„Przeszłość przyszłości”
Opublikowano:
12 października 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Edukacja w obowiązku pamiętania o dziedzictwie przodków zainicjowana została na gruncie polskim poniekąd przez Izabellę Czartoryską.
W jej szlachetnej myśli – tytule tego artykułu, zawarta jest idea wychowania patriotycznego w działaniach na rzecz zapamiętania, atrakcyjnego przypomnienia i nieskrępowanego prezentowania dorobku naszych przodków i sylwetek ich samych.
Postawy te stały się z kolei, wraz z upływem czasu, swoistymi przykazaniami w dekalogu braci muzealnej i instytucji pokrewnych, skupionych wokół zachowywania dorobku kulturalnego. Cieszy fakt, że mądrość księżnej na Puławach, towarzyszy już nie tylko ekspozycjom stricte muzealnym, ale staje się kierunkiem znacznie szerszego obszaru działań, na miarę nowych czasów, po dotkliwej dla całego ludzkiego dziedzictwa czwartej dekadzie XX wieku.
Oblicza zmarłych uwiecznione na porcelanowych miniaturach, których niestety coraz mniej jest na kaliskich cmentarzach, skłaniają do refleksji nad ich żywotem.
Nikogo nie można pozbawić prawa rozpaczy nad utratą kogoś, z kim jego uczucia i myśli nie rozłączyły się zupełnie – oto przesłanka do genezy porcelanek z zabytkowych nekropolii w Kaliszu
Kamienny album lokalnej społeczności
W swej delikatności bytu niczym nie ustępują kruchej porcelanie, w której raczymy się najchętniej kawą, czy herbatą. 150 lat tradycji fotografii nagrobnej na ziemiach polskich to świadectwo wiary oraz pamięci. Ta druga, wśród postaw osób praktykujących religię Kościoła rzymsko-katolickiego, w sposób szczególny wybrzmiewa na przełomie października i listopada.
Czas jesieni, w jakim obecnie się znajdujemy, upoważnia mnie do wskazania i uwypuklenia tradycji najbardziej charakterystycznej dla pamięci o przodkach w kulturze polskiej.
Jest też ku tym rozważaniom inny powód, o którym wspomniałem we wstępie, a który daje poparcie słowom księżnej Czartoryskiej. To wydana przed kilkoma miesiącami potężna w swym rozmiarze pisarskim i ikonograficznym – monografia wszystkich cmentarzy z obszaru miasta Kalisza, której autorem jest Stanisław Małyszko.
Wydawnictwo Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego, rewiduje w pewnym stopniu poprzednie pozycje dotyczące dziejów kaliskich nekropolii i co najważniejsze, dodaje do tej wiedzy znaczną treść, dotąd nieznaną.
Cmentarz przy kościele
Od zarania dziejów kościoła katolickiego zmarłych chowano w bezpośrednim sąsiedztwie świątyń. Bliskość świątyń sprzyjała ostatecznemu uświęceniu. Z tym obrzędem wiąże się kolejne przekonanie, o którym ja sam dowiedziałem się od wspomnianego tutaj wcześniej Stanisława Małyszki:
Uznawano za świętą nawet wodę skapującą z dachów kościołów, która oczyszczała pochowanych w ich otoczeniu.
Przez wieki tereny przykościelne były więc cmentarzyskami. Jaką wielką rewolucją w zwyczajach religii chrześcijańskiej musiały być cmentarze planowane daleko od centrów miast, ukazuje historia wielu parafii. W podaniach źródłowych wyraźna niechęć względem pochówku doczesnych szczątków ukochanych osób na przedmieściach miast, jest nader zauważalna.
Pierwsze nowożytne kaliskie cmentarze to te zlokalizowane przy Rogatce Wrocławskiej. Oczywiście, powstały one znacznie prędzej niż budynek celny przy wjeździe do miasta: ewangelicki – w 1689 roku, grecko-prawosławny – w 1786, a katolicki – w roku 1807.
