Tajemnice nocy
Opublikowano:
2 listopada 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Dla mnie ważne jest słowo. Stanowi moją inspirację i często jest początkiem całej pracy. Słowo było punktem wyjścia również w przypadku «Nocy ciemnej». Kiedy zaczynam pracę z tekstem, czytam go wielokrotnie, przyglądam się temu, jak we mnie rezonuje” – mówi poznański kompozytor Marek Raczyński, który niedawno zaprezentował swoją nową kompozycję „La noche oscura”.
Sebastian Gabryel: Kilka dni temu odbyła się światowa premiera twojej najnowszej kompozycji „La noche oscura”. Z jakich emocji i myśli powstał ten utwór?
Marek Raczyński*: Starałem się w nim zawrzeć tajemnice nocy. Są w nim więc i najgłębsze lęki, i niezwykła zmysłowość, ekstaza. Wszystko to rozpływa się w niejednoznaczności, typowej dla sennych majaczeń. Starałem się wypowiedzieć muzyką to, co w swoim mistycznym poemacie zawarł św. Jan od Krzyża.
SG: Nie ma dwóch kompozytorów tworzących w identyczny sposób. Jak to wygląda u ciebie? Jak wyglądał proces powstawania „Nocy ciemnej” od kompozytorskiej kuchni?
MR: Ciężko opisać to w sposób chronologiczny, bo mam wrażenie, że wiele rzeczy dzieje się w tym samym momencie i przebiega równocześnie na różnych poziomach. Dla mnie ważne jest słowo – stanowi moją inspirację i często jest początkiem całej pracy.
Słowo było punktem wyjścia również w przypadku „Nocy ciemnej”.
Kiedy zaczynam pracę z tekstem, czytam go wielokrotnie, przyglądam się temu, jak we mnie rezonuje. Szukam nieoczywistych sensów i znaczeń, słów kluczy i dookreślam sobie emocjonalny koloryt kompozycji. Jednocześnie zastanawiam się nad obsadą, która w możliwie najlepszy sposób mogłaby to wszystko wyrazić. Na tym etapie często powstają już pierwsze szkice. Notuję sobie motywy, rozwiązania barwowe, rytmiczne lub harmoniczne, które planuję wykorzystać w partyturze. W ten sposób powstaje swego rodzaju „muzyczny słownik” charakterystyczny dla danego utworu, który pozwala wyrazić sensy odkryte przeze mnie w tekście i równocześnie zapewnia spójność formalną w przypadku większych form. Od tego momentu rozpoczyna się mrówcza praca polegająca na budowaniu kompozycji ze zgromadzonych wcześniej cegiełek. Wymaga ona nieustannego cyzelowania drobnych detali, ale i myślenia o formie.
Ta praca potrafi być wymagająca nie tylko intelektualnie, ale i emocjonalnie.
Frustracja miesza się tu z poczuciem euforii, a bezradność z momentami olśnienia. To zdecydowanie najdłuższy, najbardziej wymagający, ale i najbardziej fascynujący etap pracy nad kompozycją.
SG: Jesteś absolwentem psychologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Czy wiedza o procesach psychicznych człowieka przekłada się jakoś na twoją twórczość – inspiruje, pozwala spojrzeć na coś z nieco innej perspektywy?
MR: To prawda, jestem absolwentem psychologii. Mało tego – to mój pierwszy kierunek, bo studia na Akademii Muzycznej podjąłem dopiero później. Jeśli coś z tych studiów przekłada się na moją twórczość, to być może wiedza na temat ludzkiej percepcji. Zdaję sobie sprawę, że odbierając bodźce z zewnątrz, próbujemy dopasować je do naszych wewnętrznych schematów poznawczych. Robimy to, by lepiej zrozumieć świat, który nas otacza. W związku z tym słuchacz prawdopodobnie chętniej otworzy się na rzeczy nowe, jeśli przynajmniej częściowo będą one opierać się na tym, co już zna – jeśli znajdzie w tej muzyce odniesienie do posiadanych schematów. I to jeden z powodów, dla których w swoich kompozycjach tak chętnie łączę tradycję z nowymi rozwiązaniami – coś, co jest znane z czymś, co jest nieoczekiwane.
SG: Jak sam podkreślasz, swój pierwszy kontakt z muzyką zawdzięczasz nestorowi polskiej chóralistyki, prof. Stefanowi Stuligroszowi. Jak zapisał się w twojej pamięci? I jak zapamiętałeś czas w „Poznańskich Słowikach”?
MR: To był czas niezwykle bogaty w muzyczne doświadczenia. W trakcie mojej dość długiej przygody z chórem miałem okazję wystąpić na kilkuset koncertach, zaśpiewać kilkadziesiąt dzieł wokalno-instrumentalnych, poznać kanon literatury chóralnej i oratoryjno-kantatowej. Przy okazji zwiedziłem też kawałek świata. A sam Profesor, czy raczej Druh, jak go nazywaliśmy, był osobą niezwykle wyrazistą – w pracy wymagający, czasem wręcz wybuchowy, w chwilach relaksu spokojny i towarzyski, lubiący żartować.
Potrafił niezwykle obrazowo mówić o muzyce, opowiadał historie, które pozwalały chórzystom lepiej wczuć się w wykonywane utwory.
Właściwie zawsze tłumaczył śpiewany tekst, objaśniał nam detale partytury, odkrywał znaczenie figur retorycznych. W trakcie prób często posługiwał się powiedzonkami, które wraz z kolegami ze „Słowików” cytujemy do dziś (śmiech).
SG: Występowałeś w wielu chórach i zespołach wokalnych, nie tylko w Polsce, ale również w Niemczech. Jakie są największe różnice pomiędzy chóralistyką polską a naszych zachodnich sąsiadów?
