Ilustracje festiwalowych wartości
Opublikowano:
8 kwietnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Zaczepiałam ludzi, którzy na festiwalu słuchają muzyki, siedzą na trawie, odpoczywają… Pytałam: porysuje pan/pani ze mną? Badamy kulturę festiwalową w Polsce. Staramy się dowiedzieć, o co wam chodzi, dlaczego wydajecie pieniądze i poświęcacie czas, dlaczego jesteście tu, a nie gdzie indziej? Narysujcie mi to”. O antropologiczno-artystycznych badaniach polskich festiwali muzycznych z Lią Dostlievą i Waldemarem Kuligowskim rozmawia Michał Sita.
Waldemar Kuligowski wyjaśniał podczas otwarcia wystawy w pracowni Vzory: Prowadziliśmy badania wartości towarzyszących współczesnym polskim festiwalom muzycznym. Festiwale to specyficzne miejsca, w których dzieje się coś niezwykłego. Z jednej strony muzyka wyzwala ogromne emocje, z drugiej mamy bardzo wielu ludzi skondensowanych w jednym miejscu.
To wywołuje szczególne zachowania, specyficzne wrzenie.
Muzyce towarzyszą teksty i manifesty, niosące określony przekaz, a same festiwale coraz częściej określają swoje oficjalne „misje”, nastawione na propagowanie określonych wartości. Do tego doszła pandemia, która sprawiła, że ludzie znów zaczęli rozmawiać o wolności, odpowiedzialności, o wiedzy i jej źródłach. Wartości pojawiają się na każdym kroku. Badaliśmy pod tym kątem festiwale patriotyczne, lifestyle’owe, subkulturowe, odwołujące się do korzeni, zarówno w wymiarze świeckim, jak religijnym. Rysunki były w tych badaniach zapisem emocji, uczuć, wartości – tego, czego nie dało się zarejestrować poprzez ankiety, rozmowy, dyskusje, obserwacje. Chcieliśmy zrobić coś więcej…
Badania za pomocą rysunków – Lia Dostlieva
Michał Sita: Na czym polegały badania za pomocą rysunków?
Lia Dostlieva: Prosiłam ludzi, by narysowali emocje, wartości i istotę tego, co według nich dzieje się wokół. Stwarzał się pretekst do rozmowy. Nie wiedziałam z początku, co się wydarzy. Nigdy wcześniej nie realizowałam badań z użyciem narzędzi sztuki. Kiedy prowadzisz ankietę, ludzie rozumieją, że to jest badanie. Ale pytanie, czy porysuje pan ze mną? To przedziwna sytuacja, która zakłóca tok normalnego doświadczenia festiwalowego.
M.S.: Zadaliście sobie pytanie o transmisję wartości w piknikowej, wesołej, letniej sytuacji festiwali muzycznych. Jak rysunki pomogły na nie odpowiedzieć? Co cię w nich zaskoczyło?
L.D.: Pierwszym miejscem, w którym pracowaliśmy, był dziecięcy festiwal piosenki patriotycznej w Krakowie. Ja, ze swoim akcentem, z moim ukraińskim nazwiskiem na plakietce, pytałam tam o emocje i wartości. Z początku to było dla mnie wyzwanie, nie wiedziałam, jak się w tym patriotycznym kontekście odnajdę. Ale poszło bardzo dobrze.
Dzieci uwielbiają rysować, to bardzo pomogło. Zebrałam około 50 rysunków.
Są oczywiście wśród nich flagi, ale o wiele więcej pojawia się serduszek, naliczyłam ich w sumie 156. To nie jest coś, czego oczekujesz. Podobnie jak to, że części uczestników, szczególnie tym pochodzącym spoza Polski, chodziło przede wszystkim o muzyczną rywalizację. Mówili o wartościach narodowych, ale rysowali medale, podium, nagrody do zdobycia. Patriotyzm był przyczepiony na siłę do czegoś, co naprawdę było tu dla nich ważne – do konkursu. Jeśli trzeba by śpiewać o czymś innym, to śpiewaliby o czymś innym. W ogóle nie chodziło im o wyrażanie narodowej dumy, nie po to tam przyjechali.
