fot. J. Subczyńska

Tradycje (niewy)czerpane

„Dzięki  projektowi  starzy mieszkańcy przekonali się, że mają  własną historię, z której mogą być dumni” – o współpracy z lokalnymi społecznościami i ocalaniu regionalnych tradycji opowiada Olga Krause-Matelska.

Barbara Kowalewska: Nagrodę Marszałka otrzymała pani w kategorii „animacja i upowszechnianie kultury”. Co to dla pani znaczy być animatorem i jaką wagę mają więzy ze społecznością lokalną?

Olga Krause-Matelska: Słowo „animator” oznacza dla mnie przede wszystkim kogoś, kto potrafi jednoczyć mieszkańców  wokół  rzeczy ważnych dla wspólnoty.  Jednak więzy ze społecznością lokalną nie powstają z dnia na dzień.  Ja budowałam je powoli, stopniowo przekonując ludzi do siebie. Przed studiami mieszkałam w Bolechowie, potem zamieszkałam w Poznaniu i wiele wskazywało na to, że  właśnie z Poznaniem zwiążę swoje życie zawodowe. Został mi jednak sentyment do Bolechowa i gminy Czerwonak. Kiedy zaś, trochę przypadkowo, rozpoczęłam pracę w Gminnym Ośrodku Kultury „Sokół”, odkryłam, że miejscowa tradycja jest mi bliska i że chciałabym się nią zajmować. Od tego czasu zrealizowałam wiele projektów i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że żaden z nich nie powstałby bez mieszkańców, ich wspomnień, opowieści, zdjęć i emocji. A przede wszystkim bez zaufania. 

 

BK: Czy lokalne społeczności wiejskie cenią dziś własną tradycję?

OKM: Bywa z tym różnie. Zmiany zachodzą lawinowo, małe wiejskie miejscowości na naszych oczach tracą swój dawny charakter. Po rozpoczęciu pracy  w „Sokole” byłam opiekunem Klubu „Kogucik” we wsi Potasze. Była to wówczas jeszcze prawdziwa wieś, licząca zaledwie jakieś 30 gospodarstw. Jednak  z miesiąca na miesiąc przybywało nowych mieszkańców, pochodzących najczęściej z Poznania. Ich nowe domy były większe i nowocześniejsze od starych potaszańskich chałup. Samochody droższe. Nic zatem dziwnego, że starzy mieszkańcy mieli poczucie, że są gorsi, biedniejsi i że nie mają nic ciekawego do zaoferowania.

 

fot. J. Subczyńska

fot. J. Subczyńska

Zmiana zaczęła się od znalezionego przypadkiem starego rękopisu dotyczącego powstania  wsi Potasze. Postanowiłam zrobić wystawę na ten temat. Zaczęłam robić kwerendę wśród mieszkańców. Dzięki wsparciu Gminnego Ośrodka Kultury w Czerwonaku powstał  historyczno-artystyczny projekt „Potasze 170”, który otrzymał wyróżnienie w konkursie Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej. Ważniejsze jest jednak to, że dzięki  projektowi   starzy mieszkańcy przekonali się, że mają  własną historię, z której mogą być dumni. Nieskromnie powiem, że w przypadku Potasz czuję się inicjatorką przebudzenia lokalnej tożsamości, które to przebudzenie trwa do dzisiaj. 

Bywają też takie miejscowości, gdzie mieszkańcy mają świadomość historii, ale nie znają jej dobrze, bo nie została nigdzie solidnie opisana. Taka sytuacja była z Owińskami. Nie powstała żadna praca opisująca syntetycznie ich przeszłość. Mieszkańcy nie byli też dostatecznie zintegrowani, by zadbać o historię całej miejscowości. W tym przypadku przygotowaliśmy z mężem Wojciechem Matelskim sporą publikację „Owińska. Krajobrazy, miejsca, ludzie”, która właśnie się ukazała. Tutaj ludzie czekali na to, więc oboje z mężem podjęliśmy się tego wyzwania, chociaż trochę się tego obawialiśmy. Chyba się jednak udało, bo nie dotarły do nas bardzo krytyczne uwagi. Prof. Krzysztof Ratajczak napisał w tej publikacji część o średniowieczu i kolejnych wiekach, a my o XIX i XX wieku i współczesności. Uważam, że tę nagrodę Marszałka dostał też mój mąż.

