Teatr „słowo w słowo”
Opublikowano:
16 czerwca 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Pasjonuje mnie teatr działający na styku sztuki i aktywizmu. Zainteresowany rzeczywistością, w której spotyka się z publicznością, zaciekawiony widzami oraz konkretnym kontekstem społeczno-polityczno-kulturowym, z którego oni przychodzą” – mówi Paulina Skorupska, tegoroczna stypendystka Marszałka Województwa Wielkopolskiego.
Martyna Nicińska: Pracujesz nad dramatem dokumentalnym opartym na rozmowach z Białorusinami i Białorusinkami mieszkającymi w wielkopolskich miastach. Skąd pomysł na taki temat sztuki?
Paulina Skorupska: Bezpośrednie inspiracje miałam dwie. Pierwsza to rozmowy, które prowadziłam latem za pośrednictwem aplikacji Telegram z przyjaciółką z Brześcia – artystką, animatorką kultury, aktywistką. W sierpniu 2020 roku – najbardziej intensywnym czasie białoruskiej rewolucji – w Polsce znajdowaliśmy się w oknie pandemii, a nasza rzeczywistość przez chwilę zdawała się wracać do normy. Słuchałam wówczas nagrań Sviety, która dzień w dzień wychodziła na protesty, jej coraz bardziej zmęczonego głosu, i uświadamiałam sobie, że w jej świecie zdarzyła się i pandemia, i właściwie wojna w jednym czasie. Czytałam relacje Sławomira Sierakowskiego i dziennikarzy Biełsatu, i chciałam wierzyć, że Białorusinom i Białorusinkom uda się zakończyć władzę Łukaszenki. A Svieta powtarzała, że reżim trzyma się mocno, że w centrum wydarzeń widać, że to nie jest walka, którą da się wygrać w tygodnie czy miesiące.
Rozumiałam, że ta rewolucja pisze opowieść o wielkiej odwadze i nadziei, ale jednocześnie wielkim strachu, ryzyku i ludzkiej sile, która jednak będzie się wyczerpywać.
Drugim wydarzeniem, w związku z którym rodził się pomysł tego projektu, były reakcje ludzi na instalację Sergeya Shabohina pt. „Marmur społeczny”. Została ona zrealizowana przed Teatrem Polskim w Poznaniu, w którym pracuję, w ramach festiwalu Bliscy Nieznajomi. Praca powstała jesienią i stała dużo dłużej, niż to zostało zaplanowane przez jej twórcę i kuratorkę. Miała formę pustego cokołu, na którym w kolejnych dniach i tygodniach pojawiało się coraz więcej elementów: biało-czerwono-białe flagi, hasła poparcia dla białoruskiej rewolucji, fotografie, znicze, kwiaty.
Każdego dnia zatrzymywali się przy niej przechodnie i spotykały się grupy znajomych, żeby wyrazić swoje poparcie dla walczących o wolność Białorusinek i Białorusinów.
Pomyślałam wówczas, że zdemontowanie tej instalacji, które było oczywiście nieuniknione, będzie jakąś istotną utratą przestrzeni reprezentacji. Poczułam potrzebę, a nawet stojącą przed nami konieczność kontynuowania twórczych spotkań z nowymi mieszkańcami Polski, którzy stają się częścią naszego społeczeństwa i sprawiają, że przestaje ono być tak monolityczne.
MN: Czy nie miałaś problemu, żeby dotrzeć do twoich bohaterów, otworzyć ich? Jakimi historiami się z tobą dzielą?
PS: Dotychczas docierałam przede wszystkim poprzez znajomych. Białorusinek i Białorusinów w Poznaniu i Wielkopolsce mieszka coraz więcej, więc udaje nam się spotykać w wielu okolicznościach. Nasza rzeczywistość powoli pozwala na kontakty towarzyskie, więc jest teraz łatwiej poznawać się i rozmawiać. Po długim czasie społecznej izolacji te spotkania przynoszą nam też dużo radości.
Ta grupa jest bardzo zróżnicowana. Przyjeżdża sporo studentek i studentów otrzymujących stypendia, które mogą realizować w Polsce.
