Mozaika polska z ulicy bab
Opublikowano:
14 grudnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Biorąc pod lupę dowolnie wybrany wycinek dziejów jakiejkolwiek dzielnicy Kalisza, zawsze dostrzeżemy kolorową mozaikę narodowości i kultur. Przynajmniej do roku 1939. Polska dla wszystkich… tak było.
W socjologicznych wedutach miast II Rzeczypospolitej, mimo iż nie brakowało antagonizmów i ksenofobii, to w szerszym spojrzeniu na tamto społeczeństwo, tolerancja jest szczególnie wyartykułowana. We wspomnieniach nielicznych już osób pamiętających przedwojenny Kalisz, często akcentuje się poszanowanie inności i nie przekraczanie niewidocznych granic kulturowych. Przez jedną rzecz – szacunek.
Pan Babin w histerii
Jest ulica – przymiotnik. Jaka? Babina. Kiedyś nad rzeką, dziś przy plantach. Stały w ciągu ulicy bab w końcu XVII wieku aż cztery kościoły i trzy klasztory. Jeden z nich, pod wezwaniem św. Ducha, sąsiadował z pierwszym szpitalem kaliskim. Budynek spod znaku eskulapa stał niemal dokładnie naprzeciw usytuowanego niegdyś po drugiej stronie rzeki zamku kaliskiego. Szpitale ówczesne były równocześnie domami schronienia dla biedoty. Ubodzy ci po części utrzymywali i pozostałych mieszkańców szpitala, żebrząc przy pobliskim kościele lub chodząc po jałmużnę do zamożniejszych mieszczan czy pobliskich wsi.
Zajmowały się tym przede wszystkim „baby” czyli żebrzące kobiety.
Nazwę Babina, ulica będącą północną kurtyną plant przyjęła na początku XIX wieku i została z nami aż do dzisiaj. Doprawdy żadnego jenerała Babina tutaj nie było. Zabawa z odkrywaniem historii, nabiera rumieńców zwykle wtedy, gdy ktoś zbierze się na wspomnienia z podwórka. Kadry zapamiętane przez oczy dziecka obfitują zwykle w szczegóły, których nie znajdziemy na kartach opracowań historycznych.
Piękną zgłoską w odkrywaniu dziejów ulicy Babinej, okazują się migawki z dzieciństwa dawnych „babińczyków”.
Adam Chodyński, pierwszy historyk Miasta Kalisza, pisał o swoim mieście dużo, ale przede wszystkim (co szczególnie interesujące dla każdego penetrującego dzieje miasta), pisał szczerze. O historycznej Platea Judauorum, czyli dzielnicy żydowskiej przytulonej do niegdysiejszego kanału Babinka płynącego w miejscu dzisiejszych plant, wypowiadał się w następującym tonie:
„[…] złe bruki, cuchnące rynsztoki, błoto i smrodliwe podwórka pełne chlewików i obórek […]”.
Główna ulica dzielnicy, czyli Złota (a także Garbarska, Babina Targowa i Piskorzewska) były tak zaniedbane i zagracone, że uniemożliwiały swobodne przejście. Od pisanych portretów miasta z XIX wieku, obraz okolic dzisiejszych plant i ulicy Babinej nie zmienił się znacząco w porównaniu do wspominek z okresu międzywojennego. Henryk Drapiński o tej okolicy:
„Przeludniona dzielnica, pełna stłoczonych ruder, ciasnych podwórek, cuchnących rynsztoków, małych brudnych sklepików, a nade wszystko nieustającego wrzaskliwego tłumu, kotłującego się na chodnikach i jezdniach, krytych kocimi łbami – miała prawdziwie wschodni charakter. Ulice pustoszały tylko w czasie deszczu. […] Ulicami wprost nie dało się przejść. Wokół widziało się twarze okolone zwisającymi pejsami, głowy nakryte czarnymi jarmułkami. […] Po bramach kobiety w perukach sprzedawały na szklaneczki ziarna słonecznika, pestki dyni, gotowany groch i bób, a nade wszystko cebulę, czosnek i śledzie. Oferowano je zresztą pod najróżniejszymi postaciami, a więc „z beczki” w kilku gatunkach (zwyczajne, królewskie, uliki), poza tym wędzone, smażone, marynowane itp. […] Niesamowity i egzotyczny był dla nas także ów harmider rozmów”.
Mowa eklektyczna
Właścicielami domów i kamienic od początku Babinej, aż do Nowego Rynku byli tzw. obywatele miasta – tutejsze mieszczaństwo. Należeli do nich m.in.: Parczewscy – dom przy ul. Babinej nr 2, gdzie za młodu przebywał Alfons Parczewski, Kolasińscy – nr 3, Karśniccy – nr 5, w tym lekarz Feliks Karśnicki, długoletni prezes i komendant Kaliskiej Ochotniczej Straży Pożarnej, Zdrojewscy – nr 6, i inni zasłużeni dla rozwoju nie tylko okolicy ale też nie rzadko całego miasta.