Moją i Państwa uwagę chciałbym skupić na tym ostatnim. Przekraczając bramę, wchodzimy bowiem do swoistego ogrodu pamięci, po którym oprowadzać mają anioły:
„Zamiast przerażenia nad fizjologią umierania jest mit pięknej śmierci, życia kończonego z ostatnim wydechem i opuszczeniem powiek” (za: A. Tabaka i M. Błachowicz).
Anioły oparte o złamane kolumny i płaczki z uskrzydlonymi klepsydrami miały pomóc pogrążonym w smutku po stracie bliskiej osoby we właściwym przeżywaniu żałoby. A dziś? Można odnieść wrażenie, że owo sacrum z wielu tych miejsc praktycznie zniknęło.
Fotografie „zdjęte z kogoś”
Obecność na cmentarzach porcelanowych miniatur każe mi spróbować odpowiedzieć na kilka pytań. Kiedy i gdzie upatrywać początków tej tradycji? I czym tłumaczyć potrzebę umieszczania owalnych portretów na grobowcach?
Wczytując się w treść artykułów traktujących o fotografii nagrobnej, można dojść do wniosku, że powodem jest najbardziej naturalny ludzki odruch po stracie kogoś bliskiego sercu – tęsknota.
Fotografia pośmiertna obecna jest w kulturach świata od tysiącleci. Rodzime tradycje portretowania zmarłych dostrzec można już w okresie baroku. Z czasu Rzeczpospolitej szlacheckiej podziwiać możemy wizerunki możnych z sumiastymi wąsami i kolorowymi kontuszami, malowane na desce – w tradycji sarmackiej.
Pierwsze podobizny utrwalane na porcelanie pojawiły się w Polsce w połowie XIX wieku. Zasługa to prekursora nad Wisłą dagerotypii i fotografii – Karola Beyera. Wiele z jego prac oglądać dziś możemy na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Do Kalisza, jak wiele nowinek i mód, fotografia na porcelanie przyszła z kilkunastoletnim opóźnieniem w stosunku do stolicy.
Zdjęcia, bardziej niż inne pamiątki, pozwalają przypomnieć sobie więcej szczegółów z życia zmarłego, umożliwiają natychmiastowe unaocznienie sobie jego osoby.
XIX-wieczne wierzenia o rzekomym życiu istot zamkniętych w kadrze fotograficznym były czymś naturalnym. Zaś długie przypatrywanie się twarzom z miniatur przywodziło lęk i przekonanie o tym, że w rzeczywistości zmarli spoglądają na nas z tych portretów, obserwując nasze poczynania na ziemskim padole.
W tej samej kategorii enigmy postrzegano przed ponad wiekiem fotografów, którzy „posiadali pewną władzę nad śmiercią”. Wskutek tego w początkach polskiej fotografii nagrobnej ich wykonawców określano w dość oryginalny sposób: pół-czarownik, mag, zaprzedany diabłu, wróż, czy demoniczny wynalazca.
Krzysztof Kubiak, autor pracy „Wokół fotografii nagrobnej”, zwraca uwagę w swoich dociekaniach na kolejne dwie cechy porcelanek z cmentarzy. Są to kształt podobizn oraz specyfika portretowania. Po elipsoidalny kształt sięgano praktycznie w każdym z przypadków.
Odpowiadało to formie imago clipeata – charakterystycznej dla portretu trumiennego, stosowanego w Polsce już w XVIII wieku.
Nie wdając się w zbędną polemikę, pozostaje niezaprzeczalnym fakt, że kształt elipsy przetrwał do naszych czasów jako najwłaściwszy dla fotografii cmentarnej.
Jeszcze jedna zależność znajdująca potwierdzenie także na cmentarzu katolickim w Kaliszu. Zdjęcia pośmiertne przedstawiają na ogół ludzi zmarłych śmiercią naturalną, w podeszłym wieku. Inaczej ukazywano osoby zmarłe młodo, wskutek chorób, czy nieszczęśliwych zrządzeń losu. Jak tłumaczy Kubiak:
„(…) jak gdyby nie zasłużyły sobie jeszcze na typ planu zdjęciowego, przysługujący zmarłym odchodzącym w sposób naturalny”.
