Na szelaku dźwięków przeszłości
Opublikowano:
19 listopada 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Dźwięk płyt szelakowych jest bardzo archaiczny, wąski, ale i zaczarowany. To trochę tak, jakby przez marnej jakości telefon podłączony do wehikułu czasu podsłuchiwać kapelę grającą w oddali ludową potańcówkę” – mówi Rafał Igiel, jeden z ubiegłorocznych stypendystów Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury, który odrestaurował i zdigitalizował nagrania z płyt szelakowych z unikalną muzyką ludową z Wielkopolski.
Sebastian Gabryel: Wybacz mi to naiwne pytanie, ale po zapoznaniu się z twoją dotychczasową działalnością wydałeś mi się jedną z osób, której naprawdę warto je zadać: jak brzmi przeszłość? Zwykle sięgamy do niej poprzez słowo pisane, zapisy… Ty robisz to w nieco inny sposób.
Rafał Igiel*: Twoje pytanie jest dla mnie bardzo zasadne. Sytuacje kontaktu ze słowem pisanym w starych listach i dokumentach są oczywiste.
Tekst drukowany w starych książkach, a nawet starodrukach, również jest dla nas dostępny – wystarczy takowego poszukać, wypożyczyć czy kupić, otworzyć na dowolnej stronie i zacząć czytać.
Natomiast spotkanie z dźwiękiem czy obrazem zapisanym zaledwie pół wieku temu tworzy barierę nie do przebycia. Bez sprzętu odtwarzającego nośniki z tamtych czasów odsłuchanie płyty czy obejrzenie filmu na celuloidzie jest niemożliwe. W związku z tym większość młodych ludzi nigdy nie spotkała się z zapachem i dźwiękiem pracy w projektorni kina wyświetlającego filmy z kliszy filmowej 35 mm. A jeszcze rzadziej można spotkać się z oryginalnym nośnikiem – filmowym, audio.
Nośnikami będącymi przedmiotem moich działań, a będącymi elementem projektu dla Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego, są płyty szelakowe, wytłoczone w latach 1900–1918.
Materiał takich płyt jest kruchy i delikatny – w połowie XX wieku zastąpił go winyl. Szelak sam w sobie ma ograniczone możliwości przenoszenia szerokiego pasma dźwięków. W owych czasach technologia zapisu dźwięku była jeszcze całkowicie mechaniczna, a to nie dawało możliwości wzmocnienia nagrywanego dźwięku – by był chociaż „głośniej” zapisany – nie mówiąc już o ingerencji w jego barwę. W związku z tym dźwięk tych płyt jest bardzo archaiczny, wąski, ale i zaczarowany. To trochę tak, jakby przez marnej jakości telefon podłączony do wehikułu czasu podsłuchiwać kapelę grającą w oddali ludową potańcówkę. Do tego oczywiście dochodzi niezliczona ilość trzasków i szumu zniszczonych płyt, które paradoksalnie też są podobne do niektórych zakłóceń współczesnych sieci komórkowych. Tak to brzmi. Jeśli zaś chodzi o sposób dzisiejszego odczytywania tych płyt, to można zrobić to na dwa sposoby – odtworzyć je na gramofonie mechanicznym z epoki lub elektrycznym, już z lat 30. XX wieku. Oba mają jednak prymitywną, stalową igłę, która wraz z każdym odsłuchaniem pogarsza stan płyty. Dlatego do digitalizacji nagrań używam dostosowanego współczesnego gramofonu, w którym dźwięk odczytuje specjalnie zaprojektowana do szelaków diamentowa igła z wkładką o minimalnym nacisku, nieniszczącym płyty.
SG: Jesteś nie tylko muzykiem, ale również kolekcjonerem. W swoich zbiorach posiadasz wiele urządzeń rejestrujących i odtwarzających dźwięki oraz ruchome obrazy. Jak pokaźna jest twoja kolekcja? I jakie eksponaty mają dla ciebie szczególne znaczenie?
RI: To nie jest duża kolekcja. Składa się głównie z urządzeń, które urzekły mnie swoją funkcją i stylistyką – a o takie bardzo trudno. Szczególnym sentymentem darzę dwa eksponaty.
Pierwszym jest radiogram marki Tungsram. Z wielu powodów uważam go za obiekt wybitny – to doskonała forma stylistyczna art déco, niezwykłe zaawansowanie konstrukcji elektronicznej radioodbiornika i wzmacniacza mocy, przepiękny dźwięk reprodukowany przez głośnik…
Dodatkowym jego walorem jest obudowa wykonana w niskiej serii dla indywidualnych odbiorców. Jednak radio to było również produkowane w mniejszej obudowie, bez gramofonu. Właścicielem mojego egzemplarza z pewnością był Polak, o czym świadczy skala radiowa wydrukowana w języku polskim, z polskimi czcionkami. To unikat na skalę europejską. Jego odrestaurowanie, poszukiwanie części i sama naprawa zajęły mi siedem lat. Tak, zdążyłem się związać emocjonalnie z tym staruszkiem… Drugim moim ulubionym eksponatem jest projektor na film 35 mm o napędzie ręcznym marki EKA z lat 20. XX wieku. To czasy fascynacji kinem, kiedy każdy – tak zresztą jak teraz – chciał mieć w domu choć cząstkę tego zaczarowanego świata filmu. Już pod koniec XIX wieku na rynku pojawiły się różnego rodzaju rzutniki projekcyjne dostosowane do filmu 35 mm.