Społeczność tej części miasta była przez całe międzywojnie pulsem handlu kaliskiego.
Po 1914 roku, w zniszczonym przez Prusaków Kaliszu, z różnych dzielnic ówczesnego miasta przychodziła tutaj ludność, aby zaopatrzyć się w te artykuły, których w innych punktach miasta nie było. Praktycznie kupić tu było można we wszystko. Począwszy od tasiemki, artykułów spożywczo-kolonialnych, artykułów monopolowych, książek, materiałów piśmiennych, do wyszukanych mebli, kryształów, fajansów.
Był zakład pogrzebowy, nie brakowało punktów fryzjerskich, szewskich, krawieckich, malarskich, zegarmistrzowskich, pralniczych, czy magla. Istniała hurtownia artykułów galanteryjnych tzw. „Pasaż”, można też było przerabiać starą garderobę, odświeżyć kapelusze, które w owych czasach stanowiły nieodzowne nakrycie głowy zarówno u pań jak i panów.
Niektóre te punkty przy Babinej wyeksponowane były nazywając ówczesnym określeniem „od frontu”. Wiele natomiast było w prywatnych mieszkaniach, nierzadko w oficynach – do odnalezienia których służyła reklama, szyldy lub informacja miejscowej ludności, przeważnie dzieci, które zawsze udzielały jej chętnie, a nawet zaprowadzały na miejsce.
Z większych firm handlowych na ulicy Babinej w domu pod nr 1 znajdował się Sklep Spożywczo-Kolonialny ze sprzedażą broni prowadzony na wysokim poziomie przez znanego kupca i społecznika Stefana Rydzewskiego. Funkcjonował tutaj także sklep z trumnami – Franciszka Asta. Istniał Zakład Fotograficzny – Henryka Rajskiego, piekarnia i sklep – Stępińskiego (z całodzienną sprzedażą pieczywa) oraz sklep z wyrobami rymarskimi – Buchajczyka.
Znany był też sklep z wyrobami monopolowymi – prowadzony przez inwalidę wojennego Słodowicza. Sklep z galanterią męską (koszule, swetry, kapelusze, laski) – prowadzony był z kolei przez Żyda nazwiskiem Gelbert. W domu pod nr 2, a więc w „gnieździe” Parczewskich, działały: sklep z materiałami piśmiennymi, ozdobami choinkowymi oraz sprzedażą starych książek szkolnych – właścicielem był Żyd Bechler a także skład Apteczny należący do Kiernickiej.
W pozostałych domach i czynszówkach aż do numeru 11 istniały: sklep fabryczny wyrobów fajansowych Freudenreicha z Koła, sklep nasienny – Żyda Weinberga, trzy jadłodajnie z tzw. wyszynkiem: Fiszera, Lesienia i Niemca Wendego. Sklep z pasmanterią i różnymi artykułami galanteryjnymi Adama Dymkowskiego, skład mebli – prowadzony przez Żyda Sieradzkiego oraz sklep z artykułami dekoracyjnymi prowadzony przez Żyda Jareckiego.
Było jeszcze dużo mniejszych szczególnie z branży spożywczej, w których o każdej porze dnia, nawet późno wieczorem po zamknięciu sklepu, można było nabyć artykuły żywnościowe.
Do takich należał sklep p. Fritsche w domu nr 8, którego właścicielem był znany rzeźnik Krzewski oraz budka popularnie zwanego „Żydkiem” w domu nr 2. Tam obok najkonieczniejszych artykułów żywnościowych można było nabyć cukierki „rauchówki” (nazwa pochodząca od właściciela Wytwórni Cukierków Niemca Raucha) po jednym groszu za sztukę oraz trzy bułki zwykłe, chrupiące, posypane makiem za dziesięć groszy.
Pod nr 6, w domu p. Zdrojewskiej, była też żydowska budka z artykułami cukierniczymi, w której w okresie letnim nabyć można było lody, kręcone w prymitywnych bańkach żelaznych obłożonych lodem w bryłach. W domu nr 9 p. Sikorskiego, szewc p. Krzyżanowski wytwarzał buty męskie z cholewami, w które zaopatrywali się wojskowi, strażacy lub zamożniejsi chłopi.
Byli też na ulicy Babinej znani malarze pokojowi i dekoracyjni, trudniący się malowaniem szyldów, napisów olejnych nad witryna mi sklepowymi, czy nawet ozdobnych powinszowań imieninowych, ślubnych itp. Do tych należeli panowie: Wolny, Pałęcki, Ciesielski, Piękniewski.