Była duża ekipa dzieci z Białorusi. Dla nich festiwal stwarzał możliwość wyjazdu do Europy, często po raz pierwszy.
Mówiły, że Kraków jest piękny, że Wawel wygląda niczym Hogwart – na jednym z rysunków zamek jest właśnie taki. Skupiały uwagę na otoczeniu bardziej niż na samym festiwalu. Jeden chłopak pod swoim rysunkiem umieścił takie hasło napisane cyrylicą: „Kocham Polskę. A ty?”. Rozumiesz tę dwuznaczność? Dla niego to właśnie wycieczka do Polski i to, co tu zobaczył, były wielkim przeżyciem.
M.S.: Udało się dzięki rysunkom przekazać coś, co trudno byłoby zawrzeć w rozmowie?
L.D.: Najciekawszy pod tym względem był festiwal jazzowy we Wrocławiu. Tutaj jeden człowiek rysował tak, jakby grał, dziwnie się poruszał, jego rysunek powstawał w czasie, tak jak jazz. Chodziło mu o improwizowany proces, nie o wizualny ślad pozostawiony na kartce. To było ciekawe. We Wrocławiu pozajęzykowych komunikatów w rysunkach było najwięcej.
Podczas „Rocku na bagnie” pojawiło się też coś ciekawego. To miejsce, w którym bycie razem, tworzenie festiwalowej wspólnoty najbardziej uwidoczniło się na rysunkach. Ludzie portretowali się nawzajem, rysowali osoby siedzące obok. Coś takiego nie wydarzyło się na żadnym innym festiwalu.
M.S.: Tak się działo wśród różnych grup na tym festiwalu? Nie było tak, jak w przedszkolu – gdy jedno dziecko narysuje gołębia, wszystkie zaczynają rysować gołębie?…
L.D.: Nie. To właśnie jest ciekawe. W różnych, niezależnych od siebie grupach ludzie rysowali się nawzajem. To, że bycie razem było dla nich istotne, wiemy z ankiet i wywiadów, ale widać to też w rysunkach. Dokładnie tak, jak mówisz, było na dziecięcym festiwalu piosenki patriotycznej. W grupie dzieci powstawały podobne rysunki. Ale nawet tam, pomiędzy grupami, które nie miały ze sobą żadnego kontaktu, wszędzie powracały serduszka. Nie mam pojęcia, skąd się wzięły!
M.S.: A może rysunki nie dały gdzieś rady?
L.D.: W połowie projektu zaczęłam podejrzewać, że może to założenie, że ta metoda ma swoje ograniczenia.
M.S.: Jakie?
L.D.: Na przykład czas. Festiwal trwa kilka dni, nie możesz tam zostać dłużej. Najczęściej interakcje wyglądały powtarzalnie: jestem Lia, prowadzę badania, czy zechce pan/pani coś narysować? I słyszałam tak lub nie. Spędzaliśmy razem od 10 minut do kilku godzin. Mogliśmy się już więcej nie zobaczyć.
Może gdyby być dłużej razem, coś więcej udałoby się z tej sytuacji wyciągnąć?
Druga rzecz, banalna, ale determinuje wszystko. Jak pada, nie możesz rysować pod gołym niebem. Na festiwalach to dość istotne. Potrzebne jest światło – nie możesz rysować w nocy. Musisz mieć też gdzie tę kartkę położyć.
I w końcu fakt, że część osób nie wiedziała, jak rysować emocje. Łatwiej było im zareagować hasłem albo sloganem.
Kiedy czytasz literaturę dotyczącą art-based research, powraca w niej założenie, że sztuka pozwala uchwycić coś, co umyka w zwykłej rozmowie. Jest coś jeszcze poza medium języka, co nie mieści się w wywiadzie czy ankiecie. Sięgamy głębiej, operujemy na innym poziomie, używając rysunków. Ale w rzeczywistości to nieco bardziej skomplikowane. Część osób nie wie, jak narysować wartości. By o nich opowiedzieć, korzystają z języka. Pojawiają się rysunki złożone z samych haseł. Jedna osoba napisała wiersz. Tak się działo na festiwalu „Pieśń naszych korzeni” w Jarosławiu. To bardzo specyficzne miejsce, skupione na duchowości. Na rysunkach pojawiają się deklaracje na temat wartości, korzystające z symboli i tekstu: krzyże, korzenie, teksty modlitwy. Bardzo niewiele tu pozajęzykowych komunikatów.
