Nieco neoklasycyzmu i szczypta sonoryzmu
Opublikowano:
2 marca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Natura – darząc mnie łaskawie zdolnościami kompozytorskimi – wyposażyła dodatkowo w coś, co pozwala na kultywowanie tych zdolności. Posiadam mianowicie maleńki, niewidoczny motorek, dzięki któremu w dziesięć minut robię to, co inni w godzinę; dzięki niemu też zamiast chodzić biegam, potrafię piętnaście listów napisać w pół godziny, nawet puls bije mi znacznie szybciej niż innym, a i urodziłam się w siódmym miesiącu”.
Po prostu: Grażyna Bacewicz
Tak, z właściwym sobie poczuciem humoru, charakteryzowała się Grażyna Bacewicz (1909–1969). Osoba wielu talentów, nie tylko skrzypaczka i kompozytorka, ale także pedagożka, działaczka (m.in. wiceprezeska Związku Kompozytorów Polskich, członkini komisji programowej Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”) oraz pisarka. Z tym ostatnim się nie afiszowała, wydaje się, że traktowała ten obszar niejako hobbystycznie.
W efekcie pierwsza książka ukazała się dopiero po jej śmierci i nawet teraz wiele utworów pozostaje niewydanych. A zdają się to być rzeczy intrygujące. Choćby takie opowiadanie „Układacze dźwięków i szmerów”, czyli „zabawna opowieść o kompozytorach nękanych przez nieustanny uliczny hałas oraz absurdy biurokratyczne i bytowe z końca lat 50.” – tak opisywała je wnuczka kompozytorki, pisarka i malarka Joanna Sendłak w rozmowie z Piotrem Urbańskim opublikowanej w Kulturze u Podstaw w marcu 2019 roku.
Sendłak jest niezwykle oddana kultywowaniu pamięci o swojej babci – opublikowała już kilka tomów jej poświęconych. Co prawda Polskie Wydawnictwo Muzyczne jeszcze nie wydało zapowiadanej w rozmowie książki „Grażyna Bacewicz – życie w słowach i obrazach”, ale ostatnio ukazała się tam pozycja zatytułowana po prostu „Bacewicz” (w popularyzatorskiej serii Małe Monografie).
Płyty nie tylko rocznicowe
Przy okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci kompozytorki Piotr Urbański (z uporem protekcjonalnie nazywający artystkę per „Bacewiczówna”) przybliżał też jej najważniejsze utwory. Często zwracał przy tym uwagę na niedostępność lub zgoła brak wydawnictw. Na szczęście i tym razem zadziałał efekt rocznicy – w 2019 ukazały się między innymi albumy Morty Grigaliūnaitė z muzyką fortepianową (wydane przez Piano Classics) oraz komplet sonat skrzypcowych w wykonaniu Annabelle Berthomé-Reynolds i Ivana Doncheva (muso).
Dwie jej pieśni, „Róże” i „Samotność”, otwierają album barytona Szymona Komasy i pianisty Oskara Jeziora „Polish Love Story” (Warner Classics).W lutym tego roku premierę miał album z muzyką fortepianową w interpretacji Petera Jablonskiego, co cieszy tym bardziej, że firmuje go ceniona oficyna Ondine.
O Bacewicz nie zapomina oczywiście niestrudzona wytwórnia DUX: w ostatnich latach ukazały się płyty z utworami kameralnymi (pianista Mateusz Rettner i skrzypaczka Jaga Klimaszewska), fortepianowymi (Joanna Sochacka) i pomysłowe zestawienie koncertów fortepianowych Bacewicz i Aleksandra Tansmana (Julia Kociuban z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina prowadzona przez jej dyrektora artystycznego Pawła Przytockiego).
Bacewicz „Amadeusa”
Gdy ostatnio rozmawiałem z dyrygentką Anną Duczmal-Mróz, mówiła ona, że według niej dyrygenci są ambasadorami muzyki swojego kraju. Strzelam, że jej mama, Agnieszka Duczmal, zgodziłaby się z takim stwierdzeniem. Założona przez nią Orkiestra Kameralna Polskiego Radia „Amadeus” (której jej córka jest drugą dyrygentką), choć za patrona ma Austriaka, to od lat daje temu wyraz. Nie tylko na koncertach, ale również fonograficznie.
Poznańscy muzycy rejestrowali między innymi kompozycje Karola Szymanowskiego, Krzysztofa Pendereckiego, Mieczysława Karłowicza, Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Knittla, Agaty Zubel, Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil, Marty Ptaszyńskiej, Elżbiety Sikory, Barbary Kaszuby, a ostatnio Szymona Laksa (o czym też miałem przyjemność pisać w Kulturze u Podstaw). No i oczywiście Grażyny Bacewicz. Teraz DUX przywraca do obiegu nagrania z trudno lub w ogóle niedostępnych starszych wydawnictw Amadeusa.
Z jednej strony, marzyłyby mi się nowe wykonania, bo uwielbiam porównywać różne interpretacje tych samych utworów, a już szczególnie, gdy gra ta sama orkiestra. Z drugiej jednak, należy zaufać maestrze, że nie było potrzeby niczego poprawiać, i należy to wręcz potraktować jako argument za tym, że tamte koncepcje przetrwały próbę czasu.
Między 1935 a 1965 rokiem
Bo gdy słucham tych nagrań (z lat 2004–2010), to nie mam wątpliwości, że nie ma na co narzekać. Muzycy wydobywają z partytury wszelkie niuanse, urzekają brzmieniem i precyzją. Świetnie, że otrzymujemy też przekrojowy zestaw utworów Bacewicz: od 1935 roku („Sinfonietta”), przez 1946 rok („Symfonia”) i 1948 rok („Koncert”), aż po rok 1965 („Divertimento”).
Ciekawie działa też umieszczenie zaraz obok siebie kompozycji, które dzieli 30 lat. Pozwala to zaobserwować, co zmieniało się przez dekady, a co pozostawało stałe w tej fascynującej twórczości. Z klasyfikacją dorobku polskiej kompozytorki badacze mają problemy.
Współistnieją w nim bowiem neoklasycyzm, swoiście pojmowany impresjonizm, nawiązania do muzyki ludowej czy barokowej, a w latach 60. indywidualne podejście do tendencji sonorystycznych. W tekście towarzyszącym tej znakomitej płycie Dariusz Marciniszyn fachowo objaśnia te różne konteksty, co jeszcze podnosi jej wartość.