Niektórzy przeprowadzają się tu z powodów ekonomicznych. Wielu bardzo dobrze wykształconych Białorusinów i Białorusinek znajduje tu pracę w swoim zawodzie, a inni szukają zajęcia tylko na chwilę. Jest też wiele świetnych białoruskich artystek i artystów obecnie realizujących swoje działania twórcze w Polsce.
Sporo osób, z którymi rozmawiałam, traktuje sytuację emigracji jako tymczasową i myśli o powrocie do Białorusi, gdy reżim upadnie, choć nie dla wszystkich bezpośrednią motywacją do wyjazdu była przemocowa polityka. Niektórzy zrobili to z ciekawości życia w innym miejscu, z potrzeby poznawania świata. Niektórzy jadą dalej, a Polska jest przystankiem w tej podróży.
Natomiast tym, którzy uciekli przed reżimem, współczesna Polska często nie jawi się jako bezpieczne miejsce. Bywają nią rozczarowani, zaniepokojeni obecną sytuacją społeczno-polityczną, silnym wpływem Kościoła, którego nie doświadczyli w swoim kraju.
Gdy w 2014 roku po protestach środowisk katolickich został odwoływany spektakl „Golgota Picnic” w ramach festiwalu Malta, moja koleżanka, która była wówczas w Poznaniu na stypendium Kirklanda, powiedziała: „My mamy cenzurę, ale wy macie Kościół”. I to porównanie powraca w opowieściach osób, z którymi teraz rozmawiam.
Dlatego tak wiele z nich wzięło jesienią udział w polskich protestach odbywających się pod hasłem „Nigdy nie będziesz szła sama”.
Przemawia bardzo do mojej wyobraźni fakt, że osoby, które opuściły Białoruś w poszukiwaniu możliwości prowadzenia bezpiecznego życia codziennego, trafiły do Polski w czasie locdownów, które na pewnym etapie były przecież bardzo rygorystyczne, a później w środku pandemii obserwowały tłumne manifestacje o energii i sile, której nie znam z wcześniejszych lat swojego życia.
MN: Zapowiadasz, że „treść dramatu ma być dosłownym zapisem rzeczywistości” – co się pod tym kryje?
PS: „Dosłowny zapis rzeczywistości” to sformułowanie zaczerpnięte z londyńskiego Royal Court Theatre, który w ten sposób opisywał jeden ze stylów pracy w teatrze dokumentalnym. Polega on na przenoszeniu na scenę prawdziwych historii, zbieranych w trakcie wywiadów – wypowiedzi, zarówno ich treść, jak i forma, cytowane są później w spektaklu.
Teatr dokumentalny to szeroka kategoria obejmująca teksty i spektakle powstałe na podstawie źródeł takich jak dokumenty, listy, rozmowy, pamiętniki, które przenoszone są na scenę w sposób możliwie najbardziej wierny autentycznemu zapisowi.
W Polsce ten termin spopularyzowany został w dużej mierze dzięki moskiewskiemu Teatrowi.doc. Poznańska publiczność również miała okazję go oglądać, m.in. w ramach nieistniejącego już festiwalu Maski.
Angielski Royal Court Theatre, którym Teatr.doc się inspirował, wypracował metodę twórczą zwaną „verbatim”. Pierwszym etapem pracy jest zbieranie materiału – kwerendy, spotkania z bohaterami, nagrywanie rozmów. Później następuje selekcja, komponowanie i opracowanie tekstu – jednak w sposób, który nie jest zanadto ingerujący. „Verbatim” oznacza bowiem „dosłownie”, „słowo w słowo”.
Należy więc starać się zachować styl i język osób mówiących. To przecież również wiele mówi nam o tym, jakie są. Nie rezygnuje się więc z charakterystyczności ich mowy na rzecz literackości.