Podwórza roiły się też od ciągłych okrzyków ludzi chcących wykonać jakieś usługi jak: szklarzy, ślusarzy, blacharzy, handlarzy (przeważnie Żydów).
Nie brakowało ludzi biednych, nędzarzy, włóczęgów nachodzących tutejsze mieszkania z prośbą o jałmużnę. Biedacy ci otrzymywali skromne grosiki, czasami resztki strawy lub przysłowiowy kawałek chleba. Swoje usługi polecali również Romowie, np. w dziedzinie bielenia kotłów, czy rondli. Wielu z nich grało na instrumentach, a cyganki wróżyły z kart. Często zubożali młodzi ludzie popisywali się swymi uzdolnieniami artystycznymi, ekwilibrystyką itp. Czynione to było za niewielką odpłatnością w formie jałmużny. Mieszkańcy domów rzucali z okien swe grosiki owinięte w papierki.
Jeśli do tej mozaiki dodać jeszcze jeden kamień, wprost węgielny, jakim była wspólnota, to jawi nam się obraz sielski, taki, który dziś chyba niestety nie miał by szansy na stanie się. Stajemy się sobą przez uprzedzenia i marzenia. Pierwsze budujemy przez lęki, czasem przez niewiedzę i kłamstwa, drugie, realizowane przez własne ambicje, budują naszą prawdziwą wartość. Wartość nas samych, określa tolerancja.
Rzymskie konotacje, czyli epitety niepochlebne
Nad Babiną – Babinka. Spokojny strumień, czy raczej cloaka maksima? Historyczna prawda leżała bliżej tego drugiego określenia i świadczą o tym chociażby anonsy prasowe. W gazetach międzywojennych w artykułach znad Babinki, znaleźć można niestety także i wiadomości tragiczne, opowiadające o śmierci w mętnych wodach kanału. Mimo bijącego tutaj tętna międzywojennej inicjatywy prywatnej, ulica Babina ze swoją XIX-wieczną tożsamością, musiała się borykać ze smrodem i złą opinią kanału aż do lat 40. XX wieku.
Stare koryto Prosny – Babinkę zasypano przez Niemców podczas okupacji, ale nie poprzestano na tym.
Z topografii miasta wraz z niebieską wstęgą wokół centrum, zniknęły kwartały zabudowy, jak gdyby domy je tworzące, były częścią środowiska Babinki. Rzecz jasna, nie był to przypadek, lecz świadome rozbiórki zabudowy zamieszkałej przez Starszych Braci w wierze – element eksterminacji. Był ku temu też inny powód – zabieg urbanistyczny – rozprzężenie ciasnej zabudowy i stworzenie więcej przestrzeni między nowymi pierzejami nad ginącą rzeką.
Ofiarą niemieckiej administracji Kalisza padło kilkanaście budynków nad Babinką, w tym wiele kamienic o znacznych rozmiarach. Spacerując dziś po plantach, łatwo dostrzec niejednolitą ich szerokość na różnych odcinkach. Tam gdzie talia plant jest najszersza, stał drugi pod względem ważności (z pierwszeństwem w budowaniu przez Żydów przy zakładaniu diaspory) – budynek mykwy.
Rytualna łaźnia została zbudowana w 1873 roku. Przetrwała do początku lat 40. XX w., kiedy podzieliła los Babinki. Fundamenty Mykwy, podobnie jak stojącego obok szpitala żydowskiego, nadal tkwią pod brukiem i płytami chodnikowymi plant.
Szaje Kawe w swoich wspomnieniach, tak opisywał Mykwę:
„Całe pomieszczenia były w białych kaflach, mężczyźni i kobiety korzystali z oddzielnych basenów, w różnych salach. Nim weszło się do basenu z wodą, trzeba było wziąć kąpiel, do tego była wanna w osobnym pomieszczeniu. Trzeba też było przyciąć paznokcie. Do mykwy wchodziło się czystym fizycznie, bo kąpiel miała oczyścić duchowo. Dach był specjalnie skonstruowany, tak jak lejek, tylko płytszy. W czasie deszczu zbierała się tam woda i spływała do zbiornika. Można też było brać wodę z Babinki, ale ona nie była zbyt czysta, więc częściej korzystano z deszczówki. Wodę deszczową mieszało się w odpowiedniej proporcji z wodą z wodociągu. Przed Szabatem czy przed świętami na ulicach Kalisza widać było Żydów, jak szli z ręcznikami do mykwy.”
Planty z przytuloną do nich ulicą Babiną i ich tożsamość stanowią opowieść o przeobrażeniach miasta. Trudnych i smutnych, o których pamiętać przychodzi trudno, ale też nie wolno nam o nich zapominać. Mozaika polska w wydaniu kaliskim to świadectwo.
Tamtego Kalisza nad kanałem Babinka już nie ma; jest pamięć.