Na swoim miejscu
Opublikowano:
7 kwietnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dyrygentka Anna Duczmal-Mróz jako pierwsza Polka otrzymała główną nagrodę „Fellow 2022–2024” w ramach prestiżowego konkursu Taki Alsop Conducting Fellowship. Z tej okazji rozmawiamy z nią o trudach i radościach związanych z dyrygowaniem.
Piotr Tkacz: Czy mogłaby pani coś opowiedzieć o samej tej inicjatywie? Jak to wyglądało, czy to było coś oczywistego, żeby się tam zgłosić, czy ktoś panią musiał namawiać?
Anna Duczmal-Mróz: Taki Alsop Conducting Fellowship jest organizacją, która w tym roku obchodzi swoje dwudziestolecie. Zatem nie jest już taka młoda, natomiast ma na swoim koncie same gwiazdy. Wszystkie moje nagrodzone poprzedniczki osiągnęły niesamowity sukces. Karina Canellakis jest szefową London Philharmonic Orchestra, Lidiya Yankovskaya – szefową Chicago Opera Theater, Valentina Peleggi – szefową orkiestry symfonicznej w Richmond. W konkursie tej organizacji nagradzane są kobiety naprawdę niezwykłe, o ogromnym talencie dyrygenckim, o niebywałych osobowościach. Organizację założyła Marin Alsop, legendarna już dyrygent, która razem z Japończykiem Tomio Takim postanowiła przebić szklany sufit, ponieważ w tamtych czasach kobiety w ogóle nie mogły pracować jako dyrygent, stanąć przed orkiestrą. Miała wielkie szczęście spotkać osoby, które jej pomogły przy zakładaniu tej organizacji. Dowiedziałam się o niej już parę lat temu, kiedy drugą nagrodę zdobyły Marzena Diakun i Marta Gardolińska. Również myślałam o tej nagrodzie, długo się zastanawiałam, dwa lata temu nie zdążyłam zgłosić się w terminie, więc stwierdziłam, że to widocznie nie był ten moment. A w tym roku, podczas pandemii, kiedy koncerty były przesuwane i odwoływane, pojawiło się więcej czasu na to, żeby przemyśleć swoje życie, swoje pomysły, zweryfikować działania i zastanowić się, jak działać dalej, jaką drogę sobie wytyczyć na najbliższe lata. I gdy przeglądałam strony internetowe, wpadła mi w oko informacja o tym konkursie. Miałam jeden dzień na złożenie aplikacji! Potem zespół Marin Alsop weryfikował zgłoszenia, a było ich ponad 140. Przyglądano się dokonaniom zawodowym kandydatek, kontaktowano z osobami, które mogły o nas coś powiedzieć, sprawdzano nagrania płytowe i wideo.
Było to bardzo dokładne, dogłębne prześwietlenie każdej dyrygentki i po paru miesiącach, kiedy ja już kompletnie zapomniałam o tym, że w ogóle się zgłosiłam, przyszła wiadomość, że jestem w półfinale. Byłam ogromnie zdziwiona. Potem, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, okazało się, że jestem w finałowej szóstce. Kiedy w nowym roku dowiedziałam się, że dostałam pierwszą nagrodę, zaniemówiłam, byłam bardzo zaskoczona i niebywale uradowana, dlatego że zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele oferuje ta nagroda. Jest to po pierwsze tzw. mentorship prowadzony przez Marin Alsop, czyli ona będzie moim mentorem.
Będę razem z nią przygotowywać koncerty z najlepszymi orkiestrami na świecie, m.in. w orkiestrze radiowej w Wiedniu czy w Chicago, także na słynnym festiwalu w Aspen, a na historycznym Festiwalu Ravinia wystąpię razem z nią, prowadząc legendarną Chicago Symphony Orchestra. Będę również prowadzić i przygotowywać orkiestry w Londynie, Grazu, Richmond czy jeszcze inną orkiestrę w Chicago. Są to spotkania z naprawdę wybitnymi orkiestrami, ze znakomitymi osobowościami, także z innymi świetnymi dyrygentkami. Jest to przygoda naprawdę niebywała. Od ponad miesiąca regularnie rozmawiamy z Marin Alsop o interpretacjach, o partyturach, o muzyce po prostu. Rozmowy z nią są niezwykle fascynujące i inspirujące.
PT: No właśnie, bo Alsop jest postacią symboliczną, jeżeli chodzi o kobiecą dyrygenturę, ona w zasadzie przecierała szlaki.
