Podróżnik od pokoleń
Opublikowano:
21 lipca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"Mój dziadek przeżył bombardowanie, ponieważ ukrył się pod wozem. Po jakimś czasie zjawił się niemiecki samolot zwiadowczy, który fotografował skutki bombardowania. Dziadek wyskoczył spod wozu – chwycił karabin i zaczął strzelać” – opowiada Marek Oliwier Fiedler, etnolog, stypendysta Marszałka Województwa Wielkopolskiego.
Jakub Wojtaszczyk: Proszę opowiedzieć o etnologii, czy to był naturalny wybór kierunku studiów?
Marek Oliwier Fiedler: Tak, przez dom, w którym dorastałem zainteresował mnie świat, podróżowanie, poznawanie ludzi i doszedłem do wniosku, że jedynym kierunkiem, który spełni te wszystkie oczekiwania będzie etnologia na UAM w Poznaniu.
JW: Czy fakt, że wywodzi się pan z rodziny o długiej tradycji podróżniczej, badawczej wspomógł wybór drogi kariery?
MOF: Myślę, że tak. Wychowywałem się w domu-muzeum razem z bratem Radosławem i kuzynostwem Dianą i Arkadym; byłem otoczony przywiezionymi z dalekiego świata przez dziadka i rodzinę pamiątkami od różnych ludów, które mają inną kulturę niż nasza. Daleki świat był mi bliski. Pracuję w Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie. Kiedy wyruszam w podróż, zawsze staram się przywieźć jakąś pamiątkę do tego miejsca.
JW: Towarzyszył pan ojcu, Markowi Fiedlerowi, w różnych podróżach, m.in. do Peru i Boliwii… Przygoda czy wydarzenie formatywne?
MOF: Podróże z ojcem były dla mnie zawsze wielką przygodą, ale też nauką. Mój dziadek uczył mojego ojca, jak odpowiednio przygotować się do wyprawy – przestudiować odpowiednią literaturę i poznać zwyczaje odwiedzanych ludów, aby przypadkiem nikogo nie urazić.
Często my, ludzie z Zachodu, popełniamy błędy, oceniając różne kultury z perspektywy naszej własnej.
Teraz wspólnie z ojcem odkrywamy świat. Byliśmy na kilku wyprawach w Peru, Boliwii, na Wyspie Wielkanocnej oraz w Iranie. Każda z tych podróży była dla mnie bardzo dobrym doświadczeniem i nauką.
JW: Czy dzisiejszy świat bardzo różni się od tego, który był doświadczany przez pana dziadka Arkadego Fiedlera?
MOF: Obecny jest bardzo komercyjny – podam przykład indiańskiego plemienia Uru, które zamieszkuje zachodnie wybrzeże jeziora Titicaca w pobliżu miasta Puno w Peru. Lud ten w czasie dominacji inkaskiej, aby przetrwać, musiał opuścić wybrzeże jeziora Titicaca i zamieszkać na dryfujących sztucznych wyspach, które Indianie wybudowali z wysuszonej trzciny. Takie rozwiązanie było doskonałe, wyspy były niemal nie do zdobycia dla innych Indian.
Kilka lat temu odwiedziłem z moim ojcem tych Indian i okazało się, że od lat 80. XX wieku nie mieszkają na wyspach, lecz w nowoczesnych domach przy jeziorze.
Każdego dnia przebierają się w tradycyjne stroje i udają się motorówką na wyspy, aby na nich przyjmować za opłatą turystów. Niektórzy uważają, że jest to komercja, ale z drugiej strony, gdyby nie te opłaty, ich kultura pewnie by zaniknęła.
JW: Ma pan ulubione miejsce destynacji?
MOF: W Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie w ogrodzie mamy replikę figury Moai z Wyspy Wielkanocnej. Ta rzeźba pobudzała moją wyobraźnię o tym dalekim zakątku. W 2011 roku odwiedziłem wyspę razem z moim ojcem. To niewielki teren, mniejszy obszarem niż Poznań. Leży na Pacyfiku – jest to jedno z miejsc najbardziej oddalonych od stałego lądu, zamieszkanych przez ludzi.
