Kto zasłużył na Oscara?
Opublikowano:
14 lutego 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jak co roku Oscary przyciągają uwagę krytyków i krytyczek, gorzej z widzami i widzkami. Zeszłoroczną, wyprodukowana przez Stevena Soderbergha galę obejrzało niecałe 10 milionów osób. To niewiele jak na najważniejszą noc Hollywoodu. Jak będzie w tym roku?
Ilu ludzi usiądzie przed telewizorami, by zobaczyć sławnych i uprzywilejowanych kroczących po swoje statuetki na 94. Nagrodach Akademii Filmowej? Przekonany się 27 marca. Tymczasem sprawdźmy, jak rozłożyły się tegoroczne nominacje. Kto dopiął swego? Kto musiał obejść się smakiem?
Na co warto zwrócić uwagę
Tegorocznym, prezentowanym przez Tracee Ellis Ross i Leslie Jordana, „zoomowym” nominacjom przyświecało hasło „Zjednoczenia filmowych miłośników i miłośniczek”. Zabrzmiało ono ironiczne, zważywszy, że bardzo często widownia (głównie ta amerykańska) śledziła premiery w zaciszu swoich domów.
Z naszej perspektywy wyglądało to trochę inaczej, ponieważ większość filmów była lub jest prezentowana w kinach.
Co prawda zaledwie cztery z dziesięciu nominowanych obrazów („CODA”, „Nie patrz w górę”, „Psie pazury” i „King Richard: Zwycięska rodzina”) dostępne są na portalach streamingowych (co pokazuje, że Akademia bardzo powoli przechodzi rewolucję w myśleniu o filmach jako doświadczeniu nie tylko kinowym), jednak w liczbie głosów przewodzi neowestern Netflixa.
Mowa o wspomnianych „Psich pazurach”, za sterami których stanęła Jane Campion, powracająca w blasku glorii i chwały po 12 latach od nakręcenia ostatniego filmu.
Za swoje wybitne dzieło ma szasnę zostać pierwszą reżyserką uhonorowaną dwoma Oscarami. Obraz przoduje również w kategoriach aktorskich, bowiem na statuetkę mają szansę Benedict Cumberbatch (najlepszy aktor), Kirsten Dunst (najlepsza aktorka drugoplanowa) oraz dwóch aktorów drugoplanowych: Jesse Plemons i Kodi Smit-McPhee.
Szczęście w małżeństwie
Niewątpliwie w domostwie Dunst i Plemonsa, czyli małżeństwa tak na ekranie, jak i w prawdziwym życiu, świętowano. Podobnie w hiszpańskiej posiadłości kolejnej aktorskiej pary – Javiera Bardema i Penélope Cruz, którzy otrzymali nominacje w kategoriach najlepszy aktor i aktorka. Cruz w amerykańskich filmach najczęściej przedstawiana jako „gorąca latynoska seksbomba”, dlatego jej role w filmach Pedra Almodóvara zawsze są godne uwagi. Tak było i tym razem, bo mimo że „Matki równoległe” nie przypadły mi do gustu, Cruz jako Janis jest rewelacyjna. Obraz hiszpańskiego mistrza został nominowany również w kategorii najlepsza muzyka (autorstwa Alberto Iglesiasa).
Wspomniany Bardem, mimo że z nominacją, ma mniej szczęścia. Wraz z ekranowymi partnerką Nicole Kidman i partnerem J.K. Simmonsem zostali nominowani za swoje role w potwornym „Being the Ricardos” („Lucy i Desi”).
Na szczęście reżyser i scenarzysta tego filmidła, stary hollywoodzki wyjadacz Aaron Sorkin musiał obejść się smakiem podczas ogłaszania szans na statuetkę. Podobnie jak inny zasłużony, acz w tym wypadku niesłusznie pominięty, Denis Villeneuve, którego „Diuna” była jednym z najczęściej dyskutowanych (i jednym z moich ulubionych) filmów minionego roku. Mimo że reżysera nie nominowano, sam obraz zyskał uznanie w aż dziesięciu kategoriach – w tym za najlepszy film (!), najlepszy scenariusz adaptowany, najlepsze zdjęcia, efekty specjalne czy dźwięk.