 

BK: Propagowała pani przez lata prawie wymarłe rzemiosła: czerpanie papieru, wikliniarstwo, plecionkarstwo. Skąd inspiracja, by to robić? Czy w pani rodzinie pielęgnowano w tym zakresie jakieś tradycje?

OKM: Rodzinne tradycje rzemieślnicze nie, ale miałam w rodzinie sporo osób utalentowanych plastycznie. Pradziadek był nauczycielem kowalstwa artystycznego w Szkole Przemysłowej w Tarnopolu. Wahałam się, jakie wybrać studia, poszłam na historię, ale zawsze interesowały mnie sztuki plastyczne. Przez parę lat po studiach pracowałam w prywatnej galerii sztuki. Później przez przypadek, gdy w szkole nie było etatu dla historyka, podjęłam się prowadzenia plastyki. Okazało się, że potrafię to robić. Gdy zostałam instruktorem w Ośrodku Kultury w Czerwonaku, prowadziłam m.in. pracownię plastyczną.

 

fot. J. Subczyńska

fot. J. Subczyńska

Szczególnie praca z grupą osób dorosłych skłoniła mnie do głębszego zainteresowania się rzemiosłem i rękodzielnictwem. Zarówno w samym ośrodku kultury, jak i podczas plenerów i kursów miałam szczęście spotkać wybitnych ludzi i uczyć się od nich. Nauczyłam się podstaw ceramiki, wikliniarstwa, filcowania wełny, batiku i prowadziłam zajęcia i warsztaty dla mieszkańców gminy Czerwonak, także z różnych innych, mniej tradycyjnych technik zdobniczych, takich jak na przykład decoupage w różnych wariantach, malowanie na jedwabiu czy pergamano.

Nadal popularyzuję tradycyjne rękodzieło w ramach projektów realizowanych przez Fundację Nasze Podwórko na terenie Wielkopolski.  Ze względu na ograniczenia wynikające z wieku, rzadziej prowadzę zajęcia wymagające większej siły i energii. Staramy się prowadzić warsztaty w mniejszych ośrodkach. Chcemy pokazać mieszkańcom wsi, że dawne techniki rękodzielnicze nie muszą być traktowane jako archaiczne, że mogą być nadal użyteczne, że można adaptować je do współczesnych potrzeb.

 

BK: Nadal prowadzi pani warsztaty czerpania papieru dawnymi technikami. Jak wyglądało kiedyś to rzemiosło w naszym regionie?

OKM: Kiedy robiliśmy projekt historyczny poświęcony Czerwonakowi, dokopałam się do informacji, że była tam jedna z najstarszych w Wielkopolsce papierni. Ten projekt wyzwolił we mnie chęć pogłębienia wiedzy o dawnej technologii czerpania papieru, ale oprócz tego zainteresowała mnie sama historia papiernictwa w Wielkopolsce. Zachowały się dokumenty dotyczące młyna papierniczego w Czerwonaku, który działał od 1545 roku, są informacje o papierniach w Poznaniu, Murowanej Goślinie i Kiszewie.  W XVII wieku większość informacji się urywa. Ten udokumentowany okres najbardziej mnie zainteresował i zainspirował do prowadzenia zajęć, które miały dokładnie odtwarzać etapy produkcji papieru z tamtych czasów. Papier robiono wówczas z włókien roślinnych i szmat, cięto je i rozdrabniano, poddawano maceracji, a następnie rozbijano na papkę, czyli tzw. pulpę przy pomocy ogromnej stępy młotowej napędzanej kołem wodnym. Ze względu na to koło dawne czerpalnie papieru nazywane są także młynami papierniczymi. Otrzymaną pulpę celulozową rozpuszczano w kadziach z wodą. Papiernicy zaczerpywali specjalnymi sitami z ramką rozmoczoną masę, odkładali ją na przygotowane podkładki, odsączali z nich wodę pod prasą, suszyli i w ten mniej więcej sposób powstawały arkusiki papieru, aż do nastania epoki industrialnej. Na swoich warsztatach używamy makulatury, rzadko robimy papier z włókien roślinnych, nie rozdrabniamy szmat, bo to zbyt trudne.

