Katalog zapachów nie tylko dla niewidomych
Opublikowano:
9 kwietnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Miejsce wyjątkowe nie tylko na mapie Polski, ale i Europy. Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Niewidomych w Owińskach proponuje nie tylko niekonwencjonalne metody nauki, ale gości też co roku studentów, naukowców i… turystów. O unikatowych tyflologicznych artefaktach i Bibliotece Zapachów opowiada Marek Jakubowski.
Barbara Kowalewska: Zespół szkół znajduje się na szczególnym historycznie terenie, czym było to miejsce w przeszłości?
Marek Jakubowski: Działamy w miejscu dawnego żeńskiego klasztoru cysterek, założonego w 1252 roku. Z miejscem tym wiąże się wiele ciekawostek. Na przykład pierwszą ksienią klasztoru była córka świętej Jadwigi Śląskiej. Z kolei jedna z późniejszych ksień pod koniec XV wieku uczestniczyła w jakichś sporach ziemiańskich i na czele chłopów uderzyła na Wągrowiec.
Miejscowe cysterki hodowały rodzaj owada zwanego czerwcem polskim, z którego robiły barwiczkę, żeby uzyskiwać purpurę królewską. Potem im Kolumb popsuł interes, bo w Ameryce odkrył tańsze źródło tego barwnika. Klasztor odwiedził też Napoleon.
BK: Jak wygląda obecnie sytuacja uczniów w okresie pandemii, na jakie trudności natknęliście się jako nauczyciele?
MJ: To już prawie rok, kiedy trwa pandemia. Trudności to za mało powiedziane. Edukacja dzieci niewidzących jest czymś innym niż dziecka w szkole masowej, ponieważ na co dzień potrzebujemy korzystać z różnych pracowni i nietypowych pomocy dydaktycznych, które pozwalają uczyć dziecko niewidome w sposób efektywny. Pracujemy w Ośrodku często w systemie „jeden na jeden”.
Na przykład orientacji przestrzennej uczymy na początku w wąskim obszarze stołu, potem pokoju, korytarza, a dopiero później na ulicy. Teraz taka bezpośrednia praca jest niemożliwa. Dalej: nauka alfabetu Braille’a wiąże się z dotykiem, na odległość staje się to nieprawdopodobnie trudne. Uczymy też wikliniarstwa, wyobraża pani sobie, jak wytłumaczyć przez Internet rodzaj splotu?
Samo medium elektroniczne nic by nam nie dało, gdybyśmy podczas pandemii nie wypracowali nowych metod pracy z dziećmi. One opanowały błyskawicznie, szybciej od nas, wszystkie te zoomy, teamsy, itp. Powiem pani anegdotę związaną z prowadzeniem zajęć online, która pokazuje jak dzieci niewidzące są podobne do tych widzących. Mówi mi uczeń: „nie byłem na lekcji, bo nie miałem połączenia z Internetem”. A ja mu odpowiadam: „Naprawdę? Dokładnie o tej samej godzinie byłeś na Facebooku i kłóciłeś się tam o coś z jakąś koleżanką.”
BK: Jakie konkretne rozwiązania wypracowaliście?
MJ: Jak już wspomniałem, na zajęciach musimy stosować szereg nietypowych pomocy dydaktycznych, dziecko potrzebuje na przykład obejrzeć mapę dotyczącą przerabianego tematu. Rozpoczęliśmy więc regularne wysyłki tych pomocy do domów. Proszę sobie wyobrazić: to kilkadziesiąt przesyłek codziennie. Listonosze chyba już nas przeklęli, bo to są nie tylko koperty, ale też pudełka z zapachami czy nasionami. Te nasiona dzieci mają posadzić i sprawdzać przez dotyk, czy kiełkują.
Przed pandemią opracowaliśmy też nową metodę uczenia podpisu, dziecko niewidome musi umieć podpisać się w – jak one same mówią – „płaskim” lub „czarnym druku”. Nasze rozwiązanie oparliśmy na metodach sprzed 200 lat, niemieckiego pedagoga Ernesta Hebolda. Wymyślił urządzenie, które było niemożliwe do zbudowania z powodu braku odpowiednich technologii.