Rapanujczycy na wyspę przybyli z innych wysp Polinezji i stworzyli niesamowitą kulturę. Rdzenni mieszkańcy zwą ją Rapa Nui (Wielka Skała), a także Pępek Świata.
Sławę światową zdobyła dzięki olbrzymim posągom Moai, które były rzeźbione przez wyspiarzy w kamieniołomie Rano Raraku i następnie transportowane na nabrzeże dookoła wyspy. Figury były skierowane twarzą w głąb lądu, a nie w stronę oceanu – ponieważ wyspa nie miała zagrożeń z zewnątrz. Wszystko zmieniło się w Niedzielę Wielkanocną 6 kwietnia 1722 roku…
JW: Co się wtedy wydarzyło?
MOF: Jacob Roggeveen, holenderski admirał, poszukując zaginionego Południowego Kontynentu, natknął się na niewielką wulkaniczną wysepkę. Europejczyk był przekonany, że ląd jest pozostałością po zaginionym kontynencie, który tak bardzo pragnęli odkryć europejscy żeglarze. Spotkanie wyspiarzy z Europejczykami okazało się zgubne w skutkach dla Rapanujczyków.
JW: Co się wydarzyło?
MOF: Holendrzy przywieźli na wyspę choroby, na które nie byli odporni mieszkańcy Pępka Świata. W XVIII i XIX wieku nastąpił upadek kultury i depopulacja ludności. Przed przybyciem Europejczyków wyspę zamieszkiwało ponad 3000 osób, w 1877 roku było ich już tylko 111. Od wizyty Holendrów miejsce to zaczęło odwiedzać coraz więcej przybyszów i łowców niewolników. W latach 1862–1888 z powodu rajdów tych łowców i przywleczonych chorób wyginęło 94% ludności wyspy.
Ciągłość wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie została przerwana. Te wydarzenia spowodowały, że o Wyspie Wielkanocnej nadal bardzo niewiele wiemy, np. w jaki sposób transportowano figury Moai. Wyspiarze też stworzyli pismo rongorongo, którego obecnie nikt nie potrafi odczytać.
Dla mnie Rapa Nui jest bardzo intrygujące, chętnie jeszcze raz odwiedziłbym to miejsce. Owocami naszej wyprawy jest książka „Mała wielka Wyspa Wielkanocna”, film „Rapa Nui, Pępek Świata, Tajemnicza Wyspa Wielkanocna” oraz wystawa zdjęć z podróży. Do muzeum przywieźliśmy z wyspy tabliczkę z pismem rongorongo oraz drewnianą figurkę zwaną moai kavakava.
JW: Jednocześnie pasjonuje pana historia II wojny światowej. Jak ona pojawiła się w kręgu pana zainteresowań?
MOF: Mój dziadek od strony mamy Feliks Skrzypczak, saper, żołnierz września 1939 roku, uczestnik bitwy nad Bzurą, spędzał u nas, w Puszczykowie dużo czasu i bardzo ciekawie potrafił opowiadać o wojnie. Ja i moi koledzy byliśmy zachwyceni jego historiami. Wojna przedstawiana przez dziadka Feliksa wydawała się bardzo fajną przygodą. Jedna z jego opowieści była o samolocie w czasie bitwy nad Bzurą. Kiedy zakończyło się bombardowanie przez Niemców pola walki, nastała cisza, na ziemi był wielki bałagan. Mój dziadek przeżył, ponieważ ukrył się pod wozem. Po jakimś czasie zjawił się niemiecki samolot zwiadowczy, który fotografował skutki bombardowania. Dziadek wyskoczył spod wozu – chwycił karabin i zaczął strzelać, raniąc najprawdopodobniej niemieckiego pilota. Maszyna przychyliła się i zniknęła za drzewami.
To właśnie dziadek Feliks zainteresował mnie II wojną światową. Natomiast dziadek Arkady przez książki „Dywizjon 303” i „Dziękuję ci, kapitanie”.
JW: Z ojcem udał się pan do Anglii śladami Dywizjonu 303…
MOF: Do Anglii dwukrotnie udaliśmy się w poszukiwaniu śladów po Dywizjonie 303. Pierwszy raz pojechaliśmy, aby zdobyć materiały i plany, które miały nam posłużyć do budowy samolotu myśliwskiego Hawker Hurricane Mk. I, na którym polscy lotnicy z Dywizjonu 303 tak skutecznie walczyli w bitwie o Anglię w 1940 roku. Odwiedziliśmy w Londynie muzeum RAF-u, bazę Northolt, w której stacjonował polski Dywizjon 303, Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny, Instytut Sikorskiego i inne miejsca.