Pominięcia
Najprawdopodobniej miejsce Villeneuve’a skradł Kenneth Branagh, o którego „Belfaście”, będącym autobiograficzną opowieścią o dzieciństwie spędzonym między katolikami i protestantami w stolicy Irlandii Północnej, od premiery mówi się jako o czarnym koniu tegorocznych nagród filmowych. Czy słusznie? Wątpię. Akademia jednak lubi nurzać się w przesłodkich historyjkach ze sporą łyżką patosu z dzieckiem w roli głównej. Łącznie „Belfast” zgarnął siedem nominacji, w tym dla filmu, najlepszego aktora drugoplanowego Ciarána Hindsa; jest też wyróżnienie za najlepszą piosenkę „Down to joy” Vana Morrisona, choć muzyk przez to, że jest antyszczepionkowcem (sic!) pewnie nie będzie wpuszczony na galę.
Co znamienne, grająca w filmie Branagha Dama Judi Dench miejsce w wyścigu po statuetkę skradła swojej ekranowej synowej Caitríonie Balfe, dostając nominację w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa.
Sporym zaskoczeniem było również pominięcie Lady Gagi, która fantastycznie wcieliła się w Patrizię Reggiani w cudnie kampowym filmie „Dom Gucci”. O tym, że artystka zasłużyła na Oscara, mówiło się już od samej premiery tego obrazu Ridleya Scotta. Podobnie widoczny jest brak nominacji dla debiutantki Alany Haim za jej rewelacyjną kreację w „Licorice Pizza”, świetnej coming of age story w reżyserii Paula Thomasa Andersona, oraz Bradleya Coopera, który kradnie w tym filmie każdą scenę, kiedy tylko błyszczy na ekranie. Na szczęście „Licorice Pizza” ma szansę w trzech kategoriach: najlepszych filmu, reżyserii i scenariusza oryginalnego.
#OscarsSoWhite?
Akcja medialna sprzed kilku lat, wypunktowująca Akademii, że nominuje głównie białych aktorów i aktorki, a w kategoriach reżyserskich i scenariuszowych mężczyzn, zaczyna przynosić rezultaty. Co prawda zauważenie obsady takich filmów jak „King Richard: Zwycięska rodzina” (ze wspaniałymi, nominowanymi rolami Aunjanue Ellis i Willa Smitha), „Tragedii Makbeta” (nominowany Denzel Washington) czy „West Side Story” (z największą szansą na statuetkę Arianą DeBose) nie jest potrzebne, aby docenić ich wartość. Na pewno jednak daje szansę Oscarom na zwiększenie różnorodności. Chociaż i tak zabrakło kilku nazwisk, między innymi Ruth Negga i Tessa Thompson nie zostały docenione za ich role w „Pomiędzy” czy Reinaldo Marcus Green za reżyserię „King Richard…”. O pomstę do nieba woła brak niebiałych kobiet w głównej kategorii aktorskiej.
Mimo to #OscarsSoWhite sprawiło, że zwiększono liczbę osób głosujących, pojawiły się osoby niebiałe i pochodzące spoza USA, w tym z Polski.
W konsekwencji w głównych kategoriach znajdziemy nominacje nieanglojęzycznych obrazów, co dotychczas było rzadko spotykane (chlubnym przykładem jest wygrana „Parasite” w reżyserii Bonga Joon-ho z 2019 roku). Tegoroczne nominacje też mają takie jasne momenty, jak zauważenie wspaniałego japońskiego obrazu „Drive my car”, który ma szansę na statuetkę za najlepszy film roku, reżyserię (Ryûsuke Hamaguchi), scenariusz adaptowany i najlepszy film zagraniczny. Podobnie rewelacyjny „Najgorszy człowiek na świecie” Joachima Triera może otrzymać Oscara w kategoriach najlepszy film zagraniczny i najlepszy scenariusz oryginalny. Trzymam kciuki za oba te tytuły.
Niewątpliwie tegoroczne nominacje pokazują, że Akademia stara się zadowolić wszystkich (prócz fanów „Domu Gucci”).
Nie jest to taktyka długotrwała, ale wystarczająca na kolejne covidowe dwanaście miesięcy. Brak większych kontrowersji i hollywoodzkie gwiazdy być może przyciągną widownię przed ekrany telewizorów. Jeżeli nie – przyszłoroczne Oscary zapewne wypróbują inną taktykę (może nominują kolejny film Marvela?). Teraz możemy liczyć tylko na to, że „Nie patrz w górę” opuści galę z pustymi rękami.