M.S.: Na co dzień zajmujesz się sztuką. Gdy pracowałaś nad tematem wartości na polskich festiwalach muzycznych, starałaś się łączyć te badawcze działania z twoją własną artystyczną praktyką?
L.D.: Nie. Zupełnie nie. Na co dzień w swojej sztuce zajmuję się traumą w jej różnych wariantach: traumą historyczną, zbiorową, indywidualną. Potrzebowałam od tego odetchnąć. Badania to był odskok, próbowałam w nich nie być artystką w ogóle. Tych punktów wspólnych z moją artystyczną pracą było naprawdę niewiele. Pojawiały się tylko przypadkowo. Zresztą informacja o tym, że zajmuję się sztuką, wcale nie pomagała. Jedna osoba powiedziała mi, że może ze mną rysować, ale na pewno nie zrobi tego tak ładnie, jak ja bym potrafiła. Starałam się więc w ogóle nie mówić o moim artystycznym zapleczu.
Festiwalowe wartości – Waldemar Kuligowski
M.S.: Co udało się wam ustalić dzięki waszym badaniom?
Waldemar Kuligowski: Na pewno to, że festiwale są agregatem wartości. Te wartości pojawiają się w bardzo wielu miejscach. Są w regulaminach festiwali, mówiących bardzo wiele o ekologii, o tolerancji, o tym, byśmy byli dla siebie dobrzy. Po drugie, pojawia się też coś, co sami organizatorzy określają mianem swojej misji. Organizują na przykład festiwal, który ma promować region albo odwoływać się do historii, tworząc nowoczesnego obywatela patriotę. Po trzecie, wartości były obecne w wielu praktykach festiwalowych, na przykład w tym, co robią fani. Istotne jest to, w jaki sposób docierają na festiwal, w co są ubrani, co znajduje się w strefie gastro. Czy pije się piwo dużych browarów, lokalnych wytwórców, czy w ogóle nie ma tam alkoholu? Czy za kuchnię odpowiadają koła gospodyń wiejskich, czy jeden dostawca cateringowy, na zasadzie fast foodu karmiący uczestników? I oczywiście wartości znajdują się w treściach, które płyną ze sceny. Co więcej, pewne festiwale są organizowane w kontrze do innych. Ktoś robi festiwal radykalnie narodowy, ktoś inny organizuje taki, który ma narodowe wartości rozpuszczać i rozsadzać.
Najlepszym przykładem jest Pol’and’Rock i Jurek Owsiak, który jako organizator, twarz, idol, mówi właściwie wyłącznie o wartościach.
Druga rzecz, bardziej szczegółowa: wartości są instrumentalizowane. Świetny przykład to Festiwal Piosenki Niezłomnej i Niepodległej. Kiedy rozmawialiśmy z uczestnikami, okazało się, że doskonale wychwycili ducha tego festiwalu. Wiedzą, jaki trzeba śpiewać repertuar, że chodzi tu o piosenki wojskowe i partyzanckie, że dobrze mieć jakiś element stroju w postaci biało-czerwonej opaski na ramieniu albo beretu wojskowego. Ale w istocie to dla nich festiwal jak każdy inny. Mówią: chodzi o to, by zdobyć nagrodę. By zaistnieć, pójść dalej.
Być może jedynie małe dzieci faktycznie są przejęte treściami, jakie wyśpiewują. Pamiętam sześcioletniego chłopca, przebranego od stóp do głów za marszałka Piłsudskiego. Miał doklejone wąsy, ściągnął je dopiero, gdy wyszedł na scenę. Mówił, że przeszkadzają w śpiewaniu. Małe dzieci, takie jak on, w swojej otwartości i neutralności całkowicie wchłonęły patriotyczny przekaz, jednak już od nastolatków zaczynało się instrumentalizowanie tych wartości.
