzę, bo uciekam w taką narrację o świecie, żeby nie zwariować. Analizuję ruchy roślin na filmie, badam ich prędkość, przyspieszenie. To tylko takie usprawiedliwianie się, chowanie się w prosty świat kwantyfikatorów życia, by oszukiwać się bez przerwy, że tak to właśnie jest. Proszę wyjść na spacer, popatrzeć jak drga liść lipy, policzyć to, policzyć to drugi raz i zaraz pani zauważy, że poziom zmienności, tak zależny tylko już od podmuchu wiatru, a ten od otoczenia, temperatury, od ruchu ludzi i pojazdów, jest nie do opisania, a przecież jest. Lepiej więc włożyć roślinę do tunelu aerodynamicznego, w stałych warunkach działać wiatrem i powiedzieć: przy prędkości wiatru 5 m/2 liść o masie x, drga z częstotliwością 10 Hz. No i co z tego? To ma być koniec?
Ostatnia rycina zamieszczona w tomiku „minimum” przedstawia jako jedyna człowieka – sieć żył i tętnic. Człowiek jest jedynie częścią, drobną częścią świata, który Pani bada?
Rycina rozgałęzień żył i tętnic głowy jest kolejnym dowodem na to, że wszystko tu na Ziemi jest do siebie podobne, nie tylko w geometrii, ale i działaniu…
Żyjąc albo przeżywamy życie i dostrzegamy drzewo, liść, kroplę… albo jesteśmy mierzącymi obserwatorami? (wiersz „kropla”). Tomik kończy wiersz, w którym dotyk/miłość pozwala zapomnieć o obciążającej wiedzy?
Miłość nie daje zapomnieć o wiedzy, miłość jeszcze silniej zaznacza trwogę życia, bo przecież jest ona przelana też na drugą osobę. Ileż to ma się wtedy wyrzutów sumienia, lęków zdwojonych. Tylko emocje chwili są wtedy niepoliczalne, są spontaniczne, są tylko do przeżywania.
Jest Pani znana m.in. z protestu przeciwko absurdom oceniania naukowców w Polsce. Jak to jest być naukowcem w Polsce?
No pewnie, że ciężko, głównie dlatego że nie możemy się mylić. To jest dla mnie rzecz nieznośna i wiążąca ręce. Chciałabym znacznie szerzej eksperymentować, pójść w drogi całkowicie nieznane, takie o dużym ryzyku niepowodzenia, ale wciąż z iskrą nadziei na odkrycie nowych zdań tajemnicy życia. Lecz wtedy może się okazać, że z tego nikt z nas nie opublikuje pracy, artykułu, nie dostaniemy punktów, a tylko ocenę negatywną pracy naukowej, a za to zaraz na uczelni jest obligatoryjne zwolnienie. To jest szkodliwe i zwyczajnie głupie.
Nazywana „świadomą poetką przyrody” URSZULA ZAJĄCZKOWSKA bada, jako botanik, budowę i życie roślin, głównie drzew. Jest adiunktem w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Prowadzi popularnonaukowy portal Botanik.pl. W 2014 r. debiutowała tomem „Atom”, za który była nominowana do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”, „minimum” jest jej drugim tomikiem. „Prześwietlając pod mikroskopem fizyczną strukturę liścia, jej wiersze stają się meta-fizyczną rozmową z czytelnikami” – mówił o nich Tomasz Różycki w laudacji na cześć laureatki podczas wręczenia nagrody w Miłosławiu.
W wierszach i wywiadach Urszula Zajączkowska protestuje przeciwko stawianiu człowieka na szczycie drabiny ewolucyjnej, jak i samej wizji drabiny. W Miłosławiu mówiła: „Pył z Sahary niesie się nad Amazonią. Grawitacja działa wciąż. Nie ma co się puszyć. Nie ma co zadzierać nosa”. Tworzy krótkie, autorskie formy filmowe – jej film „Metamorphosis of Plants”, inspirowany Goethem i stworzony na podstawie naukowych nagrań ruchów roślin, został laureatem głównej nagrody na Scinema Festival of Science Film (kategoria eksperyment/animacja). Gra na flecie, angażuje się w różne przedsięwzięcia muzyczne. W 2015 r., wraz z grupą artystów stworzyła projekt artystyczny „Cambium Killers”, który jest wyrazem sprzeciwu wobec punktowego systemu oceny w nauce.
