Koniec Polski
Opublikowano:
30 czerwca 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jest takie miejsce na koniuszku półwyspu helskiego, gdzie kończy się ląd, a zaczyna morze. Tu najbardziej spektakularnie czuje się, że tu kończy się Polska. Anna Odulińska, w swoim obronionym właśnie magisterskim projekcie dyplomowym, nadała temu miejscu piękną i wyszukaną formę.
Poznański Uniwersytet Artystyczny szeroko prezentuje prace swoich studentów. Ważnym wydarzeniem są doroczne wystawy dorobku wszystkich pracowni i pokazy najlepszych dyplomów. Niedawno uczelnia dała mieszkańcom Poznania okazję do spotkania z projektami dyplomowymi przyszłych architektów, w ciągle otwartych na sztukę przestrzeniach Starego Browaru. Podczas shoppingu trafić można było na obronę pracy magisterskiej i obejrzeć wystawę projektów dyplomowych całego wydziału. Niektóre z nich obowiązkowo powinni zobaczyć miejscy decydenci. Wprowadzały one świeże spojrzenie na kształtowanie miejskiej przestrzeni, prezentowały nowe sposoby myślenia o mieście. Pokazywały jak tworzyć miejsca przyjazne mieszkańcom. Z wizją i bez eliminującego rozsądek i myślenie gorsetu biurokracji. Te dwa światy, z jednej strony urzędników z ich paragrafami i dobrej architektury i urbanistyki z drugiej, rozjeżdżają się w realu coraz bardziej. Z tym większą przyjemnością oglądałem prace młodych architektów, którzy nie boją się ograniczeń i wierzą, że można zmieniać świat. Szkoda, że tylko na papierze i przez krótki moment prezentacji dyplomu. Bo niektóre projekty warte były szerokiego upowszechnienia i realizacji.
Tak jak wymieniona przeze mnie we wstępie praca magisterska Anny Odulińskiej, wykonana pod kierunkiem dr hab. inż. arch. Eugeniusza Skrzypczaka, o odstraszającym nieco tytule Centrum Poznawcze Procesów Depozycyjnych Morza Bałtyckiego. Czytając nazwę można by się spodziewać naukawego gmaszyska, jakiegoś pomnika geologii z dużą ilością piasku, co go to morze i wiatr namywa i wymywa. Nic bardziej błędnego.
Zakończenie półwyspu helskiego to miejsce wyjątkowe. Przez wiele lat broniło się przed turystycznym zalewem, bo była tu baza wojskowa i teren ten był prawie niedostępny dla zwykłych ludzi. Wyszło to na dobre i unikalnemu środowisku przyrodniczemu i tradycyjnej zabudowie kaszubskiego miasteczka. Czas obecny to gwałtowne zmiany, wymykające się spod kontroli dzikie inwestycje turystyczne i chaotyczny rozrost egzystujących tylko sezonowo obiektów. A już samo wysunięte w morze położenie tego miejsca naraża je na szybką erozję. Każdy sztorm zmienia linię brzegową. Na największe zniszczenia narażony jest fragment między portem morskim, a cyplem. Tu urywa się w pustkę nadmorska promenada. Znikają w bałaganie ostatnie zabudowania gospodarcze portu. I zaczyna się zdewastowana przez człowieka i naturę przestrzeń nazywana ładnie rezerwatem. Tu kończą się falochrony, a procesy erozji brzegowej są największe na spotkaniu wód wpływającej do morza Wisły i pływów oraz prądów otwierającego się w tym miejscu Bałtyku. I to tym właśnie, ważnym, a zapomnianym przez wszystkich miejscem, strefą buforową między miastem a rezerwatem, zajęła się w swoim projekcie młoda architektka.
Obiekt Centrum jest przedłużeniem głównej miejskiej promenady i jednocześnie swoistym falochronem zasłaniającym najbardziej narażoną na zniszczenie linię brzegową terenów cennych przyrodniczo. Dolna część zanurza się pod wodę, co pozwala odwiedzającym wejść w zaskakującą relację otaczającym ich morzem. Do obiektu wchodzi się długą, łagodnie opadającą rampą. Zejście unaocznia warstwy geologiczne przekroju linii brzegowej. Naturalne, kamienne i piaszczyste powierzchnie wprowadzają w przestrzenie ekspozycyjne. Będzie w nich miejsce na pokazanie specyficznej bałtyckiej flory i fauny. Będzie też można przyjrzeć się falom i ich oddziaływaniu jakby od wewnątrz. Obserwować przez przeszklenia i w wielkich szklanych cylindrach ich dynamikę, razem z szumem i efektami świetlnymi, które fale wywołują. Będzie też możliwość obserwacji morskiego dna, z całą jego zmiennością.
Górna część budynku wychodzi na spotkanie morzu ażurową, prostą w formie wieżą widokową i łączy się pośrodku z istniejącą kładką, prowadzącą do rezerwatu. Główna część obiektu kończy się właściwie panoramicznym molem. Z widokiem z jednej strony na Zatokę, a z drugiej na poszarpane wiatrem sosny rezerwatu. Wszystko to razem pozwoli w wyjątkowy sposób odczuć potęgę tego żywego i nieustannie zmiennego organizmu jakim jest Morze Bałtyckie.
Co ciekawe nie potrzeba do tego wielkiego oceanarium, ze sztuczną imitacją środowiska i plastikowymi stworami jak w spektakularnym obiekcie w niemieckim Stralsundzie. Autorka zaproponowała nam architekturę skromną, tak świetnie wpisaną w unikalny krajobraz, że prawie jej nie widać. Jej dolna część, w zależności od pogody zanurza się lub wynurza z morza. A górna pozwala morzu i piaskowi przepływać przez nią. A widz może uczestniczyć w tym prawdziwym spektaklu natury. Mamy tu do czynienia z przypadkiem, gdy dobra architektura staje się integralną częścią natury. I niepotrzebnie autorka projektu obawiała się jak będzie przyjęta przez komisję tak minimalistyczna forma obiektu, że za mało tu architektury.
Cóż, żyjemy w czasach, gdy wielu wydaje się, że wielka architektura to tylko gigantyczne kubatury o schizofrenicznych formach. A figę! Małe jest piękne. Tak jak w przypadku tego projektu. Może stanie się cud i uda się go zrealizować? Serdecznie tego autorce i Helowi życzę.