ADM: Absolutnie. Ona zupełnie zmieniła perspektywę patrzenia na kobiety dyrygentki. Jako asystentka Leonarda Bernsteina od początku miała bardzo trudne zadanie, ponieważ nie było praktycznie kobiet przy największych orkiestrach. I to ona się przebijała. Została pierwszą szefową jednej z amerykańskich wielkich orkiestr – w Baltimore, jest absolutną pionierką. Również w orkiestrze radiowej w Wiedniu jest pierwszą kobietą, która szefuje. To pokazuje, jaka ogromna zmiana nastąpiła w myśleniu o kobietach dyrygentach. Mamy w tej chwili mnóstwo utalentowanych, bardzo konkretnych kobiet, które stają na podium dyrygenckim i zupełnie nie ustępują mężczyznom, są znakomite, świetnie przygotowane. Alsop naprawdę utorowała kolejnemu pokoleniu kobiet drogę do tego, by były szanowane i doceniane za to, jak pracują i co robią. Chodzi o to, by po prostu patrzeć na kobiety dyrygentki jako na fachowców.
PT: Wydaje się, że te wszystkie kamyczki, które się razem zebrały, faktycznie wywołują powoli lawinę. Widzi się nagłówki w rodzaju „Pierwsza kobieta dyrygująca w Bayreuth”. A pani miała przykład całkiem blisko, prawda?
ADM: Tak, oczywiście. Mama, razem z Marin Alsop, na dwóch różnych półkulach przebijały cały ten tzw. szklany sufit. Mama koncertowała na całym świecie, była pierwszą kobietą, która dyrygowała w La Scali. Może wiele powiedzieć o tym, jak skomplikowana była ta droga. Teraz faktycznie mówi się o boomie na dyrygentki, wszędzie widać nagłówki, że pierwsza kobieta zadyrygowała. To najlepiej świadczy o tym, że to nadal jest szok. Stale podkreślamy, że to „pierwsza kobieta” – czyli z jednej strony, jesteśmy świadkami ogromnej zmiany, a z drugiej strony to pokazuje, że do tej pory kobiety były rzadko spotykane i niedoceniane.
PT: Tak, i ile jest jeszcze do zrobienia.
ADM: Właśnie, dokładnie tak.
PT: Dla pani, mimo tego wzoru (a może właśnie też trochę po części przez to?), dyrygentura nie była czymś oczywistym, bo zaczęło się od skrzypiec.
ADM: Dyrygentura nigdy w zasadzie do czasu moich studiów nie wchodziła w grę dlatego, że ja wiedziałam, jaką jest skomplikowaną pracą i jak dużo kosztuje moją mamę. A poza tym ja byłam zakochana w skrzypcach. To był mój ukochany instrument i cała moja radość. Natomiast kiedy zaczęłam studiować u Krzysztofa Węgrzyna w klasie skrzypiec w Hanowerze, przyjechał do nas Eiji Ōue, również asystent Bernsteina i chyba mniej więcej w tym samym czasie, co Marin Alsop. Więc to jest niesamowite zrządzenie losu, że najpierw Eiji Ōue, a teraz, 20 lat później, Marin Alsop. Gdzieś te drogi wszystkie prowadzą do Bernsteina. Maestro Ōue wtedy zapytał orkiestrę, czy ktoś chciałby zadyrygować, ponieważ zamierza otworzyć klasę dyrygencką. Mój kolega z pulpitu, który wiedział, kim jest moja mama, dla żartu podniósł moją rękę. Eiji Ōue natychmiast wychwycił moją rękę, ponieważ byłam jedyną kobietą, która się zgłosiła. W związku z tym nie miałam wyjścia i musiałam stanąć za pulpitem dyrygenckim. Do zadyrygowania miałam VII symfonię Beethovena. W związku z tym Beethoven, którego kocham najbardziej chyba ze wszystkich kompozytorów i uważam, że muzyka bez niego by w ogóle nie funkcjonowała, stał się takim impulsem do mojej drogi życiowej. Otóż kiedy zamknąłem oczy i pokazałam ten pierwszy znak, a orkiestra zabrzmiała, to poczułam jakby uderzył we mnie grom z jasnego nieba. Poczułam, że to jest to jest to, czego do tej pory przez całe swoje życie szukałam i daje mi absolutną pełnię szczęścia, kiedy mam w dłoniach dźwięk całej orkiestry, brzmienie tych wszystkich instrumentów naraz. Ōue po tej próbie podarował mi swoją batutę i powiedział, że nie spocznie, póki nie zostanę dyrygentem, bo absolutnie urodziłam się, żeby dyrygować. I faktycznie bardzo mi pomagał w tym, żebym mogła studiować u niego, ponieważ to były czasy, kiedy jeszcze kobietom na to nie pozwalano, szczególnie w konserwatywnych Niemczech. Dyrektor mojej szkoły był głęboko przekonany o tym, co też mi powiedział bardzo jasno i wyraźnie, i tu sobie pozwolę zacytować, że
„miejsce kobiety jest w kuchni, a nie za pulpitem dyrygenckim”.