Przemówienie Urszuli Zajączkowskiej w Miłosławiu:
„Panie, Panowie,
Stoję tu, głęboko poruszona i wdzięczna Fundacji Kościelskich, tej pięknej idei żyjącej ponad pół wieku, wyróżniania, wspierania polskich pisarzy. Stoję tu także z prawdziwą obawą i nieufnością we własne siły, wobec tego wyróżnienia i tym samym naznaczenia moich słów, słów które są pochodną przecież tylko patrzenia.
Dlatego chcę dziś powiedzieć właśnie o patrzeniu, jednocześnie, tym samym nieco się tym przed Państwem tłumacząc.
Nasze widzenie jest jedynie czytaniem światła. Nie widzimy niczego innego niż światło. Więc nie widzimy też siebie. Dostrzeganie liści, obrazów, naszych dłoni czy czyiś oczu jest percepcją światła tylko od nich odbitego, można powiedzieć odrzuconego od ciał, jak fizyka o nich mówi – od ciał nieprzezroczystych jakimi z pewnością jesteśmy my, dowodem czego bezsprzecznie jest to, że każdy z nas, od początku do końca, tu na Ziemi niesie swój cień.
Światło jest wiązką fal elektromagnetycznych, spętanych ściśle w biały bukiet, który w 1672 roku Izaak Newton rozczepił przezroczystością pryzmatu. Rozdzielił kolory z promieni słońca i rzucił je w mrok swojego pokoju. Wciąż wyobrażam sobie tę chwilę, przeżycia misterium tego odkrycia. Tak samo my, przecież ciągle patrząc, otwieramy źrenice i pozwalamy światłu wewnątrz kuli naszych oczu je rozświetlić, jak Newton pozwolił światłu w swym pokoju zadziałać.
Więc nie ma widzenia bez światła odbijania, które jest za każdym razem świadectwem materii, czym ona jest. I wszystko zaraz wydaje mi się tak bardzo podobne. Jak to, że są kolory tzw. dopełniające, czyli takie które w połączeniu dają biel, czerń lub szarość i że dla czerwieni, tej czerwieni powszechnej, podskórnej – kolorem dopełniającym jest tylko zieleń. Barwnikiem decydującym o czerwieni krwi jest hem w hemoglobinie, zieleń liści rodzi się z działania chlorofili. I tu, rzecz niesamowita, bo te dwa pigmenty, złożone i wielkie cząsteczki, różnią się właściwie tylko jednym pierwiastkiem. Jednym atomem różnią się. U nas działa żelazo, u nich magnez. I to już. I to wystarcza, by kolor naszych ciał zmienić tak mocno, choć ciągle pozostawiając je w dopełnieniu. Zieleń i czerwień.
Więc przestańmy może choć na chwilę, patrzeć na siebie z wysoka, jakoby my pochodzimy od samych małp, bo przecież małpy są już doskonałe, są już skończone, wiedziała przecież o tym bardzo dobrze Wisława Szymborska i Herbert.
Nasza Ewa i nasz Adam jak i pierwotne jądro dla każdego drzewa, turzycy i żyjącego istnienia jest tylko brudnym osadem kałuży sprzed miliardów lat, resztkami bakterii osiadłych na brzegu opadającego lustra wody. To stąd jesteśmy my wszyscy tu żyjący.