 

fot. J. Subczyńska

fot. J. Subczyńska

Odtwarzamy za to wszystkie główne etapy produkcji papieru. Możliwość bezpośredniego działania podczas warsztatu bardziej cieszy dzieci, a dorosłych historyczna opowieść. Mamy kilka urządzeń, m.in. prasę introligatorską, maglownicę, która zastępuje kalander, stół z kadzią czerpalniczą. Podczas naszych warsztatów zawsze jest wianuszek osób, które obserwują, co robimy i zadają pytania.  Z mężem Wojciechem staramy się prowadzić te warsztaty tak, żeby dzieci się nie nudziły, nie czekały w kolejce do kadzi. W tym czasie robią np. teczki ze swoimi  inicjałami, piszą gęsim piórem.

Dzisiaj też przygotowuję warsztaty na niedzielę, będzie to papier z ziołami. Inne pomysły: barwiłam z dziećmi masę papierową barwnikami spożywczymi, kolorowymi bibułami albo odciskaliśmy w papierze różne kształty – prasa introligatorska daje duże możliwości w tym względzie. Z dorosłymi robię papier z roślin, moczę i rozdrabniam miętę albo pokrzywę, miksuję na papkę i z włókien wytwarzamy papier. Taki papier jest kruchy, ale jest ciekawy, można go wykorzystać na jakiś bilecik, ale na upartego da się na nim pisać. Niestety trochę mi brakuje czasu, żeby robić inne eksperymenty.

 

BK: Od 2016 roku prezesuje pani Fundacji Nasze Podwórko. W jakim celu powstała fundacja? Czym się zajmujecie?

OKM: Fundacja powstała, żeby zbierać środki na opiekę i leczenie naszych znalezionych i przygarniętych zwierząt. W pewnym momencie było ich już kilkanaście i utrzymywanie ich zaczęło nas przerastać. Jednak z upływem czasu nasza pasja historyczna powiodła nas w innym kierunku. Zajęliśmy się historią gminy Czerwonak, z której oboje z mężem pochodzimy, oraz historią wiejskich szkół w dawnym Wielkim Księstwie Poznańskim. Już wcześniej mąż zaczął robić zdjęcia starym szkołom z czerwonej cegły. Zaczęliśmy kolekcjonować te zdjęcia, uważamy, że to piękna i – jak ktoś kiedyś trafnie napisał – „rzeczowa” architektura. Postanowiliśmy ją dokumentować. Chcieliśmy się więcej na ich temat dowiedzieć, ale nie udało nam się znaleźć żadnych opracowań. Zaczęliśmy ten temat drążyć i tak narodził się projekt „Czerwone szkoły”. Był on parokrotnie wspierany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego, a realizowaliśmy go we współpracy z lokalnymi społecznościami – wysyłaliśmy informacje do szkół, sołtysów, instytucji z zaproszeniem, żeby chcieli się do naszych działań przyłączyć.

 

fot. J. Subczyńska

fot. J. Subczyńska

Jeździliśmy z wykładami  do miejsc, do których nas zapraszano, nawiązaliśmy  kontakty z lokalnymi pasjonatami historii i ze szkołami mieszczącymi się w takich budynkach.  Z zebranych informacji i materiałów wydaliśmy dwie niewielkie książki „Czerwone szkoły, przywracamy pamięć” i „Czerwone szkoły, niezakończona historia” oraz  dwie broszury o tych obiektach. Opisaliśmy także historię starych szkół w gminie Czerwonak oraz historię szkoły podstawowej w Bolechowie, do której oboje chodziliśmy.