Wtedy Eiji się postawił i powiedział, że jeżeli nie zostanę przyjęta, to on nie będzie uczył w tej uczelni. W związku z tym dyrekcja została postawiona przed trudnym wyborem i postanowiła, że udowodnią, że nie mogę zostać dyrygentem, bo nie jestem pianistką. A w Niemczech studenci dyrygentury muszą być dobrymi pianistami, ponieważ początek kariery dyrygenckiej zaczyna się w operze, jako korepetytor. W związku z czym trzeba być znakomitym pianistą. Powiedziano mi, że jeżeli będę w stanie zagrać operę Wesele Figara Mozarta na fortepianie, jednocześnie śpiewając wszystkie partie i dyrygując, to oni mnie przyjmą. I dali mi na to parę miesięcy. Pamiętam dokładnie, jak zrobiło mi się biało przed oczami, ponieważ wydawało mi się, że to faktycznie jest niemożliwe. Ale Eiji powiedział: jesteś w stanie to zrobić, tylko musisz trochę poćwiczyć. I faktycznie codziennie o szóstej rano byłam pierwsza, która otwierała drzwi uczelni, i codziennie byłam ostatnia, która je zamykała. To było wiele godzin dziennie pracy na fortepianie, a parę miesięcy później przyszedł czas egzaminu. Faktycznie zagrałam na fortepianie całe Wesele Figara, zaśpiewałam i zadyrygowałam jednocześnie. Wtedy dyrektor powiedział mi:
„Wiesz, udowodniłaś, że masz rację, i myślę, że z takim charakterem po prostu musisz zostać dyrygentem”.
Ale początki pokazują, jak to było zaledwie 20 lat temu. Proszę sobie wyobrazić, ile się zmieniło przez ten czas. Kobieta dyrygent stała się już prawie codziennością. Podkreślę słowo „prawie”, gdyż nadal wybrzmiewają czasami nieeleganckie komentarze niektórych panów dyrygentów.
PT: Wspomniała pani Beethovena jako ukochanego kompozytora. Czy to jest właśnie tak, że jak czyjąś muzykę się tak bardzo lubi, to wtedy koniecznie się chce nią zadyrygować?
ADM: Powiem tak: dyrygent powinien odnaleźć się w każdym utworze. Oczywiście w jednych utworach czujemy się lepiej, w innych troszkę gorzej. Natomiast ja zawsze, gdy biorę jakąś partyturę, staram się całkowicie w nią wejść, także w umysł kompozytora i jego życie, czytam o nim, słucham różnych jego utworów, zaglądam w różne partytury, żeby zrozumieć jego język i jego sposób wyrażania się, ekspresję. Wtedy całkowicie pochłania mnie ta muzyka. Zaczynam ją rozumieć i zaczynam ją czuć. W związku z tym, jeżeli mam czas na przygotowanie danej partytury w ten sposób, to w każdej muzyce się potrafię odnaleźć. Natomiast Beethoven, Mozart, Haydn i Bach to tacy kompozytorzy, bez których muzyka po prostu by nie istniała. Oni zrewolucjonizowali świat muzyczny i dlatego są tak absolutnymi geniuszami. Dali podwaliny wszystkiego, co działo się później w muzyce. Dlatego tak ją sobie ukochałam i faktycznie nie ma tygodnia, żebym nie słuchała Beethovena albo Mozarta, albo Bacha. To jest trochę takie nasze DNA, które po prostu w nas jest i na tym opieramy wszystko inne.
PT: A Benjamin Britten? Pytam, bo pamiętam, że była jeszcze na studiach ta orkiestra jego imienia.
ADM: Tak, to prawda. Na pierwszym roku studiów – ponieważ oczywiście wtedy na studiach nie było możliwości codziennej pracy z orkiestrą – uznałam, że dyrygent tylko i wyłącznie na orkiestrze się uczy i skrzyknęłam grupę różnych moich znajomych i przyjaciół, którzy po prostu mieli ochotę razem muzykować, i spotykaliśmy się, graliśmy. Również koncertowaliśmy, ponieważ wciągnęliśmy w to grono osoby, które chciały nas zatrudniać.
A orkiestra była imienia Brittena, dlatego że jego utwór graliśmy jako pierwszy. Ale muszę panu powiedzieć, że ostatnio dokonałam niesamowitego odkrycia – znalazłam gdzieś nagranie z jednego z pierwszych koncertów tej orkiestry, jak byliśmy młodzi, dwudziesto-, dwudziestojednoletni. Graliśmy Orawę Kilara. To było dla mnie niesamowitym przeżyciem, ponieważ zdałam sobie sprawę, jakie to było ważne wtedy, na tym etapie mojego rozwoju.
Byliśmy młodymi ludźmi, którzy po prostu chcieli dla samych siebie grać, muzykować, i na tym nagraniu słychać, ile frajdy my wszyscy mieliśmy wtedy, grając.