Instrumentalizowanie polegało też na czymś innym. Na punkrockowy Rock na Bagnie w Goniądzu przyjeżdżają antysystemowcy. W ubiegłym roku, by wejść pod scenę, trzeba było okazywać paszporty covidowe. Wielu ludzi szczyciło się tym, że mieli je podrobione, albo tym, że weszli przez płot, skacząc po dachach garaży. Byli tacy, którzy zaprzeczali istnieniu pandemii, mówiąc, że to bzdura i jakiś globalny spisek Elona Muska, Billa Gatesa czy Żydów…
A jednocześnie obserwowaliśmy takie obrazki – antysystemowcy widzą informację: „pod sceną nie pijemy piwa”. Więc dopijają te, które mają w ręku i dopiero potem wkraczają na teren festiwalu….
Na czym więc de facto miałaby polegać antysystemowość? Na łamaniu wszelkich zasad? A może antysystemowość staje się jedynie kostiumem, w bardzo dosłownym sensie? Sprowadza się do skór, ćwieków, ciężkich wojskowych butów i tatuaży?
M.S.: Pęknięcia między założeniami organizatorów a tym, co ludzie faktycznie robią, są bardzo ciekawe. Pokazujecie, że realnie wyznawane wartości mogą się dość poważnie rozmijać z deklaracjami.
W.K.: Tak było podczas festiwalu Pannonica. Autodefiniuje się on jako wydarzenie zielone, ekologiczne, przystąpił do federacji festiwali odpowiedzialnych. Przyjrzeliśmy się tym założeniom i okazało się, że nie ma tam na przykład segregacji śmieci, a wbrew deklaracjom w strefie gastro pojawia się sporo plastiku. Co więcej – w najbliższym otoczeniu festiwalu są gospodarstwa rolnicze, hodowle zwierząt, a na terenie miasteczka festiwalowego stoją zagrody dla koni i lam. Kiedy cichnie muzyka na scenie, zaczynają być słyszalne śpiewy z pola namiotowego, impreza trwa non stop. Zwierzęta szaleją z nerwów.
Co więc zostaje z manifestu ekologicznego? Kiedy pod tym kątem przejrzeliśmy ilustracje zebrane przez Lię, stało się jasne, że festiwalizacji uległa tutaj natura. Pojawia się na rysunkach wyłącznie jako eventowa dekoracja. Drzewo służy najwyżej do tego, żeby zawiesić na nim hamak. Krzaki – żeby się w nich wysikać. Górę widoczną na horyzoncie można narysować ,wpisując ją w kształt butelki. I tak dalej. Wcale nie jest tak, że natura jest autonomicznym, godnym szacunku podmiotem. Jest po prostu użytkową dekoracją. Myślę, że bez rysunków te wnioski nie byłyby tak mocne. Brak segregacja śmieci to – można by powiedzieć – błąd organizacyjny. Ale dzięki ilustracjom stało się jasne, że przyroda traktowana jest na tym festiwalu czysto instrumentalnie.
M.S.: Wartości, o których mówicie, ulokowane są w zupełnie innych miejscach, niż byśmy się spodziewali, pojawiają się w całkiem zaskakujących kontekstach.
W.K.: Tak. To nie są kazania, to nie są pisma filozofów, to nie są coachingowe spotkania. Wartości festiwalowe czasem są bardzo skrzętnie ukryte, wręcz niewidoczne, ale jednak funkcjonują i ludzie potrafią je doskonale odczytać: z regulaminów, bannerów, z tego, co powie ci ze sceny ulubiony artysta albo organizator imprezy.
M.S.: Powierzchowne deklaracje dotyczące wartości nie są dla uczestników najważniejsze, gdzie więc leży sens ich udziału w festiwalach?