Doskonałym tego przykładem jest fotografia z kaliskiego grobu Leszka Raczyńskiego herbu Nałęcz. Śmierć pięknego młodzieńca, sportretowanego na krześle, zapewne była tragedią dla jego rodziny.
Pogodne oblicze kilkuletniego dziecka miało, jak można się domyślać, dać nadzieję rodzicom, że w tym świecie, do którego odszedł, już nie ma trosk i bólu.
Fotografia Jadwigi Piekarek wskazuje źródło, gdzie zdjęcie powstało. Przy sportretowanej dziewczynce umieszczono sygnaturę fotografa. Zdjęcie wykonano w jednym z dwóch atelier Dyzma w Kaliszu – przy Warszawskiej (obecnie Zamkowej) lub Wrocławskiej (dzisiaj Śródmiejskiej).
Podobizna powstańca styczniowego to jedna z najstarszych porcelanek na kaliskich nekropoliach. Przedstawia Jana Maksymiliana Choińskiego, sportretowanego w atelier A. Łakomskiego.
Fotografie, które pozwalają rozpoznać zawód osoby, są nieliczne i w praktyce ograniczają się wyłącznie do przedstawicieli zawodów „mundurowych”. Przykładem tej zasady, również z kaliskiego cmentarza Miejskiego, jest oblicze generała Franciszka Ksawerego Altera, poległego na froncie drugiej wojny światowej. Mundurowi poza tym są praktycznie jedyną kategorią osób, wobec których pozostawiono przywilej zachowania na ostatnim portrecie nakrycia głowy.
Przykładem tej zasady niech będzie porcelanka z grobowca Józefa Radwana (1858-1936), literata, prawnika, wydawcy „Gazety Kaliskiej”, prezesa i założyciela Kaliskiego Towarzystwa Wioślarskiego.
Poza wojskowymi, w zawodowym ubraniu portretowano także kolejarzy, leśników, a nawet pielęgniarki. Są też zdjęcia duchownych w charakterystycznych strojach – katolickich, ewangelickich, rzadziej prawosławnych.
Spacerując jedną z głównych alejek cmentarza katolickiego w Kaliszu, nie sposób przejść obojętnie obok miejsca spoczynku wybitnej osobistości z historii XIX-wiecznego Kalisza.
Melania Parczewska (1850-1920), siostra Alfonsa Parczewskiego, spogląda na przechodniów z bardzo dobrze zachowanej porcelanki pewnym siebie wzrokiem.
Filantropka, organizatorka życia społeczno-kulturalnego, publicystka, inicjatorka wielu przedsięwzięć, założycielka m.in. Stowarzyszenia Narodowego Kobiet Polskich sportretowana została w klasycznym kadrze popiersia w czarnym stroju. Szybko nasuwające się skojarzenia każą sądzić, że osoba ta zmarła jako pewna siebie, znająca własne wartości, silna kobieta. Oto mamy obraz wybitnej kaliskiej emancypantki.
Klasyczny kadr fotografii nagrobnej
Przedstawienie popiersia zmarłego en face lub w półprofilu jest powszechnie kojarzone z najwłaściwszym wizerunkiem pośmiertnym, twarz bowiem jest streszczeniem człowieka. Jeżeli rozważać na temat barw zdjęć pośmiertnych, to przesłanek o popularności bieli i czerni znaleźć można pokaźną ilość.
Monochromatyzm nie zawsze jednak zarezerwowany był dla śmierci.
Dowody na to znajdziemy w kręgach wielu kultur z wszystkich prawie kontynentów, od antyku zaczynając. Po pigment sięgano nader często, bowiem kolor symbolizował wysoki status osoby, która się nim posługiwała. XIX wiek jednak nie traktował już nasyconych barw jako czegoś bardzo luksusowego, choć wciąż oczywiście biżuteria czy garderoba ówczesnych dam nie wiele miały wspólnego z szarością i monotonią.