Mój projektor, oprócz możliwości wyświetlania trzyminutowych filmów czy bajek ruchomych, miał tę niezwykłą umiejętność wyświetlania krótkiej scenki filmowej w nieskończonej pętli.
Taka klisza sklejona jest w pętlę kilkudziesięciu klatek – kręcąc korbką, powtarza się ujęcie, np. maszerującej animowanej myszki czy innej zabawnej sytuacji. Dodatkowo urządzenie to umożliwia przeglądanie szklanych, malowanych płytek, tworzących historie złożone z kilku obrazków. To ukłon w stronę najstarszych rzutników optycznych, tzw. laterna magica, w których źródłem światła była jeszcze lampa naftowa.
SG: Eksponaty z twojej kolekcji znajdują się w Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu. Wiele z nich musiałeś poddać reparacji. Podejrzewam, że wymagającej wiele cierpliwości i rozwagi. Jak odnawianie tego rodzaju sprzętów wygląda w praktyce?
RI: Wcześniej mówiłem o trwającym siedem lat procesie restauracji radiogramu Tungsram. Oczywiście to nie jest czas pracy ciągłej – to raczej czas ciągłych poszukiwań: oryginalnych lamp elektronowych w dobrej, a najlepiej idealnej kondycji, części, kabli w kolorowych, bawełnianych oplotach, tak charakterystycznych dla tej marki. Inne elementy, które z racji swojego niedługiego żywota były już wymienione na powojenne, chciałem zastąpić tymi rocznikowymi. A poszukiwanie takich „dziewiczych” elementów, kondensatorów z tamtych czasów, to nie lada wyzwanie. Oczywiście takie kondensatory nie mają prawa dobrze działać, więc świat kolekcjonerski dopuszcza implantację w ich stare obudowy bezpiecznych i sprawnych, już współczesnych elementów.
Mechanika precyzyjna gramofonu to także historia kompletowania śrubek i regeneracji osi, a także przewinięcie cewki wkładki igły.
Gdybym miał wypisać to wszystko, to chyba byłby już nieciekawy elaborat… (śmiech) Do każdej niekompletnej i rozpadającej się materii należy podejść z ogromną pokorą i zanim cokolwiek się zrobi, oczyści, naprawi, zawsze trzeba mieć pewność, czy przy okazji nie zaciera się śladów przeszłości.
SG: Jesteś znany z wielu projektów. Jednym z nich jest Polmuz, w ramach którego reinterpretujesz muzykę folkową z południowych części naszego regionu. Które miejscowości mają w tym kontekście kluczowe znaczenie?
RI: Na pewno najbardziej inspirujące dla nas były utwory pochodzące z Jurkowa, Śremu i Gryżyny. Miały w sobie niesamowitą motorykę, śpiewność, a przede wszystkim energię.
SG: O ile wiem, to w przypadku projektu Polmuz wykorzystaliście rejestracje terenowe z lat 20. i 30. XX wieku. Nie każdy wie, że field recording już dawno został zaklasyfikowany jako gatunek muzyczny. Nie ma jednak wątpliwości, że jest on wyjątkowo specyficzny – nawet bardziej niż radykalne odmiany ambientu czy noise. Co twoim zdaniem jest w nim najbardziej fascynującego?
RI: Dla mnie najbardziej fascynująca jest przyczyna powstania tych płyt oraz związana z tym historia. Zorientowałem się, że płyty te zostały nagrane między początkiem XX wieku a 1918 rokiem. Świadczy o tym historia emigracji zarobkowej Wielkopolan, a także techniczne cechy produkcji płyt oraz sposób nagrania dźwięku i numery wydań.
SG: Gdzieś natrafiłem na ciekawe stwierdzenie, że field recording to nie tyle muzyka, ale rodzaj filozoficznej podróży – zarówno dla rejestrującego, jak i późniejszego odbiorcy. Czym on jest dla ciebie – osoby, która po zapoznaniu się z rejestracjami terenowymi z przeszłości jako odbiorca wykorzystuje je do dalszych działań jako twórca?
RI: Dla mnie, jak wspominałem wcześniej, to swoiste podsłuchiwanie tamtego świata dźwięków z maszyny czasu – mojego sprzętu odtwarzającego i rejestrującego. Ile dałbym, by w czasie rzeczywistym móc usłyszeć grę tamtych ludzi na instrumentach z epoki i nagrać to wszystko w tej pierwotnej, oryginalnej jakości, w drewnianych, akustycznie idealnych do nagrań izbach! Oczyszczając zakłócenia ze zdigitalizowanych oryginałów, chcę „wysłyszeć” choć kilka procent prawdy „tamtych chwil”.
SG: W ramach ubiegłorocznego programu stypendialnego Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury odrestaurowałeś i zdigitalizowałeś nagrania z płyt szelakowych z unikalną muzyką ludową z Wielkopolski. Jak dokładnie wygląda twoja działalność w tym zakresie?