Metoda oparta była na pamięci mechanicznej, dziecko powtarza litery składające się na jego imię i nazwisko korzystając ze specjalnego szablonu. Zastanawialiśmy się, jak to zrobić, żeby dzieci odsyłały nam efekty swojej pracy. Musiałaby to robić rodzina. Ale dzieci bywają od nas mądrzejsze. Cały czas się od nich uczę. Jedno z nich wymyśliło, że zrobi zdjęcie pracy i wyśle przez Internet.
BK: W programie macie wiele fascynująco brzmiących przedmiotów, o których zwykły śmiertelnik nie ma pojęcia. Macie też niezwykłe miejsca, które pomagają w dydaktyce.
MJ: Mam właśnie w ręku spis przedmiotów, bo przygotowujemy nową stronę internetową. Wiele z nich jest zupełnie inna niż w tradycyjnej szkole. Wymienię niektóre z nich: nauka doskonalenia Braille’a, orientacja przestrzenna, tyfloakustyka, rysunek reliefowy, terapia manualna, neurologopedia, integracja sensoryczna, tenis stołowy dźwiękowy, itd. A te miejsca to na przykład Park Orientacji Przestrzennej, który powstał na bazie koncepcji nauczycieli. Mamy na swoim terenie prawie 3 hektary ziemi. Kiedyś siostry zakonne miały tu swój park rekreacyjny. Owszem, nauczyciele i uczniowie uprawiali tu skrawki ziemi, ale to było nieuporządkowane. Udało nam się jednak, dzięki m.in. profesorowi Buzkowi i staroście oraz marszałkowi pozyskać środki na porządne zagospodarowanie tego terenu.
Przyjechała tu grupa architektów, którzy w swoich koncepcjach wstępnych projektowali teren jak dla osób widzących. Dopiero gdy tu pomieszkali przez jakiś czas, obserwując dzień życia w internacie i charakter zajęć w Ośrodku, zrozumieli, że trzeba zmienić sposób myślenia o tym miejscu. Trzeba też było uwzględnić sugestie konserwatora zabytków, który był nam przyjazny i oczekiwał tylko, żeby część ogrodowa była w stylu barokowym, a nam pozostawił wizję całości.
Architekci odwiedzili kilka klasztorów pocysterskich w Europie, a wzorem był dla nich m.in. klasztor z Henrykowa. Jako nauczyciele chcieliśmy, żeby to miejsce nie służyło tylko rozrywce, ale też pomagało w nauce. Wymyśliliśmy kilkadziesiąt „zabawek”, sprzętów dydaktycznych, które są tu do tej pory: wskaźniki wiatru, labirynty, systemy głosowe, groty ciszy, itp.
BK: W tym tworzeniu uczestniczyli też uczniowie?
MJ: Tak, dzieci też. Mogę być zachwycony moim pomysłem, np. różą wiatrów (wskaźnik pokazujący, z której strony wieje wiatr), a dziecko pyta mnie: „a opisy w Braille’u są w pobliżu? Bo skąd ja będę wiedział, że wskaźnik pokazuje 60 stopni kierunku północnego?” Tak się często dzieje, że nas nakierowują na to, czego im potrzeba.
Omawiana część parku jest edukacyjno-rozrywkowa, a druga część to ten barokowy ogród, który zajmuje teren o powierzchni ponad hektar. Rośnie tam ponad 300 różnych roślin, o różnych zapachach, kształtach i strukturze. Projektantka ogrodu także musiała dopasować swoje pomysły do naszych użytkowników.
Mamy tu różnego rodzaju ścieżki, o różnych powierzchniach, nawet piaskownice mają różne kształty. Wszystko ma służyć jednocześnie i do zabawy i do nauki. Ale teren ten – poza czasem pandemii – jest również otwarty dla zwiedzających. W roku przed pojawieniem się koronawirusa odwiedziło nas ok. 27 tys. osób.
BK: Jak wygląda stosunek społeczności lokalnej do osób niewidzących? Czy zmienia się mentalność? Jest większe zrozumienie, współpraca?
MJ: Jak zaczynałem tu pracę 40 lat temu, mieliśmy jedną skrzypiącą huśtawkę. Na nic nie było pieniędzy. Po sąsiedzku, na osiedlu były dwie huśtawki. Żeby pani wiedziała, jak marzyliśmy, żeby mieć dwie huśtawki. Przychodziliśmy tam z dziećmi. Nie zawsze się to podobało miejscowym. A teraz mamy tyle bujaków, huśtawek, że cały powiat mógłby tu przyjechać. A co do mentalności, widzę ogromną różnicę.