MR: Myślę, że to temat na osobną rozmowę… A może nawet książkę. Chóralistyka jest zagadnieniem bardzo szerokim, w końcu w tym obszarze działają chóry dziecięce, szkolne, uczelniane, amatorskie chóry zrzeszające ludzi dorosłych, parafialne czy wreszcie chóry zawodowe. Nie są one zawieszone w próżni, tylko funkcjonują w kontekście społecznym, kulturowym i ekonomicznym. A ten nie jest w naszym kraju szczególnie sprzyjający… Poziom naszej edukacji kulturowej przekłada się na zainteresowanie sztuką, w tym muzyką artystyczną. To z kolei przekłada się na ilość osób, które chcą śpiewać.
Im mniej osób zainteresowanych tym, by stać się częścią chóru, tym mniejsza pula kandydatów, z której dyrygenci mogą czerpać, a to wpływa na poziom artystyczny samych chórów.
Na szczęście w polskiej chóralistyce jest też sporo zjawisk, z których się cieszę. Na przykład to, że mimo wszystko chóralni zapaleńcy powołują fantastyczne inicjatywy, zarówno na szczeblu ogólnopolskim – to np. program „Śpiewająca Polska” czy „Grand Prix Polskiej Chóralistyki” – jak i na szczeblu lokalnym. To wywołuje dużo pozytywnego fermentu i wpływa na wzrost zainteresowania chóralistyką. Cieszę się, że wiele znakomitych chórów przetrwało epidemiczne turbulencje, odbudowało poziom i w tym sezonie wróciło do koncertowania. W końcu cieszę się, że w Polsce działa wielu znakomitych kompozytorów specjalizujących się w muzyce chóralnej. Jest to element, który chyba bardzo nas wyróżnia.
SG: Jesteś współzałożycielem poznańskiego Zespołu Wokalnego „Minimus”. Działacie już od jedenastu lat. Jak przez ten czas rozwijała się wasza działalność?
MR: Założyłem ten zespół z kilkorgiem znajomych. Znaliśmy się z wcześniejszych chóralnych przygód. Mam wrażenie, że od tamtego momentu nasza droga to ciągły rozwój. Nieustannie pracujemy nad świadomością wokalną, nad brzmieniem zespołu. Realizujemy też coraz odważniejsze i trudniejsze artystycznie projekty.
Obecnie sięgamy po muzykę, którą nie zainteresowalibyśmy się kilka lat temu, choć i z przyjemnością wracamy do tego, co śpiewaliśmy kiedyś.
Oczywiście w naszej działalności były i okresy trudne, pod znakiem zmian personalnych czy długotrwałych nieobecności członków zespołu. W zespole liczącym jedenaście osób każda taka sytuacja robi ogromną różnicę. Myślę, że najcenniejszą rzeczą, jaką udało nam się przez te lata wypracować jest to, że lubimy ze sobą przebywać i współtworzyć. I mam nadzieję, że tę atmosferę słychać w naszych wykonaniach.
SG: W ramach konkursów kompozytorskich utwory twojego autorstwa były nagradzane już wielokrotnie. Które wyróżnienie jest dla ciebie szczególnym powodem do dumy?
MR: Przyznam szczerze, że nie bardzo lubię ideę współzawodnictwa w muzyce. Jednak nie ma co ukrywać, że udział w konkursach jest jednym ze sposobów na „zaistnienie” i zgromadzenie udokumentowanego dorobku. Jest też jednym z niewielu sposobów na spieniężenie pracy kompozytora muzyki chóralnej (śmiech). Z każdym z konkursów wiąże się jakaś indywidualna historia, a każda nagroda jest dla mnie powodem do dumy. Jak do tej pory, najważniejsze wydaje mi się zdobycie pierwszego miejsca na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim Musica Sacra. Dla mnie ta nagroda była drzwiami do tego, by naprawdę zacząć myśleć o sobie jako kompozytorze.
SG: Czego możemy spodziewać się od ciebie w najbliższej przyszłości?
MR: Miło, że pytasz! Z zespołem właśnie pracujemy nad moją monograficzną płytą. W jej centralnym punkcie znajdzie się kompozycja „La noche oscura”. Przed nami jeszcze kilka sesji nagraniowych, więc jeśli pandemia nie pokrzyżuje nam planów, to krążek pojawi się wiosną. Poza tym mam głowę pełną muzycznych pomysłów, planów na mniejsze i większe formy. Jeśli tylko nie zabraknie mi czasu i energii, by je zrealizować, i znajdą się ludzie, którzy podzielą ze mną tę pasję, to będzie się działo!
*Marek Raczyński – przedstawiciel młodego pokolenia poznańskich kompozytorów. Jest autorem wielu utworów wokalno-instrumentalnych, kameralnych form instrumentalnych, a także licznych aranżacji. Szczególne uznanie zyskały jednak jego kompozycje przeznaczone na chór a cappella. Obecnie znajdują się one w stałym repertuarze zespołów na całym świecie. Marek Raczyński swój pierwszy kontakt z muzyką zawdzięcza prof. Stefanowi Stuligroszowi, w którego „Poznańskich Słowikach” występował przez kilkanaście lat. Wrażliwość muzyczną i znajomość literatury rozwijał, występując w chórach i zespołach wokalnych w Polsce i Niemczech. Swój warsztat kompozytorski doskonalił na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie w ramach Studium Kompozycji w klasie prof. Pawła Łukaszewskiego. Marek Raczyński jest również absolwentem psychologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Nie ogranicza się do działalności kompozytorskiej. Jest współzałożycielem i członkiem Zespołu Wokalnego „Minimus”, a od 2015 roku sprawuje też funkcję wiceprezesa w Stowarzyszeniu Promocji Muzyki Kameralnej „Musica Minima”.