Druga pamięć
Opublikowano:
24 lipca 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O pamiętaniu i odzyskiwaniu pamięci oraz o doświadczaniu miejsca opowiada Julia Sienkiewicz Wilowska, kuratorka wystawy związanej z rabinem Akivą Egerem i śladami kultury żydowskiej w Mirosławcu. Ekspozycję można oglądać do 29 sierpnia w Domu Spotkań przy ulicy Żydowskiej 15A w Poznaniu.
BK: Rabin Akiva Eger był bardzo ważną postacią dla żydowskich wspólnot nie tylko w Wielkopolsce. Kim był?
JS: Akiva Eger to jeden z najznamienitszych nauczycieli żydowskich przełomu XVIII i XIX wieku. Nauczanie było jego pasją, ceniono go nie tylko w Prusach, ale też na terenach dawnej Polski, na Litwie, a nawet we Włoszech. Okres, który spędził w Mirosławcu, gdzie zgodził się przyjąć godność rabina, wpłynął na to, że zaproponowano mu funkcję nadrabina w Poznaniu. To tutaj nauczał w lokalnej jesziwie i pisał rozważania talmudyczne. Na początku XIX wieku gmina żydowska w Mirosławcu była największą w Prusach Zachodnich. Egera ceniono za jego interpretacje żydowskich pism, zgłaszali się do niego rabini z innych gmin z prośbą o poradę, a także żeby rozstrzygnąć sporne kwestie. Ale szanowano go również za to, że chętnie doradzał zwykłym ludziom, a jego przemowy w synagodze trafiały do serc słuchaczy.
BK: Co możemy zobaczyć na wystawie?
JS: Zebrałam wiele zdjęć XIX-wiecznego Mirosławca, przedstawiających ówczesne miejsca ważne dla gminy żydowskiej: cmentarz, synagogę, także jej wnętrze z widokiem na aron ha-kodesz (szafa ołtarzowa służąca do przechowywania Tory), przy którym przemawiał Eger. Są też udokumentowane obrazy przedwojennego Tuczna i synagogi w Człopie – miast, w których Eger także pełnił funkcję rabina.
Bardzo się cieszę, że udało mi się uzyskać zgodę Austriackiego Muzeum Żydowskiego w Eisenstadt na udostępnienie zdjęć Torawimpel, sukienki na Torę. To ciekawy eksponat, zwój o wymiarach 20 cm / 3 m.
Takim zwojem owijano chłopca w czasie obrzezania. Na płótnie haftowano następnie różne informacje dotyczące pochodzenia dziecka oraz symbole religijne i przekazywano je w dniu trzecich urodzin chłopca do synagogi.
BK: Jest pani psychologiem i doktorem pedagogiki. Co było impulsem do podjęcia tematu pamięci i ocalania pozostałości po kulturze żydowskiej?
JS: Oprócz wymienionych kierunków ukończyłam też UAP i właśnie tam, zastanawiając się nad tematem magisterskiego dyplomu artystycznego, pomyślałam o terenach powiatu wałeckiego, które od dzieciństwa dobrze znałam. Jeździłam do Tuczna, związanego z postacią rabina Egera, któremu poświęcona jest wystawa. Prześledziłam literaturę polską i niemiecką dotyczącą zachowanych budynków i przedmiotów, wczytywałam się we wspomnienia, rozmawiałam też z obecnymi mieszkańcami tych okolic.
Okazało się, że o ile istnieje jakaś pamięć lokalna związana z niemiecką ludnością na tych terenach, o tyle ślady ludności żydowskiej zostały prawie wymazane.
A przecież Żydzi w powiecie wałeckim stanowili dużą część populacji: w Mirosławcu ok. 55 proc., w Tucznie – ok. 33 proc., a w Wałczu – ok. 25 proc. To musiało determinować w dużym stopniu życie w tych miejscowościach i było ważną częścią lokalnej tożsamości. Dziś niewiele już zostało z żydowskiej kultury materialnej, a także wiedzy na ten temat w świadomości mieszkańców regionu. Uznałam, że wymaga to przywracania pamięci dla obecnie żyjących.
BK: Pisała pani o pamięci, niepamięci i postpamięci. Dlaczego te zagadnienia stały się dla pani ważne?
JS: Obserwowałam, dzięki przedwojennym zdjęciom, dokumentom i relacjom świadków, jak zmieniło się Tuczno i jego okolice od roku 1945. W Tucznie zniszczeniu uległ cały rynek, centrum, większość budynków i miasto straciło swój dawny charakter. Kiedy zobaczyłam, jak wiele miejsc zostało okaleczonych, zaczęłam się interesować tym, jak to się stało, kto tam mieszkał przed wojną. Z czasem dowiedziałam się, że wiele zabytkowych budynków było sukcesywnie rozbieranych nie tylko tuż po wojnie, ale także dużo później. Tak było na przykład ze średniowiecznym zamkiem w Złocieńcu, który przetrwał wojnę, a ostatecznie został rozebrany w latach 70.
