Zielniki dawne
Opublikowano:
9 listopada 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Pamiętasz z dzieciństwa kąpiele w "czarcim żebrze", napary z majeranku przeciw infekcjom górnych dróg oddechowych, syrop z cebuli na przeziębienie?
Katarzyna Krzak-Weiss: Tak, pamiętam! Medycyna ludowa była obecna w moim domu, do dziś piję zioła, a nie czarną herbatę. Ziołolecznictwo wraca, jest coraz popularniejsze. Mam wrażenie, że cieszy się w tej chwili dużym zainteresowaniem. Pojawiają się poświęcone mu studia podyplomowe, konferencje. To jest wiedza, której się pożąda, która ma bardzo długą tradycję i to na niej chciałyśmy się skupić w naszej pracy.
Maria Krześlak-Kandziora: Skąd pomysł na zajęcie się zielnikami?
KKW: Razem z Aleksandrą Jakóbczyk-Golą z Wydziału „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego chciałyśmy przebadać wszystkie szesnastowieczne zielniki plus jeden siedemnastowieczny – zielnik Syreniusza. Przebadać, porównać, pokazać, czym się różniły – zarówno, jeśli chodzi o treść, jak i szatę graficzną, zobaczyć, na ile wiedza, czy receptury zawarte w zielnikach, używane są współcześnie.
Czy nadal tworzy się maści, nalewki na bazie tych samych ziół, czy wykorzystuje się je w tych samych celach.
Do pracy zaprosiłyśmy zarówno badaczy z Uniwersytetu Medycznego, zajmujących się ziołolecznictwem, jak i botaników. Na ten projekt nie otrzymałyśmy grantu. Ale ponieważ jednym z elementów pomysłu było przedstawienie zielników szerszemu odbiorcy i pokazanie ich na platformie Google Art and Culture, postanowiłyśmy to ocalić.
Udało nam się pozyskać finansowanie ze środków „Artes Liberales” i stworzyłyśmy trzy wystawy połączone wspólnym hasłem zielników dawnych.
Wystawy zadebiutują w listopadzie i będzie można je przeglądać na różnych nośnikach cyfrowych. Ilustracje przedstawiają zarówno same zioła, jak i lekarzy, czy zabiegi medyczne. Pokażemy też kilka prac z zagranicznych zielników, a wszystko po to, żeby dostarczyć wiedzy, że cieszące się dzisiaj dużą popularnością ziołolecznictwo ma swoją bardzo długą historię.
MKK: Gdzie ta historia ma początki?
KKW: Pierwszy zielnik z prawdziwego zdarzenia, który funkcjonował w Polsce i wydany został w języku polskim to dzieło powstałe w 1534 roku i przypisywane Stefanowi Falimirzowi. Zawierał informacje nie tylko o ziołach, ale i o kamieniach szlachetnych, o leczeniu uryną, o dbaniu o siebie w czasie ciąży, o porodzie.
Był kompilacją szeregu tekstów, z których najobszerniejszy zatytułowany był „O ziołach i mocy ich” – stąd tytuł całej książki.
Ten zielnik jest w dużej mierze tłumaczeniem tekstów łacińskich, popularnych szczególnie w Niemczech już dużo, dużo wcześniej. Falimirz przetłumaczył i udostępnił je polskiemu odbiorcy. W tym czasie w Niemczech i we Włoszech powstawały już zielniki które dostarczały o wiele bardziej aktualnej wiedzy, opartej o nowe zdobycze nauki renesansowej. Natomiast zielnik Falimirza tkwił jeszcze głęboko w średniowieczu i był przeznaczony raczej dla znachorek i prostych kobiet, które najczęściej zajmowały się udzielaniem pomocy.
Lekarzy było zresztą mało, ludzie musieli radzić sobie na własną rękę, korzystali z porad niewykwalifikowanej „siły medycznej” albo sięgali do zielników samodzielnie.
Co ciekawe, żaden z licznie zachowanych do dziś egzemplarzy zielnika, nie jest kompletny. Na wielu z nich widać odręczne zapiski – ktoś kto korzystał z tej książki notował uwagi, które wynikały z zastosowań receptury, praktyki. Widać było, że zielniki były w powszechnym użyciu.
MKK: Jak trafiłyście na zielniki?
KKW: Pierwszy mój kontakt z zielnikami, a właściwie z dziełem Stefana Falimirza wynikł z tego, że wydał go Florian Ungler, który jest jednym z moich ulubionych drukarzy. Opowiadam o nim na wykładzie z historii książki, gdy prezentuję początki polskiej typografii.
Później zaczęłam tropić kolejne edycje, bo spostrzegłam, że mimo upływu czasu kolejni wydawcy korzystali z tego samego materiału graficznego.
Ponieważ tym właśnie się interesuję – materiałem ilustracyjnym – zaintrygowało mnie to, że np. w drugiej połowie XVI wieku wydawana jest książka o charakterze zielnikowym, w której pojawiają się te same, wykonane w technice drzeworytu bardzo proste, nawet prymitywne ilustracje, których użyto w 1534 roku. Tekst zresztą też niewiele się zmienił.
Pierwszym wydawcą który ponowił wydanie tego samego zielnika, ale zatytułował go trochę inaczej, była wdowa po Florianie Unglerze, a po niej jeszcze kilku innych drukarzy. W pewnym momencie pojawił się głos sprzeciwu wobec wydawania takiego prymitywnego, prostego poradnika.
Marcin Siennik użył sformułowania, że:
„Polacy wciąż na babim herbarzu siedzą”.
Wskazał, że Niemcy, Czesi, czy Włosi wydają coraz staranniej opracowane i uaktualnione pod względem merytorycznym i ilustracyjnym dzieła zielnikowe, podczas gdy Polacy wydają ciągle herbarze przeznaczone dla niewykwalifikowanego odbiorcy. Tymczasem za granicą pojawiły się ilustracje, które wzorowały się na żywych obiektach, dążyły do jak największej wierności wobec natury.
MKK: Czy medycyna w Polsce naprawdę była tak zacofana?
KKW: To nie tak. Po prostu polscy lekarze, z reguły wyedukowani za granicą, nie korzystali z tych zielników. Widzimy to, gdy badamy nie tylko same druki, ale także śledzimy księgozbiory aptekarzy czy lekarzy.
Tam można znaleźć aktualniejsze zielniki włoskie, niemieckie, spisane po łacinie, nie ma „babich herbarzy”.
W Polsce pierwszy nowocześniejszy zielnik powstał dopiero w 1595 roku dzięki Marcinowi z Urzędowa. Autor nie był tłumaczem i kompilatorem jak Stefan Falimirz, ale lekarzem, który w opracowanym przez siebie tekście wykorzystał własne doświadczenia.
Przewodnik po wystawie na platformie Google Arts and Culture i odnośniki do poszczególnych modułów: tutaj
Prof. UAM dr hab. Katarzyna Krzak-Weiss: historyk sztuki, bibliolog, literaturoznawca. Pracownik Instytutu Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i redaktor naczelna Wydawnictwa „Poznańskie Studia Polonistyczne”. Zafascynowana historią książki oraz grafiką książkową, zwłaszcza czasów dawnych; autorka artykułów i książek poświęconych typografii i ilustracji książkowej.