Z barwnych przedstawień zmarłych ludzi zaczęto jednak rezygnować.
Biel i czerń stały się symbolem elegancji i powagi – cech należnym nowożytnym cmentarzom. Dowodów na ten trend znajdziemy w Kaliszu znaczną ilość. Proszę tylko popatrzeć na surowe oblicze Stanisława Herbicha (1859-1919).
Sporo jest jednak wyjątków od tej biało czarnej reguły.
Pięknej urody kaliszanka Maria z Wierzbickich Bukowska, która zasnęła przed prawie 100 laty, sportretowana jest w tonacji brązów i beżów, podobnie jak Zofia Hieropolitańska, twórczyni i kustosz Muzeum Ziemi Kaliskiej, odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Odcień sepii, mimo iż cieszący się mniejszą popularnością od szarości, na stałe zagościł w katalogach przedwojennych zakładów fotograficznych. Zajrzywszy na grób rodziny Kamińskich z cmentarza rzymsko-katolickiego zobaczymy przy jasnobrązowym medalionie z popiersiem kaliskiej nauczycielki Kazimiery Kamińskiej, wzruszające zawołanie jej bliskich:
„Nasz skarb jedyny w tym grobie się mieści. Bóg zabrał nam wszystko. A nie wziął boleści”.
Kaliskich atelier zajmujących się produkowaniem zdjęć z przeznaczeniem na perłowo-białe owale na grobach było nie mniej niż kilkanaście. Wspomniany zakład „Dyzma” należał do grupy najbardziej popularnych pracowni fotograficznych. Warto wskazać także atelier S. Mikulskiego, B.A. Sosnowca czy S. Jackowskiego.
Prekursorzy w dziedzinie wyrobu porcelanowych zdjęć nagrobnych wykorzystywali delikatną powłokę kolodionową i własnej roboty emulsję światłoczułą. Na pierwszym etapie produkcji oddzielano cienką błonkę, na której znajdowało się zdjęcie, i nanoszono ją na porcelanę. Kolejnym etapem było wypalanie w piecu, z zachowaniem odpowiednio wysokiej temperatury (wtórne wypalanie w temperaturze 1380 stopni Celsjusza).
W ten sposób portret wtapiany był w szkliwo.
Jak przekazuje na temat owalnych portretów wydawnictwo przemysłowe z okresu międzywojennego:
„Dzięki temu miały być wiecznotrwałe”.
Naszym obowiązkiem jest, by sztukę sepulkralną w Kaliszu oglądały kolejne pokolenia. Ojca tej szlachetnej pracy na rzecz ratowania dziedzictwa z ogrodów snu zapewne Państwo znają. To Jerzy Waldorff. Ten miał rzec, że owa szlachetna idea zrodziła się ze wspomnienia Izabeli Łęckiej, kwestującej wśród warszawskiej arystokracji na kartach największej powieści Bolesława Prusa.
Tradycja zapalania symbolicznego światła 1 listopada wciąż ewoluuje.
Wspomnienia osób sprzed 50 i więcej laty pokazują zmiany w tym zwyczaju. Zamiast świeczek wkopywanych w piasek i osłanianych od wiatru gazetami, palimy dzisiaj najróżniejszego kształtu i koloru znicze – plastikowe, szklane, z gliny, a nawet granitu. Nie ma mowy o pobrudzeniu czy poparzeniu.
Kwiaty z bibuły doczepiane do świerkowych wieńców i „marcinki” – kwiaty z dzikich ogrodów w odcieniu różu i granatu, którym nie straszny listopadowy ziąb, ustąpiły miejsca paletom barw róż, kalii czy lilii. Wiosna w listopadzie to do prawdy żaden wielki wyczyn dla kwiaciarek, które sięgają dziś także po tulipany, irysy czy dalie.
Chryzantemy złociste, o których nucił swe tango Mieczysław Fogg, należą już do rzadkości.