W.K.: To nieźle ilustruje festiwal w Jarosławiu, „Pieśń naszych korzeni”. Jego przedmiotem jest dawna muzyka liturgiczna, a scenami stają się lokalne kościoły – zabytkowe, bardzo piękne, ogromne świątynie. Każdy dzień zaczyna się od jutrzni o siódmej rano. I okazuje się, że na takie nabożeństwa przychodzi pięć, może sześć osób. Kolejne msze są nieco już liczniej odwiedzane, ale najpopularniejszą imprezą, na którą z dziką radością przychodzą niemal wszyscy, są potańcówki, nieuwzględnione w oficjalnym programie. Organizowane są w opactwie na skraju miasta. By wziąć w nich udział, trzeba dostać od kogoś cynk, samemu tam trafić nie sposób. W niewielkiej salce tłoczy się kilkadziesiąt osób, nikt nie nosi maseczek, są muzykanci grający na ludowych instrumentach, wszyscy tańczą do upadłego. Popijają przywiezione z domu nalewki. Festiwal, który prezentuje się jako medium muzyki liturgicznej, żyje najintensywniej podczas tej ludowej, wręcz plebejskiej, zabawy. Uczestnicy definiują sens swojego udziału, mówiąc o wspólnocie: „przyjeżdżamy co roku, bo czujemy się razem dobrze”.
I to właśnie najbardziej dobitny wniosek z naszych badań. Festiwale funkcjonują jako miejsca, w których czujesz się bezpiecznie wśród ludzi podobnych tobie, wyznających podobne wartości. A to znaczy, że takiego bezpieczeństwa nie znajdujemy gdzie indziej. Doskwiera nam, że na co dzień otaczają nas ludzie, których nie rozumiemy, z którymi nie możemy się porozumieć, których światopoglądy są głęboko skonfliktowane. Poświęcamy więc czas, pieniądze i zdrowie, by jeździć na festiwale, ponieważ stan bycia między ludźmi myślącymi tak jak my to dobro deficytowe. Tych wartości brakuje nam w świecie, i je właśnie znajdujemy na festiwalach.
info
Lia Dostlieva (Лія Достлєва) – ur. w 1984 roku w Doniecku w Ukrainie artystka, antropolożka kultury, eseistka. Główne obszary jej badań obejmują kwestie traumy, postpamięci, praktyk upamiętniających oraz sprawczości i widoczności grup wrażliwych. Szczególnie interesuje się sposobem, w jaki trauma trafia do języka, możliwościami reprezentacji traumatycznych wydarzeń oraz sposobami opisywania i wizualizowania „trudnej wiedzy” i „trudnej przeszłości”. Jako artystka pracuje w różnych mediach, w tym w fotografii, instalacjach, rzeźbach tekstylnych, interwencjach w przestrzeń miejską.
prof. Waldemar Kuligowski – antropolog kultury, kierownik Zakładu Antropologii Kulturowej Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu, eseista. Zajmuje się zagadnieniami z zakresu teorii kultury, kultury popularnej, antropologii współczesności. Autor setek publikacji naukowych, reportaży, wywiadów, felietonów, recenzji. Pośród kilkunastu książek, jego ostatnie pozycje to „Defamiliaryzatorzy. Źródła i zróżnicowanie antropologii współczesności” (2016), „Ruchome modernizacje. Między Autostradą Wolności a «starą dwójką»” (2017, wspólnie z Agatą Stanisz), „Sequel. Dalsze przygody kultury w globalnym świecie” (2005, wspólnie z Wojciechem Bursztą), „Miłość na Zachodzie. Historia antropologiczna” (2004) czy popularnonaukowe „Trzecia płeć świata” (2020), „Drugi mąż czwartej żony. Małżeństwa świata” (2021).
Wystawa w poznańskiej pracowni Vzory (4–19.03.2022) była pierwszym podsumowaniem badań antropologicznych realizowanych w latach 2019–2021 pod nazwą „Festiwalizacja wartości. Aksjonormatywne wymiary współczesnych festiwali muzycznych w Polsce”. W skład zespołu badawczego wchodzili: Lia Dostlieva, Bogna Kociołowicz-Wiśniewska, Waldemar Kuligowski, Natalia Nowińska-Antoniewicz, Marcin Poprawski, Aleksy Szymkiewicz, Anna Ważna. Książka zdająca sprawę z ustaleń antropologów, prezentująca również wizualne wyniki badań, ukaże się jesienią 2022 roku.