Kiedyś ludzie mówili: „ślepi z zakładu”, „ślepe dzieciaki”. Teraz nie ma tego, to inna epoka, dla młodych ludzi to normalne, że są dzieci, które po prostu nie widzą. W sklepie ekspedientka normalnie to traktuje. A lokalna społeczność bardzo współpracuje.
Kiedy ogłosiliśmy naszą akcję zbierania zapachów, ludzie przynosili i przynoszą pod wejście kartoniki, księża wspomnieli o tym na mszy w kościele. Wiemy, że możemy na siebie nawzajem liczyć.
BK: W ramach ośrodka funkcjonuje też Muzeum Tyflologiczne. Skąd pomysł, żeby je stworzyć i jakie zawiera eksponaty?
MJ: Muzeum poświęcone jest kulturze i edukacji osób niewidomych. Kiedy zacząłem tu pracować, byłem po studiach oligofrenopedagogicznych, ale nikt nas nie uczył, jak pracować z niewidomymi. Wiedzę praktyczną zdobywałem od starszych koleżanek. Otwierały swoje serca i szafy, pełne „dziwnych” pomocy dydaktycznych. Niektóre z nich były starsze od tych moich koleżanek. Pytałem, skąd się te przedmioty tu wzięły. Odpowiadały, a że po wojnie ktoś to przywiózł – z Bydgoszczy, Wrocławia, na wielu były pieczątki bibliotek „Breslau”, „Viena”, „Bromberg”. Przed wojną świat niewidomych był bardzo hermetyczny, każdy kraj miała zaledwie jeden-dwa ośrodki dla takich dzieci. Polacy mieli taką szkołę we Lwowie, a potem Polska przejęła szkoły w Bydgoszczy i we Wrocławiu.
W szufladach naszego ośrodka były mapy dla niewidomych, zafascynowały mnie. Zacząłem jeździć po świecie i wyszukiwać eksponaty. Byłem w szkołach w Europie i Azji, gdzie te stare przedmioty nie miały wówczas dla nich znaczenia i oddawali mi je. Przywoziłem więc i gromadziłem stare, mapy, kubarytmy, liczydła, rysiki, rylce, i wszystko to leżało latami na strychach i w piwnicach szkół. Jak przyszły lepsze czasy i weszliśmy do Unii, dostaliśmy pieniądze z jakiegoś projektu i dyrekcja zdecydowała, że będziemy to pokazywać.
Powstało nieduże muzeum, ale mamy teraz ok. 3 tys. obiektów, nie jesteśmy w stanie wszystkiego naraz wyeksponować. Posiadamy największą w Europie kolekcję starych map dotykowych, różne maszyny do pisania brajlem, specjalne urządzenia do nauki rysunku dla niewidomych, książki Kleina, Adler, Mella, Zecha i dziesiątki innych europejskich tyflopedagogów.
Prowadzimy tu zajęcia dla dzieci z różnych szkół, widać, jak się nagle wyciszają, gdy widzą pełno kolorowych przedmiotów i okazuje się, że nie wiedzą do czego one służą. Ponadto regularnie odwiedzają nas studenci pedagogiki i psychologii oraz naukowcy, i to z całego świata. W tej dziedzinie w każdym państwie można znaleźć coś ciekawego. W Paryżu na przykład jest podobne muzeum, ale nie mają tam już swoich – paryskich kubarytmów – urządzeń, które pozwalają niewidomym mnożyć, dzielić i wykonywać inne działania matematyczne – są tylko u nas.
Nasze muzeum jest najmłodsze w Europie, podobne są w Wiedniu, Berlinie, Lozannie, Brnie, Paryżu, Petersburgu, Moskwie. Niektóre mają po przeszło 200 lat. Jesteśmy więc w dobrym towarzystwie. Przyjeżdżają specjaliści z tych krajów, mówią: „ooo, to nasza mapa, jest pieczątka z Berlina”. Odpowiadam: „tak się złożyło, że teraz jest u nas”.
Ale oczywiście współpracujemy, wymieniamy się eksponatami. Najciekawiej wygląda oprowadzanie wycieczek, gdy ja czasem nie mam czasu, bo mamy tu kilku chłopaków, dobrych w opowiadaniu. Dzieci są zaskoczone: „jak to, on jest niewidomy, a bierze różne przedmioty, czyta, pokazuje?”