Z wyjazdu przywieźliśmy zdjęcia, plany oraz niewielki fragment silnika z samolotu majora Zdzisława Krasnodębskiego, który jest prezentowany na naszej wystawie „Dywizjon 303”.
Kolejna nasza wizyta w Anglii wiązała się z realizacją filmów dokumentalnych o Dywizjonie 303 pt.: „Legenda powraca”, „Legenda trwa” w reżyserii Sławomira Malinowskiego. Filmy te można obejrzeć w telewizji Planete+.
JW: Pokłosiem tego wyjazdu była wspomniana wystawa „Dywizjon 303” w Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie…
MOF: Tak, w 2018 roku otworzyliśmy stałą wystawę poświęconą polskim żołnierzom z Dywizjonu 303. Prezentujemy zdjęcia lotników, mechaników i innych żołnierzy wykonane przez mojego dziadka Arkadego, mundury lotników, makietę bazy Northolt, modele samolotów i wiele innych pamiątek. Na moim kanale YouTube „Marek Oliwier Fiedler” można zobaczyć film, pt. „Wystawa Dywizjon 303 w Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie”, na którym przedstawiam nasze zbiory.
JW: W muzeum jest pan odpowiedzialny właśnie za współorganizowanie wystaw. Na prezentacji jakich prac się pan skupia?
MOF: Obecnie jestem skupiony na naszej wystawie „Dywizjon 303”, zbieram pamiątki po polskich żołnierzach z Anglii, aby wzbogacić ekspozycję. Odpowiadam również za projekt Fundacji Muzeum Arkadego Fiedlera w ramach programu „Kultura w sieci” organizowanego przez Narodowe Centrum Kultury. Nadzoruję promocję muzeum w internecie. Do końca września stworzymy dwadzieścia jeden filmów promujących twórczość Arkadego Fiedlera i najciekawsze eksponaty w puszczykowskim muzeum. Pierwsze filmy już są dostępne na stronie muzeum www.fiedler.pl oraz na fb muzeum.
JW: Dlaczego postanowił pan zająć się obozem w Żabikowie?
MOF: Moi dziadkowie od strony mamy w czasie wojny i po niej mieszkali naprzeciwko obozu karno-śledczego w Żabikowie. Od nich dowiedziałem się o wielu wydarzeniach, jakie miały miejsce w obozie w czasie okupacji hitlerowskiej.
Gdy byłem dzieckiem, często dziadek i babcia zabierali mnie do obozu i opowiadał różne historie. Niestety dziadkowie już nie żyją, ale ich opowieści doskonale pamiętają ich dzieci, wujek Bogdan Skrzypczak oraz moja mama.
Pomyślałem, że warto byłoby nagrać ich wspomnienia, przeprowadzić wywiady z pracownikami Muzeum Martyrologicznego w Żabikowie i mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do nielicznych już świadków historii, którzy byli tam więźniami w czasie wojny.
JW: Otrzymał pan stypendium Marszałka na realizację filmu dokumentalnego o obozie. Jakie są jego założenia?
MOF: Chciałbym, aby film opowiadał o obozie karno-śledczym w Żabikowie, który funkcjonował od kwietnia 1943 roku aż do ewakuacji więźniów, zwanej marszem śmierci. Osadzeni, którzy nie mieli sił, zostali spaleni w barakach żywcem przez Niemców 21 stycznia 1945 roku. Naziści nazywali to miejsce obozem krwawej zemsty. Przeszło przez nie około 40 tysięcy osób, z których znaczna część zginęła, m.in. wskutek nieludzkich warunków bytowania, tortur i egzekucji. W czerwcu 1944 roku Niemcy rozstrzelali kierowniczą grupę Szarych Szeregów. Film będzie źródłem wiedzy do wykorzystania do nauki historii lokalnej, przestrogą, do czego prowadzi totalitarna ideologia. Obraz będzie gotowy w październiku 2020 roku.