BK: Pojawiła się chęć ocalania śladów obecności?
JS: Tak, zbierałam dokumenty, wspomnienia, stare pocztówki, robiłam zdjęcia, żeby pokazać, jak się zmieniła przestrzeń i doświadczenie miejsca. Zaczęłam też rozmawiać z ludźmi, słuchałam ich relacji o tym, jak żyło się na tych terenach tuż po wojnie.
Byli to w większości przesiedleńcy z tak zwanych Kresów i przybysze z centralnej Polski, którzy, gdy tu przyjechali, zastawali często jeszcze jedzenie na stole po byłych, wysiedlonych mieszkańcach.
Rozmawiałam też z potomkami niemieckich wysiedleńców i coraz bardziej „wsiąkałam w temat”. Publikowałam o tym teksty w lokalnej prasie wałeckiej. Później w „Midraszu” ukazał się mój obszerny tekst dotyczący ludności żydowskiej na terenie powiatu wałeckiego, a niedawno tekst poświęcony rabinowi Akivie Egerowi i gminie żydowskiej w Mirosławcu – w „Miasteczku Poznań”.
BK: Dlaczego ma to takie znaczenie?
JS: Powiat wałecki przez większość czasu wchodził w skład Prus Zachodnich. Już przed pierwszym rozbiorem Polski w Tucznie były tylko trzy polskie rodziny. Nie należał do Polski nawet po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. W związku z tym przed II wojną światową na tych terenach dominowała ludność niemiecka. Z oczywistych powodów po 1945 roku mieliśmy do czynienia z przemilczaniem niewygodnych propagandowo faktów, a więc zakłamywaniem historii.
BK: Teraz jest lepszy czas, bo wydobyć z zapomnienia?
JS: Wydaje mi się, że tak, minęło wiele lat, jesteśmy też jako społeczeństwo na innym etapie świadomości historycznej. Niemówienie o czymś tworzy różne konflikty i uprzedzenia, a najlepszym sposobem walki z uprzedzeniami wydaje mi się edukacja. Pokazywanie, że przedstawiciele innych nacji, jak niemiecka i żydowska, byli pełnoprawnymi mieszkańcami tych terenów i twórcami ich wielowarstwowej, niepowtarzalnej kultury. Może to jest jakiś sposób na likwidowanie zachowań dyskryminacyjnych i na porozumienie międzykulturowe.
BK: Czego dowiedziała się pani z rozmów z mieszkańcami? Jak reagowali na pytania o ślady kultury niemieckiej czy żydowskiej?
JS: W większości ci, którzy w ogóle chcieli rozmawiać, mieli nastawienie pozytywne. Zdarzało się, że tuż po wojnie mieszkali w jednym domu z niemieckimi rodzinami. Ponieważ wielu z nich było repatriantami ze Wschodu, rozumieli, co to znaczy stracić dom, być wysiedlonym i zaczynać życie na nowo w innym miejscu. Reagowali więc empatycznie na doświadczenie, które było również udziałem Niemców.
Ale w rozmowach z nimi pojawiały się też wzmianki o innych zachowaniach, które obserwowali na przykład u swoich sąsiadów – agresywnych, opartych na przekonaniu, że „to jest nasze”, więc Niemcy powinni się wynosić. Być może takie postawy były efektem traumatycznych przeżyć wojennych. Takie osoby niechętnie dzieliły się wspomnieniami.
Niewątpliwie było to też konsekwencją propagandy PRL, forsowania idei Ziem Odzyskanych. Poczucie u ludności napływowej, że to „nie nasze”, było jedną z przyczyn nieremontowania budynków poniemieckich czy pożydowskich bądź rozbierania ich, by pozyskać cegły. Z drugiej strony we wspomnieniach często mamy do czynienia z procesem wyparcia , np. niektóre osoby mówiły: „Żydzi? Jacy Żydzi? Nie było ich tu”. Konsekwencją takiej postawy jest zatarcie części tożsamości tego miejsca i w rezultacie ta tożsamość jest niepełna, historia miejsca zakłamana, bo właśnie owa różnorodność kulturowa i narodowościowa stanowiły o istocie regionu.
BK: Czym w takim razie jest postpamięć i jaka jest jej rola?