PT: A czy są jacyś może mniej znani kompozytorzy, których pani jakoś by chciała wydobyć z zapomnienia, przywrócić do obiegu? Czy ma pani możliwość proponowania repertuaru, czy to jest raczej tak, że szefowie instytucji mówią, że chcieliby konkretnie to i to?
ADM: Różnie te programy się układają. Raz orkiestry proponują już konkretny program, kiedy mam do nich przyjechać, a czasami dostaję wolną rękę. Wtedy zawsze staram się zaproponować jakąś kompozycję polskiego kompozytora. Przez ostatnie lata poświęciłam uwagę muzyce Mieczysława Wajnberga, czego efektem był pięciopłytowy cykl ze wszystkimi symfoniami i dziełami kameralnym Wajnberga nagrany przez Orkiestrę Kameralną Polskiego Radia Amadeus. Te nagrania zostały niezwykle docenione za granicą, otrzymywały znakomite recenzje w czołowych magazynach muzycznych, a nawet dostały nagrodę magazynu „Scherzo”. Jedna z płyt, na której nagraliśmy II i VII symfonię, była w jednej z recenzji porównywana z płytą znakomitej dyrygentki Mirgi Gražinytė-Tyla z zespołem Kremerata Baltica, ponieważ zostały wydane prawie w tym samym czasie. Recenzent bardzo dokładnie analizował obie te symfonie w obu wykonaniach, nie skreślając żadnej z tych interpretacji, a był pełen zachwytu dla tego, jak różnorodnie dyrygentki czuły te symfonie i jak znakomicie obie orkiestry je wykonywały. To fantastyczne, że przy tak wielkiej dyrygentce ta nasza płyta została doceniona i tyle dobrych słów mogliśmy o niej przeczytać.
PT: No właśnie, te poszukiwania repertuarowe wydają się w zasadzie czymś oczywistym, bo w sumie kto miałby się zająć muzyką z naszego kraju, jeżeli my się nią nie zajmiemy.
ADM: Tak, dyrygenci są ambasadorami muzyki polskiej, więc jeżeli występujemy za granicą, czy choćby u nas, to bardzo ważne jest, żeby tę muzykę pokazywać. Tym bardziej, że mamy znakomitych starszych kompozytorów i mamy młode pokolenie, również bardzo utalentowane. Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus regularnie nagrywa muzykę polskich kompozytorów starszych i młodszych. Bardzo chętnie z nimi współpracujemy, a nasze nagrania naprawdę idą w świat. Ostatnio dostałam nawet informację, że w amerykańskim radiu były puszczane nasze płyty z muzyką Wajnberga.
PT: Widziałem też w pani kalendarzu na stronie internetowej nazwisko Duchnowski. Czy może coś pani powiedzieć o tym przedsięwzięciu?
ADM: W maju tego roku razem z Sinfonia Varsovia wykonamy cykl dzieł Cezarego Duchnowskiego. Będzie to koncert monograficzny poświęcony właśnie temu kompozytorowi, którego Orkiestra Kameralna Amadeus również wielokrotnie nagrywała. To wyjątkowy człowiek z ogromną fantazją. Będą to dzieła na orkiestrę i na ogromny chór oraz solistów, wystąpi między innymi Małgorzata Walewska.
PT: Chciałem jeszcze zapytać o najbliższe plany.
ADM: Zostałam zaproszona do Filharmonii Zielonogórskiej na koncerty w marcu. Również w marcu z Tallin Chamber Orchestra z Estonii ruszam w trasę z projektem, do którego ta orkiestra mnie zaprosiła, z cyklem koncertów fortepianowych Bacha na dwa, trzy i cztery fortepiany.
Następnie w Operze Bałtyckiej wystawiamy balet Sen nocy letniej. W kwietniu mam koncert z orkiestrą Amadeus i znakomitym skrzypkiem Kirilem Troussovem. To będzie premiera mojej orkiestracji I symfonii Dymitra Szostakowicza, którą zrobiłam w trakcie lockdownu specjalnie dla orkiestry Amadeus. Także w kwietniu spotkam się z Marin Alsop i będziemy prowadzić próby z wiedeńską radiówką. W maju jest kontynuacja projektu B4CH, w czerwcu natomiast ruszam na słynny festiwal w Aspen i paru innych jeszcze miejsc w Stanach Zjednoczonych, w których będę pracować razem z Marin Alsop.
W lipcu prowadzę kursy dyrygenckie w Elblągu oraz ruszam na Festiwal Ravinia w Stanach Zjednoczonych, gdzie zadebiutuję z Chicago Symphony Orchestra. A potem już kolejny sezon i kolejne wyzwania, o których z przyjemnością opowiem przy kolejnej okazji.