Płeć to tylko konstrukt
Opublikowano:
18 lipca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Bardzo często dla normatywnych osób takie swobodne migrowanie między płciami, nawet w performansie, jest nie do pomyślenia. Dlatego sztywno trzymają się binarnego podziału na to, co jest „męskie”, a co „kobiece”. Tymczasem nie ma idealnej kobiecości i męskości. Wszystko to konstrukt, który ktoś nam narzucił – mówi Kuba Wojtaszczyk, poznański pisarz, autor niedawno wydanej książki „Cudowne przegięcie. Reportaż o polskim dragu”.
Sebastian Gabryel: Mam wrażenie, że „Cudowne przegięcie” to książka bardzo dychotomiczna. Zresztą sam akcentujesz, że drag to dla jednych miłość od pierwszego wejrzenia, lekka i pełna swobody, zaś dla drugich mozół, w którym uśmiech zastępuje zwątpienie, smutek, cierpienie… Dlaczego wolność w wersji drag potrafi mieć tak słodko-gorzki smak?
Jakub Wojtaszczyk: Przez to, że drag jest polityczny. Ta polityczność rozgrywana jest na kilku poziomach.
Z jednej strony, to ciągła walka z dominującą kulturą, która jest hetero, patriarchalna i binarna.
Odstępstwo od tego, co uważane jest za przynależne kobietom i mężczyznom, odbierane jest jako atak na świętości. Dla wielu nie ma czegoś pomiędzy. A drag wymyka się łatwej klasyfikacji. Spójrz na jedną z moich bohaterek – Misię Joachima, która przechadza się po Warszawie w długich włosach, makijażu, butach na koturnach i brodzie. Dla mijanych osób jest to nie do przełknięcia. Jest taka scena w „Cudownym przegięciu”, kiedy przedszkolanki zasłaniają oczy podopiecznym, a na Misię krzyczą. Dlaczego? Skąd ta złość?
Z drugiej strony, drag moich osób bohaterskich to właśnie praca na swojej tożsamości – często na traumach, możliwość przepracowania zaznanej homofobii, transfobii, you name it…
Rozpychają się w społeczeństwie, dając miejsce innym niehetero osobom, które albo nie mają takiej siły przebicia, albo po prostu drag nie jest ich ekspresją, ich sposobem wyrażania siebie. Na szczęście jednak dragowanie to – jak słusznie zauważyłeś – radość, feeria barw, które wybuchają na scenie. Czysta rozrywka. Dlatego też drag trudno sklasyfikować, bo jest bardzo pojemny. Nie jest tylko „chłopem przebranym za babę”, jak chcą niektórzy.
SG: Mam wrażenie, że niejeden z twoich bohaterów mógł pomyśleć, że gdyby tylko nie urodził się w Polsce, to wszystko byłoby łatwiejsze… Cokolwiek mówić o zmianach, jakie zachodzą również i u nas, to typowy Jan Kowalski wciąż stoi do dragu plecami.
JW: Po części wynika to z heteronormy i nietolerancji, o których wspomniałem wcześniej. Drag od dawna jest integralną częścią społeczności LGBTQ+.
Klasyczny podział był taki, że geje performują płeć kobiecą, wcielając się w drag queen, a lesbijki wchodzą w męskie role jako drag king.
Występy te odbywały się w klubach, gdzie heterycy najczęściej nie trafiali. Wszystko zmienił reality show „RuPaul’s Drag Race”, w którym prowadząca wybiera najlepszą osobę dragującą. Obecnie program ma już 14 sezonów, kilka spin-offów i swoje nieamerykańskie odpowiedniki. RuPaul wprowadził drag do mainstreamu, ale w pewnym sensie i tak ograniczonego – zarówno pod względem widowni, jak i rodzaju prezentowanych postaci, często wyglądających ultrakobieco. W jakimś sensie mój reportaż wychodzi temu naprzeciw. Nie tylko przedstawia ponad dwadzieścia postaci znanych na polskiej scenie LGBTQ+ – jak pochodząca z Wietnamu Kim Lee, Twoja Stara, najstarsza polska drag queen Lulla La Polaca, Babcia czy Lola Eyeonyou Potocki – ale też pokazuje, że pod makijażem, perukami i kostiumami kryją się „zwykli” ludzie i ich osobiste historie, z którymi wiele osób może się identyfikować. Jednocześnie wspomniany Kowalski dostaje przypisy i słowniczek, aby mógł odnaleźć się nie tylko w dragowym środowisku, ale po części w niehetero społeczności.