BK: Macie też Bibliotekę Dźwięków, jaką funkcję pełni to miejsce?
MJ: Biblioteka Dźwięków jest pracownią tyfloakustyczną założoną kilka lat temu, kiedy to wspólnie z Instytutem Fizyki UAM wzięliśmy się za opracowanie nowej metody nauczania orientacji przestrzennej przy wykorzystaniu dźwięków. Zwykło się uważać, że dla niewidomych najważniejszy jest dotyk, ale nie, na pierwszym miejscu jest słuch. Efektem naszej współpracy jest jedyna w Europie pracownia tyfloakustyczna, gdzie możemy prowadzić regularne zajęcia z dziećmi.
To wyciszone specjalnymi gąbkami pomieszczenie, gdzie nie ma nic, oprócz 8 głośników na ścianach, 2 na podłodze i komputera, który odtwarza dźwięki z naszej gigantycznej biblioteki, tworząc różne światy brzmieniowe. Kiedy odtwarzam np. dźwięk jadącego auta, iluzja prawdziwej ulicy jest tak niesamowita, że mogę nauczyć dziecko, jak odskoczyć, gdy jedzie prawdziwy samochód lub tramwaj.
Oprócz tego uczniowie mogą poznawać różne odgłosy otoczenia. To są specjalne nagrania, dokonywane przy pomocy dwóch mikrofonów, nie stereofoniczne, ale binauralne, które umożliwiają słuchaczowi precyzyjną lokalizację w przestrzeni. W tych nagraniach uczestniczy często nasza młodzież. Ciekawe jest przysłuchać się ich rozmowom, kiedy dyskutują, czy pociąg, który przejechał, był osobowy czy towarowy i ile było wagonów. Potrafią to rozpoznać. W pracowni tyfloakustycznej pracuje się „jeden na jeden”, więc mogę skonstruować zajęcia dla każdego dziecka indywidualnie. To bardzo ważne, bo mamy w naszym ośrodku także dzieci, które oprócz tego, że nie widzą, są poza normą intelektualną, trudno nawiązać z nimi kontakt, a dźwięki potrafią świetnie w tym nam pomóc, np. w przypadku autyzmu.
BK: Ostatnią waszą inicjatywą jest stworzenie Biblioteki Zapachów.
MJ: Jej celem jest prowadzenie profesjonalnych zajęć z aromaterapii (nasze nauczycielki kończą właśnie szkolenie w tym zakresie), a jednocześnie prezentowanie uczniom tysięcy zapachów z otaczającej na rzeczywistości – nie tylko perfum. Gromadzimy zapachy różnego rodzaju.
Ludzie chętnie nam pomagają. Jakiś pan z Wolsztyna przysłał nam np. smary do smarowania osi lokomotyw, zapach nie jest przyjemny, ale pochodzi z realnego świata. Paniom przeważnie zapachy kojarzą z perfumami, ale jedna z nich przysłała świeżo ostrzyżoną wełnę z owcy i kozy. Przyszła też paczka z jednego nadleśnictwa – skóra wilka, wypchane bobry.
Ten życzliwy leśniczy zaopatrzył nam pół pracowni biologicznej. Pomaga nam też poznańskie zoo, przesyłając zapachy zwierząt. Mamy już zebranych około 6 tys. różnego rodzaju zapachów. Zgłosiła się też do nas jedna z firm z propozycją, że przygotuje „logo zapachowe” naszego ośrodka. Zwiedzający będzie mógł zabrać fiolkę z zapachem ze sobą. Biblioteka Zapachów też będzie otwarta po pandemii dla zwiedzających.
Marek Jakubowski – nauczyciel w Ośrodku Szkolno Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Owińskach k/Poznania; laureat trzech nagród Ministra Edukacji Narodowej za wybitne osiągnięcia w dziedzinie edukacji oraz nagrody Ministra Infrastruktury za wybitne osiągnięcia w dziedzinie tyflokartografii; autor wielu publikacji z dziedziny tyflografiki i tyflokartografii; współzałożyciel i pierwszy prezes Stowarzyszenia Pomocy Niewidomym i Słabo Widzącym; autor technologii tworzenia książek dźwiękowych dla niewidomych w mowie syntetycznej; autor polskiej czcionki pisma brajla; laureat Orderu Uśmiechu.