Teatr dokumentalny, posługujący się „verbatimem” jako techniką tworzenia, lubię ze względu na wpisaną w niego zagadkowość, na wielką przygodę spotkania z innymi ludźmi. Za to, że nie można niczego założyć na pewno, a temat, który planujemy na początku, może wywołać nowe wątki, które niespodziewanie stanowić zaczną podstawową treść tekstu. W tym momencie teraz jestem – w dużej niewiadomej i ciekawości kolejnych historii Białorusinek i Białorusinów, które usłyszę.
MN: W Teatrze Ósmego Dnia współtworzyłaś scenariusze przedstawień dokumentalnych, a w Instytucie Teatru i Sztuki Mediów UAM prowadziłaś zajęcia na kierunku wiedza o teatrze m.in. z teatru społeczności lokalnych. „Białoruski” scenariusz jest więc kolejnym twoim działaniem w tym nurcie.
PS: Tak. Pracę w Teatrze Ósmego Dnia zaczęłam na ostatnim roku studiów i to był czas, kiedy poznawałam teatr dokumentalny. Miałam to szczęście, że od początku mojego zawodowego życia mogłam równolegle ze zdobywaniem wiedzy teatrologicznej pracować w teatrach, i tak jest do dzisiaj. Bardzo lubię wszechstronność zajmowania się tą dziedziną sztuki. Pisanie tekstów, prowadzenie warsztatów, pracę w teatrach dramatycznych i offowych, uczenie studentów. Do tej pory udawało mi się łączyć te aktywności.
Pasjonuje mnie teatr działający na styku sztuki i aktywizmu. Zainteresowany rzeczywistością, w której spotyka się z publicznością, zaciekawiony widzami oraz konkretnym kontekstem społeczno-polityczno-kulturowym, z którego oni przychodzą.
W tym sensie czuję się związana z teatralną tradycją Poznania i jego długą i różnorodną historią teatru alternatywnego. Na pewno wielkim dla mnie wyzwaniem i istotnym doświadczeniem była praca przy spektaklu „Osadzeni”, tworzonym z udziałem więźniów w Teatrze Ósmego Dnia w 2011 roku. To lekcja, do której często powracam. Później już bardzo regularnie realizowałam projekty społeczno-teatralne. Ostatni spektakl dokumentalny, nad którym pracowałam – „Popytka” na podstawie opowieści imigrantek z Czeczeni – powstał w Scenie Roboczej w 2019 roku, w reżyserii Weroniki Fibich. Z metod wywiedzionych z teatru dokumentalnego korzystam również, pracując twórczo z dorosłymi osobami z niepełnosprawnością intelektualną.
Bardzo się cieszę, gdy osoby, które same nie napiszą tekstu, mogą zobaczyć, jaki artystyczny potencjał kryje się w wypowiadanych przez nie słowach i jak poruszające opowieści można z nich komponować.
Wiele nauczyły mnie też działania, które podejmowali moi studenci i studentki, przygotowując, w ramach prowadzonych przeze mnie zajęć, reportaże sceniczne oparte na lokalnych historiach. To pouczające – przyglądać się pracy osób, z którymi dzieli mnie różnica wieku i doświadczenia, które zadają pytania inne, niż ja bym zadała, mają obawy inne, niż ja bym miała, widzą podstawowe tematy w innych miejscach historii. Konfrontacje z ich świeżym spojrzeniem bywają bardzo twórcze.
Paulina Skorupska – teatrolożka, kulturoznawczyni, kuratorka projektów społeczno-artystycznych, dramaturżka. Ukończyła wiedzę o teatrze oraz kulturoznawstwo (UAM), a także studia podyplomowe z psychologii społecznej (SWPS), studiuje psychologię (SWPS). W latach 2008–2015 była związana z Teatrem Ósmego Dnia. Od 2016 r. jest konsultantką programową Teatru Polskiego w Poznaniu. Uczy w Studiu Aktorskim STA. Zajmuje się również działalnością twórczą z udziałem osób z niepełnosprawnościami. Kuratorka projektów, m.in. „Performanse wspólne” (z A. Podemską), „5 zmysłów” (z Z. Głowacką) oraz Pracowni „Chcemy całego życia!” (z Z. Głowacką).