SG: Swoim reportażem zabierasz nas w piękną podróż – jak bardzo celnie opisał to Znak, „za kulisy niecodziennych widowisk”. Ile zaskoczeń towarzyszyło ci podczas pracy nad tą książką? I jak właściwie wyglądał proces jej powstawania?
JW: Moją przygodę z dragiem rozpoczął portal, dla którego rozmawiamy. Dobre kilka lat temu dano mi możliwość przeprowadzania rozmów z osobami aktywistycznymi, działającymi na rzecz społeczności LGBTQ+ z Wielkopolski. W między czasie mój znajomy Piotr Buśko zaczął wcielać się w drag queen Twoją Starą. Nie mogłem przepuścić takiej okazji i z nim nie porozmawiać. Po nim poznałem kolejne osoby. Z rozmowami z nimi trafiałem też do innych mediów. Zauważyłem nie tylko chęć osób dragowych do dzielenia się swoimi historiami, ale też zainteresowanie nimi czytelniczek i czytelników. Reportaż wydał mi się naturalną konsekwencją zapoczątkowanego cyklu.
Zastanawiałem się, jak przedstawić rodzimą scenę osób w dragu, aby pokazać jak największy skrawek tego zjawiska. Początkowo myślałem o podróży przez dekady. Jednak nie jestem historykiem, nie mam potrzebnych narzędzi. Poza tym, taka książka musiałaby mieć kilka tomów.
Dlatego postawiłem na współczesne spojrzenie na drag, ale rzucam okiem też na to, co było wcześniej. Dlatego jest rozdział o Lulli La Polaca jako reprezentantce społeczności w PRL-u, przedstawione są też lata 90. i początek 2000. Musimy znać swoje dziedzictwo. Przecież polskiego dragu nie rozpoczęła Twoja Stara (śmiech). Pytasz o zaskoczenia – było ich wiele. Chyba najbardziej zdziwiła mnie różnorodność i szeroka reprezentacja. Jedną z osób, które sprawiły, że wykrzyknąłem: „o, wow!”, była Mary Read, czyli „queerowa zakonnica” z zakonu Sióstr Nieustającej Przyjemności. Zgromadzenie niesie pomoc potrzebujących osobom z nienormatywnej społeczności. Ale nie chcę spoilerować historii Mary, bo jest naprawdę niesamowita!
SG: Jednym z twoich bohaterów jest Staś, którzy przyznaje, że nie ma potrzeby bycia kobietą na co dzień, jednak chce nią być, kiedy zechce. Jedni powiedzą, że to piękne, drudzy – że przerażające. Świadomość – czy to trochę nie jest tak, że od drag queens, drag kings i drag queers moglibyśmy się jej uczyć?
JW: Przez homofobów i homofobki drag jest często utożsamiany z chęcią korekty płci albo z kinkiem, czymś seksualnym. Bzdura! Drag to występ, w którym performuje się płeć odmienną lub swoją własną. Swoją wypowiedzią Staś, czyli Himera, to właśnie komunikuje – mój drag jest ultrakobiecy, bo tak chcę wyglądać, taką chcę mieć ekspresję.
Bardzo często dla normatywnych osób takie swobodne migrowanie między płciami, nawet w performansie, jest nie do pomyślenia.
