Dojrzewanie jako pole bitwy. O filmie „Ostatni Komers”
Opublikowano:
1 lipca 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Ostatni Komers” nie jest filmem o patoli pożerającej polskie rodziny w małych miejscowościach., tylko miszmaszem wspomnień reżysera z doświadczeniem Gen Z. To plus i minus.
Nagrzane słońcem wczesnego lata bloki i chodniki, papieros tlący się na balkonie, gołe klaty i skąpe stroje kąpielowe, rurki z kremem i hot dogi z dodatkami, plusk wody w basenie, ostatnie lekcje, na które i tak nikt nie chodzi, wszechogarniające techno i dziki taniec do jego rytmu.
W filmie „Ostatni Komers” chodzi o klimat, co nie oznacza, że fabuła jest drugorzędna. 32-letni Dawid Nickel w dużej mierze oparł swój debiut na własnych wspomnieniach z pola bitwy, jakim jest dojrzewanie.
Gimnazjum dobiega końca, niedługo rozpocznie się tytułowy komers, czyli impreza zamykająca ten etap życia nastolatków. Po osiedlu, miejskim basenie i dyskotece snują się bohaterki i bohaterowie; właściwie nie mają celu, po prostu przebąkują kolejne godziny. Hormony buzują, a oni i one lepiej i szczerzej dogadują się ze sobą na Messengerze niż w realu.
Zakochują się, a jeżeli bez wzajemności – zmyślają relacje, by lepiej wypaść przed przyjaciółką czy kumplem.
Wieczorami grają w gry na Playstation albo/i kręcą blanty. Wrzucają selfie na Instagram, by móc chwalić się lajkami lub smucić ich brakiem. „A oznaczyłaś mnie?”, to pytanie znaczy więcej niż niejedno wyznanie sympatii.
O czym
Głównym wątkiem fabularnym jest relacja pomiędzy Kubą „Łysym” (Michał Sitnicki), Moniką (Sandra Drzymalska) i Tomkiem, jej bratem (Mikołaj Matczak). Ten specyficzny dla polskiego kina trójkąt młodych ludzi osadza się na fascynacji Kubą – na pierwszy rzut oka stereotypowym dresiarzem w białej czapce z daszkiem ze srebrną łyżwą, w białej polówce i z niewielką torbą przewieszona przez napakowaną klatkę piersiową.
Wizerunkowo blisko mu do Silnego z książki „Wojna polsko-ruska…” Doroty Masłowskiej.
Do Kuby każdy ma słabość (łącznie z księdzem), być może przez to, że jest najbardziej dojrzały ze wszystkich (kiblował rok), a może dlatego, że przedstawia klasyczną wersję męskiego kolesia, który jest zaprogramowany, by przewodzić (co zresztą zostaje świetnie zdekonstruowane, gdy bohater poznaje starszą od siebie „Savage”). Kuba chodzi z Moniką, przyjaźni się z Tomkiem. Ten drugi właśnie odkrywa swoją nieheteronormatywność; kumpel go fascynuje, a stąd bardzo blisko do zakochania. Manifestuje to świetna scena golenia przez „Łysego” głowy Tomka, na myśl przywodząca rytuał przejścia. Kamera trzyma się blisko bohaterów, sygnalizując, że niewinna czynność zostaje przeniesiona w sferę symboliczną.
Tomek właśnie zrozumiał swoją seksualność.
Na drugim planie Nickel prowadzi wątek Oliwii (Nel Kaczmarek) i „Chomika”, brata Kuby (Jakub Wróblewski), który dotyka tematu nastoletniej relacji z trochę innej strony, bardziej dramatycznej i w kontekście całego filmu niosącej dużo większe konsekwencje dla nastolatków.
Między słowami można wyczytać krytykę braku wychowania seksualnego w szkole.
Oba wątki łączy wpisane w młody wiek pozoranctwo. Tomek pozuje na hetero koksa, Oliwia snuje opowieść o związku z 18-letnim „Żółtym”, „Chomik” szpanuje T-shirtem z napisem „69 sex machine”, Monika udaje, że nie boi się odrzucenia, a „Łysy”, że jest „cold like ice” (jak nazywa się na Instagramie). Tożsama jest też nieobecność rodziców, która wręcz razi w scenach w mieszkaniach czy domach, tak jakby ktoś ich wymazał. Jedni dosłownie zostawili swoje rodziny, wyjechali za granicę i/lub urwali kontakt, drudzy są w kolejnych pracach, by jakoś związać koniec z końcem. Bohaterki i bohaterzy nie proszą ich o radę, pomoc, nie proszą ich nawet o pieniądze. Dzieciaki pozostawione są same sobie.
Plusy i minusy
Jednak „Ostatni Komers” nie jest filmem o patoli pożerającej polskie rodziny w małych miejscowościach, tylko miszmaszem wspomnień reżysera z doświadczeniem Gen Z. To plus i minus.
Gdybyśmy zamienili smartfony na nokie 3310, a PlayStation na peceta, dostalibyśmy opowieść z początku lat dwutysięcznych, czyli okresu dojrzewania Nickela.
Co prawda ta łatwość zmiany akcentów uniwersalizuje opowieść, ale niweluje oryginalność „zetek” (chociażby ciągłe siedzenie w social mediach, czego w filmie tak naprawdę jest niewiele). Z drugiej strony ten zabieg pozwala reżyserowi uchwycić nieporadność młodych ludzi bez względu na czas, w którym przyszło im dorastać. Pewnie podobnie zachowywało się ich straszne rodzeństwo, podobnie rodzice; trudno o inne wzorce, jeżeli takie w ogóle są możliwe, kiedy w grę wchodzą hormony.
Tym, co niewątpliwie wyróżnia „Ostatniego Komersa” na tle innych produkcji o nastolatkach, jest naturalność, z jaką młodzi aktorzy i aktorki weszli w swoje role.
Niezależnie czy mówimy o zawodowcach (np. kolejna świetna rola Sandry Drzymalskiej po „Sexify”), czy o naturszczykach i (Michał Sitnicki), widzowie i widzki im wierzą. Duża w tym zasługa dialogów Nickela, który tchnął w nie życie. A także zdjęć operatora Michała Pukowca, świetnie współgrających z nastoletnią wybuchowością. Naprawdę te zabiegi wydają się banalne, ale żeby faktycznie takie były – trzeba najpierw zrozumieć swoich bohaterów i bohaterki. A to reżyserowi zdecydowanie się udało.
„Ostatni Komers”, reż. Dawid Nickel, 2021, do zobaczenia w kinach