RI: Jest ona wielopoziomowa. Na te stare wielkopolskie płyty zwróciłem uwagę, przeglądając zasoby fonograficzne mojego przyjaciela Jacka Bochińskiego – kolekcjonera, znawcy tematów związanych z przedwojenną szeroko rozumianą kulturą i techniką radiową. Niektóre z nich są popękane, niektóre nadgryzione zębem czasu – i to dosłownie – a niektóre pofalowane i przeskakujące w wielu miejscach. Prace rozpocząłem od prostowania tych płyt – by uzyskać stabilność pionową pracy igły. Następnie, pod profesjonalną lupą chirurgiczną z oświetleniem, skleiłem pęknięcia, uzyskując ciągłość rowków.
Podziurawione miejsca, w których igła traciła trasę, uzupełniłem tak, by igła wskakiwała we właściwy rowek.
Płyty obracają się dwa razy szybciej niż winylowy longplay, więc zadowalające efekty można uzyskać bez większej precyzji. Gdy płyty zaczęły już grać „po całości”, odtworzyłem je na dostosowanym, wspomnianym już wcześniej bardzo stabilnym gramofonie współczesnym ze specjalną igłą do szelaków. Dźwięk analogowy został wzmocniony na lampowym preampie gramofonowym, a następnie trafił do studyjnej karty dźwiękowej. Z niej można było pobrać go już w formacie cyfrowym, o wysokim próbkowaniu. I w tym momencie z dźwiękiem można było pracować już poza sprzętem analogowym – w programie, z wirtualnymi narzędziami do usuwania szumów, trzasków i stuków. To bardzo trudna praca – to takie ślęczenie z lupą, tyle że elektroniczną i nad dźwiękiem.
Jak już wspomniałem, trudno znaleźć tę idealną proporcję pomiędzy zachowaniem oryginalnej „patyny” na nagraniu a jego oczyszczoną wersją.
Obecnie nagrania te poddaję ostatecznej obróbce, by wydobyć z nich to, co mechaniczne urządzenie nagrywające płytę matkę uszczupliło i to, co finalnie wytłoczona płyta także w sposób niepełny odtwarza – do oczyszczonego dźwięku dodaję nieco więcej blasku i barwy. Do tego służą mi urządzenia lampowe, używane w technice studyjnej od lat 60. po dziś dzień. Po tych czynnościach materiał będzie gotowy do przeniesienia na płytę CD.
SG: Przeszłość to studnia bez dna, w której dźwięk niesie się głębokim echem. Podejrzewam więc, że na czerpanie z niej masz jeszcze wiele pomysłów. Na których zamierzasz koncentrować się teraz?
RI: Tę niezwykle ciekawą historię ludzi słuchających na obczyźnie tych płyt – bo właśnie stamtąd te płyty pochodzą – chciałbym zgłębić być może w następnym etapie współpracy z Urzędem Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego jako „Ambasador Wielkopolski”. W Nadrenii Północnej-Westfalii czynnie działa Polonia, po części składająca się z potomków wielkopolskiej emigracji zarobkowej sprzed I wojny światowej. Ślady kultury wielkopolskiej, w społeczności w owym czasie sięgającej 250 tys. osób, na pewno są rozliczne i muzyka na pewno stanowiła dla nich istotną część życia codziennego.
Nagrania zostały zrealizowane na terenie Wielkopolski z inicjatywy dziś trudno powiedzieć czyjej – emigrantów, a może tych, którzy pozostali w kraju– a następnie zostały wysłane do Niemiec. Dlatego dla mnie historia powstania idei tych nagrań jest bardzo interesująca, a sposób ich pozyskania – niejako reportersko-terenowy – jest dokumentalnym zapisem żywej kultury tamtych czasów.
To byłoby niezwykle ciekawe, już z płytą CD w dłoni, z ponad dwudziestoma utworami, poszukać jeszcze innych skrawków przeszłości – starszych Polonusów w Nadrenii Północnej-Westfalii, pamiętających dziadków, nazywanych społecznością Ruhrpolen. Pojechać do archiwów i bibliotek w Niemczech, odnaleźć w nich inne nagrania i dokumenty z tamtych czasów. Dziś chciałbym odpowiedzieć na ważne pytanie – jakie były okoliczności powstania pomysłu zapisu muzyki tworzonej specjalnie dla wielkopolskich emigrantów. Mam nadzieję, że mi się to uda.
*Rafał Igiel – poszukiwacz dźwięków przeszłości, muzyk perkusista, elektronik. Współpracował z wieloma zespołami, takimi jak Polmuz, Tsigunz, Play, Ploosh czy Pivo. Kolekcjoner zabytkowych urządzeń rejestrujących i odtwarzających dźwięki oraz ruchome obrazy. Przedmioty z jego kolekcji (osobiście odrestaurowane) są eksponowane w Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu. W ramach programu stypendialnego Marszałka Województwa Wielkopolskiego odrestaurował i zdigitalizował nagrania z płyt szelakowych z unikalną muzyką ludową z Wielkopolski.