Dlatego sztywno trzymają się binarnego podziału na to, co jest „męskie”, a co „kobiece”. Tymczasem nie ma idealnej kobiecości i męskości. Wszystko to konstrukt, który ktoś nam narzucił. Widzimy to już na takim podstawowym poziomie, że różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopców… Tymczasem drag pokazuje, że gdy choć trochę popuścimy ten binarny pas, dostaniemy wiele benefitów, takich jak poczucie wolności i akceptacji.
SG: Podejrzewam, że postawienie ostatniej kropki w książce skłoniło cię do przemyśleń, do pewnego rodzaju podsumowania, końcowych wniosków. Polska to kraj, w którym wciąż słychać śmiech z Mariolki z Paranienormalnych. Co twoim zdaniem musi się zadziać, żeby ucichł?
JW: Nie zaszkodzi edukacja. Jeżeli nawet nie genderowa, to chociażby feministyczna. Przecież przedstawienia kobiece w kabarecie posługują się obraźliwymi stereotypami, jak „wredna teściowa” czy „głupia blondynka”. Czy naprawdę to może być śmieszne dla kogoś innego niż dla toksycznego hetero i cis-kolesia? Wspomniane przedstawienia to właśnie bastion męskości, która nie chce podzielić się swoją władzą, bo boi się utraty hegemonii i – o ironio! – wyśmiania. Odnalezienie w sobie pierwiastków kobiecych, męskich, niebinarnych nie jest trudne. Cały czas to robimy, tylko często boimy się do tego przyznać.
SG: Niedawno na Netfliksie odbyła się premiera „Królowej” – serialu z Andrzejem Sewerynem w roli głównej, który wcielił się w emerytowanego paryskiego krawca Sylwestra, nocami zamieniającego się w drag queen Lorettę. Wybacz to może naiwne pytanie, ale czy twoim zdaniem właśnie takie produkcje jak ta – polskie, a jednocześnie zrealizowane z przyciągającym oczy rozmachem – są realną szansą na pogłębianie świadomości na temat queeru wśród polskiego społeczeństwa?
JW: „Królowej” daleko do serialu idealnego. Jednak takie „feel good” produkcje LGBTQ+, w których występują ikony polskiej kinematografii, na pewno mogą dla społeczności zrobić więcej dobrego niż złego.
Taka netfliksowska produkcja na pewno oswaja fragment zjawiska, jakim jest drag. Ale czy pogłębia świadomość na temat queeru?
Wydaje mi się, że bardziej robią to akcje promocyjne, które dzieją się wokół „Królowej”, a w których biorą udział dragsy z serialu. Ostatnio na naszym wspólnym spotkaniu autorskim Twoja Stara powiedziała, że w świadomości społecznej powoli poszerza się percepcja różnorodności. Już nie ma „tego jedynego geja w telewizorze”. Jest więcej takich osób – również queerowych.
SG: Jak sam podkreślasz, „Cudowne przegięcie” nie jest opowieścią skończoną, a jedynie fragmentem znacznie szerszego pejzażu polskiego dragu. Rozumiem więc, że to dopiero początek twojego reportażu?
JW: Od początku myślałem o „Cudownym przegięciu” jako o zaczynie, z którego mogą pączkować kolejne książki o polskim dragu. Tematu jest mnóstwo, jak również osób, które mogłyby się nim zająć. Mam nadzieję, że ktoś przejmie pałeczkę i napisze, na przykład reportaż o rodzimej scenie w latach 90. Sam nie planuję drugiej części. Ale na pewno nadal będę przeprowadzał wywiady z osobami w dragu. I nie mogę doczekać się tych rozmów!
Jakub Wojtaszczyk – ur. w 1986 roku, dziennikarz i pisarz. Autor powieści „Portret trumienny”, „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć”, „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?”, „Słońce narodu”. „Cudowne przegięcie” to jego debiut reporterski. Związany z redakcjami portalu kulturaupodstaw.pl i magazynu „Replika”. Współprowadzi podcast o serialach „Nie spać, słuchać”. Żyje filmami. Pochodzi z Błaszek. Mieszka w Poznaniu.