I to właśnie wtedy nasze czerwone i ich zielone drogi rozeszły się i to tak silnie, że do dzisiaj istniejemy obok siebie. Ale łączy nas światło. Jego spektrum widzialne. Zawsze głęboko porusza mnie, że światłem które dla roślin jest ważne do życia, mówię do fotosyntezy, jest tylko i wyłącznie światło które widzi też i człowiek, w porażającym wąskim zakresie 400 nm.
Ze tego wszystkiego co do nas Słońce wysyła, tylko to co widzimy też i my, jest dla roślin ważne. W tym wspólnym paśmie mieści się cała tęcza i tylko ta energia odbierana jest przez liść. Tylko ona zmieni w liściu wodę i powietrze w cukier. Pozwoli roślinom żyć, pozwoli nam żyć, kosztując zaraz potem pełne słodyczy jabłka, chleb, pijąc wino i wietrząc płuca powietrzem wysyconym tlenem.
I wzrusza mnie też ta wszechobecna zależność istnienia od świata zewnętrznego, od innych. Niech mi będzie wolno przytoczyć „oko” i to jak Goethe o nim pisał, że „Oko istnienie swe zawdzięcza światłu”, więc kształty i zapachy kwiatów są tylko po to by je zauważono, by wymieszać ich geny, by zrodziły się nasiona, jak i żywot motyli zależny od istnienia nektaru, gepardów od antylop, much od śmierci ciała.
Tak jak widząc barwnie, widzimy widma promieniowania, tak i czytając poezję, widzimy widma promieniowania myśli. Myśli zapisanych językiem. To zupełnie inna narracja niż w naturze. Spójrzmy jednak na meteoryty. Całkiem niedawno odkryto jeden w kraterze Afryki. Widziałam jego przekrój, kolorowe kamienie, magmę, spieczone krzemienie. Lecz nawet on składał się z pierwiastków – liter takich jakie mamy my tu na ziemi. Z niczego innego. Tylko tak.
Wiersz zbudowany jest ze słów – pierwiastków pochodzących od ludzi przeszłości, z alfabetu znanego nam wszystkim, ale nieść może kosmos, kosmiczne wizje i myśli, może nas uderzyć, może zanurzyć się w nas, zabrzmieć szelestem i pobudzić do własnych odkryć.
Myśli zapisane wierszem, rzucone są w powietrze jak zarodniki paproci. Nośnikiem poezji jednak był i będzie pewnie papier, oraz ludzie i ich oczy i wrażliwe duchy. Pisząc swoje wiersze nigdy nie sądziłam, że odkryją je tacy jak Państwo, albo wcześniej, na samym początku jak Pan Dawid Jung. To dzięki Państwa patrzeniu jestem tu, bo nic nie dzieje się bez przyczyny, zależności, nikt niczego tylko sobie nie zawdzięcza na tej planecie.
Tak jak te wzruszenia badaczy natury którzy odkryli, że pył uniesiony z piasku Sahary niesiony jest wiatrem przez cały ocean by opaść na puszczę Amazonii i ją wzbogacić cennymi minerałami. Nad całym oceanem niesie się ten pył! On jest potem w liściach drzew i w skórze tamtych zwierząt. Taka skala nieprawdopodobna. Poezja może żyć naprawdę długo, lecz tylko niesiona przez innych, jak nasiona traw w przestrzeni, albo olszy pływających strumieniem łęgu.
Więc ja, stoję tu, tak jak dawno temu Pani Monika Kościelska sobie wymyśliła. Wywołała mnie tu. No to jestem. Ale dobrze wiem, że bez ustanku, wciąż tu i wszędzie światło działa, odbija się od nas, my tak naprawdę się nie widzimy, meteoryty spadają, pył Sahary niesiony jest do Amazonii i grawitacja sprawiedliwa działa wciąż, więc nie ma co się puszyć, nie ma co zadzierać nosa. Mogę tylko powiedzieć Państwu dziękuję, chcę to powiedzieć, tej krótkiej chwili- dziękuję, by zaraz pójść, swoją drogą pójść, przeżywając te wzruszenia aż do jej końca”.
Miłosław, 14 X 2017 r.