JS: Rolą postpamięci jest przywracanie pamięci tego, co zostało wyparte lub świadomie wymazane z historii danego miejsca. Ważne jest poszukiwanie dokumentów, zdjęć, ale też zbieranie wspomnień. Teraz, po wielu latach, mamy w większości do czynienia z przekazami zapośredniczonymi – to opowieści kolejnych pokoleń. Na tereny powiatu wałeckiego przyjeżdżają do dziś potomkowie Niemców, którzy tu kiedyś mieszkali, chcą zobaczyć, gdzie żyli ich rodzice, skąd pochodzą. Żeby przywrócić pamięć w sytuacji, gdy zachowały się resztki, gdy znikają materialne pozostałości, przedmioty, czasem musimy „protezować” pamięć, poprzez szukanie i interpretowanie śladów.
BK: Tak jest w dużym stopniu z kulturą żydowską na tych terenach?
JS: Ślady materialne po kulturze żydowskiej są nikłe. W żadnej miejscowości w powiecie nie ma zachowanej synagogi. Jeśli chodzi o cmentarze, dobrze zachowany jest ten w Mirosławcu, ale już w Człopie cmentarz jest zapomniany. Pierwotnie był on poniekąd wspólny dla katolików, ewangelików i Żydów, poszczególne części oddzielone były tylko symbolicznym niskim murkiem.
Obecnie pozostało już niewiele grobów ewangelickich. Ale z cmentarzem żydowskim jest jeszcze gorzej. W ostatnich latach postawiono nowe ogrodzenie, okalające groby katolickie i ewangelickie, ale poza płotem znalazły się zaniedbane resztki nagrobków żydowskich.
W dodatku, żeby tam się dostać, trzeba przedzierać się przez krzaki, pod górkę. Takie sytuacje pokazują, jak ważne jest, żeby przywracać pamięć i świadomość obecności tych, których już nie ma i jak ważny jest stosunek lokalnych władz do tego zagadnienia. Cmentarz w Tucznie ma być uporządkowany staraniem miejscowego stowarzyszenia, przygotowana już została tablica upamiętniająca, na której będzie tekst napisany przeze mnie.
BK: Czy postpamięć może mieć jakąś przewagę nad pamięcią bezpośrednią?
JS: Postpamięć to oglądanie czegoś poprzez dystans pokoleniowy, a zatem także czasowy. Z jednej strony nie jest to relacja z pierwszej ręki, ekspresja bezpośredniego doświadczenia, z drugiej – ma to też swoje dobre strony. Wyciszają się emocje i kolejne pokolenia mają szansę na porozumienie. Starsze pokolenie było bardziej nieufne, przeżyło przesiedlenie i żyło w niepewności. Młodsze generacje nie mają tego poczucia tymczasowości, lęku przed opuszczeniem domu, żyją we względnej stabilności, więc zmienia się perspektywa patrzenia na przeszłość.
BK: Pojawiają się jednak wśród młodych dwie postawy: jedna, otwarta, o której pani mówi i druga, pełna uprzedzeń w stosunku do innych nacji. Z punktu widzenia psychologii, co warunkuje obie postawy?
JS: Ważny jest przekaz starszego pokolenia. Niektórzy spośród tych, którzy przyjechali ze Wschodu i mieli poczucie wspólnoty doświadczeń – bycia wysiedlonym, lepiej rozumieli Niemców i nie reagowali na nich agresją. Ci właśnie chętniej rozmawiają i opowiadają o śladach kultur niemieckiej i żydowskiej. Często wiedzę tę przekazują dzieciom czy wnukom. Groźna jest narracja negatywna, ugruntowująca stereotypy. Natomiast wyparcie i brak spotkania z „tym innym” może utrwalać jeszcze mocniej uprzedzenia. W efekcie młodzi ryzykują zaszczepienie pewnego schematu myślenia, nie interesują się zupełnie śladami pamięci, nie mają osobistego kontaktu ani z tymi, którzy zostali wysiedleni, ani z ich potomkami. W ten sposób stają się podatni na hasła rasistowskie i nacjonalistyczne istniejące w dyskursie medialnym i społecznym. Są w stanie przyjąć każdą narrację, którą ktoś im podsunie, bo nie weryfikują nabytych przekonań z rzeczywistością. Dlatego tak ważna jest edukacja i przywracanie pamięci o tych, którzy stanowili kiedyś ważną część wielokulturowej społeczności.
Julia Anastazja Sienkiewicz Wilowska, absolwentka psychologii na UAM oraz Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, doktor pedagogiki. Autorka licznych publikacji naukowych, w tym dwóch monografii. Zajmuje się także tematem wspólnot żydowskich na terenie Prus Zachodnich. Pisze teksty reportażowe, regionalistyczne (m.in. „Midrasz”, „Miasteczko Poznań”, „Gazeta Wyborcza – Magazyn Szczecin”, „Pojezierze Wałeckie”). Drugi obszar jej działalności to aktywność artystyczna, między innymi ilustracje książkowe.