Prowadzimy stronę na Facebooku @projektczerwoneszkoly, na której gromadzimy fotografie robione przez nas oraz przez zainteresowane osoby z różnych stron Wielkopolski. Zaczęło się od naszej inicjatywy, ale odezwało się mnóstwo osób, które również czują sentyment do tej architektury. Zachęcamy mieszkańców, aby sami badali przeszłość swoich miejscowości. Czasami zdarza się, że ktoś zwraca się do nas i chce, żebyśmy opisali jakąś szkołę.  Nie jesteśmy w stanie realizować tych próśb, ale wskazujemy źródła, tłumaczymy, gdzie znaleźć informacje. 

 

BK: Co dalej? Kontynuacja dotychczasowych działań czy nowe pomysły?

OKM: Będziemy kontynuować projekt o czerwonych szkołach i warsztaty czerpania papieru, bo to nasza pasja. Planujemy też wydanie książki na podstawie artykułów, które napisaliśmy do czerwonackiego miesięcznika „I Wiesz Więcej”. Zebrało się ich trochę. O publikację prosili nas czytelnicy, którzy wycinają i zbierają nasze artykuły. Nadal będę prowadzić warsztaty rzemieślnicze z grupami pań z uniwersytetów trzeciego wieku lub z ośrodka kultury.

 

fot. J. Subczyńska

fot. J. Subczyńska

Planujemy też w najbliższym czasie wycieczki historyczne po gminie Czerwonak.  Co do innych pomysłów, chcielibyśmy wydać większą książkę, poświęconą szkole i szkolnictwu w Wielkopolsce, na podstawie materiałów, które zbieramy w ramach projektu „Czerwone szkoły”. Potrzeba by tu było jednak współpracy z jakąś uczelnią wyższą – o stylu czy sposobie budowy tych obiektów musieliby napisać historycy sztuki, bo my na tym się nie znamy.

Chcielibyśmy zainspirować tą publikacją lokalne społeczności oraz specjalistów do opisywania budynków szkolnych z nieotynkowanej cegły, które stanowią o kolorycie i są częścią krajobrazu kulturowego Wielkopolski. Czas przestać myśleć, że jest to pruskie dziedzictwo, tylko przyjąć, że są częścią naszej, wielkopolskiej  tożsamości. Do tych szkół chodziły przecież polskie, niemieckie i żydowskie dzieci, uczyli zarówno polscy, jak i niemieccy nauczyciele. Dobrze byłoby stare szkoły elementarne systemowo chronić. Duże, okazałe szkoły w Poznaniu i innych miastach zazwyczaj są wpisane do rejestru zabytków, ale te małe, w regionie, nie są odpowiednio traktowane. Nie zawsze lokalne społeczności są świadome, że te stare budynki mają wartość zabytkową. To projekt na lata, zarówno ze względu na obszerność zagadnienia, jak i potrzebę współpracy wielu placówek i osób. Na razie gromadzimy materiały. 

 

Olga Krause-Matelska, urodzona w Poznaniu w 1964 roku, ukończyła szkołę podstawową w Bolechowie i VI Liceum Ogólnokształcące im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu. Absolwentka historii na UAM oraz podyplomowych studiów w zakresie edukacji artystycznej na UAP. Po ukończeniu studiów magisterskich pracowała w Galerii Art Deco w Poznaniu. Nauczycielka plastyki i historii w szkole podstawowej w Koziegłowach. Od 2001 do 2017 roku zatrudniona w Gminnym Ośrodku Kultury „Sokół” w Czerwonaku na stanowisku instruktora. Prowadziła pracownię plastyczną dla dzieci i dorosłych, była opiekunem Klubu „Kogucik” w Potaszach. Była autorką i współautorką projektów historycznych i artystycznych realizowanych przez ośrodek, wystaw, konkursów i plenerów. Od 2016 roku prezeska założonej z Wojciechem Matelskim Fundacji Nasze Podwórko.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
11
Świetne
Świetne
9
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0